wtorek, 29 listopada 2016

MATKA COURAGE i jej dzieci TEATR NARODOWY



MATKA COURAGE i jej dzieci Bertolta Brechta z 1939 roku, ostry tekst manifestu antywojennego, Michał Zadara wyreżyserował w duchu cichej, powszedniej tragedii rodzinnej uwikłanej w konflikt religijny trwający trzydzieści lat w środkowej Europie, w Warszawie. A może zawsze i wszędzie.  Bo odnieść można wrażenie, że wojna toczy się cały czas, z krótkimi tylko przerwami, a dotyczyć w mniejszym lub większym stopniu może każdego, bo trudno się od niej uwolnić, odseparować, uciec, trudno ją zignorować, nie zauważać, bo to, co się dzieje w świecie, dociera do nas natychmiast, dzień po dniu choćby poprzez epatujące nią podniecone media. Świat się skurczył, bardziej też jest świadomy siebie, bo jest lepiej poinformowany, wykształcony, technicznie uzbrojony. I Zadara w jakiś aluzyjny, podskórny a jednak wystarczająco mocny sposób mówi, ze wszyscy uczestniczymy w wojnie, pośrednio lub bezpośrednio, wszyscy jesteśmy jej ofiarami. Ona już jest w nas. Już się toczy. Niewykluczone, że od zawsze. Pokój to tylko uśpiony stan wojny. Pozwala na nieustające do niej przygotowania. To tylko czas na wytchnienie, oddech uświadamiający tęsknotę za nią. Świat a więc i ludzie, i wojna karmiona przez pokój- my wszyscy słabi, bezsilni, nieskuteczni- jesteśmy okrutnie, bezwzględnie przymuszani przez system/tu religie, kościół/, by uczestniczyć w wojnie. Co trzeba zrobić, jakim być, jak w tym świecie żyć, by mieć szansę na przetrwanie?

Siła drzemie w instynkcie. Tu ma swoje źródło. Wiara,nadzieja miłość a najsilniejsza z nich jest ta ostatnia. Sztuka sugeruje, że miłość, ta ślepa, bezwarunkowa, prawdziwa może pochodzić tylko od matki. Jej odwaga z tego uczucia, instynktu macierzyńskiego się rodzi, znikąd indziej. I determinuje wszystko inne, wszystko pozostałe. Może to być handel pod ostrzałem, bycie nazywaną hieną, rzucanie się na linię frontu, nieokazywanie uczuć na widok martwego dziecka, na stan fizyczny, psychiczny, emocjonalny niemej córki zniewolonej, zgwałconej, poniżanej, może to być wszelki kompromis, wszelka danina z siebie. Wszystko, co gwarantuje przeżycie. Co jest szansą na przetrwanie tych, którzy jeszcze żyją. Tak, Matka Courage Stenki jest wierna, jest twarda, jest silna. Rezygnuje z kobiecości,  by stać się zaufania godnym partnerem dla tych, z którymi musi się spotykać, walczyć. Ciągle musi zabiegać, nieustannie negocjować, targować się, walczyć, czuwać, obserwować. Ta jej niepozorna chłopięcość ma oszukać, zwieść wroga. Wtopić ją w otoczenie. Każdego, z którym ma się zmierzyć rozmiękcza, dezorientuje, jak szczwany lis podchodzi. Osłabia i dopada w kulminacyjnym momencie osiągając swoje cele. W skórze owcy kryje się wilk egzystencjalny. Pod obojętną maską pokerzysty najwrażliwsze czucie. Jej tragizm ma twarz normalności i to budzi niepokój. Wchłania każdy cios bezgłośnym krzykiem. Ból, cierpienie, żałoba wydaje się mgnieniem.  Jak terminator na powrót staje się całością. Nieokazującą uczuć, emocji maszyną. Nie pozwalającą sobie na jakąkolwiek słabość, wątpliwość. A jednak przegrywa. Walcząc na swój własny sposób jest ofiarą. Nie udaje się jej przechytrzyć losu. Wojna i pokój morduje jej dzieci. Pokonana samotnie, heroicznie,  resztą nadludzkiej siły pcha swój samochód w nieznaną ciemność, jak Syzyf kamień na górę. Siłą woli, siłą tajemnicy, której do końca nie poznamy, nie zgłębimy, nie przenikniemy. Współczesne jest to oblicze człowieka zaprogramowanego na walkę do końca, twarde negocjacje, konieczny kompromis, pokrętne lawirowanie, godzenie się z klęską. Gdzie zasady etyczne, moralne zmieniane są jak rękawiczki. Zasady wiary, miłości i nadziei powiewają jak chorągiewka na wietrze. Cywilizacja śmierci funduje świadomość podejmowania ryzyka życia w zawieszeniu, zagrożeniu, niepewności, godzenia się ze stratą, porażką, klęską w milczeniu, wymusza bezwzględną konieczność afirmacji stanu rzeczy. Bez możliwości sprzeciwu.

Danuta Stenka w roli Matki Courage jest i matką i ojcem. Jak ta nam współczesna kobieta, jak te kobiety w naszej historii, które musiały zająć się utrzymaniem domu, majątku gdy mężczyźni byli skazani na zesłanie, szli na wojnę i z niej nie wracali. Delikatna, krucha, filigranowa w posturze, w męskiej, krótkiej, żołnierskiej fryzurze i roli, gra sprytnego, obrotnego, cwanego chłopaka. Ni to chłop ni baba, raz matka, raz ojciec, całą sobą jest jak kameleon, który przystosowuje się do otoczenia, sytuacji, ludzi, aby tylko uzyskać swoje, dla siebie. Dla dzieci. Ogromna rola. Trudna, powściągliwa, nieczuła. Szorstka, chropowata. Trudna też do zrozumienia. Z jakąś nieokreśloną skazą. Jakby się miało do niej zal, że nie może pozwolić sobie na bunt. Tak jak nie może sobie pozwolić na rozpacz, na żałobę. Powściąga emocje, ból, nie może pozwolić sobie na okazanie, co czuje gdy przynoszą do rozpoznania jej martwego syna a ona musi skłamać, mówiąc, że go nie zna. Jej Pieta ukształtowana na oczach widzów jest mechanicznym, technicznym konstruktem skumulowanego ciężaru osobistej klęski. Siedzi na ziemi. Niewprawnie, nieprzywykła do okazywania uczuć, układa  na swoich kolanach ciało ukochanej córki, nieocalonego ostatniego dziecka. Tym razem może ją objąć, dotknąć, ukochać. Trwa to chwilę, wygląda tak nieporadnie, niezdarne, żal, ból tylko przez ułamki sekund w niej intensywnieje. Całe życie blokowała uczucia swoje i uczucia dzieci, i innych ludzi do niej. Zawsze. Nie może się rozkleić, pęknąć, bo nigdy tego nie robiła, nie nauczyła się. Odrzucenie słabości jest dla niej tak samo naturalne jak instynkt opiekuńczy czy macierzyński. Szczególnie w warunkach ekstremalnego, permanentnego zagrożenia, jakiego doświadczała przez całe swoje życie.

Jej dzieci, choć dorosłe i szorstkim, obcesowym, zimnym wychowaniem ukształtowane, są ułomne, słabe, nie potrafią samodzielnie funkcjonować, nie umieją przetrwać. Kattrin Barbary Wysockiej jest nadwrażliwą niemową, złamaną traumą osobowością. Ofiarą skazaną swoją słabością, mocą czucia na śmierć. Komunikuje się ze światem mową ciała. Aktorka bez epatowania, bez nadekspesji  całą sobą pokazuje jej niemoc, ból, cierpienie, marzenia i tęsknoty, chęć odwetu, zemsty, słabość i chwilę determinacji gdy ostrzega bębnieniem na trwogę, by ostrzec przed nadciągającym wrogiem. To personifikacja dziecka wojny, które nie ma na nic wpływu, niewiele ma do powiedzenia zahukane i okaleczone, podporządkowane swemu marnemu losowi, zależne całkowicie od matki. Piękna, znacząca postać. Bracia Kattrin giną. Równie nieprzystosowani do życia. Słabi, niesamodzielni, ale chętne do żołnierki chojraki, nienawykli do przetrwania. Jak współcześni chłopcy, których pępowiny nigdy nie zostały porządnie, na trwałe odcięte od matki. Dużo przeżyli, doświadczyli ale niewiele się od niej, od życia nauczyli. W każdym razie za mało, stanowczo za mało, by przechytrzyć, okpić, oszukać jak ona śmierć.

Wyrazistą, charakterystyczną postać buduje na scenie Ewa Konstancja Bułhak. Jej Yvette to kobieta mocno stojąca nogami na ziemi, jakbyśmy obserwowali młode, naiwne, żywiołowe, niedoświadczone jeszcze wcielenie Matki Courage. Sprytna, mająca szczęście realistka, przy tym urocza, słodka, uwodząca, dająca się lubić dziewczyna świadcząca na wojnie usługi seksualne. Budzi sympatię, pięknie śpiewa. Solidna rola.

Kamilla Baar gra tu z długim, mięsistym warkoczem kobietę żołnierza. Razem z pozostałymi żołnierzami, innymi męskimi postaciami niewiele wnosi, traktowana pobocznie, instrumentalnie. Zbigniew Zamachowski w roli Pastora przepadł, jakby się w niej nie odnalazł. Jedynie interesująco wypada Arkadiusz Janiczek w roli Kucharza. Zalotny, uwodzący, interesujący spryciarz, playboy, zimny drań, potrafił wzbudzić niepokój, niejednoznaczną wokół siebie atmosferę.

Michał Zadara tekst Bertolta Brechta wykorzystuje na swój własny artystyczny sposób. Poprzez dramaturgię, którą systematycznie, konsekwentnie, metodycznie psuje reżyserią. Zaburza, przerywa przebieg narracji scenicznej. Nie pozwala widzom odpłynąć w teatralną iluzję. Bo opowieść sceniczna to wojna wykreowana, wytwór wyobraźni, projekcja kreacji, nadwrażliwości, ostrzeżenie. To luźna wizualizacja współczesnych lęków i obaw, możliwego realnego, aktualnego, namacalnego tu i teraz. Nie pozwala rosnąć napięciu ku kulminacji, by nie ukształtowało się w słuszny patos, poprawne oburzenie przeciwko wojnie, której tak naprawdę nie zna Zadara, nie znają ani twórcy, ani aktorzy ani widzowie. Dominuje pokolenie urodzone i wychowane w czasie pokoju, buszujące w magmie popkultury. Wojna to abstrakcja, gra komputerowa, relacja medialna. Znana z doświadczenia tylko nielicznym, ogółowi z lekcji historii, filmów, medialnych przekazów. Poza tym  nie wiadomo jaka może być naprawdę  dzisiejsza czy przyszła wojna, bo niedawne przykłady przerosły wszelkie dotychczasowe o niej wyobrażenia. Jak wizualizować to, czego nie znamy, grozę wojny, która jest poza zasięgiem doświadczenia? Nie chcemy spojrzeć w twarz  prawdziwemu cierpieniu, zetknąć się bezpośrednio z okrucieństwem przemocy. Pokazywanie na scenie sytuacji zazwyczaj niewidocznych/charakteryzacja, sprzątanie rekwizytów, obsługa techniczna raz ciągnie samochód, raz pcha go/, przejścia od sceny do sceny łącznie z przygotowaniem do niej/np. Wysocka po śmierci swej bohaterki schodzi po drabinie i kładzie się, Stenka układa ją sobie na kolanach/ powoduje zerwanie ciągłości, przełamanie czystości akcji, buduje ten dystans do realu prawdy. Nawet interwencja reżysera z widowni/konieczna, spontaniczna, zaskakująca/, która koryguje ustawienie samochodu na scenie i jego uwaga, że widzowie mają okazję przyjrzenia się pracy reżysera nad spektaklem, wpisuje się w ten zamysł zmuszania widzów do burzenia budowanego narracją napięcia. Spektakl ma być nadal antywojennym manifestem Bertolta Brechta z przeszłości, ostrzeżeniem ale na scenie wzmaga się tylko jego bezgłośne, nierozpoznane natężenie jak na obrazie Edvarda Muncha, który wizualizuje Matka Courage Danuty Stenki w momencie rozpaczy.

Zabiegi te mają swoje rozwinięcie również w kompozycjach wykonywanej na żywo muzyki, w której brzmieniu słyszymy niepokojący, drażniący,  aharmoniczny dysonans. To nie jest melodia ładna, mocna, z nerwem a zgrzyt, rozdarcie dźwiękowe, komunikat, który budzi niepokój, nie daje spokoju. Songi konsekwentnie też nie mają jednorodnej stylistyki wykonania. Każda postać, zgodnie ze swoim charakterem, funkcją, znaczeniem inaczej własną piosenkę interpretuje. Ta staje się rozwinięciem, komentarzem, kontekstem, innym stanem uzasadniającym status quo bohatera. Songi nie stanowią wspólnego wzmocnienia. Nie muszą. Uatrakcyjniają, zgodnie z dziełem Brechta, tą intelektualną rozrywkę, jaką jest ten spektakl. Bo my lubimy się bawić wojną, podglądać ją ale prawdziwego jej oblicza nie znamy. Jej cierpienia, bólu. Jej trudów, lęków. Tylko bezpośrednie przeżycie daje taką wiedzę. W teatrze go nie znajdziemy.

Scenografia wydaje się być istotnym bohaterem sztuki. Też rozśrodkowuje napięcie. To kolejny niemy krzyk rozpoznania rzeczywistości. Jej projekcja. Tworzy ją duża makieta zniszczonej, spalonej współczesnej Warszawy/obszar centrum Warszawy od ul. Jana Pawła II do Emilii Plater i od Złotej do, około, Prostej i Świętokrzyskiej, z doszczętnie zniszczonym hotelem Mercure, dawniej Holiday Inn, Biurowiec Rondo 1, wieżowiec, który ma stanąć na miejscu dawnego pawilonu handlowego Emilia/, której zbliżenia z figurkami osób-bohaterów sztuki w adekwatnym odzwierciedleniu akcji scenicznej z różnych ujęć kamery widzimy na olbrzymim ekranie nad sceną. W spektaklu pojawiają się prawdziwe samochody/np.mercedesa W123/ a właściwie to, co z nich pozostało. Samochód Matki Courage ma flagi Finlandii i Unii Europejskiej. Symbole Unii Europejskiej mają także żołnierze, których rodzina napotyka na swojej drodze - białe napisy na niebieskich hełmach, naszywki z logiem na ramionach. Tak dla zmyłki, zabawy, zaskoczenia. Bo jest to próba komunikacji na poziomie współczesnej percepcji, przyzwyczajonej do równoległego skupiania uwagi na różnych przekaźnikach bodźców. Nie może ta scenografia budować świata Brechta, bo tak wiele się zmieniło, nadal na naszych oczach się zmienia, dziś posługuje się własnym językiem ekspresji.

Tak, prawdziwej grozy wojny tu nie ma-pojawia się jedynie w ułamkach sekund, przemyka zawstydzona, ukrywana, powściągnięta-jakby jej ani reżyser, ani aktorzy nie znali, nie potrafili, nie chcieli a priori sobie wyobrazić, dla nas wykreować. Spektakl nie ma więc mocy porażającej. Jest rozbrojony z napięcia, nie produkuje piorunującego efektu, który by dotknął głęboko widza, który by wstrząsał, wzruszał. To chłodna, wykalkulowana inscenizacja, jak zwykle u Zadary, mająca uderzyć nie w serce a  rozdrażnić rozum, naruszyć jego skostniałe konstrukty. Matka Courage Stenki, nie histeryzuje, nie poddaje się paraliżującemu czuciu/rozpaczy, załamaniu, słabości, przerażeniu/ a analizuje, myśli, działa. Opierając się na instynkcie, woli życia. Ktoś przecież musi ocaleć. Trwać dalej i dalej. Choćby to miały być tylko osierocone, samotne Matki Courage, cienie samych siebie, z determinacją, w milczeniu ciągnące bagaż  bólu i cierpienia, okrucieństwa wojny. Na swoich barkach niosące ciężar odpowiedzialności indywidualnej ponad siły. Podążające w nieznane, wchodzące w ciemność. Tylko miłość bezwzględna, silna i rozumna, uporczywa i wierząca, matczyna, zakamuflowana, na pozór zimna, podła, podstępna, interesowna, walcząca, ma taką moc, że uporczywie szuka dróg ocalenia. Ale wojna zabija. To Zombie bezlitosne, interesowne, nieczułe. Jest żywiołem, niszczącą siłą ludzkiej natury, dlatego opór jej stawić może równie silna, nieprzewidywalna natura. Matczyna. Courage jej na imię.


MATKA COURAGE I JEJ DZIECI   BERTOLT BRECHT
reżyseria: Michał Zadara
muzyka: Paul Dessau
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka
aranżacja muzyczna: Jacek „Budyń” Szymkiewicz
reżyseria światła, wideo: Artur Sienicki
przygotowanie wokalne: Andrzej Perkman
współpraca reżyserska: Marta Streker
asystentka reżysera: Anna Gryszkówna
realizatorzy dźwięku: Mariusz Maszewski, Rafał Barański
realizatorzy światła: Zbigniew Szulim, Bartłomiej Kaczalski
realizatorzy wideo: Mariusz Chałubek, Paweł Woźniak
W przedstawieniu gościnnie występuje muzyk, Tomasz Licak.
Operatorzy kamer na makiecie: Kinga Ilgner, Bartłomiej Bobrowski, Paweł Tołwiński
obsada, pozostałe informacje:
 https://www.narodowy.pl/repertuar,spektakle,282,matka_courage_i_jej_dzieci.html

premiera 26 listopada 2016
zdjęcie: Maciej Landsberg
recenzje:

5 komentarzy:

  1. To było naprawdę dobre przedstawienie. Treść sztuki znałam pobieżnie, więc siedziałam w teatrze jak na szpilkach do końca. Publiczność dopisała, nagrodziła gromkimi brawami, więc czemu tyle nieprzychylnych opinii?
    Krytycy zarzucili reżyserowi, że próbował odnieść się do aktualnej sytuacji w Polsce i Europie w sposób stronniczy. Moim zdaniem to niemożliwe, ponieważ przesłanie „Matki Courage” jest uniwersalne, jest krzykiem, który zagłuszy prywatne poglądy reżysera.
    Niezwykle podobała mi się scenografia - multimedialna, turpistyczna, rodem z "Mad Maxa". To skojarzenie nie jest przypadkowe: bohaterami dramatu i filmu są zwykli ludzie przemierzający wyniszczony wojną kraj i starający się przeżyć w niesprzyjających warunkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam podobne zdanie. Dziękuję za te słowa, relację ze spektaklu, bo czasem odnoszę wrażenie, ze tylko ja widzę, że jest dobre. Zdania są tak podzielone a opinie różne!I bardzo dobrze, każdy ma prawo do swoich wrażeń, do swego zdania. Tyle tylko, że czasem niektórzy przychodzą do teatru na spektakl z gotową o nim tezą. Z góry wiedzą, że jeśli to teatr postdramatyczny, to będzie zły a jeśli klasyczny to ho, ho, super! Tyle dobrego można powiedzieć o "Matce Courage" ale myślę, że najlepiej je obejrzeć. Nawet kolejny raz.

      Usuń

    2. Scenografia również mi się bardzo podobała. Jej różne plany, poziomy. I te samochody!Ostatnia scena "Matki" genialna! Porażająca.

      Usuń
    3. Ja nie siedziałam do końca w teatrze jak na szpilkach, wręcz przeciwnie a żałuje bardzo bym chciała i nie przyszłam do teatru z gotową tezą lecz ciekawa... Szkoda ze wyszłam znudzona chociaż Danuta Stenka mi się bardzo podobała i też ją oklaskiwałam, ale co z tego skoro historia mnie nie zaciekawiła i po przerwie co chwila z nadzieją zerkałam na zegarek?

      Usuń
    4. Dla mnie pierwsza część była trudna-nudna. Rzadko jest tak, że dech zapiera. Tak, Stenka ale i Ewa Bułhak najbardziej były interesujące. Stenka jakby nie czuła roli, jakby ją uwierała, nie była dla niej. Ale scena rozpoznania martwego syna i ostatnia wynagrodziły mi wszelkie rozczarowania. Czasem dla tych mgnień, błysków, nieoczekiwanych wzruszeń warto w teatrze być. Historia wojny, jej kontekst, temat jest dla nas tak odległy, nieznany. Mało pociągający. Ale tu chyba chodzi o przetrwanie. O to uporczywe trzymanie się życia za wszelka, nawet najboleśniejszą cenę. Efekt nudy może wynika z tego, że Stenka gra bardzo powściągliwie, surowo, jakby od wewnątrz. Wyszło mało dramatycznie, statycznie ale przecież musi się przyczaić, być przezroczysta, by nie prowokować, nie zwracać na siebie uwagi bez wyraźnej potrzeby. Raczej stara wtopić w tło, w kontekst, w sytuację.

      Usuń