czwartek, 4 lutego 2016

KTO SIĘ BOI VIRGINII WOOLF? ALBEE DRACZ KASPRZYK POLONIA



KTO SIĘ BOI VIRGINII WOOLF? Po obejrzeniu spektaklu będziemy wiedzieć kto i dlaczego. Po tym, jak wyjdą wszystkie zmory tej nocy jak w thrillerze psychologicznym, po tej psychodramie ujawniającej traumy summy życia, gdy spadną wszystkie maski z bohaterów. Wtedy krajobraz po bitwie o siebie, o związek, o miłość, o prawdę każdej z czterech osób będzie można zaorać  i zacząć kolejny dzień. Obmyślić nową taktykę, przeżyć kolejną potyczkę małżeńską w niekończącej się wojnie, jeśli partnerom uda się przetrwać i być nadal razem.

Albee napisał fascynujący tekst o małżeństwie. Tak dobry, pojemny, intensywny, że trudno go zepsuć a interpretować można w różny sposób. Połączył dwie pary: młodą, niedoświadczoną/Nick i Honey/ i z długoletnim stażem, zaprawioną w boju małżeńskim/Marta i George/ w jednię, jakby jedna była kontynuacją drugiej.  I dwie fazy dojrzewania w związku. Młodym się wydaje, że wiedzą o sobie wszystko i dostają pierwszą bolesną lekcję, starzy są mocno zaawansowani w żonglowaniu faktami ze swojego i gości życia w prowadzonej bezpardonowej, bolesnej grze, walce o prawdę.

George to starzejący się profesor historii na prowincjonalnym uniwersytecie, stłamszony przez żonę i obśmiewany przez nią jako nieudacznik, który kryje w sobie bezbronnego, wrażliwego, mocno doświadczonego chłopca i dawno porzucił marzenia o naukowej i literackiej karierze. Marta, jego żona, a przy okazji – córka rektora uniwersytetu, na którym pracuje jej mąż, to wulgarna, krzykliwa alkoholiczka, despotyczna zołza. Jeszcze atrakcyjna, dojrzała kobieta, obdarzona silną osobowością, aspiracjami i seksualnym temperamentem. Ambitna, przebojowa i dominująca łatwo się nie poddaje i szuka lekarstwa na lęk przed starością, rozczarowanie życiem i mężem oraz na skrywaną tajemnicę, przyczynę nieprzemijającego bólu. Alkohol i młodzi mężczyźni, którymi manipuluje, poniżanie, atakowanie męża to antidotum  na z trudem skrywaną zgorzkniałość, bezsilność. Obrona przed depresją, szaleństwem. Desperacki to sposób zwrócenia na siebie uwagi, wołanie o ratunek kobiety zawiedzionej. Marta i George są dla siebie katem i ofiarą ale przez to jedynym źródłem ocalenia. Związek siłowo nie dających za wygraną graczy wydaje się być w interpretacji Dracza i Kasprzyk w stadium ostatecznego wyczerpania. Nie rokuje żadnych nadziei na przetrwanie, bo zaprawiany jest nienawiścią, goryczą, upokorzeniem. Szarżą bezkompromisowej konfrontacji. Jakby doszlusował do końca. Życie z zapijającą się na śmierć  starą wariatką, kompromitującą siebie i męża, staje się nie do zniesienia. Życie z facetem, który jest żywym dowodem porażki i niespełnienia i swoim wycofaniem zmusza kobietę do noszenia spodni w tym związku jest frustrujące. Znikąd nadziei.

Młoda para: Honey, niepracująca córka bogatego pastora i Nick, ambitny, gotowy na wszystko dla kariery biolog, dopiero uczą się siebie nawzajem.  Nie są jeszcze świadomi demonów przeszłości i skaz osobowości, które już dają o sobie znać/alkoholizm, bulimia, lęk przed ciążą, brak odporności na stres, głupota żony oraz brak hamulców moralnych dla zrobienia kariery, zdobycia władzy, osiągnięcia sukcesu finansowego męża/.  Honey Agnieszki Żulewskiej i Nick Piotra Stramowskiego są pogubieni, nijacy, bez właściwości. To aktorski potencjał, który dopiero rozwija skrzydła, które być może z czasem doświadczenie i praca poruszy. Tymczasem  ich sceniczny związek nie rokuje dobrze, zwłaszcza że byli zaszokowani zachowaniem gospodarzy.

Ta nocna gra Marty i Georga wykorzystujących Honey i Nicka może mieć dla wszystkich jej uczestników głęboki sens. Wiedząc o sobie wszystko, potrafią siebie wzajemnie okrutnie ranić ale i cudownie ratować. Jeśli się naprawdę kocha. Bo tylko miłość może wszytko wybaczyć, znieść. I trwać, choć ciało i dusza rwie się do panicznej ucieczki przed udręką życia. Ale od prawdy, która tak mocno boli, nie da się uciec. Można ją przepracować, okiełznać, oswoić choćby przez dramatycznie bolesną sesję terapeutyczną jaką sami sobie fundują.Przy czym ciągle poszerzają kombinacje argumentów, jakby sprawdzali siebie nawzajem, na ile mogą sobie jeszcze pozwolić, jak mocno mogą siebie zranić, by nie przekroczyć wcześniej ustalonych zasad i granic. Atakują się, akceptują zdradę, ranią się, poniżają, drażnią, piją na umór, obnażają,  prowokują, pozwalają na prowokacje, odkrywają najintymniejsze tajemnice, prowadzą grę, jakby ona była aktem oczyszczenia, rozładowaniem napięcia prowadzącego do zmniejszenia stresu, bólu, cierpienia, poczucia zawodu, rozczarowania, frustracji, straty. Zmęczenia sobą.  Poznajemy przyczyny, dla których są razem. I zaczynamy rozumieć dlaczego nadal pozostają małżeństwem. Albee mówi nam, że dwoje ludzi to dwa walczące ze sobą światy ale dopóki walczą żyją. Bo nie ma alternatywy, którą mogliby zaakceptować. Rozwód spowodowałby tylko osamotnienie ich bólu, wyodrębnienie go w fazie ostatecznej przegranej.  To, że są razem, znoszą się, tolerują, ranią prawie śmiertelnie, powoduje, że rozbrajają tę bombę jaką jest świadomość, że będzie coraz trudniej, coraz boleśniej, bardziej samotnie. Że może już być tylko gorzej.

Niektórzy nadal sądzą, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. A tu mamy kumulację. I miłość, i wojnę. Być w całokształcie mizerii swego życia, poczucia przegranej, przeżywania straty i pozostać nadal razem, to prawie heroiczna decyzja. Trudno zrozumieć, że nadal są małżeństwem. Bez założenia, że jednak łączy ich nierozerwalna więź uczuciowa, podkręcane, prowokowane pożądanie seksualne,  zdanie wyłącznie na siebie samych i wiedza, że samotnie z problemami sobie nie poradzą nie byłoby to możliwe. Dawno by się rozeszli albo pozabijali. Marta i George są nie mogącymi bez siebie żyć wrogami, którzy wiedzą o sobie wszystko. Ale też i najlepszymi przyjaciółmi, którzy nie opuszczą, pomogą w potrzebie. Wybaczą każdą niegodziwość, zignorują zdradę, przyjmą każdy cios poniżej pasa. Podadzą kolejną szklaneczkę whisky z lodem, otworzą drzwi gościom, przytulą. Można pomyśleć, że czerpią niezdrową, podniecającą przyjemność w tym obnażaniu duszy i ciała. W tym odzieraniu z pozoru, konwenansu, rezygnację z zasad dobrego wychowania. W czym doskonale pomaga morze alkoholu, o cudownym działaniu uwolnienia, znieczulenia, usprawiedliwienia nieznośnego bycia wulgarnym, chamskim, bezpośrednim, by dotykając do żywego wyzwolić prawdę. By móc dotrzeć do jądra ciemności. I tam właśnie ukryta jest tajemnica wszelkich motywacji, zachowań, traum, bólu. Wytłumaczenie pozwalające zrozumieć, wybaczyć, znieść swoje cierpienie, cios zadany przez partnera, świat. Ale trzeba mieć odwagę, upór i chyba trzeba chcieć. Paradoksalnie to, co odpycha, przyciąga. To, co dzieli, łączy. Marta to wie, George to wie. Może potrzeba wiedzy, może inteligencji, może dojrzałości i pewnej bezwzględnej twardości, wierności, stałości uczuć, cokolwiek się zdarzy. A są już na takim poziomie  bliskości w związku, że pozwalają sobie na jazdę ekstremalną. Przy obcych, jeszcze bardziej podkręcają grę, co stymuluje prowokacje.

Marta i George są podobni do siebie, choć tak różni. Gry małżeńskie, jakie od zawsze prowadzą, bo widać, że mają w tym względzie bardzo duże doświadczenie, nakręcają ich ale i wykańczają. I ciągle ryzykują, drastycznie prowokują sprawdzając, jak daleko mogą się jeszcze posunąć, by nie przekroczyć granicy wytrzymałości znoszenia zadawanych przez partnera razów. Po tylu latach. Obrzydzenie, wstręt, niechęć i wrogość zmieszana z toksycznym pożądaniem i instynktem samozachowawczym podpowiadającym, że to naturalna kolej rzeczy to stopniowe, następujące od samego początku wypalanie się związku, niszczenie i korozja uczuć. Podtrzymywać go może tylko wspólna walka. Walka rasowych, zaprawionych w boju, równych sobie graczy. Przeciw sobie, przeciw partnerowi ale i paradoksalnie dla siebie i dla partnera. Bo nie znajdzie się już kogoś lepszego, świeżego, piękniejszego, godnego siebie przeciwnika wspólnika. Gdy zna się ludzi i życie z pozycji przeżywanego świadomie piekła. Alternatywa jest zbyt nudna, zbyt przewidywalna i nie zna graczy, ich reguł gry. Jak Honey i Nick. Może być tylko użyta, wykorzystana w grze ze starym partnerem. W istocie się nie liczy. George i Marta odpychają się brutalnie, ale potrzebują siebie jeszcze bardziej. Agresja, prowokacje, wulgaryzmy i alkohol walkę wyostrzają, brutalizują. Ale to całe złe zachowanie pary jest ciągłym, nieustającym strumieniem  informacyjnym, zagadującym strach, krzyczącym o cierpieniu, które nigdy nie zniknie.

Marta i George nauczyli się siebie na pamięć, jednocześnie każde silne i słabe, i grają o trwanie, ale nie cynicznie, przebiegle a mądrze, bo gdzieś pod tymi zgliszczami, jakim jest ich życie, majaczy w gruncie rzeczy nieunikniona konieczność i brak alternatywy. Wspólne cierpienie. I nieważne, czy jest ich miłość tylko wyblakłym sentymentalnym wspomnieniem, pożądaniem przekształcającym się przez lata w jawnie prowokującą niechęć czy umiejętnością radzenia sobie w znoszeniu wspólnego bólu. Najważniejsze jest, co ich łączy i pewność tej więzi. Mądrość wybaczania bez przeprosin, znaku pojednania, bo się doskonale znają, rozumieją i czują bez słów. W geście, który pozornie jest aktem kapitulacji. A tak naprawdę zwycięstwem człowieczeństwa. Triumfem zmieniającego się w kształcie i wyrazie uczucia mimo upływającego czasu. Jest tylko Marta i George, George i Marta.



Sztuka obrała taką interpretację, by udowodnić, że związek dwojga ludzi to piekło nieustannie poszerzające swoje granice, używające inteligencji i doświadczenia do wymyślania coraz to nowych katuszy. To pole minowe gdzie każdy krok może być ostatnim lub bagno, w którym bohaterowie są uwiezieni bez nadziei na ratunek. I nie wiadomo tak naprawdę dlaczego Marta z Georgem nadal są ze sobą razem. Może z przyzwyczajenia, dla wygody, z konieczności. Jeśli z miłości, to jednak chyba chorej, perwersyjnej, psychopatycznej. Z punktu widzenia młodych są odrażający, brutalni, okrutni, żałośni, obsceniczni, godni pogardy, nie zasługujący na współczucie. Starzy, żałośni i przegrani, tworzą toksyczny związek. Dziwne, że są razem, bo w tym stanie walki, kontrowersyjnych, niezrozumiałych dla nich zachowań już dawno powinni się rozejść. Powinni, bo z zewnątrz wygląda ten związek jakby grał na wzajemne wyniszczenie. Jest nie do zniesienia. Młodzi nie zdają sobie sprawy jak wiele problemów mają sami ze sobą. Ile pracy wymaga ich związek, jeśli ma przetrwać. Ile przemilczeń, tajemnic zamiatanych pod dywan, ile sygnałów przeżytych traum, ambicji, aspiracji, przekształcić się może w nieprzewidywalne, tragiczne ciągi dalsze. I nie wiedzą, że są młodszym wcieleniem Marty i Georga. Bezradni, milczący ale bardzo pewni siebie, naiwnie krytyczni wobec gospodarzy są na początku wspólnej, już widzimy, że bardzo trudnej drogi.

Cokolwiek wam się nie spodoba w tym energetycznym, rozwibrowanym, krzykliwym spektaklu  w formie sadystycznej walki bohaterów, w dziwnym, niezrozumiałym anturażu/chybiona scenografia/, niech was nie odstraszy od problemów jakie sobą niesie. I od siły potencjału drzemiącego w nim przesłania, że jeśli kiedykolwiek miłość w życiu zaistnieje, można ją ocalić nawet w szczątkowej formie czułości, współczucia i wzajemnego zrozumienia, można nie pozwolić jej umrzeć, jeśli tylko się zechce, jeśli będzie się chciało o nią walczyć. Jeśli starczy siły. Za wszelką cenę.  Bo wartością samą w sobie jest nie tylko być kochanym ale i samemu kochać. Nawet, jeśli to uczucie przyjmie paradoksalnie jednocześnie formę niechęci, nienawiści, obrzydzenia, wszystkiego, co brutalnie od niej odpycha. Jest tylko obowiązkiem, rutyną, ciężarem. Jeśli się wynaturzy. Prawdziwa miłość nie wszystek umrze. Jeśli nie zabije, co najwyżej udziwni.

Niewątpliwie spektakl jest hitem Polonii. Widzowie śmieją się, skandują, wstają jak jeden mąż do owacji, nie pozwalają zejść ze sceny aktorom. Zapracowała na to mistrzowska kreacja aktorska Krzysztofa Dracza, który gra fantastycznie mężczyznę w opresji, męża nie kryjącego, że ma dość kompromitującej go żony i chętnie by się jej pozbył a także triumf energetycznego talentu i osobowości Ewy Kasprzyk, która jest fantastyczna w roli upierdliwej, atrakcyjnej, zmysłowej, starzejącej się alkoholiczki nie gotowej jeszcze na to, by zrezygnować z czegokolwiek. Różnica w stosowaniu środków aktorskich, budowania portretów psychologicznych postaci wpływa na to, że Marta Ewy Kasprzyk z jej czarem, energią, impetem w działaniu, ekspresją reakcji, fizycznością nam się bardziej podoba ale przewagę ma George Krzysztofa Dracza. I to on, opanowany, precyzyjny, inteligentny panuje nad sytuacjami, które generuje rażącą obsceną prostacka, wulgarna, krzykliwa Marta. Ona prowokuje, on odparowuje. Agnieszka Żulewska i Piotr Stramowski nie znaleźli pomysłu na stworzenie równie wyrazistych, mocnych postaci, które dorównałyby wiarygodnością postaciom zaproponowanym przez bardziej doświadczonych partnerów. Udana jest reżyseria Jacka Poniedziałka, bo konsekwentna w tej farsowej koncepcji niemożności trwania związków, w czasach asertywności, grania partnerów życiowych =dwóch singli w związku nie ze sobą a wyłącznie dla siebie. Ucieczki od odpowiedzialności i  rozwiązywania problemów. Gdy łatwiej i prościej jest się rozstać niż uporczywie walczyć, by bez względu na koszty ocalić w związku miłości siebie. Ocalić choć na jakiś jeszcze czas nawzajem siebie. Spektakl interpretuje związek małżeński jako anachronizm, źródło nieuniknionego bólu i cierpienia. Wzajemnego zadręczania. Opresji. Nieuniknionej porażki miłości. Małżeńskiego dance macabre.

Spektakl nie uniknie porównań z czarno białym filmem o tym samym tytule w reżyserii Mike'a Nickolsa z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem z 1966 roku. Należy pamiętać, że to był inny kontekst historyczny a parę łączyła silna więź uczuciowa. Film jest wybitny, gra aktorska wszystkich aktorów na wysokim, równym poziomie, z głębią psychologiczną, podtekstem osobistym, prywatnym aktorów. Czujemy w nim szczerą intencję dotarcia do prawdy, działanie w samoobronie a nie próbę udowodnienia swojej tylko racji, osiągnięcia przewagi nad partnerem, odniesienia osobistego sukcesu kosztem upokorzenia, poniżenia drugiego człowieka. I gdy słyszymy:"What a dump! , widzimy dump. W spektaklu przestrzeń jest uporządkowana/ nie licząc pustych butelek po alkoholu w doniczkach/ i przywołuje się fragment filmu z Betty Davis.





KTO SIĘ BOI VIRGINII WOOLF? * EDWARD ALBEE
Tłumaczenie i reżyseria: Jacek Poniedziałek
Scenografia i kostiumy: Michał Korchowiec
Światło: Katarzyna Łuszczyk
Wideo i opracowanie muzyczne: Michał Dobrucki
Układ walk: Wiesław Chmieliński
Asystent scenografa: Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy: Maja Górecka

Obsada: Ewa Kasprzyk, Krzysztof Dracz, Agnieszka Żulewska, Piotr Stramowski

Data premiery: 29 stycznia 2016

*Tytuł KTO SIĘ BOI VIRGINII WOOLF jest ironiczną trawestacją refrenu amerykańskiej piosenki TRZY MAŁE ŚWINKI Teda Searsa z muzyką Franka Churchilla z kreskówki BYŁY SOBIE ŚWINKI TRZY Walta Disneya. Trzy świnki śpiewały o wielkim złym wilku ze stanu Virginia WHO'S AFRAID OF BIG  BAD WOLF?  Tytuł kojarzy się też z dziecięcą grą BOICIE SIĘ CZARNEGO LUDA. Nazwisko pisarki brzmi po angielsku identycznie jak słowa wilk. Gra słów symbolicznie łączy w nim świat dzieci i dorosłych, sztuki i zabawy, radości i strachu, życia i śmierci, co oddaje charakter poczynań bohaterów dramatu Albee'ego.

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/216944.html

0 komentarze:

Prześlij komentarz