UKRAIŃSKI DEKAMERON , "teatr śmiechu i grzechu", w reżyserii Vlada Troickiego w Teatrze Polskim , luźno nawiązujący do DEKAMERONU Boccacia, bo dzieje się na ukraińskiej biednej wsi, jest pieczołowicie, solidnie, po bożemu przygotowany, z niebywałym rozmachem inscenizacyjnym wystawiony, bardzo dobrze zagrany. Śpiewny, taneczny, melodyjny, wizualnie piękny. Rozbrzmiewa muzyką / folk, walc, blues, reggae/, wykonywaną też na żywo, która komentuje, wycisza, stanowi interludium, śpiewem ukraińskich piosenek. Wibruje ludycznością, zabobonem, rytmem i pragnieniem zwykłego, normalnego życia. Przenikania się sacrum i profanum. Metafizyki i powszedniości. Pytania teraźniejszości o przyszłość, życie po życiu. Ma bogatą scenografię, która przenosi nas w różne światy przeżyć duchowych i cielesnych. Sytuuje akcję na pograniczu jawy i snu. Efekty specjalne wzbogacają plastyczność scen. Tworzą baśniowe światy. Działają na zmysły. Akcja często toczy się na wielu planach, tak że jednocześnie działa mistyczna i narracyjna ich siła. Łączy się tajemnica i codzienność. Miłość i zdrada. Życie i śmierć. Anioły i diabły. Rozwiązłość, rozpasanie, rozpusta i świętość. Iluzja i real świata. To co widzialne i przeczuwalne. Mądrota z głupotą. Zdrowy rozsądek z naiwnością. Podświadome i świadome. Jak życie i śmierć. Prawda i kłamstwo. Duchowość i cielesność. Zderzają się na scenie wszelkie sprzeczności, koegzystują, uzupełniają się. Jakbyśmy byli świadkami kształtowania się i jednocześnie upadku świata. Poznawania jego prawdziwej, niejednoznacznej, na pozór sprzecznej natury.
A jednak bogactwo, rozmach, różnorodność zastosowanej formy, użytych środków, zestawionej treści przytłacza, może spowodować, że się gubimy w narracjach lub mamy problem złożenia ich w całość teatralnej wypowiedzi. Dużo nie znaczy wcale zrozumiale, przejrzyście, jasno. Brakuje zwięzłości, syntezy, skrótu scenicznego. Tak bogato rozbudowana inscenizacja, przeładowana, galopująca zmiennością powoduje w końcu wytracenie ostrości dramaturgicznej. Staje się zbyt długa, zawiła i nużąca. Dla niektórych niezrozumiała, niejasna, trudna w odbiorze, ciężka tematycznie. Rozumiem, że szkoda było twórcom zrezygnować z tego nagromadzonego piękna, włożonego wysiłku, tej wielowarstwowości znaczeń, sensów, scenek rodzajowych, ale w efekcie zatraca się, ginie, rozmywa-zagadana, przeestetyzowana, przeładowana- istota rzeczy.
Trud, wysiłek, talent włożony w realizację tej inscenizacji jest ogromny! Przytłacza. Zapiera dech. Powoduje jednak paradoksalnie poczucie niedosytu. Zmęczenia. Mimo lekkości, komizmowi pierwszej części spektaklu, która przenosi nas na nieokreśloną wieś ukraińską, to tak naprawdę otoczenie jest mroczne, przytłaczające, melancholijne. Ludziom nic nie zagraża, poza ich własną nienasyconą żądzą, seksualnością, naiwną, prostolinijną naturą. Co prawda w drugiej części spektaklu śmierć ze swymi córkami Dżumą i Cholerą szukają swych ofiar ale łatwo je przechytrzyć, bo i one pragną jeśli nie miłości to rozkoszy, rozpusty, zaspokojenia pożądania. Wolności, wyzwolenia. Są bardzo ludzkie w tym względzie. Diabły, Anioły nie próżnują. Wszystko, co jest na tym świecie- widzialne i niewidzialne-pragnie żyć. Żyć. Ale i kochać, i używać życia. Jakby w tym cielesnym, intymnym obcowaniu spełniało się duchowe posłannictwo, pragnienie, wrażliwe, czułe, i ludzkie, i boskie spełnienie. Sens istnienia. Spektakl kończy się pytaniem do śmierci o to, kiedy ona sama umrze. I ona odpowiada, że dopiero wtedy gdy usłyszy ciszę milczących/martwych,zamordowanych/ dzieci. My po tej pełnej wrażeń inscenizacji nie usłyszymy nigdy ciszy. Będzie grało w nas wieloma swymi intensywnymi obrazami. Zauroczenia lub rozczarowania. Może nawet zbyt wieloma. Zawsze jednak będziemy w nim widzieli wysiłek twórczy, intencje artystów, by rozwikłać tajemnice życia i śmierci w pogoni za spełnieniem ludzkiego, przyziemnego, emocjonalnego wymiaru rozkoszy. Cała reszta pozostanie milczeniem. Formalnym wypełniaczem, pytaniami retorycznymi, popisem potencjału możliwości.
Wyobrażam sobie, że ukraińska wioska, miejsce gdzie diabeł mówi dobranoc, nawiedzana jest zarazą, plagą, pomorem codzienności życia. Nie tak, jak u Boccacia. Tu nie bogactwo a ubóstwo jest ciągle zagrożone. Każdy dzień może być ostatnim. Naznaczony powszednią klęską, katastrofą, apokalipsą. Opowieść nie jest więc tak fascynująca. Bo poczucie utraty jest znane, oswojone. Wpływa to na dramaturgię. Jest wygaszona, sprowadza zjawisko do żartu, rodzajowości. A nad wszystkim czuwa natura. Jej rytm, kształt, potrzeby. Dlatego pewnie tak łatwo wkracza w świat rzeczywisty ten metafizyczny, pozazmysłowy. To on przejmuje inicjatywę, zawłaszcza scenę. Z całym arsenałem racjonalnych, ludzkich argumentów. A to jest przecież tylko rozszerzenie pola widzenia, pola siłowej walki ze śmiercią. Ta nie odpuści. Wie swoje. A my przecież chcemy poznać naturę człowieka, nie to co go ogranicza ale wynosi ponad zwyczajność, znój. Pozwala miłości panować nad śmiercią. Skupienie się na zaspokojeniu żądzy ciemnej strony mocy/śmierć, diabły/ oddala nas od sfery ludzkiego pragnienia i jego spełnienia. Nagromadzenie tak wielu, tak bardzo skomplikowanych obrazów plastycznych wyczarowanych na scenie satysfakcjonuje nasze zmysły. Ale już skupienie na racjonalnych przesłankach narracji powoduje, że nie podążamy za ich sensem. Są nam obojętne, wydają się nieistotne. Nie budzą emocji jak pierwsza, narracyjna część spektaklu/tak, tak, lubimy słuchać opowieści, historii/. Nie rekompensują nam tego złożone, piękne kompozycje sceniczne. Zaburzają, neutralizują napięcie. Są ważne dla siebie samych. Odrębne. Wsobne. Monumentalne.
UKRAIŃSKI DEKAMERON oszałamia formą, której treść uzyskuje prowincjonalny, marginalny charakter. Z pretensjami uniwersalizacji. Trochę szkoda wysiłku aktorów, którzy się ze swoich ról wywiązali, na tyle, na ile im reżyserska fantazja i umiejętności pozwoliły. Pozostały obrazy, każdy sam w sobie piękny. Nie stanowią jednak w sumie konsekwentnej, precyzyjnie tworzonej stylistycznie całości. Zarówno treści, jak i formy. Potencjał ogromny, wykonana praca również. Warto przekonać się osobiście, co dla każdego widza ta artystyczna propozycja znaczy. Znaczyć może.
UKRAIŃSKI DEKAMERON KLIMTrud, wysiłek, talent włożony w realizację tej inscenizacji jest ogromny! Przytłacza. Zapiera dech. Powoduje jednak paradoksalnie poczucie niedosytu. Zmęczenia. Mimo lekkości, komizmowi pierwszej części spektaklu, która przenosi nas na nieokreśloną wieś ukraińską, to tak naprawdę otoczenie jest mroczne, przytłaczające, melancholijne. Ludziom nic nie zagraża, poza ich własną nienasyconą żądzą, seksualnością, naiwną, prostolinijną naturą. Co prawda w drugiej części spektaklu śmierć ze swymi córkami Dżumą i Cholerą szukają swych ofiar ale łatwo je przechytrzyć, bo i one pragną jeśli nie miłości to rozkoszy, rozpusty, zaspokojenia pożądania. Wolności, wyzwolenia. Są bardzo ludzkie w tym względzie. Diabły, Anioły nie próżnują. Wszystko, co jest na tym świecie- widzialne i niewidzialne-pragnie żyć. Żyć. Ale i kochać, i używać życia. Jakby w tym cielesnym, intymnym obcowaniu spełniało się duchowe posłannictwo, pragnienie, wrażliwe, czułe, i ludzkie, i boskie spełnienie. Sens istnienia. Spektakl kończy się pytaniem do śmierci o to, kiedy ona sama umrze. I ona odpowiada, że dopiero wtedy gdy usłyszy ciszę milczących/martwych,zamordowanych/ dzieci. My po tej pełnej wrażeń inscenizacji nie usłyszymy nigdy ciszy. Będzie grało w nas wieloma swymi intensywnymi obrazami. Zauroczenia lub rozczarowania. Może nawet zbyt wieloma. Zawsze jednak będziemy w nim widzieli wysiłek twórczy, intencje artystów, by rozwikłać tajemnice życia i śmierci w pogoni za spełnieniem ludzkiego, przyziemnego, emocjonalnego wymiaru rozkoszy. Cała reszta pozostanie milczeniem. Formalnym wypełniaczem, pytaniami retorycznymi, popisem potencjału możliwości.
Wyobrażam sobie, że ukraińska wioska, miejsce gdzie diabeł mówi dobranoc, nawiedzana jest zarazą, plagą, pomorem codzienności życia. Nie tak, jak u Boccacia. Tu nie bogactwo a ubóstwo jest ciągle zagrożone. Każdy dzień może być ostatnim. Naznaczony powszednią klęską, katastrofą, apokalipsą. Opowieść nie jest więc tak fascynująca. Bo poczucie utraty jest znane, oswojone. Wpływa to na dramaturgię. Jest wygaszona, sprowadza zjawisko do żartu, rodzajowości. A nad wszystkim czuwa natura. Jej rytm, kształt, potrzeby. Dlatego pewnie tak łatwo wkracza w świat rzeczywisty ten metafizyczny, pozazmysłowy. To on przejmuje inicjatywę, zawłaszcza scenę. Z całym arsenałem racjonalnych, ludzkich argumentów. A to jest przecież tylko rozszerzenie pola widzenia, pola siłowej walki ze śmiercią. Ta nie odpuści. Wie swoje. A my przecież chcemy poznać naturę człowieka, nie to co go ogranicza ale wynosi ponad zwyczajność, znój. Pozwala miłości panować nad śmiercią. Skupienie się na zaspokojeniu żądzy ciemnej strony mocy/śmierć, diabły/ oddala nas od sfery ludzkiego pragnienia i jego spełnienia. Nagromadzenie tak wielu, tak bardzo skomplikowanych obrazów plastycznych wyczarowanych na scenie satysfakcjonuje nasze zmysły. Ale już skupienie na racjonalnych przesłankach narracji powoduje, że nie podążamy za ich sensem. Są nam obojętne, wydają się nieistotne. Nie budzą emocji jak pierwsza, narracyjna część spektaklu/tak, tak, lubimy słuchać opowieści, historii/. Nie rekompensują nam tego złożone, piękne kompozycje sceniczne. Zaburzają, neutralizują napięcie. Są ważne dla siebie samych. Odrębne. Wsobne. Monumentalne.
UKRAIŃSKI DEKAMERON oszałamia formą, której treść uzyskuje prowincjonalny, marginalny charakter. Z pretensjami uniwersalizacji. Trochę szkoda wysiłku aktorów, którzy się ze swoich ról wywiązali, na tyle, na ile im reżyserska fantazja i umiejętności pozwoliły. Pozostały obrazy, każdy sam w sobie piękny. Nie stanowią jednak w sumie konsekwentnej, precyzyjnie tworzonej stylistycznie całości. Zarówno treści, jak i formy. Potencjał ogromny, wykonana praca również. Warto przekonać się osobiście, co dla każdego widza ta artystyczna propozycja znaczy. Znaczyć może.
przekład: Agnieszka Lubomira Piotowska
reżyseria: Vlad Troicki
scenografia: Vlad Troicki, Marta Zając
kostiumy: Marta Zając
oprawa muzyczna: Wojciech Czerwiński
choreografia: Katarzyna Anna Małachowska.
obsada: Marta Alaborska, Maja Berełkowska, Izabella Bukowska, Marta Dąbrowska, Ewa Domańska, Joanna Halinowska, Marta Kurzak, Ewa Makomaska, Katarzyna Anna Małachowska, Natalia Sikora, Joanna Trzepiecińska, Piotr Bajtlik, Adam Biedrzycki, Tomasz Błasiak, Tomasz Brzostek, Wojciech Czerwiński, Paweł Krucz, Dominik Łoś, Krystian Modzelewski, Jerzy Schejbal
premiera: 7.05.2016
zdjęcie: plakat Teatru Polskiego w Warszawie
0 komentarze:
Prześlij komentarz