czwartek, 31 maja 2018

38.WST K. TEATR POLSKI W POZNANIU

Spektakl K. Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Srzępki to political fiction. Miał być pięknie krytyczny. Miał ostro teatralną iluzją real biczować. Słowem i obrazem sztuki, charakterystyką, działaniem bohaterów nas chłostać. I rachunek sumienia sceny politycznej wolnej Polski, bez taryfy ulgowej, bez asekuracji został bez zarzutu dokonany. Widzimy poważny zamysł naprawy, korekty Polaków w koncepcji sztuki Demirskiego. Paradoksalnie jednak wypadł od początku do końca na tym samym diapazonie ekspresji, bez czucia i wiary w to co sobą reprezentuje, co się na scenie przedstawia. Pozbawiony energii, celnego uderzenia, działania poczucia humoru, który tu się scenicznie w żenadę obraca, spektakl wykastrowany jest z tego, co zazwyczaj o sile, wadze, stylu, randze sztuki Demirskiego i Strzępki stanowi: samonapędzającej się drapieżności o ideowym zabarwieniu, wyraźnie ironicznej autorskiej perspektywy, jasnego punktu widzenia, nie do podrobienia zaśpiewu frazy Demirskiego języka. Tym razem wszystkie środki dramaturgiczne się znoszą. A rozczarowanie wszystkim, wszystkimi ma wyraźnie nijaką barwę. Gasi raczej niż elektryzuje napięcie. Mimo naprawdę świetnego pomysłu na sztukę, dobrej scenografii, mocnej muzyki, znaczącego światła, charakteryzujących postaci kostiumów. Mimo udanych starań Jacka Poniedziałka/Donald Tusk/ i Marcina Czarnika/Jarosław Kaczyński/. W gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobni, zarówno fizycznie jak i mentalnie. Rozumiem świetny pomysł, by pokazać Kaczyńskiego pięknego, przystojnego, nie podobnego do siebie samego, by realne wcielenie nas jeszcze bardziej od niego, jego partii odstręczało. Efekt nie został osiągnięty. Scena polityczna rozczarowuje pod każdym względem na co dzień, od lat, dekad, kolejne dwie godziny w teatrze nie wniosły nic nowego. Nie rozsadziły tego monolitu, który się coraz bardziej cementuje wykorzystując coraz bardziej zużyte składniki. Teatralna Matka Kaczyńskiego rozczarowuje. Instytucja rodzicielki w Polsce pozostaje świętością, naśmiewanie się z niej pachnie profanacją. Dziewczyna z ulicy, z tasakiem, z plecakiem nie przekonuje. Ani groźna ani sfrustrowana czy zdesperowana. Przedstawia uprawdopodobniony ale raczej chory niż zdrowy punkt widzenia. Jej kostium  i charakteryzacja jest wymowniejszy od czynów. Symbol parytetu kobiet w polityce, działaczka PO w lumpeksowej wizualizacji ducha i ciała przeraża. Pozostałe figury polityczne wnoszą tylko chaos i zamęt. Jakby aktorzy nie znaleźli, nie wypracowali, nie zgrali komplementarnego zespołowo aktorstwa. Nie wyszukali wspólnego rytmu, który z kuli śniegowej uczyniłby groźną lawinę,  emocji tsunami. Wybory w październiku 2019 roku to political horror. Strach się bać, bo scena polityczna jest absolutnie bezsilna, wyczerpana, wydrążona, zużyta, bez wyrazu, wypalona, ośmieszona, bez jakiejkolwiek wiarygodnej już propozycji dla wyborców. Ta perspektywa wszelkiej niemożności powinna rzeczywiście przerazić. Ale nie przeraża. Rozpoznanie artystów całkowicie pokrywa się z wiedzą i czuciem publiczności, nie ma więc czego wyważać, rozsadzać, potęgować. Nie znaczy to, że nie ma powodu. Po prostu zabrakło bardziej radykalnych działań scenicznych, aktorskich, reżyserskich. Olbrzymia głowa z rozdziawioną paszczą, połykająca i wypluwająca na powrót figury bohaterów może się śmiać szyderczo do rozpuku lub z przerażenia krzyczeć. Oczy demona, diabła, gada, bazyliszka dodają jej znamion fatum, które Polskę, Polaków prześladuje, doświadcza, naznacza. I jak zawsze jest doskonałym cudownym wytłumaczeniem. To chichot historii, który robi z nas głupków. Pożałowania godne wyborcze marionetki, które na co dzień zaharowują się na śmierć, żeby polityczni idioci na wieki wieków zainstalowani na swych funkcyjnych stołkach wykorzystywali je jak niewolników. Świadomość instrumentalnego wykorzystywania nie uskrzydla, nie dodaje sił a podcina wolę walki. Chęć zmiany. Zaangażowania.

Tak, rozczarował mnie ten spektakl. Czekałam na mocne uderzenie. A on nie wstrząsnął, nie rozsadził ani merytorycznie ani emocjonalnie. Nie wykorzystał potencjału tekstu, problemów, jakie generuje rzeczywistość, oczekiwań ducha,  potrzeb rozumu. Nie wypracował tej siły fatalnej a skutecznej, co porusza wbrew rozsądkowi, niemożliwe w pył rozkrusza. Jakby pozbawiony energii w nas jej już tylko szukał. Nie potrzebuję zwątpienia a ratunku, nawet takiego, w który nie sposób uwierzyć. Podsumowanie teatralne w tym wypadku nie jest światełkiem na horyzoncie ale ostatnią deską do trumny, w której grzebie się nadzieję. Znów piłka jest po stronie publiczności, ulicy/tak kończą się też ARTYŚCI/. Ale może właśnie taki jest prawdziwy obraz naszej współczesności? Cokolwiek opozycyjnie się wydarza w naszym lokalnym mikroświecie, również w sferze kultury, nie jest w stanie wysadzić z posad wdrażanego nowego wspaniałego porządku rzeczy. Za słabe jest, za mało ideowe, bez argumentów. Bez rządu nad duszami. Zapatrzone tylko w siebie.

Oczywiście bardzo ważne jest, że spektakl K. powstał. Bardzo ważne jest też, że mogliśmy go zobaczyć. To bez wątpienia akt wiary i nadziei artystów i widzów w to, że sztuka to potęga i coś w naszym życiu zmieni. Za nas samych załatwi. Spektakl boli, bardzo boli, że jest tak bez wyrazu. Bezsilny, obojętny, neutralny. Nie śmieszy, nie bulwersuje. Nic nowego nie ma nam do powiedzenia. Żongluje zgranymi kartami, które nawet w mocnym, słusznym, inteligentnym zestawieniu nie przebijają napierającej, wyprzedzającej ją, bardziej kreatywnej, pociągającej, zaskakującej rzeczywistości, którą kształtuje ulica, media, kościół, sejm, senat, parlament europejski, itd. Bo z tego zestawienia figur, archetypów postaci, z tej akcji dywagacji nic nie wynika. Wieje chłodem. Wielką ostrożnością. Polityczną poprawnością. Uderzając równo we wszystkie strony sceny politycznej, wzajemnie neutralizuje oskarżenia, zarzutów pozbawia ich siły krytycznej.  Wszystko w tej sztuce jest celne, uzasadnione, słuszne ale nieskuteczne. Nie dotyka. Nie działa. Nie porusza.Trafia w pustkę emocjonalną. Pozostawia z  rzeczywistością, która była, jest, będzie dołująca, smutna.


Spektakl K. Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki to jednak ważna propozycja artystyczna. Pozostaje, jak dotąd, jedyną poważną w komediowym zwierciadle odbitą teatralną analizą polskiej sceny politycznej, autorską charakterystyką polityków, głównych architektów współczesnej wolnej Polski, odpowiedzialnych za dominację narracji konstytuującej mentalność konserwatywno-katolicką Polaków. Trzeba mieć wielką odwagę, niezwykły talent i siłę wściekłego tandemu, by podjąć się tak karkołomnego, potrzebnego dla nas wszystkich krytycznego zadania. Czy się udało, każdy musi ostatecznie ocenić sam. W sztuce nie zawsze wszystko zagra, mimo najszczerszych chęci, mimo wybitnego talentu,  najlepszego teamu twórców. Ale bez kontrolowanej szarży, emocjonalnego impetu, ostrości, wyrazistości treści i formy, postawienia wszystkiego na jedną kartę, bez ryzyka, nie ma wybicia widza z trajektorii świętego spokoju, przerwania błogiego snu o tym, że jakoś to będzie. Nie ma fermentu, nie ma rewolucji i nie ma postępu. Taki K. jak KAŻDY nie obejdzie NIKOGO.





K.
autor: Paweł Demirski
reżyseria: Monika Strzępka
scenografia i kostiumy: Arek Ślesiński
muzyka: Tomasz Sierajewski
konsultacje wokalne: Mateusz Sibila
ruch sceniczny: Jarosław Staniek
światło: Robert Mleczko
asystentka reżyserki: Sara Bustamante-Drozdek
ruch sceniczny, asystentka: Katarzyna Zielonka

OBSADA:
Joanna Drozda, Barbara Krasińska, Barbara Prokopowicz, Monika Roszko, Marcin Czarnik, Jacek Poniedziałek, Wojciech Kalwat, Piotr Kaźmierczak, Jakub Papuga, Andrzej Szubski


W spektaklu wykorzystano fragmenty książki „Czas Kaczyńskiego” Roberta Krasowskiego, a także utwór „Polskie drogi” Andrzeja Kurylewicza oraz piosenkę z filmu „O dwóch takich co ukradli księżyc” (słowa: Jan Brzechwa, muzyka: Jan Sart).W nagraniu piosenki wzięły udział: Julia Zabel i Julia Roszyk.















0 komentarze:

Prześlij komentarz