DZIADY Adama Mickiewicza w reżyserii Eimuntasa Nekrošiusa są spektaklem pięknie przemyślanym, plastycznie wysublimowanym, z ciekawą, świeżą, mocną interpretacją. Całkowitym zerwaniem z tradycją egzaltowanej, dramatycznie emocjonalnej, nadekspresyjnej egzemplifikacji romantyzmu i podporządkowanej jej grze aktorskiej, jaka jest przypisana polskiemu kanonowi aktorstwa romantycznego. To, co najbardziej intryguje to wielopiętrowość, złożoność i konstrukcja inscenizacji. To, co najbardziej ujmuje i trafia do serca, to wyrafinowana prostota stosowanych środków: najwyższy reżim plastyczny scenografii, jej wielofunkcyjna interpretacja/jeden pomysł-wielość odniesień, prostych, niewyszukanych, uniwersalnych, obecnych przez cały czas obecnych na scenie-i jest wiele takich pomysłów/, kostiumy tak zestawione, że stanowią kolejną kompozycyjną jednię, mimo że łączą stare z nowym, typowe, tradycyjne z nowatorskim, śmiałe z prostymi gestami rozwiązań układów choreograficznych=ruch,układ sceniczny, konstrukcja tekstu będąca perfekcyjnie przemyślaną i poprowadzoną całością. Duży udział zróżnicowanej muzyki oraz gra świateł wzmacniają mocny przekaz. Prostota, przejrzystość, symboliczny znak pokazany w kumulacji użytych środków w rozwinięciu interpretacyjnym powtarzany wzmacnia swoje oddziaływanie. Potęguje efekt.
Zaznacza się wyraźnie brak kontrastu pomiędzy bogactwem użytych środków, mogących dawać wrażenie przeładowania a grą aktorską. Tekst nie jest najważniejszy i wypowiedziany jest naturalnie, jeśli pieśń to zaśpiewana adekwatnie ekspresyjnie ale w wyciszeniu, wygaszeniu. Jeśli rozpacz to rozkłada się proporcjonalnie na zastosowany gest, brzmienie głosu, kontekst. Bez patosu, zbędnego uniesienia. Bez histerii. Bez szaleństwa. Bez miotania się ciała i ducha. Rozedrgania. Efekt nie jest ciężki, sążnisty, przytłaczający a naturalny, zrównoważony. Kipiący zróżnicowanymi emocjami ale kontrolowanymi, wydobywającymi to, co powinny. A jednak tym bardziej jest w opozycji z grą aktorską jaką dotychczas widzieliśmy w interpretacjach DZIADÓW. To nie środki same w sobie ale ich różnorodność jest istotna. A gra- takie jest pierwsze, uderzające wrażenie- jest wyciszona, powściągnięta, prowadzona na wodzy. To już jest inny Gustaw, Konrad. Nowoczesny, dzisiejszy, współczesny. Bez złudzeń, sentymentów, które jeśli chce, może zagrać dla świata a nawet przed Bogiem. Spokój, pełna kontrola, opanowanie wynikające z pewności siebie.W tych DZIADACH każda scena jest rozwijającą się opowieścią, mającą wpływ na całość, sama w sobie niejednoznaczna, głęboka, mocna, plastycznie i muzycznie malowana laserunkowo. Mieni się sensami, skojarzeniami, uderzającą prostotą. Każdy szczegół ma znaczenie, nie pojawia się bezkarnie. Odnosi się do wiedzy powszechnej. Może nie być trafiony ale nie jest przypadkowy.
Gustaw wyrasta z figury Mickiewicz/dosłownie wychodzi/, Konrad jest jego już dojrzałym wcieleniem. Pojawia się na scenie w ziemistym, czarnym szynelu -długim, szczelnym pancerzu, skorupie jako Gustaw, istota nie z tej ziemi, tajemnicza, milcząca, mroczna, nie pogodzona ze światem i sobą. Słaba ale już rozpoznająca strukturę rzeczywistości. Doświadczona zawiedzioną miłością prosto w serce. Rozczarowana. Jakby nierzeczywista, przechodząca kryzys. Teraz widać, że to Porczyk , Gustaw hipster, jest kontynuacją romantycznej tradycji interpretacyjnej tej postaci. Ekstremalnie dynamiczny, histerycznie wibrujący w czasoprzestrzeni jakby był samą energią furii, prawie dematerializuje się w monologu człowieka przegranego, doświadczonego. Młodego starca. Fizjologicznie atrakcyjnego, jakby rozkład wzmacniał iluzję witalności ciała już pozbawionego przecież ducha, bo bez nadziei, bez wiary, bez miłości. Tych pozostało tylko wspomnienie, tęsknota za nimi, straconym życiem. Gustaw Małeckiego nie musi mówić godzinami, bo to cyniczne ciało pozbawione ducha, wie już kim jest dla siebie i świata. Zimno konstatuje, podsumowuje, puentuje. Wyciąga wnioski. To gracz właśnie narodzony, który zna wartość kart przetargowych. Choć to sen mara tylko, wspomnienie słabości, życiowych upadków. Stół wykrzywiony, blat kołkiem podtrzymywany. Dzieci, dziewczynki trzpiotki. Ksiądz, były mentor, to już bezsilny świadek Gustawa w Konrada przemiany w efektownej scenie umierania, samobójstwa. Gustaw musi być przez Konrada uśmiercony. To w podświadomym marzeniu wykluwa się sen o wielkości. Oparty już nie na czuciu a konkretnej wiedzy o życiu, o rzeczywistości, o sobie. Ma świadomość swojej szansy. Musi uporać się tylko z przeszłością, panować nad nią musi. Wykorzystać i zdusić, zabić, by na nowo móc działać, żyć.
Grzegorz Małecki pokazuje Konrada świadomego siebie, znającego swoją wartość. Doskonale wie czego chce. Właściwie nie żąda, nie błaga, nie żebrze, nie upokarza się, nie kaja a grzecznie, twardo prosi jak równy równego. Oznajmia, relacjonuje, informuje. Jakby posiadł już ostateczną wiedzę o naturze ludzkiej, o istocie Boga, o porządku i naturze świata. WIELKA IMPROWIZACJA, to jest wielka, mądra, sprytna, wyważona, twarda, biznesowa NEGOCJACJA. Brakuje mu boskiego tchnienia, dopełniającego elementu, ostatecznego argumentu, pomysłu, by osiągnąć cel. Ma opanowany, wyciszony głos, nie pokorną, raczej przyczajoną postawę. Nie roszczeniową ale argumentującą punkt po punkcie. Z coraz większą determinacją. Jakby mówił do Boga, ojca swego i nauczyciela, ze powinien być dumny z takiego syna, ucznia, bo nie przeciwnika, konkurenta, na pewno nie wroga, który obróci się przeciw niemu. Bo jest jego sojusznikiem, żołnierzem. Równym partnerem w walce o słuszną sprawę. Konrad domaga się solidarności, równości, braterstwa. Zrywa z podporządkowaniem Bogu, bo nie ma już potrzeby, by być mu poddanym. Jeśli został stworzony na boski obraz i podobieństwo, to na pewno pokazał tu pełną dojrzałość. Jest dorosły, odpowiedzialny, zrównoważony. Jego postawa wyraża stan kompletnej gotowości. Można mu ufać, można zawierzyć a jeśli nie, to znaczy że Bóg nie docenia człowieka i go wykorzystuje, obserwuje, nie dopuszcza do ostatecznego zwycięstwa. A więc to Bóg, obok fatum, złego losu ostatecznie może być winny, odpowiedzialny za klęskę człowieka. Gustaw doświadczył tego, co ludzkie, przyziemne, ograniczone, jest obrazem dojrzewającego mężczyzny, który przechodząc przez piekło godzenia się z tym, co przeżył, poznał, nauczył się -umarło w nim to, co było, ukształtowało fundament, dojrzało i dorosło, ukształtowano -stworzył się na nowo, stał się Konradem. Jest pokerowym graczem, racjonalnym, chłodnym, przebiegłym i wiarygodnym. Ma plan, cel. Strategię i dostosowaną do niej taktykę.
Grzegorz Małecki w wywiadzie w WYSOKICH OBCASACH stwierdził, że "spektakl jest o narodzinach artysty i o prawdziwym poszukiwaniu Boga." W gruncie rzeczy dzieło jest tak pojemne i inscenizacyjnie rozbudowane, korzysta z tak wielu inspiracji, że tego typu tropy są uprawnione. Znaczyłoby to, że Eimuntas Nekrošius, artysta doskonale ukształtowany, określony stylistycznie, przekazuje swoją wiedzę, wrażliwość w służbie teatralnej, artystycznej inspiracji. Daje aktorom, artystom rząd dusz. Jest mistrzem, który wsłuchuje się w potrzeby, ambicje tych, którzy chcą, pragną się rozwijać. Marzą o sztuce niejednoznacznej ale rzetelnej, zbudowanej na solidnym fundamencie. Sztuce inspirującej, wywołującej wzruszenie. Pracującej w nas i w jakiś czarodziejski sposób kształtującej nasze spojrzenie na świat i siebie. Piękna to sztuka. Mam wrażenie, że Boga się tu nie poszukuje ale traktuje zupełnie wyjątkowo. Oswajamy go dla siebie, pozyskujemy. Chcemy mu zaimponować, pokazać, że dorośliśmy do Jego poziomu sztuki rządzenia światem. Człowiek nie boi się tak, nie podporządkowuje bez walki. Jest w miarę dobrze przygotowany do rozmowy z Bogiem. I to nie tylko na Jego warunkach. Prawdziwy Bóg jest miłością. Jeżeli człowiek byłby miłością podobną, to ja akceptuję takiego człowieka. Chcę go. Poszukiwanie może się odnosić do umiejętności człowieka radzenia sobie z samym sobą i światem, z którego się wywodzi. Do umiejętności komunikowania się. I podoba mi się Konrad Małeckiego w tak racjonalny i opanowany sposób rozmawiający z tym, co jest jego istotą. Nowoczesny bohater to ten, który jest też MEDIATOREM, który umie, ma siłę i środki, zdolności intelektualne,charyzmatyczne, by świat ku sobie pozyskiwać.Ten skłócony, różnorodny świat ludzi. Nie generować konflikty a do nich nie dopuszczać, a gdy się pojawią rozwiązywać je a nie eskalować. Jeśli to artyści mieli na myśli, piękna to myśl, wielka, godna współczesnego człowieka. Tak silnie doświadczonego w przeszłości, tak błądzącego w teraźniejszości z niepewną perspektywą na przyszłość. W tym sensie wizja dojrzewającego, doświadczającego świata Gustawa, który staje się Konradem, jest interesująca, DZIADY inspirujące.
Jakim byliśmy, jesteśmy narodem, bo może tylko towarzystwem wzajemnej adoracji spotykającym się na polu golfowym?/DZIADY w reżyserii Pawła Wodzińskiego, też kije golfowe i mandarynki/. Cynicznym, zblazowanym, traktującym patriotyzm jako fasadę pustymi bez ducha gnuśnymi figurami, z martyrologią na ustach, wypaczonym rozumieniu historii, losów, postaw bohaterów narodowych, zagłuszający wyrzuty sumienia akcjami charytatywnymi, na które oddajemy, co nam zbywa, jest już niepotrzebne. Salon nie jest w stanie przeprowadzić żadnej zmiany, co dopiero wzniecić rewolucję. To zmanierowana, okrzepła w banale, frazesie, bezsilności, zastraszona, nudna zbiorowość bez właściwości.
Postać sceniczna Rollisonowej zrywa z kanonem matki Polki, która sama siebie krzywdzi poniżając się, krzycząc w rozpaczy, upokarza się sama, miota, dając się zwieść wykrętom Senatora, podporządkowując się jego argumentacji. Jej przeczucia nieszczęścia, upominanie się o syna nie ma nic z pasywności, wycofania i wewnętrznego tylko kumulowania w sobie cierpienia. Kobieta z determinacją walczy, pytając o syna stosuje fizyczną przemoc wobec senatora, wymusza jego wyznania kłamstwa, atakuje go brutalnie. Dopiero teraz wizualizuje się prawdziwa rozpacz matki-pozornie tyko bezsilnej. To, co ma do powiedzenia, powtarza wraz z nią bezgłośnie Kmitowa. Jakby antycypowała walkę o swoich synów/senator grozi za chwilę, że ich aresztują, chcąc ją zastraszyć/. Senator to figura słaba, infantylna, banalna , symbol słabej władzy, której jednak nie sposób się pozbyć/zabawna scena wyjmowania kul, dowód na poczucie humoru reżysera/.
Postać księdza Piotra przeistaczającego się w bociana, jako stereotypowego symbolu Polski, i odlatującego może się wydać trywialna. Człowiek ptak dyskutujący z Bogiem. Zostawiający po sobie rozrzucone jajka. Te posłużą później za kule golfowe. Operowa konotacja z Komandorem z DON GIOVANIEGO Mozarta, walc Straussa, olbrzymie akcenty makówki sugerujące opioidalny charakter sytuacji, stan bohaterów przekształcają się w halloweenowe dynie mogą być potraktowane jako żart lub nieporozumienie. Obszar samej sceny pogrążonej w czerni z wyciętą olbrzymią sylwetką, która zależnie od sytuacji wypełniana dymem, postacią Mickiewicza wraz z szarą podłogą z zagłębieniami, które raz są grobami, pieczarami, jaskiniami, raz golfowymi dołkami, lejami po wybuchu bomb na polu bitwy i nie tylko, to uniwersalny pomysł wykorzystywania aranżacji scenografii na wiele sposobów. Czasem można odnieść wrażenie, że tych symboli, akcentów jest za dużo, że są zbyt wydumane i nieadekwatne do tekstu i sytuacji.
DZIADY Eimuntasa Nekrošiusa są wielopiętrowym, złożonym, wyjątkowym dziełem. Nadbudowa formalna doprowadziła, że tekst jest tylko jednym ze środków wyrazu, jednym z wielu narzędzi komunikacyjnych budujących przekaz. Zneutralizowany, przycięty uspokoił się w ekspresji wypowiedzi. Wybrzmiewa całkiem normalnie. Zwyczajnie. W tym kształcie pozwala spokojnie zastanowić się nad pojemnością dzieła naszego wieszcza, który życie potrafił przekuć w sztukę życia w kolejnych pokoleniach rozbudzając emocje, nadzieję i siłę.
To dzieło w jakiś przewrotny sposób, omotane pięknem, symbolem, interpretacją znaku spiętrzaną kaskadowo, jest mimo wszystko chłodne, normalne, cyniczne. Nostalgicznie smutne. Jakby wypalił się już cały żar wiary, nadziei, miłości, szaleństwa umożliwiający porywanie się na niemożliwe, a to, czego można szukać, co znaleźć, jest wykalkulowane, spokojne, racjonalne działanie. Ta metodyka normalności może okazać się skuteczna. Ale już bez niepokoju ducha, bez emocji czucia romantycznego porywu, który ewentualnie przejawia się tylko w kontrolowanej formie. Dla zamydlenia oczu, oszukania serca w urzekająco pięknej formie. Los Mickiewicza, Gustawa- Konrada to normalne dojrzewanie młodości do dojrzałości w perspektywie życiowego doświadczenia, gdy poznaje się, analizuje się siebie, historię z całym bagażem, spuścizną narzucającą reguły teraźniejszości i wyciąga się wnioski z błędów. Chłodne badanie, metodyczne działanie. Odrobina poczucia humoru. Dystans. Przypomnienie sobie, że nie jesteśmy sami na świecie.
Intencją Mickiewicza było ocalenie od zapomnienia, tego kim byliśmy i dlaczego. Tym diamentem stało jego dzieło, poezja i zaklęta w niej siła, którą karmiło się tyle pokoleń Polaków w kraju i za granicą. Dzieło Eimuntasa Nekrošiusa Teatru Narodowego w Warszawie jest powrotem do pozbawionej złudzeń, uniesień, twardej, wydobywającej się z czarnej rozpaczy, zła, błędów, guseł szarej normalności rzeczywistości. Mocnego stąpania po ziemi. Trzeźwego oglądu świata, w nim siebie. I układania się z nim, ze sobą drogą racjonalnej negocjacji, mediacji. Nawet w szatańskim człowieka wcieleniu. Z Bogiem, a choćby mimo Boga.
Plakat do spektaklu komentuje ten spryt, przewrotność, konieczność lawirowania między prawdą a kłamstwem bohatera. Oglądamy backstage świętej figury romantyka. Tu w istocie zwykłego człowieka.
DZIADY Adam Mickiewicz
reżyseria: Eimuntas Nekrošius
opracowanie tekstu: Rolandas Rastauskas
muzyka: Paweł Szymański
scenografia: Marius Nekrošius
kostiumy: Nadežda Gultiajeva
reżyseria światła: Audrius Jankauskas
pozostałe informacje:
http://www.narodowy.pl/repertuar,spektakle,268,dziady.html
zdjęcie:https://www.facebook.com/theatreolympics2016/photos/pcb.1121032541277981/1121032011278034/?type=3&theater
Protestuję. Bilety są zbyt drogie. Nie mówimy o spektaklu komercyjnym tylko o „Dziadach” – utworze obowiązkowym, który kształtuje polską tożsamość.
OdpowiedzUsuńWejściówki też są drogie. Warto. Spektakl jest i piękny i interesujący. Spotkałam grupę znajomych na tyle dużą, że mogą kupić bilety po niższych cenach. Rodzice, dzieci, znajomi znajomych. Bardzo mi się podoba takie gromadne chodzenie do teatru. Potem na herbacie, kawie spotkanie i dyskutowanie. To prawda, bilety są drogie.
UsuńMożna obejrzeć, ale protestować pod tym sztandarem nie warto.
UsuńNo, nie. Inscenizacja jest spektakularna, pięknie skomponowana, przedstawiona, zagrana. Ja chcę pójść raz jeszcze ale nie wiem jeszcze kiedy. Na pewno warto. Trzeba. Tak myślę.Czasem dopiero po kolejnym obejrzeniu dostrzega się wyjątkowość interpretacji, to coś, co nas kręci w teatrze.
UsuńJa dostrzegłem, zmasowany atak reżyserów na polski dramat romantyczny.
UsuńTo chyba dobrze, że biorą na warsztat i poprzez sztukę wypowiadają się, dyskutować chcą z nami. Atak? Trochę to ich prawo interpretacji. Można na szczęście się z nimi nie zgadzać. Ale trzeba twardo argumentować. Bez eksperymentu nie ma postępu a przecież świat, a my z nim, nie stoi w miejscu. Starej treści nadają nowy sens, kontekst współczesny,nową formę. Przesuwają akcenty.Jakby sprawdzali czy nadal działa.
UsuńPrawo do interpretacji nie daje prawa do manipulacji, ani demoralizacji. Liczyłem na bardziej wyrafinowaną argumentację i proszę przestać mnie wkręcać.
UsuńO jaki atak chodzi? W czym on się przejawia? Co ma Pan na myśli?
UsuńPan Filip ma rację, nie można dać się sprowokować. Mojżesz, gdyby żył obecnie, też byłby postawiony pod ścianą i nie obroniłby 10 Przykazań.
UsuńKupiłam bilety na przedstawienie i obejrzę je dopiero w drugiej połowie czerwca. Co to będzie? Co to będzie?
KK
Powodzenia, powodzenia. Będzie przygoda teatralna. Każdy ma prawo mieć swoje zdanie na szczęście. Zastanawialiśmy się ostatnio ze znajomymi, czy kasa oddaje pieniądze widzom, którym spektakl się nie podobał, uważają go za absolutnie nieudany, nie do przyjęcia. Czy ktoś ma takie doświadczenie?
Usuń„Dziady” to była moja ulubiona lektura w liceum. Pracowaliśmy nad nią w klasie kilka tygodni, aby zrozumieć, „co autor chciał powiedzieć”. Zachowałam w piwnicy stare zeszyty do polskiego, więc na pewno do nich sięgnę przed spektaklem. Kiedy się wybiorę? Któż to wie?
OdpowiedzUsuńKK
Ciekawa jestem, co z tego porównania wyniknie. Dziś autorem wysyłającym informację w świat jest nie ten, kto napisał a ten, kto reżyseruje, wystawia. Ach, zeszyty szkolne! Dokładne, szkolne omawiania lektur!
UsuńMickiewicz dedykował III cz. Dziadów "narodowej sprawy męczennikom", ale twórcy przedstawienia nie wzięli tego pod uwagę. Profanacja. Żałuję, że widziałam.
OdpowiedzUsuńDziś reżyserzy nie przejmują się dedykacjami, kontekstem historycznym, co autor miał na myśli. Ważne, co im się kojarzy, co im się wydaje. W wywiadach sami siebie interpretują i recenzują. Nie przyjmują do wiadomości innego zdania o spektaklu. A pytani irytują się.
Usuńmają tupet
UsuńZgadzam się z panią Beatą. Rzeczy fundamentalne powinny takimi pozostać. Obok mnie siedzieli licealiści, więc ciekawa ich reakcji przysłuchiwałam się wypowiedziom, jak wychodzili na przerwę. Usłyszałam: "K..wa, ale syf", "ogarniasz coś?", "nie bangla", "żenua"... Zamiast ułatwić zrozumienie tej sztuki przeciętnemu odbiorcy, utrudniono je. Oczywiście, teatr nie może kierować się jedynie pozytywistycznym utylitaryzmem i pracą u podstaw, ale czy w dzisiejszych czasach właśnie tego nie brakuje? Ambitnych, prześmiewczych interpretacji jest mnóstwo, a brak jasnego przekazu, o co chodzi i po co to wszystko. I dziwić się młodym, że są tacy nieświadomi wielu spraw dla nas oczywistych?
OdpowiedzUsuńMiałem na maturze pytanie z Dziadów, zdałem. Mimowolnie więc stały się częścią mojej historii. Teraz słyszę, że TFUrcy jeżdżą po nich jak po łysej kobyle. Skutki tej samowoli opisała powyżej pani Agnieszka.
OdpowiedzUsuńPan słyszy, rozumiem, ale czy Pan widział ten spektakl? To nie jest samowola, to wolność ekspresji artystycznej. Mickiewicz dzięki niej napisał, co napisał. Pan też korzysta z tej wolności, bo może wyrazić tu, czy gdzie indziej swoje zdanie. Ja mogę się z Panem zgodzić lub nie. I to jest moja wolność. Cieszę się, że zdał Pan maturę z Dziadów. Proszę zdać teraz egzamin z tolerancji, z otwartości na to, co inni mają do powiedzenia. Pani Agnieszka, moim zdaniem, napisała o tym, ze młodzież bez zahamowań klnie i nie rozumie tej interpretacji/kto wychował tą młodzież, kto ją kształci?/. To, że się nie rozumie sztuki, to nie znaczy, że jest zła. Każdy będzie miał raję, jeśli będzie potrafił uzasadnić, dlaczego ją ma. A to znaczy, że sztuka wypełniła swoją rolę. To, że otwarcie młodzież mówi o niezrozumieniu sztuki to duży krok naprzód wykonany w tym procesie. Ważne może jest to, by nie zniechęcać się i pójść dalej. Myślę, że ta różnorodność interpretacji DZIADÓW nie zubaża ich a wręcz przeciwnie wzbogaca na nie spojrzenie i na nas samych. Pokazuje, że są dla nas ważne. Oglądamy je, rozmawiamy o nich, zastanawiamy się nad tym czym są dla nas dzisiaj. Bo to nieprawda, że są dziełem martwym, raz na zawsze zinterpretowanym a to by znaczyło, że od czasów Mickiewicza nic się nie wydarzyło, nie zmieniło w nas samych, w świecie, w którym żyjemy. Tekst jest ciągle ten sam. Ten sam.
UsuńMarzą mi się „Dziady” po japońsku z aktorami w kimonach. Coś na kształt ekranizacji dzieł Szekspira Kurosawy. Cudownie byłoby obejrzeć wersję hiszpańską z namiętnym, nieszczęśliwie zakochanym Gustawem-Konradem. A może inscenizacja okraszona wierzeniami ludów Północy? Warto poznać psychodeliczne baśnie lapońskie!
OdpowiedzUsuńKażdy może wystawić „Dziady”, bo utwór jest uniwersalny, mówi o wydarzeniach takich jak niewola, nieszczęśliwa miłość, walka z okupantem.
Co zrobił pan N? Zlekceważył ludzkie cierpienie i wymazał Boga. To nie udało się nawet komunistom w PRL! Interpretacja ta świetnie wpisuje się w ideologię multi-kulti, gdyż pozbawiona została cech narodowych (nie musiały to być cechy polskie) i religijnych (można było się odwołać do innej religii).
Dokąd prowadzi taka ścieżka? Moim zdaniem donikąd. Znakomicie ujął to Władysław Hasior przeciwstawiając akademickiemu pojmowaniu sztuki sztukę ludową i narodową: „… gdy się ogląda współczesną międzynarodową wystawę rzeźby, sprawia ona wrażenie, że pochodzi z jednego miejsca, jest wręcz anonimowa, tak wiele ma cech wspólnych, jest więc niczyją wartością kulturalną”.*
KK
*Władysław Hasior „Myśli o sztuce” Sądecka Oficyna Wydawnicza 1986r.