O czym to było? O jakimś pięknie bolesnym losu ludzkiego, który nie pozwala prostą drogą życia kroczyć ku śmierci. O uzależnieniu od swej natury, religii, kultury, przynależności społecznej. O przeznaczeniu ze świadomością wyboru powiązanym. Tragizmie wyroków oceny postępowania, którego jesteśmy sędziami. Ostatecznie bezwzględnymi, bezkompromisowymi, surowymi. W konfrontacji egzystencji sprzecznych światów, światopoglądów, dążeń. Chyba o miłości to było. Winie i karze, chęci zadośćuczynienia. I relacji z Bogiem.
Ten spektakl to nasycenie, napięcie, koncentracja. Powściągliwość. Co skutkuje spójnością, poetyckością, jednią teatralnego przekazu. Doskonałą grą aktorską. Każda postać zindywidualizowana jakby odrębnym światem była. A poprzez swoją intensywność, charakterystyczność spełnia funkcję ilustrującą osobowość, problem, zjawisko. Perfekcyjnie skondensowana, nakreślona informacją, emocją, natężeniem ekspresji. Osoby są wyraziste, jasno umotywowane, perfekcyjnie namalowane skupionym ruchem pędzla świadomego swej wizji artysty. Z czułością. Melancholią. Refleksją. A każda jest archetypem budującym społeczność. O metafizycznej strukturze kryształu. Która w połączeniu z symboliczną, sugestywną, oszczędną, scenografią, charakterystycznym kostiumem będącym skórą naciągniętą na bogaty wewnętrzny świat splątanej osobowości i charakteru postaci, każda w swoistym, odrębnym uwarunkowaniu, aurze, kolorze, dźwięku, uwięziona jest w kondycji swojego losu, roli jaką spełnia. Raz w rozmazaniu, raz w `wyostrzeniu obrazu. Autentyczne, z własną historią przedmioty-skrzypce, bębny, ramy okien- jak osoby własną opowieść równolegle snują. Swoje sensy wnoszą. Niepokojem świadczą. Pobudzają wyobraźnię, niepostrzeżenie wdzierają się do świata przedstawianego. Muzyka, śpiew ilustruje, buduje nowe konteksty, otwiera światy. Ruch, taniec, układ sceniczny nadaje rytm, podbija znaczenie. Jedno wzmacnia drugie, wycisza gdy trzeba, gdy musi podkręca wibrację.
Kto ten mistrz, co materią tak włada, duchem nasyca sztukę, że stwarza rzeczywistość magiczną. Kreuje dramaturgicznym skrótem, przedmiotami, które zyskują w sztuce nowe znaczenie, stwarzając wiarygodne, spójne postacie dramatu. Z krwi i kości. Głębokie. Wprowadzając nastrój WESELA Wyspiańskiego muzycznym echem, przetaczającym się korowodem z Rachelą, Poetą narzuca tempo akcji, przyśpiesza je lub zwalnia. Gy trzeba milknie, by wybrzmiała cisza. Jak przed burzą. Dla napięcia. Dla emocji budzonych formą, treścią w koncentracji wielorako przenikającego się znaczenia. I jakaś klarowność, jasność przekazu. Przy tym tajemnica. Nieuniknioność. Świetlistość nakreślonych problemów, ostrość kontrastowa konfliktów. Krótkie to dzieło ale intensywne. Roznamiętniające. Wyostrzające zmysły. I pozostawiające w niedosycie, mimo nadmiaru wszystkiego. W tęsknocie. Jakby goniła ta tęsknota dalej i dalej zakończoną narrację, nadal ją roztrząsała, zanurzała się na powrót w tym czy innym wątku, rozmowie z tą czy inną postacią, nie chcąc jej opuścić, zostawić.
Żyd i Polak we wzajemnych relacjach. Każdy w swoim świecie. Dwa żywoty odrębne ale ze sobą splecione. Winą i karą. Zestawione w kontraście, w walce ze sobą, w jednakim choć nie takim samym doświadczeniu cierpienia. Pełnionej roli. Wtopione w ciąg kulturalnej spuścizny. Ze swojego punktu widzenia działający i oceniający. Według własnych zasad, reguł, pozycji. Obaj ojcowie. Co ich łączy i dzieli? Odróżnia i charakte ryzuje? Miłość do dzieci. Miłość do siebie samych zabijająca tę pierwszą, ważniejszą. Bo to zatracenie swojej natury powoduje zemstę w efekcie na sobie samym. Karę za niewątpliwą winę. Życie za życie. Żyd traci ukochanego syna, Polak córkę. Świat cały. Ten najważniejszy, najczulszy, ukochany. Rachunek wyrównujący prosty ale przejmujący. Bolesny. Ale też jakiś oczywisty. Zadość krzywdzie czyniący.
A przecież można było obejść wszystko, wymknąć się sprawiedliwości/groteskowo-ironicznie-operetkowo ograne/. Jednak kara jest nieunikniona a skarga skierowana do Boga nieskuteczna. Łzy wylane i rozpacz czułego ojca ale okrutnego człowieka czy żal szczery to tylko sposób na przeżycie żałoby, próba pogodzenia się ze stratą ukochanego dziecka. Samuel, wytrawny gracz, realista, myślący, że przechytrzy fatum a jego rodzina cały univers ogarnie, zapala Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek. Jakby chciał przechytrzyć najwyższego sędziego. Nadzwyczajność dobra nadwrażliwego, delikatnego, kruchego Joasa świadczącego prawdę kontra zwyczajność zła cynicznego, bezwzględnego, naturalistycznego Nathana akceptowana przez Samuela nie uchroni go przed klęską. Jeden za bardzo związany jest z niebem, drugi nigdy nie wyjdzie z piekła. Samuel nie stara się ściągnąć upośledzonego, dysfunkcyjnego Joasa, żyjącego w swym wyidealizowanym świecie dziecięctwa naiwności, na ziemię, nie udaje mu się zawrócić Natana ze złej drogi. Nawet się nie stara. Samuel o wszystkim wie, wszystko kontroluje, panuje nad sytuacją cały czas, zawsze i wszędzie. Akceptuje. Inicjuje. Wspomaga. Jest winny.
Tak i my chcemy panować nad swoim życiem, życiem innych ludzi. Kontrolować rzeczywistość pragniemy, najlepiej ją kreować samemu, by mieć pewność i większą satysfakcję z sukcesu. Wydaje się, że inteligencja, umiejętność wykorzystywania okazji, zdolności zjednywania sobie ludzi, na których nam zależy a bezwzględność wobec tych, których wykorzystujemy bez litości i miłosierdzia wystarczą. Używamy jednych i drugich dla swoich celów. Zabezpieczając sobie przy tym przychylność nieba, gotowość do usług piekła. Samuelowi się nie udało. Natanowi się nie udało. Dziadowi. A nam samym?
Przecież nie chcemy być Dziadem, przegranym, co to miał złoty róg, a z jego własnej winy ostał mu się jeno sznur. Stracił wszystko, do cna, do dna. Łącznie z życiem wiecznym. Jego córka żyła bez nadziei. Uwikłana w życie innych, nie może sama się uratować. I tylko śmierć uwolni ją od cierpienia, od przeżywania w nieskończoność swojej nieszczęśliwej doli. Ponosi karę za ojca winy, za siebie, nic nie zyskuje. Wszystko traci. Ojca, rodzinę, dach nad głową, kochanka, dziecko. Cześć i honor. W końcu życie. Jedynie miłość ją opromienia, daje poczucie, że żyje. Oskarża i usprawiedliwia, wydaje na siebie wyrok. Jest świadoma swojej sytuacji od początku do końca. Zależna wyłącznie od innych. Tylko ta miłość do Natana jest jej własna. Upragniona jak śmierć. I ból. I cierpienie. Czy jej winą jest to, że przyjęła ją, pozwoliła jej rozkwitnąć, żyć w sobie.
A więc może ostatecznie o to tu chodzi, że jesteśmy sami dla siebie najbardziej sprawiedliwymi, bezwzględnymi, obiektywnymi sędziami. Jakbyśmy stawali obok siebie, przenikali na wskroś to, co najlepiej znamy. A może prawdziwymi sędziami są ci, których najbardziej kochamy. Nie obcy, nie wrogowie, nie Bóg. Ale miłość. Ona prawdy wymaga. Żąda. I wedle siebie ocenia, wyrok wydaje.
Nie wiem. Nie wszystko w teatrze winno być dopowiedziane, a pierwsze skojarzenie, myśl, rozwiązanie nie zawsze jest tą ostateczną, najlepszą interpretacją, kształtem sztuki. Oczywistość i symetria jest irytująca i nudna. Fałszywa. Prowokująca. Niezgodna z życiem. Jego kształtem. Przebiegiem. Nie wszystko jest w nim pedantycznie, z pietyzmem poukładane. Wymuskane. Wyszlifowane. Ale ma mieć sens. Choćby czystej, uczciwej intencji. Zamiaru niedokończonego projektu. Chropowatego, najeżonego. Rozdzierającego rany. Szarpiącego zmysły. Niepokojącego tajemnicą. Ale nie bądźmy zbyt surowymi sędziami.
SĘDZIOWIE
Stanisław Wyspiański
reżyseria: Jerzy Grzegorzewski
scenografia:Barbara Hanicka
muzyka:Stanisław Radwan
realizacja światła: Krzysztof Trzaskowskirealizacja dźwięku: Mariusz Maszewski
obsada:
Jerzy Trela (Samuel, kochający ojciec i wytrawny gracz - w jego końcowym monologu pobrzmiewają echa Konrada z "Wyzwolenia", ściganego przez Erynie),
Mariusz Benoit (nawiedzony zemstą, zabobonny Dziad),
Dorota Segda (trochę "nieziemski" Joas, żyjący w mgławicy, jak za szybą),
Ewa Konstancja Bułhak (Lewdocha, złamana nieszczęściem niedoszła matka),
Krzysztof Globisz (Natan, wcielenie zwyczajnego zła)
Michał Pawlicki (Jukli), Wiesława Niemyska (Fejga), Arkadiusz Janiczek (Urlopnik), Sylwia Nowiczewska (Dziewczyna), Anna Szczerbińska (Dziewczyna), Krzysztof Gosztyła (Sędzia), Andrzej Blumenfeld (Nauczyciel), Zdzisław Tobiasz (Aptekarz), Czesław Lasota (Wójt)
http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/spektakle/artykul/sedziowie-rez-j-grzegorzewski_593928/
wtorek, 28 kwietnia 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz