sobota, 21 listopada 2015

BARBARZYŃCY COLLEGIUM NOBILIUM



Obserwuję efekty pracy artystycznej Adama Sajnuka, jego spektakle. Wędruję za jego teatrem. Talentem. Imponuje mi, zadziwia. Jest czułym, wrażliwym barbarzyńcą, który odważnie wtargnął na teren sztuki teatralnej i podbija ciężką, konsekwentną, uporczywą  pracą coraz to nowe rewiry. Tym razem trafił do Akademii Teatralnej w Warszawie. A ja tuż, tuż za nim.

Sztuka niesie treści nadal aktualne, angażuje wielu studentów, pozwala każdemu pokazać swoje możliwości, potencjał, umożliwia istotnie zaistnieć na scenie. Nie raz, nie dwa razy. Grają, śpiewają, tańczą. Po wielokroć.W rolach charakterystycznych, w różnorodnym repertuarze muzycznym. To mocna propozycja, wszechstronna. Znacząca. Bardzo wymagająca ale na pewno dająca dużą satysfakcję zarówno studentom, jaki widzom. Adam Sajnuk wyreżyserował ciekawą sztukę, świetnie poprowadził młodych aktorów. To był naprawdę interesujący seans teatralny. Myślę, że sukces sceniczny i edukacyjny.

Zaczyna się statycznie ale od razu kojarzy się z Kolady stylem, estetyką, kompozycją sceniczną. Wykorzystaniem głośnej, nośnej melodii. Powracającej, przeplatającej kolejne sceny. Obrazy niezwykle kolorowe, kiczowate, przaśne. Przerysowane. Ale nic dziwnego, jesteśmy w obrzydliwie nudnym miasteczku?, na wsi?, w każdym razie na kompletnym zadupiu, tam, gdzie diabeł mówi dobranoc i nie ma nic, nawet drogi, bo to jej budowniczowie mają przybyć. I wyzwala od początku świata znane tęsknoty, ambicje, nadzieje. Stany pod i świadomości. Nad nie istnieje. U miejscowych, przybyłych, widzów. Bo trzeba wspomnieć, że  na początku wita nas komitet powitalny-grupa reprezentująca przekrój lokalnej  społeczności- z wódką i chlebem w folii oraz transparentem "Witamy w Wierchopolu". Cepelia, barwny, korowód ludzi zakompleksionych, uwięzionych mentalnie, spragnionych kontaktu ze światem, z samym sobą, gdzie indziej, w nieosiągalnym wcieleniu. W gruncie rzeczy nie ma na kogo czekać, bo nie ma drogi. Nie ma dokąd jechać. Bo jak?

Oczekiwanie na zmianę w akcji sztuki trwa długo, bo postęp cywilizacyjny nie dokonuje się ot tak na hej, siup. Wymaga czasu, cierpliwości, pokory. Wysłannicy miasta-wykształceni, piękni, świetnie ubrani- w końcu przybywają, i jak trójca święta, przyciągają nieustającą uwagę miejscowych. Monitoring live. Jak to na wsi lub w małej mieścinie.  Gdzie wszyscy o wszystkich i wszystkim wiedzą, że ho, ho daleko w przeszłość, więc i kogo popadnie informują przy każdej nadarzającej się okazji. A czynią to ochoczo, odsłaniając stan swej egzystencjalnej wegetacji ciała i ducha w uwięzieniu miejsca i czasu. Poza tym niczym nie zaskakują, bo przybyli też się z biedy i niedostatku wywodzą. Wymagają, bo od nich też wymagano. I zwierzęcy lęk, kompleks w sobie niosą. I piją na umór. I zdradzają. Potrafią być dla siebie opryskliwi, nieprzyjemni, brutalni. Ograniczeni.

Wszyscyśmy to barbarzyńcy. Jednych droga ma wyprowadzić, uwolnić od barbarzyństwa, drugich doprowadziła, wyzwoliła w nich barbarzyństwo. Tak niewiele trzeba. By zwierzęta się w ludziach obudziły i nad nimi zapanowały. Naturalistyczne, przerysowane, rzeczywiste. Niebezpieczne. Na scenie, ludzie wsi i miasta, a na widowni podobnie. Bo nasz ród z biedy, z ograniczeń, niedostatków, kompleksów pochodzi. Z wielkiego, ogromnego- cywilizacją tłumionego lęku. Jakikolwiek status mamy. Cokolwiek sobą reprezentujemy. Kompleks czerstwego ćwoka, pijaka, biedaka, ciała i umysłu zniewolonego, kogoś zawsze niższego w wyższość zapatrzonego drzemie w nas głęboko ukryty pod powierzchowną pomadą glamour, maską formy, statusu, pozycji. I ta tęsknota, by być kim się nie może z natury rzeczy być. I chęć posiadania, czego nie sposób mieć. Zawsze w pogoni pragnienia za marchewką czerwoną, soczystą, smaczną. A tu substytut siebie samego miejscowi spotykają; plastikowy, sztuczny, równie tani, na ich obraz i podobieństwo wewnętrznie skrojony z tej samej materii.

Jedni w drugich się przeglądają. A widzowie w nich obu. Jedni chcą postępu, wolności, otwarcia na świat, drudzy uświadamiają sobie lęk przed tym, co widzą, czego doświadczają. Wyzwalają wzajemnie w sobie destrukcyjne demony, uśmiercające ich dotychczasowy świat, skansen w którym żyją. Jedni drugich w jakiś konfrontacyjny sposób niszczą. Prawda nie wyzwala a staje się trywialna, bolesna, oczywista. Zanurzenie się w świecie jeden drugiego nie wyzwala, nie wzbogaca ale degraduje. Nie dziwi, że miastowi wyjeżdżając, tak naprawdę uciekają, z ulgą opuszczają wyniszczony, powalony, uśmiercony świat zastany. Już nie barwny, nadzieją, muzyką, naturalnością, witalnością pulsujący ale wypalony, pogrążony w martwocie ciemności i ciszy. Zatrzaskują za sobą drzwi, szczelnie zamykając wstyd, niemoc, demaskując prawdę, że żaden awans, postęp się za ich sprawą, z ich udziałem nie dokonał a oni nie są jego nośnikami. Bo nigdy nie byli. Własną mroczną ciszę wiedzy o sobie wywożą zamkniętą, ukrytą głęboko w sobie. Wewnętrznie zniszczeni, wypaleni, rozczarowani. Bez miłości, nadziei, złudzeń. W alkoholowym znieczuleniu. Okaleczeni.

Zdumiewająco energetyczny, rozwibrowany spektakl oglądamy. Dynamiczny, na wielu planach zagrany, zatańczony, rozśpiewany. Indywidualnie i zbiorowo. Imponujący różnorodnością. Wszelkie niedostatki, jeśli istnieją, przemilczę. Też się uczę, tym razem pokory wobec wysiłku twórczego tych, którzy się uczą. Ale piękna ta ich nauka. Jak scena gdzie opowiadanie ilustrowane jest graną na żywo muzyką wykonywaną na akordeonie. Muzyką personifikowaną przez ekspresję aktora, która staje się pełnoprawnym, mocnym głosem scenicznym. Komentuje, kontruje, wymusza, napiera. Dialoguje.

Maksym Gorki, Adam Sajnuk, młody zespół aktorski i my, widzowie- w teatrze definiujemy wspólnie poprzez sztukę współczesnego barbarzyńcę w sobie, w istniejącym systemie, który z góry narzuca relacje międzyludzkie, naznacza i decyduje o losach jednostek, społeczności. Upragnione czy istniejące drogi ucieczki nie stanowią wyjścia awaryjnego, bo budują je ludzie podobnie ukształtowani jak reszta spragniona zmiany, ratunku, wyzwolenia. Droga jest kanałem komunikacyjnym, który pozbawia nadziei, że wszędzie jest dobrze a nawet lepiej gdzie nas nie ma. Niesiemy w sobie tego diabła, barbarzyńcę. Rozpoznajemy go. Oswajamy. Jeśli możemy, neutralizujemy, znieczulamy. Wiemy już, że nie możemy przed nim, od niego uciec. Choć to niespełnione marzenie, propozycja kusząca. Niebanalna. Jak prowokacja. Jak ten interesujący, pełen energii spektakl.


BARBARZYŃCY

Maksym Gorki

tłumaczenie: Anna Kamieńska i Jan Śpiewak
reżyseria i adaptacja Adam Sajnuk
muzyka: Michał Lamża
scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
choreografia: Anna Iberszer
asystent reżysera: Wiktoria Wolańska
praca nad słowem: Agata Mastalerz
charakteryzacja: Kamila Sapuła

Występują studenci IV roku Wydziału Aktorskiego:
Karolina Bacia – Iwakinowa
Maciej Cymorek – Stiepan
Martyna Dudek – Nadieżda
Jakub Gawlik – Czerkun
Marek Gawroński – Pritykin
Weronika Humaj – Katia
Justyna Kowalska – Pritykina
Joanna Kuberska – Lidia
Filip Milczarski – Pawlin
Joanna Sokołowska – Drobiazgina
Kamil Szklany – Monachow
Martyna Trawczyńska – Anna
Hanna Wojak – Wiesełkina
Wiktoria Wolańska – Doktorka
Maciej Zuchowicz – Cyganow
oraz
Stanisław Banasiuk – Riedozubow
Katarzyna Skarżanka – Bogajewska
Henryk Simon – Grisza (II rok WA)

Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego.
Przewidywany czas trwania ok. 2,5 godziny.

Premiera 7 listopada, Teatr Collegium Nobilium

fot. Bartek Warzecha

0 komentarze:

Prześlij komentarz