KORDIAN w opracowaniu i reżyserii Jana Englerta jest jak dojrzewanie do wiedzy o samym sobie, drążenie skąd i jaki mój ród, odważne, ryzykowne, prawdziwe, na ile to możliwe, spojrzenie na walkę dobra ze złem w sobie, w swoim otoczeniu, w świecie. Czułego, spolegliwego, opiekuńczego, kochającego człowieka i naród Archanioła/Danuta Stenka/ z bezwzględnym, znającym jednostkę i zbiorowość na wylot w całej złożoności Diabłem/Mariusz Bonaszewski/. Na poziomie indywidualnym i zbiorowym, przyziemnym i metafizycznym. Wybrzmiewa jednocześnie ETIUDA REWOLUCYJNA Chopina, BOŻE, COŚ POLSKĘ ze skandowanym kibiców POLACY! NIC SIĘ NIE STAŁO. Walka toczy się w nas, w indywidualnych Polakach i przenosi się na zewnątrz kształtując obraz narodu. Jaki był, jest i może być. W swych uwarunkowaniach, splątaniu JA, NARÓD.
Spektakl jest wielopoziomową, przepiękną ilustracją kondycji Polski i Polaków w perspektywie historycznej, politycznej, społecznej, kulturowej. Jest jubileuszowym tortem, sztuką, której smak i estetyka pobudza do łapczywej, nieposkromionej konsumpcji ale powoduje ex post zgagę, niestrawność, obstrukcję. Bo powinna, jeśli traktuje nas, widzów, poważnie. I musi, bo choć prawda nas nie wyzwoli, to da do myślenia, do zastanowienia, by nie można było jej ignorować, pomijać, wypierać, nią manipulować. Inaczej byłaby pustym gestem. Sztuką dla sztuki. A przecież teatr musi się wtrącać, wdzierać w naszą suwerenną wewnętrzną przestrzeń, choć to syzyfowa, pozytywistyczna praca u podstaw. Do publicznego, powszechnego, narodowego teatru nie można wchodzić bezkarnie. I choć przyciąga nas zapierającą rozmachem, pięknem, złożonością spójnej konstrukcji treści i formy, to musi zafundować wkładkę intelektualnego dziegciu w pakiecie. Szatana triumf i zwycięstwo.
Nie ma ważniejszego, piękniejszego hołdu złożonego w 250. rocznicę powstania teatru publicznego w Polsce i Teatru Narodowego jak żywa sztuka teatralna, która pokazuje ciągłość historyczną, artystyczną, jej filary twórcze, jej aktualność i siłę oddziaływania. Jan Englert choć Kordiana nigdy nie zagrał, to sztukę po raz trzeci wyreżyserował. Inteligentnie opracował tekst, sprawnie włączył weń odniesienia do poprzednich wielkich inscenizacji dramatu oddając hołd wielkim twórcom teatru /Dejmek, Grzegorzewski, Jarocki, Swinarski, Hanuszkiewicz/, pokazał jak swobodnie korzysta z pomysłów inscenizacyjnych współczesnych artystów włączając rozwiązania formalne, techniczne, artystyczne, obrazy historii współczesnej/płonący Zamek Królewski we wrześniu 1939 roku czy tłumy na placu Defilad w październiku 1956 roku/. Skomponował dla nas wielkoformatową, złożoną wypowiedź artystyczną będącą analizą i pytaniem kim i jacy dziś jesteśmy, dokąd zmierzamy otumanieni zbiorowym gwałtem manipulacyjnym przeszłości na teraźniejszości. Spuścizną mentalną przeszłych pokoleń, dokonaniami sztuki, grzechem pierworodnym romantyzmu-kompilacją prometeizmu z mesjanizmem w otulinie idealizowania poświęcenia niemożliwego do spełnienia. Idei tak wielkiej, że nie wytrzymującej próby czasu. Stąd korowód polityków mających wpływ na oblicze ziemi, tej ziemi/Beck, Piłsudski, Gomułka, Jaruzelski, Wałęsa/. Miłości idealnej, bo nieosiągalnej, nie skonsumowanej. Inscenizacja stawia mocne, trudne pytania. Godne sceny narodowej. Nie boi się podstępu piękna, kontrowersji, staje odważnie w szranki ze złem, które ma się dobrze, które nadaje ton, mąci, tumani, przestrasza. Rządzi i rośnie w siłę mówiąc "Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro". Pokazuje, jak dobro jest słabe, opuszczone, lekceważone przez ludzi i Boga. Jak blisko wielkości, wzniosłości, wyższym wartościom do patosu, kabaretu, żenady. Jak ważne jest, co było, bo decyduje o tym, co będzie. Z Polakami, z Polską. Z wiarą, nadzieją i miłością. Ale jednak najważniejsza jest nad nimi władza. Rząd dusz wyrwany Bogu przez Diabła.
Czy rzeczywiście dziś inteligencja "wyrzekła się ideałów i przegrywa na własne życzenie"? Odpuściła sobie, obraziła na resztę brzydkiego, głupiego, prostego świata i wie samolubnie lepiej, głębiej i mądrzej. Okopała się wokół siebie, zamknęła i z pozycji siły albo milczy albo agresywnie atakuje. A to ona jest odpowiedzialna, bo lepiej przygotowana, wykształcona, świadoma. Ale ta wyższość jej z poczucia niższości wyrasta. Boi się tej niższości, bo ma ją we krwi, z mlekiem matek wypitą, spuścizną ojców nabytą. Krąży ten kompleks niższości po organizmie, nadając rytm sercu, zakłócając zdrowy rozsądek, zabijając instynkt obywatelski, społeczny, ludzki. Zawsze mądrzejsi, silniejsi są odpowiedzialni. To oni są winni. Bo nie może inteligencja udowodnić, że nie była, nie jest świadoma, bo nie wiedziała, nie wie. Zmalała, zwyrodniała, zrejterowała. Lekce sobie waży powagę sytuacji. Jakby nie wiedziała, że to przez przyzwolenie na własną degradację i unicestwienie oddaje pole walki, inicjatywę. To większość niższości rządzi mniejszością wyższości. Gdy nie ma dialogu, rozmowy, komunikacji. Zło łeb podnosi i utrąca argumenty dobru. Bo nie ma już sprawiedliwych wśród narodu czy narodów świata. Szczęśliwej, bogobojnej rodziny, gdy nadal klaps, przemoc ordynuje porządek. Gdy dominują skrajności, manipulacja, zjednoczenie wokół zagrożenia, wojny, w czasach pokoju podążanie za własnym, indywidualnym interesem. Plwanie na resztę. Nie szukanie głębi. Rozproszeni, skłóceni, indywidualni, bez wspólnego działania dla dobra ogółu. Ciągle toczy się w coraz bardziej samotnym człowieku zażarta walka z samym sobą. Zagubienie, na pozór chęć szczera zbawienia człowieka, narodu, tego świata. A tu samowykluczenie. W triumfie młodości wieczna niedojrzałość.
Być może dlatego Englert multiplikuje bohaterów. Kordianów jest trzech /Marcin Hycnar, Kamil Mrożek, Jerzy Radziwiłowicz/. Rozpustnych, sprzedajnych Wiolett pięć. Młoda/Anna Grycewicz/ i dojrzała Laura/Ewa Wiśniewska/. Uzasadniona jest ta spersonifikowana walka dobra i zła w młodym Kordianie/Hycnara z Mrożkiem jak Treli ze Stuhrem w DZIADACH Swinarskiego/. Konfrontacja młodego z dojrzałym Kordianem, w powtarzaniu tego samego tekstu raz z dojrzałą Laurą, drugi raz z młodą. I wynikająca z tego zmieniająca się perspektywa, waga słów, znaczeń, punktów widzenia. Jakbyśmy zobaczyli pełnię. Całokształt w perspektywie czasu. Stąd te korowody barwne, pomieszane/sceny zbiorowe/. Przemarsz żałobnych konduktów jak we śnie, horrorze.
W końcowej scenie, jak z podestu statku kosmicznego, schodzą do nas wszystkie wskrzeszone sztuką figury razem z dziecięcymi Kordianami w białych koszulach z krwawą plamą w miejscu serca. Zagubieni w czasie bohaterowie, których Jan Englert przywrócił do życia KORDIANEM. Artystyczny wyrzut sumienia, zobowiązanie, by pamiętać te byty przejęte losem Polski i Polaków. Gotowe rzucać się na szaniec, by dobro nie zło zwyciężało. W czasie pokoju konformistyczne. Zawsze Szatan jest wodzirejem. Demiurgiem. I to Polska właśnie.
I tak każdy widz będzie tworzył swoją własną mapę sensów, malował indywidualny pejzaż pamięci tej imponującej, złożonej, plastycznej inscenizacji KORDIANA Jana Englerta, która jest bogata, piękna, monumentalna. Oszałamiająca. I bardzo współczesna. Jeśli tylko zechce nam się być w teatrze widzami otwartymi, ufnymi, wierzącymi w dobre intencje artystów i działanie sztuki. Jeśli tylko zechce nam się chcieć myśleć, zastanawiać, dyskutować. Nie bójmy się trudnego, hermetycznego języka Słowackiego, który choć mówił: " chodzi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa", to jednak wymaga dziś dużej koncentracji, skupienia, przestawienia mentalnego. I talentu podawania przez aktorów tekstu/Bonaszewski the best/. Odrzućmy kanon tradycyjnego odczytania sztuki, ortodoksyjnego trzymania się litery tekstu, jego archaiczności, tego tylko i wyłącznie co autor miał na myśli, bo wielkim poetą był. Tekst Słowackiego pozostaje fundamentem, inspiracją, duchem poezji nieśmiertelnym. Ale autorem jest dziś reżyser, aktorzy, artyści współtworzący spektakl. I oczywiście my, widzowie, dopalacze zamysłu twórczego. Nic nie stoi w miejscu a zmienia się i rozwija nieustannie. Teatr także. Jan Englert ze swoim wspaniałym zespołem nie robi nic innego, jak idzie krok naprzód. Podsumowując wszystko co najważniejsze w temacie pragnie sprowokować widzów wewnętrzne, osobiste przewartościowanie, myślenie. Rzuca perły.
Pokazuje ten zapierający dech spójny spektakl, cudownie wystawiony i zagrany, ciągłość sztuki teatralnej, jej otwartość na zmiany bez gestów rewolucyjnych, szokujących, oderwanych od kanonu. Jest jej konsekwentną kontynuacją. Odważną w podejmowaniu dialogu z tymi, do których jest skierowany. Jest hołdem dla sztuki i dla ludzi sztuce teatru oddanym. Jest świętem i hojnym darem. Wielka to sztuka i wielcy artyści. Perły w koronie.
opracowanie tekstu i reżyseria: Jan Englert
scenografia: Barbara Hanicka
muzyka: Stanisław Radwan
choreografia: Tomasz Wygoda
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
opracowanie inżynierskie: Mirosław Łysik
reżyseria projekcji wideo: Marek Kozakiewicz
animacja: Michał Jankowski
efekty kaskaderskie: Andrzej Słomiński
OBSADA:
Danuta Stenka
Mariusz Bonaszewski
Mateusz Rusin
Jerzy Radziwiłowicz
Marcin Hycnar
Kamil Mrożek
Ewa Wiśniewska
Anna Grycewicz
Grzegorz Małecki
Oskar Hamerski
oraz cały zespół aktorski Teatru Narodowego
Premiera 19 listopada 2015 w 250 rocznicę powstania Teatru Narodowego
Fot.Tomasz Urbanek / East News
teksty: "Fausta" Goethego, "Wyzwolenia" Wyspiańskiego, z wiersza "Testament mój" i dramatu "Samuel Zborowski" Słowackiego, cytaty: ks. Skargi, Piłsudskiego, Becka, Jaruzelskiego, Wałęsy
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/213793.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/212729.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/213927,druk.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/213304,druk.html
http://teatralny.pl/recenzje/pijcie-wino-idzcie-snic,1323.html
Podpisuję się pod recenzją obiema rekami! Fantastyczna inscenizacja znanego dramatu, dająca do myślenia i poruszająca wrazliwość widza.
OdpowiedzUsuńMnie się podoba, że ta inscenizacja jest tak bogata i interesująco, niebanalnie, na fantastycznym poziomie artystycznym wystawiona. Jest piękna. I treść, i forma.
OdpowiedzUsuńNiesamowite obraz zachwyciły mnie. Trochę ten język już jest trudny do słuchania, wymaga dużego skupienia. Ale wyszedłem poruszony.
OdpowiedzUsuń