wtorek, 27 lutego 2018

ON STUDIO teatrgaleria


W foyer Teatru Studio teatrgaleria przygotowano prostą ekspozycję składającą się jedynie z butów bez pary, ustawionych na metalowych, ażurowych  różnej wielkości postumentach. Wśród nich pojawił się ON, jej pomysłodawca i twórca. Sam w sobie wykreowany interesujący obiekt artystyczny. Ubrany  w szpilki lakierki, w habit zakonnika swobodnie narzucony na gołe ciało, z fryzurą stylizowaną na mnicha, twarzą skupioną, nieobecną, nie zdradzającą wyrazu, ujawniającą właściwości. Bulwersuje, zaciekawia samą swoją obecnością, powierzchownością, sposobem poruszania, wyrażania. Długo milczący, zadumany przechadza się samotnie nonszalancko paląc papierosa, prowokacyjnie pijąc wino. Jakby czekał aż się zresetujemy, przyzwyczaimy do nowych okoliczności, oswoimy z tą formą. Żywy eksponat wśród martwej natury rzeczy, należących do osób zabitych w atakach terrorystycznych. To taka koncepcja. A właściwie sztuka konceptualna. I ON, ten, który objaśnia naturę świata, sam przez siebie będący jego wytworem, konstruktem, wyrazem, sam dla siebie Bogiem, religią według własnego zamysłu, celu, przeznaczenia w kontrze do hipokryzji i obłudy świata, który dopuszcza do zła, krzywdy, cierpienia o czym mówi beznamiętnym, ściszonym ale pewnym siebie  głosem bez emocji, bez uczuć. Pyta po to tylko, by oznajmiającym tonem potwierdzić swoją rację grzęznącą w długich pauzach, zamyśleniach, misternie tworzonych pozach. Kontrowersyjny, irytujący, bulwersujący. Inteligentny mentalnie, pusty emocjonalnie. O świecie, ludziach, ich relacjach mówiący z poczuciem wyższości. Tego, który wie jak jest naprawdę.

I choć wykład dotyczy zjawisk kontrowersyjnych, bolesnych, współczesnych wyrażonych autorskim językiem, wyszukanym stylem, to nie budzi emocji. Konstytuuje obojętność. Wycisza zainteresowanie. Wygasza zaangażowanie. Sam jest dla siebie jak sztuka dla sztuki. Nie oczyszcza, nie burzy, nie buduje. Stwierdza, zauważa, konstatuje. Przychodzi i odchodzi jak moda, trend, kierunek sztuki. Grzęźnie w magmie znudzenia, znużenia. Wyczerpania. Wypalenia. Ostentacyjnie oskarżycielski, krytyczny. Z argumentami, faktami, z którymi się nie dyskutuje. Z oczywistościami, których się nie podważy.

Przeestetyzowana forma buduje dystans. Wyznacza granice. Sama siebie unieważnia. Mimo że ilustruje doskonały tekst aż nadto pieczołowicie, kongenialnie. Paradoksalnie oddala, nie przybliża pozwalając artyście na pełną wolność. Bez prawa do ingerencji. Współuczestnictwa. A każdy z widzów, wolny, oświecony musi dopiero się zdefiniować, określić i wyrazić. Opuszczony, samotny. Wyalienowany i bardzo smutny. Zgnębiony. Przywalony ciężarem problemów, których w pojedynkę nie sposób rozwiązać.

I te wyeksponowane pojedyncze buty ofiar są jak trofea zła tego świata, sztuki, która je używa, by nas przestrzec, uczulić, uwrażliwić, bo każdy z nas może być użyty, wykorzystany i unicestwiony w swym jestestwie na potrzeby tych, którzy zupełnie inną mają koncepcję na konstrukcję tego świata, w nim relacji, systemu wartości.

Tekst Stanisława Ignacego Witkiewicza okazał się profetyczny. Artysta antycypował. Złowieszczo dokładnie, celnie opisał naszą rzeczywistość. Niewielkie zmiany, wtręty współczesne, uczyniły go tylko bardziej czytelnym, jasnym. Bolesnym. Istnieje od wielu lat, niestety wybrzmiewa bardzo rzadko. I paradoksalnie, to on przykuwał największą uwagę. Forma i jej kontekst wypowiedzi scenicznej,  ekstrawaganckiej, wyszukanej, prowokującej, w takiej odsłonie już nie działa. Nie jest czytelna. Nie robi wrażenia. Co prawda tworzy nieprzystawalną do normalności atmosferę niezwykłości, obcowania z czymś wyjątkowym, ni to ze snu, ni jawy, hipnotycznego transu ale poza ciekawością nie wzbudza emocji. Zaprzecza w praktyce teatralnej teorii czystej formy.

Na koniec artysta zdejmuje buty, zrzuca habit i tak zresetowany, gotowy do szukania nowych inspiracji, wyzwań, trendów, spokojnie wychodzi. Wyczerpał temat. Potrzebuje nowej koncepcji. Wszystko jest w ciągłej zmianie więc i on musi jej się poddać, ulec. Ale i my również. Wychodzimy więc z teatru, ON I ONI, z siebie. Zadając sobie pytanie kim, po co i jak jesteśmy. By szukać nowej formy dla starej, wciąż aktualnej treści.  Przeciw zagrożeniu wyparcia z nas, ludzi, człowieka. Dla  próby ocalenia wyższych wartości rugowanych przez masową kulturę, pęd życia, wszelkie inne, również poza kulturowe zmiany. Dla zachowania radości bezpośredniego, naturalnego, prostego zaangażowania w życie, uczestniczenia w sztuce. Nie będzie łatwo. Nie będzie lekko. Znieczuleni, znudzeni, oswojeni z przemocą, wojną, terroryzmem potrzebujemy  dzisiaj bardzo mocnych, wyrafinowanych środków, które mogłyby wybić nas z tego nieludzkiego stuporu obojętności. Powodzenia.:)


ON według Stanisława Ignacego Witkiewicza
reżyseria i scenografia: Radosław Maciąg
wykonanie: Mateusz Smoliński

zdjęcie: STUDIO teatrgaleria

0 komentarze:

Prześlij komentarz