piątek, 13 marca 2015

TRĄD W PAŁACU SPRAWIEDLIWOŚCI TEATR TELEWIZJI



Gustaw Holoubek i Anna Seniuk w spektaklu telewizyjnym „Trąd w pałącu sprawiedliwości” (fot. TVP)

To taki przypadek, gdy wiemy, że nam się należy nagroda, zasługujemy na awans ale nie czekamy biernie a przejmujemy sami inicjatywę. Bo nadarza się okazja. Bo czas na zmiany. Bo są  konieczne. Chcemy być pewni wygranej. Nie ma mowy o innym niż korzystnym dla nas zakończeniu. Kreujemy rzeczywistość, działamy, dbamy zapobiegliwie o to, by cel osiągnąć za wszelką cenę. Jakbyśmy badali granice swoich możliwości, przekraczając je. Gdy cel uświęca środki.  Bo czemu nie. Bo nam się należy. Żyjemy dla kariery. Ciężko pracujemy, staramy się. Zasługujemy na sukces, na nagrodę, na awans. Subiektywnie i obiektywnie. Gdy liczy się walka, bo jesteśmy wojownikami zaprogramowanymi na zwycięstwo. I gdy musimy, to wymóg konieczny, osiągnąć je absolutnie sami. Tylko wtedy się liczy. Ma właściwy smak i wartość. Dla nas. Konkurencja tylko podbija stawkę. A sytuacje niebezpieczne, nieprzewidywalne stanowią skrajny sprawdzian możliwości. I wiemy, że grać musimy nieczysto. Bo wszyscy są skażeni złem, upodleni w mniejszym lub większym stopniu. Inaczej się nie da. Uczciwie, prawdziwie i wprost.

W tej sztuce jest jak u Lampedusy: w Pałacu Sprawiedliwości musi się zmienić wszystko, by nie zmieniło się nic. Morderstwo i szukanie winnego jest tylko pretekstem do zmian personalnych na stanowisku prezesa Trybunału Sądu. Choroba tocząca środowisko pozostała. Dochodzenie prowadzone dla wyjaśnienia, kto zabił, wygląda jak proces kwalifikacyjny mający na celu wyłonienie zwycięzcy poprzez sprawdzenie kandydata w biegłości manipulowania rzeczywistością i jej uczestnikami. To morderca przechodzi egzamin dojrzałości umożliwiający objęcie funkcji przywódcy chorej rzeczywistości. Najbardziej zepsuty, zimny, perfidny, odporny na sytuacje zaskakujące, nietypowe, przewidujący i potrafiący kreować zdarzenia bez pozostawiania śladów oraz pozbawiony uczuć człowiek z żelaza, człowiek świnia nadaje się na przewodnika, prezesa Trybunału Sądu. Doskonale zna środowisko, jest  nim przesiąknięty. To najbardziej reprezentatywny jego członek. Tylko wtedy zachowanie status quo niesprawiedliwości może przetrwać w głupim, ograniczonym społeczeństwie. Jakby ukoronowaniem zepsucia było wyłonienie na dowódcę człowieka najgorszego z możliwych, najbardziej wyrafinowanego wcielenia zła. Znającego je z autopsji. W teorii i praktyce. Pozytywne cechy -ambicja, inteligencja, przenikliwość, biegłość zawodowa, językowa, zdolności obserwacji, kreatywność -są tu na usługach diabła. Gdy głównym przeciwnikiem człowieka jest on sam dla siebie. I największym wyzwaniem. Gdy sam sobie wyznacza cele do osiągnięcia. Walczy sam ze sobą. Samotny, zamknięty w sobie, niedostępny. A na zewnątrz błyskotliwie, profesjonalnie gadatliwy i nie do zastąpienia. Zna swoją wartość, wie na co go stać, do czego jest zdolny. Zawdzięcza sukces sobie. Cruz, bo o nim tu mowa, ma godnego siebie konkurenta do stanowiska, Croza. Co tylko podkręca sytuację, podnosi poprzeczkę, jest bardziej emocjonujące. To oni dwaj są głównymi graczami w wyścigu, w walce o stanowisko.

To, co słabe, zużyte, naiwne, czyste musi być wyeliminowane. Albo jest sposobem do osiągnięcia celu. Vanan, dotychczasowy prezes, nie wytrzymuje presji oskarżeń, manipulacji. Jest stary, wyczerpany, bezbronny. Popada w obłęd po śmierci córki Heleny. Nie jest w stanie spojrzeć w martwą twarz córki. Uporczywie twierdzi, że zmarła, gdy była małą dziewczynką. Wyczerpały się już jego siły niezbędne do panowania nad imperium zła. Psychicznie i fizycznie zniszczony, musiał się wycofać. Kochająca go córka- niewinna, ufna, krystaliczna dusza-nie ma szans w konfrontacji z tak wyśrubowaną intrygą, skalkulowaną perfidią kłamstw i pomówień. Popełnia samobójstwo lub zostaje wypchnięta z okna lub przypadkowo wypada- nieważne-martwa jest nieszkodliwa. Nie zagraża. Nie będzie niebezpieczna. Nie będzie zadawać niewygodnych, dociekliwych pytań. Nie pasuje do tego zepsutego krajobrazu mataczenia, kombinacji oszustw, intryg i kłamstw. Irytuje jej absolutny brak rozeznania w realiach środowiskowych zależności. Jest jakby istotą z innego, obcego świata. Zagraża porządkowi zła. To w istocie ją zabija. Zaskoczenie, zdziwienie po zetknięciu z niemożliwym w jej mniemaniu a zaistniałym faktycznie oskarżeniu ojca. To oczywiste, że musi zostać usunięta. Mogłaby pokrzyżować mordercy plan przejęcia władzy. Mogłaby świadczyć prawdę. Zło zewnętrznego świata pokonało jej wewnętrzne dobro, które nie uratowało, nie ochroniło, nie ustrzegło, nie uodporniło na kontakt z rzeczywistością. Pozostała zagadka. Ta pozbawia złudzenia, że prawda może zwyciężyć.

Cust, który jest mordercą, dokonuje zbrodni doskonałej, seryjnej. Działa jak perfekcyjnie zaprogramowana maszyna. Realizuje swój plan z precyzją godną geniusza. Wszystko ma przemyślane, zaprogramowane, przewidziane. Wielowariantowo. Nie pozostawia pola przypadkowi. Zna wszystkich przeciwników i uczestników zdarzeń bardzo, bardzo dobrze. Przenicował cały system. Doskonale go zna.  Jest inteligentny, kreatywny, elastyczny, błyskotliwy, użyteczny, wiarygodny. Antycypuje. Inicjuje zdarzenia, zeznania, sytuacje. Podpowiada, sugeruje. Sieje wątpliwości. Przejmuje inicjatywę. Panuje nad sytuacją z bezwzględnością i brakiem empatii psychopaty. W pełnej samokontroli. Skutecznie. I jak natural born killer ma potrzebę opowiedzenia o wszystkim czego dokonał, jakby musiał wyrzucić z siebie całe plugastwo,  którym jest wypełniony ponad miarę. Z pychy, próżności, dla aprobaty, dla pochwalenia się przed publicznością, nawet wtedy gdy wie, że to będzie martwy w jego mniemaniu a faktycznie słyszący wyznanie Croz lub sam milczący Bóg. Jakby to zło musiało się wylać z niego na zewnątrz. Jakby to wyznanie było ostatecznym triumfem, dowodem na to, że zamysł, słowo stało się ciałem i zamieszkało miedzy słabymi śmiertelnikami. Jakby to wyznanie było końcowym zmierzeniem się z najsilniejszym, potrafiącym docenić go przeciwnikiem. Przypieczętowaniem zwycięstwa.

Oczywiście nie da się wszystkiego przewidzieć, nie popełnić błędu i Cust wpada w zastawioną przez swojego konkurenta do stanowiska zasadzkę, Croza. Lecz ten przegrywa, nie wytrzymuje emocjonalnie walki. W obliczu prawdy, zakończonej walki, która wyczerpuje jego siły i doprowadza go do śmierci, przeczuwając ją, bierze całą winę na siebie, przyznając się do niepopełnionej zbrodni. Samodzielnie, z własnej nieprzymuszonej woli podejmuje tę zaskakującą decyzję. Umiera z poczuciem wyższości nad Custem, którego w istocie pokonał, rozgryzł, złapał przy grzebaniu w dokumentach, co było przesądzającym dowodem winy Custa. Ale ta pewność winy konkurenta, pewność, że go pokonał,  załamuje go, może być ostatnim ciosem w przeciwnika. Zdaje sobie sprawę, że nie ma szans skonsumować zwycięstwa. Jest za słaby, czuje, że umiera. Przyzwala tym samym na zło. Dlaczego? Mógł zaświadczyć i udowodnić prawdę, wyjawiając dowody i imię mordercy. Ale prawda się nie liczy. Croz ma świadomość, że selekcja się już dokonała i pozostaje mu wyznaczyć następcę Vanana. Po to, by zło samo się wyczerpało. Z czasem. Ze zmianą okoliczności.  Ze zmianą wewnętrzną Custa, który sam przyczyni się do własnej zguby, eliminacji. Na co liczył Croz? Może na nie dające spokoju Custowi wyrzuty sumienia. Ale to błędny trop. Bo ten sumienia nie ma. Może liczy na słabość, istniejącą rysę w planie Custa, która z czasem go pogrąży. Jednak przypadek Cust wyeliminował. Jest zapobiegliwy, sumienny, dokładny. Może Croz liczy na wyczerpanie się zła nie znajdującego już pożywki w osobie sprawcy. Niemożliwe, Cust karmi się złem, które rośnie w nim w siłę. A może Croz uznał, że zło nie da się wyeliminować za sprawą jego decyzji, bez względu na prawdę, musi być kontynuowane jego dzieło. I złego poprzednika musi zastąpić doskonalsza jego wersja. Młodsza, sprawniejsza, bardziej wyrafinowana. Croz chyba jednak liczy na to, że jego wyznanie będzie niszczyło Custa. Tego ambitnego, sprytnego, narcystycznego gracza, który nie zniesie upokorzenia bądź co bądź porażki. Bo to swoje purrysowe zwycięstwo nie zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie ale i Crozowi. Jego wyznaniu. Ten wyścig po władzę, podstępny, brudny, po trupach ma więc skazę pierworodną i jest w istocie początkiem jego klęski. Niszczyć go będzie od środka. Tyle tylko, że Cust w swym stanowisku okrzepnie, obrośnie w piórka. Władza doda mu sił. Wzmocni jego ego. Przynajmniej na początku. Cust pozostanie jednak kolejnym ogniwem w łańcuchu zdarzeń. Po nim przyjdą młodsi, mądrzejsi, lepiej przygotowani następcy, wyhodowani na piersi doskonalącego się zła, które ciągle wyznacza coraz to bardziej wyrafinowane cele, zaspokaja zakamuflowane apetyty, realizuje zbrodnicze ambicje. Te zakładają z góry możliwość poradzenia sobie z porażką, potknięciem, a nawet klęską, na które człowiek jest coraz bardziej uodporniony. A może nic się Custowi nie stanie, bo ma zawsze szczęście. Gdy z piętnem winy zmarł Croz, jego rywal, nic nie zagrażało już Custowi. Helena zmarła również, nie mogła już wątpić w winę ojca, nie zagrażała. Vanan też zmarł dla świata. Z wysokim odznaczeniem odszedł z urzędu na emeryturę oszalały, nieobecny, nieszkodliwy. Wszystko się logicznie wyjaśniło dla świata. Reszta pozostała śmiertelnym milczeniem.

Kamień wpadł do wody, pojawiły się kręgi ale jej powierzchnia i tak się szybko wygładziła.

Spektakl w tonacji kontrastu czerni z bielą precyzyjnie pokazuje mechanizm walki o władzę. Selekcję kandydatów. Sekcję ducha i ciała, motywacje mordercy. Anatomię zbrodni. Eliminację najsłabszych elementów. Bez zbędnych sentymentów, mrzonek o sprawiedliwości i prawdzie, iluzji o potędze dobra. Osłabiających zawsze działanie. Wskazuje na zło jako siłę sprawczą. Narzędzie korekty i wyboru. Nie ma mowy o wymierzeniu kary.  Choć wszyscy są w istocie winni. Bo świadomie przyzwalają na zło aby tylko w papierach, formalnie wszystko było w porządku. Logiczne, sensowne, zrozumiałe. Wszyscy tworzą, konstytuują, akceptują chory system. W tym względzie przekaz jest niezakłamany, przejrzyście czysty. Triumf najsilniejszego, najbardziej przebiegłego kłamcy, obłudnika, biegłego w swoim fachu gracza. Profesjonalisty z talentem. W imperium zła może zwyciężyć tylko najlepszy z najgorszych. I to on wspina się w końcowej scenie po schodach, w górę ku szczytom władzy. Samotnie, bezsennie, bezkarnie. Po morderczej, wykańczającej przeciwników walce.

Obserwujemy w tym spektaklu niebezpieczne związki pozoru prawdy z realnym złem  w tworzeniu warunków, motywacji  i profili psychologicznych liderów, by możliwe było świadome  przyzwalanie wszystkich, bez wyjątku, na zbrodnię na słabych, wykluczanych, potrafiących odróżnić dobro od zła, a priori wierzących w człowieka, jego prawość i uczciwość. W imieniu gwałconego prawa i sprawiedliwości.

Zwłaszcza, że natura szybko leczy wszystkie, nawet najgorsze rany, wyrównuje straty. Bóg przebacza i przemilcza i ludzie także. Aha, jeszcze dla wygody, świętego spokoju, szybko zapominają. Zapominają.

TRĄD W PAŁACU SPRAWIEDLIWOŚCI
Autor: Ugo Betti
Reżyseria: Gustaw Holoubek
Reżyseria TV: Anna Minkiewicz,
Scenografia: Alicja Wirth,
Przekład: Jadwiga Pasenkiewicz

występują: Gustaw Holoubek (Cust), Henryk Borowski (Croz), Zdzisław Mrożewski (Vanan), Anna Seniuk (Helena), Andrzej Szczepkowski (Erzi), Alfred Łodziński (Archiwista), Henryk Machalica, Andrzej Żarnecki (Sędziowie), przekład: Jadwiga Pasenkiewicz,

1 komentarz:

  1. Ależ Cust sumienie ma. Uwiera go to i chyba dziwi, ale ma. Dlatego właśnie wyznaje wszystko Crozowi. Komuś musi. Dlatego tak bardzo prześladuje go śmierć Heleny. I zamiast świętować śmierć Croza, idzie się przyznać. Cruz jest jak Makbet: chciał zabić własne sumienie, zamiast tego zabił sen. Tylko że on postanowił się z tego zaczarowanego kręgu wydostać, póki jeszcze mógł.

    OdpowiedzUsuń