niedziela, 25 listopada 2018

KILKA DZIEWCZYN TEATR NARODOWY


KILKA DZIEWCZYN to banalny ale celny tytuł sztuki Neila LaBute'a. Wynik eliminacji podbojów miłosnych, usytuowanego poza emocją, uczuciem, etyką lub moralnością bohatera, który jest wcieleniem zła, banalnego zła.  Mężczyzny pozbawionego elementarnej przyzwoitości, żerującego na pragnieniu miłości, ignorującego potrzebę szacunku i godności drugiego człowieka.  Bez wstydu, poczucia winy w stosunku do tych, których bezrefleksyjnie, na zimno używa, wykorzystuje, krzywdzi.  I odpowiada mu rola Don Juana,  emocjonalnego kanibala, energetycznego wampira, karła, szui kierującego się zachcianką, ciekawością, impulsem, diabła biorącego kogo, kiedy i jak chce, Sinobrodego kontrolującego swoje kobiety w oprawie górnolotnych argumentów, uzasadnień. Wydaje się być zupełnie przeciętnym facetem. Do tego stopnia, że zastanawia jego tak wielkie powodzenie u kobiet. Te kilka dziewczyn, które sam wyselekcjonował spośród bardzo wielu swoich ofiar,  po wielu latach są z nim emocjonalnie związane. Nadal kochają go i nienawidzą. Ciągle się zastanawiają, spekulują, myślą o mężczyźnie swojego życia, o związku, którego tak naprawdę nigdy nie było. Bo zauroczenie, oddanie, zaangażowanie było jednostronne, wyłącznie rodzaju żeńskiego. On był tylko ciekawym, interesownym, rozkapryszonym tchórzem.  Mężczyzną dzieckiem porzucającym kobiety zabawki, gdy go znudziły, za bardzo pociągały. Gdy sytuacja go zaskakiwała lub przerosła.

Grzegorz Małecki tworzy swego bohatera z drobnych ale charakterystycznych gestów, mikro grymasów, zachowań, z palety póz, tików, poszarpanych fraz, zawieszonych pytań i bardzo nieszczerych intencji, podszytych egoistyczną, merkantylną motywacją. Gra znakomicie! Zadanie ma trudne, bo w gruncie rzeczy musi pokazać lalusia, czarusia z ambicjami, żądnego pisarskich sukcesów. Człowieka wykształconego ale pozera, karierowicza, krętacza realizującego zamysł bezczelny, plan prostacki. Przyjmującego postawę głupkowatą, Naiwnie bezradną i przebiegłą. Nie ma jeszcze w tej grze głębi, finezji, lekkości. Spójnej gładkości. I odnieść można wrażenie, że jest to dopiero bardzo solidny szkic portretu psychologicznego bohatera posiadający potencjał i siłę ciekawej mentalnej konstrukcji, która ujawnia konsekwencję w demaskowaniu zawoalowanej podłości, wypływającej z niskich pobudek, tak że mimo dystansu czasu i sytuacji, w jakiej znalazły się dziewczyny, znów mocno je zachowanie mężczyzny dotyka, upokarza, dręczy.

Kobiece role wypadają aktorsko naturalnie, zwycięsko. Są zróżnicowane, chatrakterystyczne, subtelne, zbudowane na solidnych osobowosciowych, warsztatowych autorskich podstawach, walorach, kontekstach. Każda z dziewczyn, naznaczona piętnem spontanicznej, impulsywnej, nieodpowiedzialnej męskości, w podświadomości kocha swoje o niej idealizujące marzenie, ma jeszcze nadzieję, ze się jakimś cudem stara, zdradzona miłość odnowi, powtórzy, dopełni. Lub zemści. Każda tęskni za szansą straconą, czasem minionym. Emocjonalnie dotknięta, trwającym uczuciem zniewolona, czuje się głęboko zraniona. Przed laty lekceważąco potraktowana, bez wyjaśnienia porzucona znów podejrzewa, że jest manipulowana, instrumentalnie wykorzystywana/i słusznie!!/. Ból rozczarowania, zawodu nie mija, jest indywidualny/każda z dziewczyn ma imię, Mężczyzna go nie posiada/. Jego sprawca się nie zmienił, buja w obłokach, oszukuje siebie i innych. Lawiruje. Prowokuje wyznania. Gra wyłącznie na siebie. Pozostanie tanim, odpornym na uczucia innych, bez wyrzutów sumienia, bez poczucia winy, draniem. Niegroźnym, ale zadajacym ból, bezrefleksyjnym, o dziwo!, z ambicjami pisarskimi, psychopatą. Lub zwykłym tchórzem.

Skromna, powściągliwa, dobra ale nudna, pospolita, przewidywalna Sam Anny Grycewicz/wzruszająca kobiecość/ jest jego pierwszą miłością i, niestety, jak kolejne dziewczyny, tylko erotycznym doświadczeniem. Wolna, szalona, spontaniczna, artystyczna dusza, seksowna, prowokująca natura Tyler Justyny Kowalskiej/wściekle zdolna, znakomita kameleonica/pozwala mu eksperymentować, poznawać siebie. Podbój żony przełożonego, Lindsay Beaty Ścibakowny/pociągająca dojrzałość/, pomaga mu w karierze naukowej na uczelni. Dzięki związkowi z nią może awansować, realizowac się zawodowo.  Idealną, wymarzoną, kochającą go mocno Bobbi Patrycji Soliman/tajemnica wierności, uzależnienia/, wymienia na młodszy model, z którym chce, jak deklaruje, się ożenić. Dla Mężczyzny liczy się wyłącznie ON sam, JEGO potrzeby, marzenia. Reszta jest stymulacją, pożądaniem, drogą do osiągania celu. Dla dziewczyn liczy się wyłącznie Mężczyzna. On je definiuje, wpływa na ich życie. Spotkanie z nim pogłębia uczucie zawodu, prowokuje chęć zemsty, jest okazją zaspokojenia ciekawości. Ostatecznie bardzo głęboko rozczarowuje.

Sztuka jest studium wykorzystanej, zlekceważonej kobiecości. Jej ślepej, ufnej, bezwarunkowej wiary w uczciwość mężczyzn. W szczerość intencji, zwykłą ludzką przyzwoitość. Pokazuje skutki naiwności/on, że nic złego nie robi, one, że trwałość uczucia można zbudować z fałszywym, niewłaściwym partnerem/. Jednak przede wszystkim spektakl oferuje interesujące, zróżnicowane aktorstwo. Daje możliwość obserwacji, jak od początku do końca aktorzy tworzą swoje role, charakteryzują bohaterów, odsłaniają prawdę o nich. Jak kilka dziewczyn dojrzało do roli kilku kobiet.

Anonsujący spektakl plakat jest monochromatycznym zdjęciem osób łudząco podobnych do siebie, wtłoczonych w kąt pustej przestrzeni. By zrozumieć Meżczyznę trzeba poznać kilka dziewczyn /kilka kobiet, bo to co je z nim w przeszłości łączyło choć było krótkie, płaskie, płytkie, pozostało świeże, intensywne. Pozbawione rozwinięcia, ciągu dalszego nie miało szczęśliwego zakończenia. Oszczędna scenografia, muzyka zmieniająca nastrój tylko pomiędzy scenami, minimalna ilość rekwizytów, dominacja czerni przełamanej bielą, szarością i ultramaryną podkreśla to, że wszytko co najważniejsze, rozgrywa się w psychice, uczuciach. W emocjonalnej narracji pamięci bohaterów, ich wyobrażeń, domysłów, konfabulacji na temat tego, co i dlaczego się zdarzyło, obecnie dzieje. W sztuce tej rozpoznać prawdę i fałsz można wyłącznie w mgnieniach. Poprzez wolty, powtórki wyuczonych trików, zaklęć, gier i podchodów. Nietrudno zauważyć, że Mężczyzna nic, kompletnie nic z tego, co sam sprowokował, nie zrozumiał. Jak szczęśliwy, zakochany w sobie Narcyz, ignorujący resztę świata, chyba że ten świat jest dla niego lustrem, jego słusznością, wcieleniem, wersją, wyobrażeniem.


KILKA DZIEWCZYN Neil LaBute 

reżyseria: Bożena Suchocka
scenografia: Agnieszka Zawadowska
muzyka: Agnieszka Szczepaniak

obsada: Anna Grycewicz (Sam), Beata Ścibakowna (Lindsay), Justyna Kowalska(Tyler), Patrycja Soliman (Bobbi) i Grzegorz Małecki (Mężczyzna)

Premiera 24 listopada 2018

Fot. Maciej Landsberg, koncepcja ELIPSY

0 komentarze:

Prześlij komentarz