piątek, 26 lutego 2016

KOBIETY BEZ ZNACZENIA CHRAPKIEWICZ TEATR DRAMATYCZNY


Czekałam na KOBIETY BEZ ZNACZENIA w teatrze. Na taki temat, takie bohaterki. Szare myszki, ruchliwe, uczynne, pracowite ale tak naprawdę  przez nikogo niezauważane, nikomu niepotrzebne, ignorowane. Łatwe do przegapienia, łatwe do zastąpienia. Przezroczyste. Kobiety dojrzałe, bardzo zwyczajne, bardzo samotne, które same muszą wywalczyć swoją przestrzeń do życia, szukać sensu swego istnienia. Próbują mozolnie, nieustannie prowokować zainteresowanie świata sobą ale efekt jest marny, a kolejne porażki coraz bardziej bolesne. Jakby za cały trud, zaangażowanie były karane. Zawód boli, rozczarowanie doskwiera, ale nie zniechęca. Stres odkłada się gdzieś po cichutku, kumuluje i doprowadza do śmierci albo nasila jeszcze bardziej uporczywą determinację szukania nowych sposobów kompensacji samotności. Chęć zaznaczenia swojej obecności w świecie staje się uzależnieniem. Zawsze znajdzie się sposobność, nawet w warunkach ekstremalnych: paradoksalnie w szpitalu lub więzieniu, by być użytecznym, nadgorliwym, potrzebnym, mimo że to nie podoba się otoczeniu. Kobiety nie wycofują się, nie rezygnują. Konsekwentnie brną w swoje obsesje. Jakby to była ostatnia deska ratunku, jedyna sensowna więź łącząca je ze światem. Marginalizowane, nie dają za wygraną. Zazwyczaj jednak ich wysiłek jest niezauważany albo drażni, irytuje, wywołuje reakcję niemiłą a nawet dyscyplinującą, karną. A one tylko chcą przez chwilę poczuć, że dla otaczającego świata coś znaczą, coś mu dają.

Tak to jest z istotami słabymi przemykającymi po cichu przez życie. Bez fajerwerków, bez zadań specjalnych, celów niebosiężnych. Bez rodziny, bliskich, przyjaciół, znajomych. Gdy dzień do dnia jest podobny i równie niepozorny, uporządkowany, zwyczajny, bez znaczenia jak człowiek, który mimo starań, nie ma na niego wpływu.  Gdy pozostaje zgoda, przyzwolenie na takie trwanie. Gdy żyje się tylko życiem innych, bo się swojego nigdy nie miało. Można tylko obserwować, podglądać, próbować przylgnąć na siłę do przepływających obok zdarzeń, osób. Aby tylko sprowokować sobą zainteresowanie, poczuć się potrzebną, troszeczkę ważną. W dobrej wierze. Z intencją pomocy. W istocie wbrew własnemu interesowi, bo wtrącanie się, namolność, wścibstwo, drobiazgowość nie jest nigdy mile widziana.

Niewesoła to sytuacja. Choć na pozór nie wydaje się taka. Bo osoby mało ważne zazwyczaj nikogo nie obchodzą. Pomijane, traktowane lekceważąco, instrumentalnie, przesuwane są na boczny tor. Nie umieją się włączyć w życie innych ludzi, nie potrafią płynąć z głównym nurtem. Wtopieni w tło nie wyróżniają się- solidni, zdyscyplinowani, podporządkowani- będąc malutkim trybikiem w maszynie systemu. Kobiety bez właściwości, bez talentów, przebojowości, których atutem jest to, że bez problemu przystosowują się do tego, co im inni zaproponują, same nie mają kompetencji i wystarczającej siły narzucania światu siebie na swoich warunkach. Nie wiedzą jak. Przeciętność i adaptacja, akceptacja i potulność w stosunku do tego, co los przyniesie, uniemożliwiają zmianę. I tylko pozostają im nieporadne próby komunikowaniu światu o swojej obecności. Bo rzeczywiście trzeba mieć specyficzną konstrukcję psychiczną, by tak  żyć. Bezwolnie, monotonnie, bez sprzeciwu. Tylko psychika podświadomie buntuje się przeciw tej mizerii życia i atakuje ciało chorobą o podłożu psychosomatycznym. Ale i wtedy kobieta czuje się pomijana, ignorowana, mało ważna. Jej stan nie wywołuje zainteresowania. I się nie poprawia. Nie wymusza reakcji otoczenia, jakiej oczekiwała. Zarówno jej życie, jak i śmierć nikogo nie obchodzi. Po cichu, niezauważenie, samotnie zejdzie ze sceny.

Gdy wkraczamy w teatralny świat spektaklu ulegamy nastrojowi szaroburej, bezbarwnej, nieatrakcyjnej egzystencji, która odpycha, zniechęca, przytłacza. Jest obrazem sytuacji bez wyjścia, stanu klinczu w zaułku rozpadającego się, mrocznego świata przeciętności, na końcu drogi prowadzącej donikąd. Jakby to była wizualizacja wszystkiego, co mogłoby być istotne a nie jest i nigdy nie będzie. Zarys, szkielet ruiny domu we mgle, jak w horrorze. A w nim bohaterki sztuki. Dwa  przemykające  monochromatyczne cienie. Kobiety bez znaczenia w swoim świecie bez znaczenia. Samotne, bezużyteczne, zbędne. Bo prawdziwe, kolorowe, tętniące różnorodnością, witalnością życie jest gdzie indziej. Choć tuż obok, tuż, tuż.

 "Kobieta bez znaczenia" Haliny Łabonarskiej, Margaret/Peggy/ Schofield, jest pracownikiem biurowym, rutynowo wykonuje nudne, mało ważne zadania. Samotna, wycofana, traktowana instrumentalnie nie potrafi się z nikim zaprzyjaźnić. Sytuacja się nie zmienia, gdy trafia do szpitala. Ignorowana, coraz bardziej rozczarowana swym życiem choruje, w końcu umiera. Aktorka prowadzi rolę dramatycznie. Jej bohaterka przechodzi przemianę; od zdyscyplinowanej, solidnej, uporządkowanej osoby do załamanej, rozbitej, zrezygnowanej, pozostawionej samej sobie chorej, która nikogo nie obchodzi. Smutna, przygnębiająca, tragiczna to końcówka. Obnażająca szare, zwyczajne życie. Bez radości, szczęścia, bliskości. Nie dające żadnej satysfakcji. W poczuciu bezsensu podejmowanych wszelkich wysiłków. Codzienność unosiła  ją na fali rutyny, rezygnacji. Wycofania. W towarzystwie obojętności otoczenia.

"Pani od listów" Małgorzaty Niemirskiej, Irene Ruddock, znajduje ratunek na jej jałową egzystencję w poprawianiu świata. Tego, który obserwuje i podgląda, wyciągając nierzadko błędne wnioski. Pisze listy interwencyjne, skargi, donosy upominając się o sprawiedliwość i porządek. Szarżuje w swej nadgorliwości i kończy w więzieniu. Ale tu nadzwyczaj szybko przystosowuje się i odnajduje radość życia. Dynamiczna, w fantastycznej kondycji, zabawnym, komediowym anturażu aktorka ociepla wizerunek wścibskiego, wyolbrzymiającego wszelkie nieprawidłowości cerbera wszelkiej poprawności. Kobiety, której nikt nie lubi. Niemirska tak inscenizuje przygody postaci, że nie sposób się na nią gniewać. Zaczynamy traktować ją jak niegroźną wariatkę, której raczej trzeba współczuć niż ją karać. A gdy trafia do więzienia, już na dobre ją lubimy, podziwiamy. Sekundujemy jej, trzymamy za nią kciuki, bo może jej się w końcu udało choć troszkę szczęśliwą być. Wybaczamy wszystko, ciesząc się, że w mizerii, pokraczności swojego życia potrafiła jakimś cudem mentalnie zmienić swój stosunek do świata. Jest zadowolona, radosna, co raczej kłóci nam się z wyobrażeniem kogoś, kto tak gwałtownie zmienia system wartości i w dodatku odbywa karę więzienia. Bezrefleksyjnie podchodzi do swego położenia. Nie wyciąga wniosków z popełnianych błędów. Pogrąża się w swoim wydumanym poczuciu bezpieczeństwa, które buduje na absurdalnych przesłankach. Uspokaja widza jej zadowolenie. I za chwilę zaczyna mu nie dowierzać, widząc w wyobraźni dalszy ciąg adoptującej się w nowych szatach patologii.

Obie samotne kobiety prowadzą proste, puste, monotonne, niepotrzebne nikomu życie, co jest przygnębiające. Jak na nieskomplikowane postaci psychologiczne przystało, Łabonarska konsekwentnie, precyzyjnie, za bardzo na poważnie dramatyzuje, Niemirska zbyt łatwo trywializuje przechodząc z jednego stanu braku poczucia rzeczywistości w skrajnie drugi. Reżyser zapewne chciał ujednolicić stylistycznie całość ale tylko po to, by tragedię zneutralizować komedią i by wrażenie ogólne nie przytłaczało. Różny temperament aktorek podkreślił jednak dramaturgiczną niejednorodność i pęknięcie całości. To przełamanie nie następowało w każdej postaci. U Łabonarskiej porażka nie była spychana do podświadomości i nie tam się kumulowała doprowadzając do choroby psychosomatycznej a świadomie dogłębnie była przeżywana, wizualizowana, analizowana. Jeśli sama sobie robiła psychoanalizę to skąd choroba? Infantylizm postaci i naiwność postrzegania świata w konfrontacji z przytomną, wiarygodną przeprowadzaną na bieżąco wiwisekcją nie wzrusza a irytuje i dezorientuje widza. Choć jest bardzo smutno, to może i obojętnie. Niemirska niedostatecznie silnie uzasadniła komediowość sytuacyjną, osobowościową postaci uwarunkowaniami, przyczynami, które ją ukształtowały na surowy wzór i podobieństwo strażnika wszelkiego porządku, po czym doprowadziły do radykalnego, zaskakującego przełomu, kiedy staje się całkowicie zadowolona, chorobliwie podekscytowana atutami pobytu w więzieniu. Jakby jedno szaleństwo natychmiast zastąpiła drugim. Dostosowała je do nowej sytuacji. Z jednej strony cieszymy się, ale nie dowierzając szczęśliwemu zakończeniu, jednocześnie martwimy. Bo więzienie łatwo może w jej przypadku zastąpione zostać szpitalem psychiatrycznym. Pierwsza opowieść wypadła tragicznie poważnie a druga infantylnie komicznie. Co nie zmienia faktu, że dużą satysfakcją było oglądanie obu pań na scenie, bo Halina Łabonarska i Małgorzata Niemirska są cudownymi, pięknymi kobietami, imponująco profesjonalnymi, wspaniałymi aktorkami, co ma ogromne, nie do przecenienia dla nas, widzów, znaczenie. Ogromne znaczenie!:)



KOBIETY BEZ ZNACZENIA*

autor: Alan Bennett
reżyseria: Grzegorz Chrapkiewicz
scenografia i kostiumy: Jan Kozikowski
reżyseria światła: Monika Sidor
projekcje: Emilia Sadowska
muzyka: Piotr Łabonarski

Obsada:
Halina Łabonarska
Małgorzata Niemirska

*Na spektakl składają się dwa monologi samotnych kobiet: „Pani od listów” i „Kobieta bez znaczenia”, będących częściami serii„Gadające głowy” ("Talking Heads") brytyjskiego dramaturga Alana Bennetta, cyklu dwunastu monologów, w których autor stworzył galerię dowcipnych, a jednocześnie wzruszających portretów zwyczajnych ludzi.Pierwotnie cykl został napisany dla BBC i był pokazywany w brytyjskiej telewizji, w dwu częściach, w 1988 i 1998 roku. Następnie został wystawiony przez BBC i wszedł do kanonu lektur brytyjskich szkół ponadpodstawowych. 


4 komentarze:

  1. Postać grana przez Halinę Łabonarską ma na imię Margaret...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chochliku, Margaret. Czy ma znaczenie imię kobiety bez znaczenia? Peggy to imię bohaterki odtwarzanej przez Patricię Routledge. To z myślą o niej napisał tę rolę Alan Bennett. W scenopisie monologu "A Woman of No Importance" napisanego dla BBC jest Margaret/Peggy/. https://www.youtube.com/watch?v=0uNEEfQKfwk

      Usuń
    2. Właściwie tytuł tego monologu z 1982 roku przemilcza imię: Miss Schofield.

      Usuń
  2. Postać grana przez Halinę Łabonarską uosabia wszystkie dzieci Wielkiej Korporacji, które opanowały biurowy kod towarzyski, wiedzą z kim należy plotkować, jadać, sypiać, a kogo unikać za wszelką ceną.
    Aktorka znakomicie przeistacza się z osoby czującej się w firmie jak ryba w wodzie w anonimową pacjentkę szpitala, nikomu nie potrzebną, zgorzkniałą starszą panią. Początkowo zwinne, młode ciało deformuje się, zapada do środka i pod postacią choroby somatycznej manifestuje bolesną prawdę na temat powierzchowności relacji międzyludzkich, które były jej udziałem.

    OdpowiedzUsuń