niedziela, 22 marca 2015

SZKLANA MENAŻERIA TENNESSEE WILLIAMS TEATR im.J.KOCHANOWSKIEGO w OPOLU

Spotkania Teatralne, 35., moje,  osobiste zaczęłam  dzień wcześniej, oglądając SZKLANĄ MENAŻERIĘ  Teatru im. J. Kochanowskiego z Opola. Nie jest to tytuł Spotkań, ale przecież to wielki Tennessee Williams, rzadko grana sztuka w tłumaczeniu nowej gwiazdy teatralnej translacji, Jacka Poniedziałka, który w dodatku reżyseruje tu swoją pierwszą poważną teatralną produkcję.

Przy okazji spotkałam mnóstwo znajomych, szalonych , pozytywnie zakręconych teatromanów, którzy nie zważają na to, że ATM jest gdzieś na końcu warszawskiego świata, spektakl późno się kończy a trzeba nie tylko wrócić do centrum Warszawy ale do centrum Łodzi  na przykład czy jakiego innego miasta. Wpadają do teatru często prosto po pracy, wyrywają się od zajęć obowiązkowych. Chcą być choćby  na jednym akcie, bo na drugi przyjdą następnym razem. Wyjdą wcześniej, przed końcem spektaklu ale tylko i wyłącznie dlatego, że na pociąg by nie zdążyli. A krytycy potem to komentują. Wiecie jak. Że się nie podobało. Że zbulwersowało. Dlatego tak mnie to zachowanie widowni instrumentalnie wykorzystywane przez krytyków irytuje, drażni. Często nie ma nic wspólnego z prawdą a służy tylko i wyłącznie uzasadnieniu ich negatywnej ocenie sztuki.

Tak, to są niewątpliwie moje całoroczne spotkania teatralne z widzami, na których zawsze wpadam, gdy jest coś nowego, zaproszonego, gościnnego, festiwalowego lub eksperymentalnego w teatrze. Bez wcześniejszego umawiania się. Po prostu jesteśmy. I muszę tu przyznać, że ci, z którymi udało się dłużej porozmawiać, widzieli o wiele, wiele więcej niż ja. Jestem w ogonie nowości. Są hej do przodu. Muszę ich gonić. Już wiem czy warto, czy ciekawie było. Co muszę obejrzeć a co mogę sobie odpuścić. I traktuję te rekomendacje poważnie. Ufam im, polegam na ich wiedzy i wyczuciu, doświadczeniu, zawierzam ich intuicji. To moi priorytetowi krytycy, z których zdaniem się liczę.

To obcowanie zupełnie nieformalnej grupy teatralnej  jest jedną z przyczyn, dla których teatr jest dla mnie tak ważny. Bo doświadczam wyjątkowego przywiązania widzów do sztuki teatru, widzę tę niebywałą ufność, niekończącą się ciekawość artystycznej wypowiedzi. I nieograniczony kredyt zaufania, którym obdarzają teatr.  Ten pęd z premiery na premierę, to autentyczne zainteresowanie nowinkami. Angażowanie się, przeżywanie porażek i sukcesów artystów. I nie są to wyrobnicy branżowi. To prawdziwi pasjonaci. Autentyczni fani teatru.

Nie wiem czy wiecie ale taka widownia wędrująca po teatrach całej Polski istnieje. Jest obecna. Ogląda, przeżywa, pamięta. Analizuje, porównuje, wartościuje. Gdyby to wszystko spisała i udostępniła! Pomarzyć dobra rzecz.Internet na szczęście jest otwarty. Bez wymagań, ograniczeń, restrykcji. Kanonu. Internet na szczęście czeka.

Menażeria wczorajsza, teatralna spotkała się ze SZKLANĄ MENAŻERIĄ, no właśnie Williamsa czy Poniedziałka? Niewątpliwie jednego i drugiego. Ale Poniedziałek zdominował ją, przytłoczył sobą. Okroił, zredukował wygrywając substrat o rodzinie.

Toksyczna, samotna matka, dysfunkcyjne dzieci. Walka o siebie w rodzinie. Rozjazd pomiędzy tym, kim chce się być, marzeniami a koniecznością dostosowania się do sytuacji, realiów. Bunt młodości kontra napór frustracji dojrzałości. Studium piekła rodzinnego. Przepracowanie braku komunikacji, jej dysfunkcyjnych form zaburzających relacje między najbliższymi sobie ludźmi. Manipulacja. Rola nieobecnego męża i nieistniejącego ojca. Wpływ szczęścia i własnej inicjatywy na kształt życia. Nie tylko swojego.

Poniedziałek nałożył kliszę swojego życia na sztukę Williamsa. Odnalazł,  rozpoznał siebie w tej historii rodzinnej i to wyeksponował. To było chyba dla niego najważniejsze. Zrezygnował z tego, co mu nie odpowiadało do szablonu jego motywacji, doświadczeń, przeżyć, uczuć. Zubożył więc przekaz o kontekst autora. Zachował się jak widz, który poprzez oglądany spektakl rozumie i przyjmuje to, co mu się odbija tylko i wyłącznie w jego osobistym doświadczeniu i rozeznaniu. Reszta przestaje istnieć. Wymiar uniwersalny, szeroki wyparowuje. Znika. Pozostaje publicystyka, konkretny przypadek z życia wzięty.

A jednak doskonale napisany dramat trudno zepsuć.To rodzina jest szklaną menażerią. Kruchą, przejrzystą, zastygłą w ukształtowanej formie. Piękną, mimo wszystko, gdy jej się przyjrzeć z bliska pod światło. Zwłaszcza gdy tylko siebie nawzajem się ma. Mieni się kolorową tęczą. Błyskiem wyjątkowości. Każdy z członków rodziny, na swój szczególny sposób, taki jest. Również okaleczony, skrzywdzony, naznaczony cierpieniem, niesprawiedliwym losem: jakby niechcąco, przez przypadek, mimo woli. Zły los się zdarza, kłody pod nogi padają, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeden błąd rodzi kolejne, te  powodują lawinę. Jedno nieszczęście prowokuje nowe. Doprowadza do kumulacji.  Obserwujemy rodzinę w momencie przesilenia, w punkcie ekstremalnie krytycznym.

Gorzkie to i trudne dojrzewanie syna do samodzielności w poszukiwaniu sensu życia, własnej tożsamości seksualnej i drogi rozwoju. Obciążonego ponad miarę odpowiedzialnością za całą rodzinę. Absolutnie dysfunkcyjną matkę, zagubioną , autystyczną siostrę. Z nieopuszczającym rodzinę cieniem nieobecnego ojca.

Matka godzi się z faktem, że przegrała życie. Nie ma innego wyjścia, ciągle dostosowuje się do nowych warunków, sytuacji. Działa instynktownie, histerycznie, zabójczo toksycznie. Jak tonący zachłystuje się nieumiejętnością radzenia sobie z własnym życiem, wychowaniem dzieci, pracą. Ledwie się jeszcze utrzymuje na powierzchni. Jest u kresu. W histerii, stresie, bezsilności, na oślep brnie w klęskę. Od lat karmiąc się niepowodzeniem, porażką, rozczarowaniem staje się personifikacją upadku.  Nieszczęściem samym. Dla siebie i wszystkich w polu rażenia swego działania. Nadopiekuńczości, zapobiegliwości, kontroli, nadpobudliwości, upierdliwości charakteru, presji, nagabywania, szantażu, wymuszenia, osaczania dzieci, wdzierania się na siłę w ich prywatna przestrzeń.

Córka reaguje na ciosy wycofaniem. Nie jest w stanie żyć samodzielnie. Krucha, złamana, porażona. Nadwrażliwa. Zamknięta w sobie. Jest obciążeniem, poczuciem winy, karą za niezawinione grzechy. Szklanym jednorożcem ze złamanym rogiem. Bólem, zagubieniem, porażką świata. Bez nadziei na szczęście. W jednym momencie jest piękna, silna, normalna. Dziewczyna marzenie, umalowana, ubrana, uczesana wyłaniająca się z ciemności ku nam w pełnym, w jakby pochodzącym z niej samym świetle. Dziewczynka z zapałkami. Zapłonęła i zgasła. A pomiędzy jednym a drugim, przez mgnienie tylko, wydawało się wszystko możliwe, w zasięgu spełnienia. Dlatego tak boli. Tak mocno. Dojmująco. Kolejna porażka. Rozczarowanie. Sytuacja, która uzmysławia, ze kolejna szansa na zmianę przepadła. Pozostajemy z bohaterką ogłuszeni tym zdziwieniem paraliżującym nas całych w świadomości niespełnienia. Oddalającego się z czasem coraz bardziej wszelkich możliwości. Jakby świat się coraz bardziej zamykał. Zaczynał dusić, płonąć, niszcząc  w ten sposób wszelkie drogi ucieczki, ratunku. Zapadamy się, uszczelniamy. Zasklepiamy w poczuciu niższości, wykluczenia, ograniczeni. Choć z zewnątrz wydaje się wszystko możliwe. Wystarczył by jeden krok,  jedna konsekwentnie realizowana decyzja. Co powoduje, że pogrążeni jesteśmy w letargu, porażeni niemocą? Tresura wychowania? Lęki? Poczucie niższości? Predyspozycje charakterologiczne? Ograniczenia formalne? Brak ojca, osoby, która pomogłaby wybić z tego zasklepienia, stanu permanentnej niemożności. Niedojrzały, niegotowy do tej roli brat. Bezradna matka, pogłębiająca tylko traumę.  Bo kiedy się pojawia osoba, która mogłaby pomóc, jest już za późno. A poczucie beznadziei, stan klinczu jeszcze bardziej się pogłębia. Osiąga kulminację. Po przekroczeniu, której czeka już tylko samotność, upadek. Niebyt.

Cienka czerwona linia, poziom zanurzenia w brutalnym świecie biedy, bałaganu, brudu, przeciekającego dachu, zatkanego kibla, zbyt głośną muzyką, ze szczurami wielkości kotów.  Upadlających warunków życia. Czerwona szminka Laury, gdy wydaje się być pięknością, jeszcze młoda, zadbana, ogarniętą. I jeszcze czerwony zniekształcony przez pożar świecznik, użyteczne nadal wspomnienie świetności rodziny sprzed lat. Wyznaczają granicę, punkt krytyczny, graniczny, ostateczny. Ten moment, poziom, stan gdy wszystko jest jeszcze możliwe. Jeszcze działa. Okaleczone. Skażone przeszłością wpisaną w życiorys, w genotyp uczuciowy, osobowy. Tom, zbyt młody na rolę jedynego żywiciela rodziny, rezygnuje ze swych marzeń, realizowania planów, rozwijania talentu. Ale do czasu. Na szczęście buntuje się i porzuca ten rozpadający się, dysfunkcyjny matecznik. Zdobywa się na odwagę. Wybija na niezależność. Obciąża się jednak kolejną traumą. Będzie miał wyrzuty sumienia, że opuścił rodzinę w potrzebie. Nie sprostał wyzwaniu powinności, konieczności pomocy matce i siostrze. Musi jednak zaryzykować. Musi pójść swoją drogą.  Sam musi odciąć pępowinę. I nikt absolutnie nie może mu w tym pomóc. Przekroczył cienką czerwoną linię, zaczął samodzielne życie. Podjął trud samorealizacji. A może samo destrukcji. Ale spróbował. Z lękiem, że powtarza los ojca, który uciekł, stchórzył.

Deszcz w sztuce przebija się przez dach wtedy, gdy gorąca atmosfera życia rodzinnego osiąga apogeum opresji, świat czterech ścian płonie. Piosenki, muzyka rozbrajająca bomby napięcia. Ucieczki z domu do kina/?/, na taras gdy osaczenie rozhisteryzowanej matki jest nie do zniesienia. Błyski, grzmot piorunów, światło i mrok poszerzają paletę granicznej osaczenia. Wybijają brutalnie, gwałtownie z samo nakręcającej się spirali przemocy psychicznej.

Aktorzy wywiązują się ze swych zadań. Tempo doskonałe. Pomysły świetne. Zgrzyta od czasu do czasu język, przekład, choć wydaje się zwięzłą, logiczną całością. Reżyseria jeszcze zawodzi ale pierwsze koty za płoty. Williamsa trudno zepsuć. Można go okaleczyć, wybiórczo przyciąć. Zawsze jednak czuć rękę mistrza, duch Williamsa. Choćby to była tylko znacząca namiastka poprawnie wystawionego tekstu.


SZKLANA MENAŻERIA
Autor: Tennessee Williams
Przekład: Jacek Poniedziałek
Reżyseria i opracowanie muzyczne: Jacek Poniedziałek
Scenografia: Michał Korchowiec
Światła: Katarzyna Łuszczyk
Choreografia: Łukasz Przytarski
Aranżacja piosenki: Andrzej Strzemżalski
Asystent reżysera: Sylwester Piechura
Mix: DJ Polak
Projekcje: Łukasz Kustrzyński
Inspicjent: Justyna Bartman
Zdjęcia: Krzysztof Bieliński

Obsada:
Grażyna Misiorowska
Grażyna Rogowska
Leszek Malec
Sylwester Piechura

http://wyborcza.pl/1,112395,17596161,Jacek_Poniedzialek_o_osobistych_watkach_w__Szklanej.html

0 komentarze:

Prześlij komentarz