Trudno udawać w przypadku tego spektaklu, że jest on bytem całkowicie niezależnym. Odnosi się do filmu IDIOCI Larsa von Triera, proponuje analizę kondycji człowieka w optyce jego niezmiennej natury, poszukiwania sensu, miłości, samostanowienia. Ucieczki od lęku do wolności, normalności, spokoju. Wyruszenia w bezkompromisową podróż w nieznane. By mógł znów budować nowy wspaniały świat. Wspólnie. Razem. Wespół zespół. Na własną modłę. Na swój obraz i podobieństwo. Nie w kontrze a przede wszystkim w zgodzie ze sobą samym.
Na początek trzeba wylogować się z systemu. Zdystansować. Odseparować. Od świata, który zawodzi, nie działa, nie wystarcza. Boli. Należy wkroczyć w przestrzeń czystą, pustą, laboratoryjną. Dla widzów i artystów tylko. By dociec przyczyny zaistniałych problemów, wywalczyć możliwe wyzwolenie, osiągnąć oczekiwany spokój. Znaleźć cel. Na nowo się narodzić, stworzyć, określić. W zmodyfikowanym, poprawionym kształcie zaistnieć. To propozycja dla tych, którzy chcą dać sobie szansę. Programują psychodramę zgodnie z bieżącym stanem rzeczy, jedni dla naprawy, drudzy dla ratunku siebie obciążeni spuścizną dotychczasowego życia. Bo te mocne, młode, piękne ciała bohaterów doświadczają cierpienia, upadku, kryzysu ducha, motywacji nadziei i wiary. Wewnętrznie okaleczeni, popaprani, udziwnieni są doskonali na zewnątrz. Swoimi działaniami/np. zaklejanie oczu plastrem/ po omacku szukają, zbierają nowe doświadczenia, wywlekają na wierzch to, co ukryte. Nic dziwnego, że prowokują, eksperymentują. Drażnią. Grzebią w swoich życiorysach, w sobie, w emocjonalnym i moralnym dekalogu. Chcą dotrzeć do źródła kryzysu ale i źródła siły, odrodzenia. Bohaterowie są w okresie, któremu jest przypisany bunt, postawa całkowitego zaprzeczenia, zakwestionowania, odrzucenia wszystkich i wszystkiego, co dotychczas poznali, czego doświadczyli. Muszą wybebeszać, burzyć, drążyć, przenicować siebie i świat, by móc od nowa stwarzać, kreować lub po prostu żyć. Być w zgodzie ze sobą a nie wbrew sobie. Nie po to, by zaspokoić nadzieje i oczekiwania świata wobec nich ale własne potrzeby ducha i ciała.
Na początku wszystko wydaje się skomplikowane. Nie wiadomo o co młodym chodzi. W jakim stopniu są zaprogramowaną kopią rodziców, w jakiej mierze konsumpcyjnego świata mediów, mód, trendów. Mięsem dla maszyn ideologicznych, politycznych systemów, które ich uprzedmiotowiają, ubezwłasnowolniają, wykorzystują. Badają więc młodzi siebie, testują otoczenie. Szaleją, prowokują, atakują. Improwizują. Nonszalancja miesza się z głęboką potrzebą, zabawa z poważnym przewartościowaniem tego, na czym im tak naprawdę zależy. Próbują czego jeszcze nie znają. Chcą spojrzeć z różnych punktów widzenia. Pozanormatywnych, nowych, dziwnych. Zaskakujących ich samych i otoczenie.
Ale i świat zewnętrzny, który chcieliby młodzi pozostawić za sobą wdziera się w ich przestrzeń/ojciec, kochanek, dziennikarka/. Na swój przewidywalny, staromodny, klasyczny sposób podobnie uporczywie badają tę nową, również dla nich intrygującą sytuację. Chcą wiedzieć o co grupie chodzi, dlaczego i po co ten bunt wybuchł, dokąd ma prowadzić. Jakby macki przeszłości, obawy rodzicielskie, nadwrażliwość i lęki dorosłych, systemu znów osaczała młodych. Lub starała się na powrót sprowadzić ich w stare, wydrążone przez przeszłe pokolenia koleiny. Ta ingerencja dorosłego świata pokazuje wszystkie lęki i obawy, ograniczenia systemu paraliżujące młodych, jeśli nie wprost, to podświadomie. Wywołuje jeszcze większą agresję, zniecierpliwienie, protesty. Lub powrót na łono cywilizacji, rodziny, do układu, który porzucili. Młodzi odkrywają, że opresja nadopiekuńczości, rodzicielski reżim jest przejawem stosowania kontroli, oznacza brak zaufania, jest oskarżeniem o brak odpowiedzialności za siebie i innych, za to co młodzi robią, jak postępują. To wszystko, co nie pozwala im dorosnąć, od czego chcieli się uwolnić, uciec. Im większa jest wywierana na nich presja, tym brutalniejszy odpór wywołuje.
A przecież i tak nie ma idealnej swobody, wolności. Nie można odciąć się od przeszłości, tego, co koduje ciało w swojej pamięci. Człowiek dziedziczy po przodkach tak wiele, wydaje się być repliką swoich rodziców, ich kopią. Niesie ich lęki, ich ocenę siebie, wszystkie zawody, upadki i klęski. Efekty błędów wychowawczych, szablony chorych, toksycznych, niszczących relacji z rodzicami, nieudanych, krzywdzących związków z partnerami. Przechowuje ślady przeżytych rozczarowań, klęsk, zaniechań, głębokie blizny straconych złudzeń w zdominowanym materializmem, konsumpcjonizmem, uprzedmiotowującym współczesnym matriksie.
Bohaterowie w chwilach szczególnej słabości, podczas szczerych, bardzo emocjonalnych wyznań, bolesnych starć ze sobą, z partnerem zamykają się w całkowicie uszczelnionym, wyciszonym boksie. Ale i tam nie są do końca bezpieczni. Oko kamery pozwala nam ich obserwować, słuchać. Bezwstydnie podglądać. Możemy analizować, oceniać. Poznajemy bliżej i głębiej ich uzewnętrzniany ból, traumę, tajemnicę.
Czy przemiana jest w ogóle możliwa? Bohaterowie chcą lub muszą w to wierzyć. Nadzieja umiera ostatnia. Ale ta walka o przetrwanie, o sobie jest bolesna i trudna. Łatwiej podejmować próbę w grupie, wśród sobie podobnych: młodych, inteligentnych, cierpiących, samotnych, nie radzących sobie z życiem, ludźmi, światem, bólem zawodu, porażki, istnienia. To nie rodzina, bliscy pomagają, ale tak samo okaleczeni, doświadczeni, poszukujący. Każdy kontakt ze światem zewnętrznym jest bolesny. Mimo, że pyta on o sposób funkcjonowania w tym nowym układzie społecznym. Dziennikarka przeprowadzająca wywiad docieka, prowokowana matka nieśmiało komentuje, ojciec uporczywie pyta o sens odcięcia się od świata, dotychczasowego życia, co w przypadkach skrajnych nie jest możliwe/choroba, sklepy, sądy/. Grupa nie jest do końca samowystarczalna, niezależna. Chcąc zmieniać system, zmuszona jest do korzystania z jego dobrodziejstw.
A przecież i tak nie ma idealnej swobody, wolności. Nie można odciąć się od przeszłości, tego, co koduje ciało w swojej pamięci. Człowiek dziedziczy po przodkach tak wiele, wydaje się być repliką swoich rodziców, ich kopią. Niesie ich lęki, ich ocenę siebie, wszystkie zawody, upadki i klęski. Efekty błędów wychowawczych, szablony chorych, toksycznych, niszczących relacji z rodzicami, nieudanych, krzywdzących związków z partnerami. Przechowuje ślady przeżytych rozczarowań, klęsk, zaniechań, głębokie blizny straconych złudzeń w zdominowanym materializmem, konsumpcjonizmem, uprzedmiotowującym współczesnym matriksie.
Bohaterowie w chwilach szczególnej słabości, podczas szczerych, bardzo emocjonalnych wyznań, bolesnych starć ze sobą, z partnerem zamykają się w całkowicie uszczelnionym, wyciszonym boksie. Ale i tam nie są do końca bezpieczni. Oko kamery pozwala nam ich obserwować, słuchać. Bezwstydnie podglądać. Możemy analizować, oceniać. Poznajemy bliżej i głębiej ich uzewnętrzniany ból, traumę, tajemnicę.
Czy przemiana jest w ogóle możliwa? Bohaterowie chcą lub muszą w to wierzyć. Nadzieja umiera ostatnia. Ale ta walka o przetrwanie, o sobie jest bolesna i trudna. Łatwiej podejmować próbę w grupie, wśród sobie podobnych: młodych, inteligentnych, cierpiących, samotnych, nie radzących sobie z życiem, ludźmi, światem, bólem zawodu, porażki, istnienia. To nie rodzina, bliscy pomagają, ale tak samo okaleczeni, doświadczeni, poszukujący. Każdy kontakt ze światem zewnętrznym jest bolesny. Mimo, że pyta on o sposób funkcjonowania w tym nowym układzie społecznym. Dziennikarka przeprowadzająca wywiad docieka, prowokowana matka nieśmiało komentuje, ojciec uporczywie pyta o sens odcięcia się od świata, dotychczasowego życia, co w przypadkach skrajnych nie jest możliwe/choroba, sklepy, sądy/. Grupa nie jest do końca samowystarczalna, niezależna. Chcąc zmieniać system, zmuszona jest do korzystania z jego dobrodziejstw.
Jednak nie o to tu chyba chodzi. Młodzi ludzie, czujemy to po drastyczności prowokacji zachowań, ostentacyjnym buncie, drastycznych scenach, że są w fazie negowania, całkowitego odcinania się od przeszłości, od ludzi, z którymi byli związani. W gruncie rzeczy stanowią grupę psychoterapeutyczną, intuicyjnie uwalniającą się od tego, co doprowadziło do traumy, skazy, uzależnienia. Szukają w sobie siły, pierwotnej, naturalnej, genetycznej, która pomoże im się odrodzić. Stanąć na nogach. W ogóle funkcjonować.
I tak się dzieje. W drugiej części spektaklu młodzi ludzie poprzez pantomimiczną choreografię werbalizują gestem, układem zniekształconego ciała gnębiące ich wynaturzenie doznanego cierpienia. Po czym uwalniają się od niego, uwalniają się od jego balastu. Odrzucają, co ich zniewala i więzi. Każdy z nich symbolicznie rodzi się ponownie. W grupie jest łatwiej. Choć i ona musi mieć przewodnika, nauczyciela, mentora.
I tak się dzieje. W drugiej części spektaklu młodzi ludzie poprzez pantomimiczną choreografię werbalizują gestem, układem zniekształconego ciała gnębiące ich wynaturzenie doznanego cierpienia. Po czym uwalniają się od niego, uwalniają się od jego balastu. Odrzucają, co ich zniewala i więzi. Każdy z nich symbolicznie rodzi się ponownie. W grupie jest łatwiej. Choć i ona musi mieć przewodnika, nauczyciela, mentora.
Czasem warto zastanowić się się nad problemami, traumami współczesnej nieprzystosowanej młodzieży do życia. Wydelikacona, syta, roszczeniowa, z bezproblemowym dostępem do wszelkich dóbr, mimo że dziś wszyscy bardzo wcześnie są już świadomi świata, w nim siebie, ma logistyczny kłopot z tym, jak tu wybić się na niepodległość samodzielności, by na własnych warunkach budować swój świat. Odpowiedzialnie pokierować własnym życiem. To spotkanie w teatrze jest podpowiedzią, jak odgryźć garb przeszłości, wylizać rany, neutralizować ból, zlekceważyć go, by żyć w miarę możliwości pełnią życia. Widzimy jak przeszkody, złe doświadczenia ją jednak ograniczają. Grupa wydaje się być niezdolna do walki. Co jej uczestników wcześniej nie zabiło, to jednak głęboko zraniło, udziwniło. I potrzebuje odosobnienia, eksperymentalnej terapii, wsparcia.
Póki co jest to stadium szukania po omacku, amatorska, intuicyjna szkoła przetrwania, leczenia. Forma wydaje się karykaturalna, wykrzywiona, sprecyzowana. Nie ma dramatu, chyba że jest nim brak charakteru młodych przecież ludzi. Niepowodzenie, nieszczęście, odkrycie, że jest się młodszym klonem swoich rodziców, lęk wynikający ze świadomości, że będzie się powielać ich błędy w wychowaniu własnych dzieci doprowadza to do histerii. Jakaś nieprawdopodobna jest to niedojrzałości słabość. Brak hartu ducha, grubej skóry, przygotowania do życia. Ostatnia scena piękna, tajemnicza, artystycznie przestylizowana, przemawia do naszej wrażliwości, estetycznie łechce i zaspokaja potrzebę optymistycznego zakończenia w fali uderzeniowej oczyszczającego brzmienia buddyjskiego gongu. Tyle, że przypomina chocholi taniec. Bohaterowie rodzą się na nowo odrzucając starą powłokę ograniczeń. Wyzwalają się jak społeczność uciśniona, ujarzmiona, zgnębiona. Trudno uwierzyć, ze po tym seansie oczyszczenia są w stanie pokonać, wyrwać, zneutralizować gen przeszłych pokoleń i odszukać lub wszczepić terapią nowy, dziewiczy dający szansę ocalenia. Należałoby znaleźć taki gen w tkance społecznej, dziś wyjałowionej, zużytej, zdegenerowanej.
Młodzi poruszają się w pustce, zdani są tylko na siebie. Nic nie powinno ich rozpraszać. Nic nie powinno im przeszkadzać. Muszą się skupić na sobie indywidualnym. To zaproszenie do rewolucji. Zniszczenia wszystkiego, co ich ukształtowało, określiło. Muszą chyba budować na zgliszczach. Od nowa. Ale nie jest to proste a efekt niepewny. Nie wystarczy zanegować przeszłość, by zniknęła. Nadal niewzruszona, sponiewierana, pewna swego podniesie łeb. Świadoma, że wszystko się znów powtórzy w chwili słabości, może na innym poziomie, może forma się zmieni, ale istota toksycznych związków i relacji pozostanie. Bo ma źródło w naturze ludzkiej, w jej istocie automatycznego powielania tych samych błędów. Istotą jest nie sam problem ale jak sobie z nim człowiek radzi. Jak go neutralizuje pozytywnym działaniem i z nim kontrolowanym żyje dalej. Tego jednak spektakl nie roztrząsa. Nic o tym w nim nie przesądza. Temat wydaje się już przerobiony, przenicowany, zgłębiony. Od zawsze. Znajduje tylko nową formę dla tych samych treści. Po fazie ostrego buntu młodość musi zanegować świat, buduje go na nowo. Mimo wszystko ten bunt sceniczny przebiega w cieplarnianych, niezagrożonych warunkach. Bohaterowie naiwni, słabi, okaleczeni starają się. Ale nie jest to doświadczenie graniczne, rana śmiertelna.
Spektakl jest precyzyjnie skonstruowany, solidnie wspólnie wypracowany i bez zarzutu zagrany. Sam w sobie emocjonalny, nie budzi jednak większych emocji. Nie zaskakuje, nie jątrzy, nie drażni. Nie wstrząsa. Wszystko jest uzasadnione, wyłożone, proste w swej wymowie. Kryzys zdaje się być opanowany, przyszłość choć niejasna, to jednak dająca nadzieję. Pozostaje poczucie wtórności użytych klisz, opatrzonych pomysłów. Wszystko to już było i skądś jest znane. Młodzieńczy bunt okresu dojrzewania wydaje się być wpisany w życiorys każdego człowieka. Podobnie jak rzeczywistość, która go ukształtowała, ale którą należy zakwestionować i odrzucić. I jeszcze ten imperatyw stwarzania się od nowa, szukania punktów stałych, budujących, wzmacniających. I konstatacja, że życie to walka, jeśli upadek to konieczność podźwignięcia się, wstania jest tak przewidywalna, normalna, oczywista. W teatrze spotykamy bohatera zbiorowego, społeczność zmagającą się z indywidualną samotnością, tożsamością, trwaniem. Ale najważniejsza jest jednostka. Ta ma szukać wsparcia nie w świece poza sobą a w sobie zniekształconym przez ten świat zewnętrzny. Szukać więc musi bardzo głęboko. Instynktu, punktu zaczepienia, oparcia, pierwotnej swojej natury, siły. W tym tkwi możliwość ratunku. Szansa na zmianę. Zacząć trzeba od siebie, by być sobą i światem dla siebie całym. Wtedy może się udać. Ale obraz sceny końcowej społeczności poruszającej się wspólnym krokiem, we wspólnym rytmie i kierunku w jakimś amoku, podporządkowaniu, budzi jednak obok wrażeń przyjemnych, pozytywnych, niepokój. Lęk, że to dopiero niepewny początek dalszej, pogrążonej w ciemnościach drogi. Nie wiadomo tak naprawdę, czy nie prowadzącej na manowce, nad przepaść, donikąd.
Póki co jest to stadium szukania po omacku, amatorska, intuicyjna szkoła przetrwania, leczenia. Forma wydaje się karykaturalna, wykrzywiona, sprecyzowana. Nie ma dramatu, chyba że jest nim brak charakteru młodych przecież ludzi. Niepowodzenie, nieszczęście, odkrycie, że jest się młodszym klonem swoich rodziców, lęk wynikający ze świadomości, że będzie się powielać ich błędy w wychowaniu własnych dzieci doprowadza to do histerii. Jakaś nieprawdopodobna jest to niedojrzałości słabość. Brak hartu ducha, grubej skóry, przygotowania do życia. Ostatnia scena piękna, tajemnicza, artystycznie przestylizowana, przemawia do naszej wrażliwości, estetycznie łechce i zaspokaja potrzebę optymistycznego zakończenia w fali uderzeniowej oczyszczającego brzmienia buddyjskiego gongu. Tyle, że przypomina chocholi taniec. Bohaterowie rodzą się na nowo odrzucając starą powłokę ograniczeń. Wyzwalają się jak społeczność uciśniona, ujarzmiona, zgnębiona. Trudno uwierzyć, ze po tym seansie oczyszczenia są w stanie pokonać, wyrwać, zneutralizować gen przeszłych pokoleń i odszukać lub wszczepić terapią nowy, dziewiczy dający szansę ocalenia. Należałoby znaleźć taki gen w tkance społecznej, dziś wyjałowionej, zużytej, zdegenerowanej.
Młodzi poruszają się w pustce, zdani są tylko na siebie. Nic nie powinno ich rozpraszać. Nic nie powinno im przeszkadzać. Muszą się skupić na sobie indywidualnym. To zaproszenie do rewolucji. Zniszczenia wszystkiego, co ich ukształtowało, określiło. Muszą chyba budować na zgliszczach. Od nowa. Ale nie jest to proste a efekt niepewny. Nie wystarczy zanegować przeszłość, by zniknęła. Nadal niewzruszona, sponiewierana, pewna swego podniesie łeb. Świadoma, że wszystko się znów powtórzy w chwili słabości, może na innym poziomie, może forma się zmieni, ale istota toksycznych związków i relacji pozostanie. Bo ma źródło w naturze ludzkiej, w jej istocie automatycznego powielania tych samych błędów. Istotą jest nie sam problem ale jak sobie z nim człowiek radzi. Jak go neutralizuje pozytywnym działaniem i z nim kontrolowanym żyje dalej. Tego jednak spektakl nie roztrząsa. Nic o tym w nim nie przesądza. Temat wydaje się już przerobiony, przenicowany, zgłębiony. Od zawsze. Znajduje tylko nową formę dla tych samych treści. Po fazie ostrego buntu młodość musi zanegować świat, buduje go na nowo. Mimo wszystko ten bunt sceniczny przebiega w cieplarnianych, niezagrożonych warunkach. Bohaterowie naiwni, słabi, okaleczeni starają się. Ale nie jest to doświadczenie graniczne, rana śmiertelna.
Spektakl jest precyzyjnie skonstruowany, solidnie wspólnie wypracowany i bez zarzutu zagrany. Sam w sobie emocjonalny, nie budzi jednak większych emocji. Nie zaskakuje, nie jątrzy, nie drażni. Nie wstrząsa. Wszystko jest uzasadnione, wyłożone, proste w swej wymowie. Kryzys zdaje się być opanowany, przyszłość choć niejasna, to jednak dająca nadzieję. Pozostaje poczucie wtórności użytych klisz, opatrzonych pomysłów. Wszystko to już było i skądś jest znane. Młodzieńczy bunt okresu dojrzewania wydaje się być wpisany w życiorys każdego człowieka. Podobnie jak rzeczywistość, która go ukształtowała, ale którą należy zakwestionować i odrzucić. I jeszcze ten imperatyw stwarzania się od nowa, szukania punktów stałych, budujących, wzmacniających. I konstatacja, że życie to walka, jeśli upadek to konieczność podźwignięcia się, wstania jest tak przewidywalna, normalna, oczywista. W teatrze spotykamy bohatera zbiorowego, społeczność zmagającą się z indywidualną samotnością, tożsamością, trwaniem. Ale najważniejsza jest jednostka. Ta ma szukać wsparcia nie w świece poza sobą a w sobie zniekształconym przez ten świat zewnętrzny. Szukać więc musi bardzo głęboko. Instynktu, punktu zaczepienia, oparcia, pierwotnej swojej natury, siły. W tym tkwi możliwość ratunku. Szansa na zmianę. Zacząć trzeba od siebie, by być sobą i światem dla siebie całym. Wtedy może się udać. Ale obraz sceny końcowej społeczności poruszającej się wspólnym krokiem, we wspólnym rytmie i kierunku w jakimś amoku, podporządkowaniu, budzi jednak obok wrażeń przyjemnych, pozytywnych, niepokój. Lęk, że to dopiero niepewny początek dalszej, pogrążonej w ciemnościach drogi. Nie wiadomo tak naprawdę, czy nie prowadzącej na manowce, nad przepaść, donikąd.
G.E.N
reżyseria i scenografia: Grzegorz Jarzynatekst: Grzegorz Jarzyna i Szczepan Orłowski
obsada:
Dobromir Dymecki, Natalia Kalita, Magdalena Koleśnik, Cezary Kosiński, Magdalena Kuta, Lech Łotocki, Rafał Maćkowiak, Marta Nieradkiewicz, Sebastian Pawlak, Paweł Smagała, Edurne Azkarate Sobrino, Agnieszka Żulewska
premiera:17 lutego 2017
0 komentarze:
Prześlij komentarz