Od razu przyznaję, że sztuka mi się bardzo podobała. Jako zdyscyplinowana, precyzyjna całość tematyczno- wizualna. Na którą się składa równa, bardzo dobra gra aktorska, powściągliwa, surowa forma. Niełatwy temat homoseksualizmu, zagłady, wykluczenia. Walka o miłość i przetrwanie, o siebie, jakim się jest naprawdę, również w warunkach ekstremalnych. Gorzkie zwycięstwo człowieczeństwa. Triumf proporcji, redukcja użytych środków teatralnych dla wyzwolenia świata uczuć, marzeń, emocji poprzez metaforę, wyobraźnię, wrażliwość. Bo autor tekstu, Martin Sherman, a za nim podążająca reżyserka, Natalie Rindger, potrafili znaleźć właściwy klucz dla otwarcia widza umysłu i serca. Doskonały sposób na włączenie go w rozbrajanie obszaru tabu, naturalne wnikanie w rewir cierpienia i miłości drugiego człowieka.
Ograniczono się tylko do tego, co najważniejsze w słowach, obrazach, emocjach, uczuciach. Umiejętnie zbudowano przekaz. Temat wydaje się trudny ale jest lekko, sugestywnie, przystępnie przedstawiony. Lapidarny, prosty znak sceniczny, realistyczny szczegół pozwala skupić się na tym, co najistotniejsze; homoseksualizm w latach 30-tych ubiegłego wieku w Berlinie, hitlerowski terror w obozach koncentracyjnych wobec gejów, których stygmatyzowano różowym trójkątem. Wysublimowany świat zewnętrzny staje się metaforą, rozwinięciem, tłem dla przeżyć wewnętrznych bohaterów. Akcja w surowym wnętrzu mieszkania w Berlinie, w gejowskim klubie Gerdy, w umownej przestrzeni parku, w kryjówce w lesie, podczas transportu do obozu,w miejscu pracy przymusowej wymusza działania, zachowania, reakcje bohaterów, które uzmysławiają nam- bezpiecznym, wolnym obserwatorom- jak trudno gejowi tak do końca być sobą. Bo choć wyobraźnia ludzka nie ma granic, pomysłowość również, silna wola przeżycia wyzwala kreatywność, to jednak realia przerażają. Wykluczanie, napiętnowanie, eksterminacja. Ale jeśli się chce, to nawet w najgorszych obozowych warunkach, wiele można zdziałać. Wiele znieść: najcięższe tortury, katorżniczą, bezsensowną pracę, upadlające warunki życia, które mają złamać wolę, poniżyć, zmusić do samobójstwa. Gdy człowiek człowieka sprawdza, ile może zła wytrzymać. Fizycznie i psychicznie. Mentalnie i etycznie. Na polu doświadczalnym obozu koncentracyjnego zmuszony do testowania swojego człowieczeństwa, prawdziwości uczucia. Gdy poznaje, kim tak naprawdę jest dla siebie i innych. Weryfikuje swój system wartości. Sprawdza, ile jest wart. Wypróbowuje możliwości adaptacyjne, hartuje ducha i ciało. Czasem ma jeszcze wolny wybór, pozorny, bo tylko między różnymi rodzajami śmierci. Przeżycie wydaje się prawie niemożliwe. Graniczy z cudem. I jeśli więzień ocaleje, jest już zupełnie innym człowiekiem. Jakby umierała w nim cała nadzieja, radość życia. Gasło światło.
To, co niezwykłe w tym spektaklu wyraża się w umiejętności przetworzenia stanów granicznych w zwycięstwo nad mizerią życia, nad poczuciem klęski, upadku, niemożnością złamania w nim tego, co jest jego istotą, wartością niezbywalną, atutem nie do unieważnienia. To przejmujące poczuć poprzez sztukę, że nie ma sytuacji, w obliczu których wykluczany, uwieziony, maltretowany, prześladowany, zagrożony śmiercią człowiek byłby do końca pozbawiony możliwości realizowania siebie. Swoich potrzeb, pragnień, marzeń. Zawsze można znaleźć sposób, by dopiąć swego. Prawie zawsze. Mimo niesprzyjających okoliczności, presji, przymuszania, stosowania środków karnych. Nie dotykając, obejmować jeden drugiego. Nie patrząc na siebie, widzieć. Nie mówiąc, słyszeć. Poznać nienawiść człowieka do człowieka. Poznać miłość. Kochać ale wybrać śmierć gdy zna się już prawdę. I nie bać się ją zaakceptować, przyjąć, oswoić. I to dotyczy też widza, który prawdę o homoseksualizmie poprzez ten spektakl poznaje.
Max Mariusza Drężka, homoseksualista odrzucony przez ojca za miłość do młodego chłopaka, który zdradził, zawiódł Maxa, musi radzić sobie sam w Berlinie, bo tu uciekł, by być z daleka od domu rodzinnego. Kombinuje, sprzedaje narkotyki. Żyje jak chce. Zdradza partnera seksualnego, przyprowadza do domu przygodnie poznanego kochanka w gejowskim klubie Gerdy a następnego dnia kompletnie nic nie pamięta. Tak był zalany, naćpany. Pseudo szczęśliwy, ale czy seksualnie zaspokojony, nie wie, bo przecież film mu się urwał. Żyje bez zobowiązań, egoistycznie, twierdzi, że bez miłości. Jedynie czuje się odpowiedzialny za Horsta, tancerza, swego chłopaka, który razem z nim mieszka. Ciekawa jest ta na pozór relacja partnerska. Gdy robi się niebezpiecznie, bo oficjalnie homoseksualizm w Niemczech był zabroniony i karany, Max nie chce sam uciekać za granicę przed prześladowaniami, domaga się od wuja Freddiego paszportu również dla Horsta. Obaj ukrywają się w lesie, opiekują sobą nawzajem ale gdy są osaczeni, w końcu złapani, Max zmuszony, zastraszony, zaskoczony sytuacją, zdradza. Wypiera się Horsta, zapiera siebie, podporządkowuje oprawcy. Jest złamany ale jednocześnie silny, chce przeżyć za wszelką cenę. I mu się udaje. Kombinuje, jak zawsze, handluje w obozie, w miejscu gdzie nie można handlować, załatwia sobie i Wolfowi, nowemu towarzyszowi niedoli, pracę przy bezsensownym, bezcelowym przenoszeniu kamieni z miejsca na miejsce. Chce rozmawiać, chce nawiązać więź, chce go ratować, by dać i sobie szansę na przeżycie. I Max tu dojrzewa. Ostatecznie poznaje siebie. Przyznaje się przed samym sobą, kim jest naprawdę, czego pragnie, chce. Co czuł kiedyś, co czuje dziś. Paradoksalnie te obozowe warunki zmusiły go do dotarcia do prawdy. On ją zawsze znał, ale ukrywał, nawet przed sobą samym. A miłość, przed którą już się nie broni doprowadza go do śmierci. Bo bez Wolfa, którego stracił, nie mógł, nie chciał już żyć. W przebraniu tego, kim nie był, też już nie. Ta miłość, jej uświadomiona siła, unieważniła w nim strach przed tym, kim jest, co świat na to powie, świadomie zabiła w nim ostatecznie wolę dalszej walki o przetrwanie.
Jest tu wiele pięknych, mocnych, niezapomnianych scen. To one wyciosane z przymusu sytuacji wprowadzają nas w świat absurdalnego wykluczenia, który domaga się równoprawności i samostanowienia. Wywalcza sobie prawo równorzędnego bytu. Bo w sposób wzruszający, wiarygodny wnika do naszej jaźni, zdobywa ją i nią włada. Pozyskuje widza wrażliwą, empatyczną narracją, poetycznym, choć mocnym tekstem i odnosi się do ludzkiego, nie współczucia, ale rozumienia, współodczuwania. Nie szantażuje widza, nie narzuca swojej racji. Opowiada. Komunikuje się za pomocą kontrastu. Im bardziej świat zewnętrzny jest okrutny i niezrozumiały i go bezwarunkowo odrzucamy, tym bardziej wewnętrzny świat bohaterów jest przystępny, jasny, bliski i go bezwarunkowo przyjmujemy, bo jest taki sam co do istoty rzeczy, jak każdego z nas, choć inaczej się ta rzecz przedstawia, w innej formie istnieje.
Tylko Dariusz Drężek gra jedną rolę, Maxa, ale jego bohater przechodzi metamorfozę i nadal jest tą samą osobą tylko na różnym poziomie dojrzałości poznawczej. Pozostali w swych kolejnych postaciach są nowym wcieleniem tego samego nośnika informacji. Horst i Wolf grany przez Piotra Bulcewicza to ciągle ten, który personifikuje miłość Maxa. Pozostali jak kameleony dostosowują się do nowych sytuacji, przybierają barwy ochronne, grają wiele różnych ról, jak wspaniały Piotr Siwkiewicz: Freddiego, Gestapowca, Strażnika. I to jest wiarygodna, a nawet ciekawa metamorfoza Niemca z czasów pokoju i wojny. Jedna osoba, trzy funkcje, postawy. Aktorzy grają perfekcyjnie równo, absolutnie zdyscyplinowani. Nie ma fałszu, błędów. I pewnie jest to zasługa nie tylko wagi tematu, którym wszyscy się przejęli i w który w pełni się zaangażowali ale i doskonałego tekstu oraz pracy reżyserki, która potrafiła doskonale skomponować całość, poprowadzić aktorów, by uzyskać spójny, mocny przekaz.
Gejowski świat przedstawiany na scenie wydaje się być autentyczny. Pokazuje typowe zachowania, relacje, styl życia. Na pewno jest uproszczony, sugestywnie stereotypowy. Wnikamy z łatwością w rejon zwyczajowo zakazany. I uwalniamy go swoją akceptacją. Obejmujemy zrozumieniem. Pragnienie życia, miłości, bliskości, szczęścia i spełnienia nie ma płci, rasy, wyznania, preferencji seksualnych. Przypisane jest każdemu, bez wyjątku, człowiekowi. Każdemu człowiekowi.
BENT Martin Sherman
Reżyseria: Natalie Ringler
Przekład: Rubi Birden
Scenografia/kostiumy: Aneta Suskiewicz
Muzyka: Piotr Łabonarski
Choreografia/ruch sceniczny: Wiktor Korszla
Reżyseria światła: Paweł Srebrzyński
Kierownik produkcji: Natalia Mołodowiec
OBSADA:
Max: Mariusz Drężek
Rudy, Kapitan: Kamil Siegmund
Horst, Wolf: Piotr Bulcewicz
Freddie, Strażnik, Gestapowiec: Piotr Siwkiewicz
Greta, Oficer: Maciej Wyczański
0 komentarze:
Prześlij komentarz