poniedziałek, 2 maja 2016

36.WST PLAC BOHATERÓW LUPA BERNHARD NARODOWY TEATR DRAMATYCZNY w WILNIE

Odnoszę wrażenie, że proza Thomasa Bernharda, wartość i siła jej oddziaływania na czytelnika jest podobna do tej, jaką mają na widza teatralnego spektakle zrealizowane  na jej podstawie przez Krystiana Lupę. Oczywiście jest różny sposób kontaktu, wnikania w  przekaz, inne są metody i środki oddziaływania. Jednak ostatecznie jego istota jest zbieżna, spójna, jednaka. Obaj przemawiają współbrzmiącym głosem, obrazem, przesłaniem, diagnozą. Reżyser jest wierny autorowi. Przystosowuje tekst do specyfiki swojego teatru. Ciągle podobne, wydaje się, że te same dekoracje, znajomi bohaterowie usytuowani w swoich ograniczeniach, potrzebach, uwarunkowaniach ale na jakimś nowym poziomie komplikacji. Nakręca się ta spirala artystycznej kreacji, ilość informacji, konfiguracji się zwiększa a wraz nią my wspinamy się coraz wyżej po konstrukcji teatralnego przekazu, gdy tymczasem nagromadzone argumenty, motywacje, sytuacje, konteksty precyzyjnie opisują stan rzeczy, kondycję bohaterów, sztuki, teatru, świata. A forma sztuki Lupy się dociera, wygładza, gęstnieje, kondensuje i coraz bardziej przypomina klasyczne, w najlepszym sensie, rozumieniu, wyobrażeniu krystalicznie tradycyjne dzieło teatralne. Takie, które jest monolitem, konsekwentnym przekazem opartym na doskonałym tekście, aktorstwie, autorskiej interpretacji artystycznej. Na najwyższym intelektualnie, artystycznie, emocjonalnie poziomie. Tu eksperyment ustatkował się, spoważniał, dojrzał. Stał się jasnym, przewidywalnym gestem scenicznym. Rozpoznawalną, charakterystyczną estetyką. Dzieło Bernharda w dziele Lupy jest kompletne. Bo styl i duch Bernhardowski został z sukcesem przetłumaczony na język teatralnej ekspresji. Jest obecny i działa z właściwą sobie mocą. Może kłóci się ten wycyzelowany przekaz -przewidywalny jednak, uładzony stylistycznie, spójny do bólu - z aktem niezgody na ukazującą się okrutną, bezwzględną diagnozę wrażliwego, przenikliwego artysty pozbawiając ją potencjału spontanicznego, rewolucyjnego buntu, niepokornej, niekontrolowanie uwalniającej się emocji. Jest metodycznym, precyzyjnie budowaniem dramatycznego przekazu z ekstremalną, konsekwentnie wypracowaną kulminacją. Jakby obaj, Bernhard i Lupa używali wysoko wyspecjalizowanych środków formalnych, artystycznych dla przedstawienia problemów, sytuacji, by odbiorca nie miał pola manewru do swobodnej, osobistej interpretacji. By musiał się zmierzyć z tym, co ma kształt zamknięty, ostateczny z pozycji wolności ekspresji artystycznej. Z pozycji obiektywnej prawdy nie podlegającej dyskusji, zakwestionowaniu.

I to wszystko decyduje o sile wypowiedzi, gdzie jedna/proza/ wzmacnia drugą/teatr/, przenosząc na inny obszar oddziaływania, w inny kontekst czasowy i historyczny. Dlatego PLAC BOHATERÓW może nie zaskakiwać, jest konsekwentną kontynuacją, logiczną domkniętą całością. Bernhard wybrzmiał nad wyraz boleśnie współcześnie, aktualnie w ujęciu scenograficznym, w kostiumie korespondującym z wcześniejszymi inscenizacjami Lupy. Działa na Litwie, jako swój odczytywany jest w Polsce. To znakomity spektakl o polityce, władzy, sztuce/teatrze/, kondycji jednostki i narodu, Europy w kontekście źródeł, narodzin, rozprzestrzeniania się, triumfu zła nad człowiekiem i tym co sobą stanowi, co reprezentuje. Mówi o strachu jako głównym ukrytym moderatorze tego procesu. Także o niedoskonałym działaniu demokracji jako systemu, który nie jest w stanie uchronić jednostki, narodu przed niebezpieczeństwem totalitarnych rządów. Ten spektakl jest odważnym oskarżeniem słabości człowieka, systemu wartości Zachodu, jego pasywności, wycofania, braku umiejętności komunikacyjnych, mechanizmów obronnych. Demony zła żywią się tą słabością i rosną w siłę/nacjonalizm, antysemityzm, totalitaryzm, brak rozliczenia z przeszłością, itd/.

Ma smutne przesłanie. Zło nigdy nie zniknie. Nic nie jest w stanie go zneutralizować, ostatecznie unieszkodliwić, wykorzenić. Zwłaszcza, że tak łatwo jest przez ludzi akceptowany. Ten spektakl mówi tu i teraz prosto nam w twarz, że zawodzimy. I nie mamy prawa umywać rąk, wypierać się odpowiedzialności. Uciekać za granicę, na wieś, w śmierć. I choć dzieło zarówno Bernharda, jak i Lupy może nam się wydać w swej zawartości i przesłaniu pesymistyczne i przygnębiające, a nawet beznadziejne, to jednak reżyser twierdzi, że tak do końca nie jest. Solidne, uczciwe, szczere, prawdziwe rozpoznanie stanu rzeczy poprzez jego dogłębną analizę, w tym wypadku pięknie, mądrze dokonuje jej teatr, jest dobrym początkiem korekty, naprawy, zmiany, która może powstrzymać zło i nie dopuści do jego eskalacji, rośnięcia w siłę. I to jest to pozytywne działanie sztuki. Nadzieja, którą Krystian Lupa dostrzega, w którą wierzy. Ja też wierzę.

Myślę, że takiego teatru potrzebujemy. Teatru, który nie wycofuje się, nie ucieka przed trudną ale ważną problematyką o naszej sytuacji, kondycji społeczno- politycznej tu i teraz. Teatru opartego na mocnym, obnażającym naturę człowieka, relacje międzyludzkie tekście, profesjonalnym, perfekcyjnym aktorstwie, mądrej reżyserii. Teatru, który nie boi się mówić trudnej, niewygodnej prawdy. O sile duchowego, intelektualnego wstrząsu. Artystycznego katharsis. Ale zważmy, że Lupa zrealizował spektakl za granicą i tylko przy okazji Boskiej Komedii i 36.WST publiczność polska miała okazję go zobaczyć. Była uważna, w pełni usatysfakcjonowana, zachwycona celnością przesłania, najwyższym poziomem artystycznym wykonania. To jednak kropla w morzu potrzeb. Niewykluczone, że Krystian Lupa zrealizuje w Polsce PLAC BOHATERÓW. Ale kiedy, z kim, gdzie- nikt na te pytania nie jest w stanie dziś odpowiedzieć. Potrzeba jest wielka. Konieczność oczywista. Oczekiwania rozbudzone. Było magicznie, było cudnie.

Ex post dowiadujemy się, że jednym widzom to przeszkadza, innym odpowiada. Stąd kontrowersje. Ale trzeba przyznać, że adwersarz jest doskonale przygotowany, gra mocną, atutową kartą-zwartym, kompletnym przekazem w świetnym wykonaniu aktorskim i autorskiej rozpoznawalnej formie. Argumenty, że dzieło nic nowego nie wnosi, jest wtórne, bo powiela wcześniejsze pomysły, rozczarowuje, bo brakuje mu siły a reżyser w tym wypadku nie eksperymentuje a wykorzystuje, co dawno sprawdził i odnosi do doraźnych wydarzeń, konkretnych osób, przekaz jego jest zbyt monotonny, na jednej nucie grany, nie rozsadza systemu a zadowala się bieżącą konkluzją nie świadczy o słabości a pokazuje możliwości szerokiego nań spojrzenia i interpretacji.

To był najlepszy spektakl 36.WST. Pod każdym względem.:) Najpierw w przestrzeni prywatnej domu widzimy, ile z człowieka, w tym wypadku profesora Józefa Schustera, po śmierci zostaje w najbliższych mu ludziach, mimo że są służącymi. Kobiety porządkują jego rzeczy, wspominają go, mówią o jego poglądach, podejściu do życia, przyzwyczajeniach, nawykach, jego relacjach z ludźmi, rodziną. Bardzo to intymne wyznania przy prasowaniu koszul, ich składaniu, czyszczeniu butów, pokazujące, jak bliskie, naturalne, intymne więzi ich łączyły. Jakim człowiekiem był profesor Józef Schuster. Po pogrzebie, gdy na Placu  Bohaterów rozmawiają córki i brat Robert, rozszerzają naszą wiedzę o opinie, stosunek profesora do współczesnego świata w kontekście jego doświadczeń z przeszłości. Antysemityzm jest większy niż w czasie wojny, nie widać żeby się miało cokolwiek zmienić w relacjach społeczno-politycznych w świecie, w kraju, nie czuł się na siłach już tego znieść, nie chciał nigdzie wyjeżdżać i zobaczył jedyną możliwość ucieczki w śmierć. Nie znalazł wyspy szczęśliwej. Nie miał miejsca, które mogłoby być jego spokojnym, normalnym, bezpiecznym domem. Żona od dawna się nie liczyła, żyła własnym przeczuciem nadciągającej katastrofy i miłością do teatru, który też nie był w stanie  jej pomóc.  Profesor ignorował jej stan psychiczny albo uznał, że żadna zmiana go nie poprawi jeśli po tylu przeżytych latach nie był w stanie nawet oddać jej pokoju od podwórka, by ją uspokoić, popełnił samobójstwo, w impulsie, odruchu rezygnacji ostatecznej, bo był przekonany, że wyjazd do Oxfordu czy gdziekolwiek indziej niczego nie zmieni, to znaczy że znoszenie ciężaru życia, obrazu bezwzględnego, zepsutego świata, rozczarowanie nim i jego własna bezsilność wobec tego była dla niego już nie do zniesienia. Gdy wszelka dyskusja nie miała sensu. Praca też. Wpływ na ludzi/studentów, elitę intelektualną, rodzinę/ był żaden. Nic nie zmieniało się i nie zapowiadało się, że się zmieni na lepsze. Zbliżył się tylko do służącej Zillt, rozmawiał z nią po angielsku, uczył życia i siebie. Ale i ona w gruncie rzeczy rozczarowuje. Po jego śmierci narzuca otoczeniu, wbrew przyzwyczajeniom, rygorowi profesora, swoje nowe porządki/kwiaty/. Brat pozbawiony jest również złudzeń co do możliwości ratunku świata, rozumie profesora , ale różnili się zawsze bardzo. Wszystkie ważne bitwy ma już za sobą, wycofuje się w milczenie i chce czekać w spokoju i ciszy na śmierć na wsi. Córki, praktyczne, dojrzałe, żyją własnym życiem bez przyszłości. Żona jest w całkowitej władzy przeczuć napierającego zła, nienawiści, o którym mąż wiedział doskonale, znał jego naturę i działanie ale dawno ją opuścił, bo nie był w stanie tak naprawdę jej pomóc.  Sobie, jak się okazało, również.

Doskonale czujemy, co tak naprawdę zabiło Józefa Schustera. Człowieka zdrowego, inteligentnego, wykształconego, doświadczonego.  EX post widzimy. To skłócenie, brak rozliczenia z trudną przeszłością,  obcość, wrogość, brak wspólnego działania, narracja każdego osobnika zebranej społeczności w pokoju przy stole podczas spóźnionego obiadu, stypy, kiedy każdy mówi swoje, nie słucha drugiego a ten zgiełk nie prowadzi do porozumienia ale do nasilającego się bełkotu, kłótni, przekrzykiwania, chaosu, do rosnącego przerażenia na twarzy żony profesora, którego nikt nie widzi poza widzami,  i dopiero wrzucony do wnętrza kamień, otwierający drogę złu z Placu Bohaterów, ze świata zewnętrznego przewyższa, zagłusza, czy włącza się w  tą niszczycielską siłę, która jest prawdziwą przyczyną destrukcji, upadku, nabierającej mocy zła. Zła, które istnieje od zawsze. Ale jeśli ludzie nie będą w stanie mu się przeciwstawić solidarnie, spontanicznie, mądrze- skłóceni, nienawistni, okrutni, egoistyczni i źli-to znów zniszczy wszytko i wszystkich. W sztuce pierwszą ofiarą, świadomą ale i bezsilną wobec tego, co się dzieje, jest Józef Schuster. Stary, zmęczony, zrezygnowany ucieka w śmierć.

Tak, to najlepszy spektakl 36.WST, bo w swym wymiarze i kształcie diagnozuje naszą kondycję indywidualną i zbiorową. Sytuację na Litwie i w Polsce. I nie tylko. Pokazuje anatomię zła i do czego ono prowadzi, jeśli mu się pozwoli rosnąć w siłę. Doskonały formalnie i artystycznie spektakl nie poraża a przeraża. Ostrzega. Dojrzały, mądry, konsekwentny przekonuje. Antycypuje. Czy sztuka może być skutecznym orężem walki? W tekście sztuki, w spektaklu treści teatr zawodzi. Czy i tym razem, gdy Thomasa Bernharda wspomaga drugi wielki artysta Krystian Lupa również? Na to pytanie każdy z nas musi znaleźć w sobie odpowiedź. Powodzenia:)

0 komentarze:

Prześlij komentarz