poniedziałek, 18 kwietnia 2016

36.WST DZIADÓW część III TEATR POLSKI we WROCŁAWIU


W ramach 36.Warszawskich Spotkań Teatralnych przyjechał z wrocławskiego Teatru Polskiego do Warszawy spektakl DZIADÓW część III Adama Mickiewicza w reżyserii Michała Zadary. Był bardzo oczekiwany przez publiczność, bo wieść niosła od dawna, że jest ważny, ciekawy, kontrowersyjny, interesująco zagrany, wystawiony. Warszawa chciałaby obejrzeć całość DZIADÓW, oczywiście nie straszny jej 14 godzinny seans teatralny. Taka możliwość istnieje, bo prawdopodobnie w październiku 2016 roku w Nowym Teatrze będziemy gościć artystów z Wrocławia. Warto czekać, bo jak twierdzą ci, którzy całe DZIADY obejrzeli, dopiero wtedy objawia się ostateczny, zdumiewająco świeży efekt oddziaływania dzieła Mickiewicza. Ci, którzy nie chcą czekać, mogą wybrać się do Wrocławia do Teatru Polskiego. Spektakl ma być w całości grany. Wybór- jechać czy nie jechać -należy do nas.

Tymczasem w Warszawie  DZIADY część III pięknie kontynuują stylistykę, myśl interpretacyjną twórców, zamysł wystawienia dosłownie całego tekstu naszego wieszcza łącznie z didaskaliami, co nie razi, nie przeszkadza, doskonale wpisuje się w całość inscenizacji. Po roku oczekiwania mamy w Warszawie ciąg dalszy DZIADÓW.

To, co wydaje się oczywiste po obejrzeniu spektaklu to ostateczne zerwanie z tradycją wystawiania DZIADÓW. To nie jest romantyczne, to nie jest patetyczne, wynoszące patriotyzm -wojujący, wzniosły, rzucający na szaniec swych najlepszych, najmłodszych synów-determinujący konieczność walki z tyranią ciemiężyciela Rosją, to nie jest martyrologia narodu polskiego, mesjanizm, prometeizm. W związku z tym to nie jest koturnowa, kanoniczna, ekstremalnie emocjonalna ekspresja artystyczna. Kształtująca nasze uczucia. Potęgująca je. Prowadząca na manowce romantycznych, przez lata wytyczonych dróg, ścieżek interpretacyjnych. Zadara spuszcza powietrze z romantycznego uniesienia, splątania snów, wizji, nostalgii, potrzeb, misji całego narodu, w nim jednostki. Odświeża nie tekst, bo ten jest jaki jest-niezmienny, choć działa tu mocą swego całokształtu w dodatku rozszerzony o wstawki wprowadzające, wyjaśniające wydarzenia, sytuacje, konstrukcje psychologiczne postaci-ale pokazuje jego potencjał, nowe znaczenie poprzez to, w jaki sposób jest on wypowiedziany, w jakim scenicznym kontekście.

Ta inscenizacja nie trafia w ducha, raczej osłabia go w człowieku, ignoruje, nie zauważa. Nie odnosi się do czucia ale do rozumu. Nie chcę powiedzieć, że obśmiewa więc unieważnia, zabija. Stwierdza duchowości zanik lub jej faktyczny brak. Ona odnosi się do dzisiejszej mentalności, sposobu w jaki patrzymy, myślimy, uczymy się i kontaktujemy ze światem. Przetwarzamy go i przyswajamy sobie według własnych potrzeb. Ten ładunek poczucia humoru, dominacja ironii, stworzenie dystansu do przeszłości i tego, co wypracowała, ma moc wyzwalającą. Dla niektórych czy wielu może nawet niszczącą. Pojęcie patriotyzmu, roli narodu, jednostki, poświęcenia dla ojczyzny. Boga i wiary.

Zadara z zespołem wypracowuje nowe pojecie patriotyzmu. Bo przecież na pewno mu o coś chodzi i wydaje się, że o coś walczy. Kontrując, stając wspak, wypierając całkowicie przeszłe spojrzenie, rozumienie, odczytywanie i działanie przesłania DZIADÓW puszcza w świat zupełnie odmienną, może nawet przeciwstawną konstrukcję przekazu. Twardo uzasadniając nowe komunikaty budujące wymowę dzieła na ich interpretacyjnych zgliszczach, bo stare, się już unieważniły, zużyły. Zakładam, że wszystko przemyślał, przewartościował i wierzy głęboko, szczerze w konstrukt teatralny, który stworzył. Nie wszystko też musi mieć sens, uzasadnienie. Zadara wystawiając tak DZIADY testuje, sprawdza. My razem z nim testujemy, sprawdzamy siebie.

Czy jednak jest to czytelne, jasne dla widza i przez niego do zaakceptowania? Wydaje się, że tak. Widzowie są ciekawi. Otwarci na nowe pomysły. Spragnieni odmiany. Różnorodności interpretacyjnej, uwolnionej formy wypowiedzi, co stanowi o bogactwie teatru, a przez to ich samych. Ale Zadara dokonuje zamachu na świętości narodowe, patriotyczne, kanoniczne,  wykonuje gest  radykalnego zerwania. Mimo, że słyszymy tekst Mickiewicza kongenialnie przetransponowany na scenę, z naddatkiem co do zawartości , to widzimy zupełnie co innego. Warstwa interpretacyjna tego tekstu, przesunięcie akcentów, znaczeń, wolta nonszalancji i klisza mentalna naszych nowych wspaniałych czasów wyzwala DZIADY i nas współczesnych od konieczności podążania koleiną wypracowaną historycznie. Powoduje, że przeskakujemy na współczesną autostradę prowadzącą nie do nieba, jak dotąd, ale do piekła. Diabłów jest w spektaklu dostatek. Snują się, ingerują, moderują. I nie tak, jak było w czasach Mickiewicza i później, że nie z naszej narodowej woli, bo pod przymusem, jarzmem okupanta, w okowach niewoli  ale tak, jak jest teraz: z naszym współczesnym przyzwoleniem, pełną świadomością i determinacją. Demony zła bez trudu wnikają w nas i przeprogramywują od środka, trzymają w swojej władzy. Brak silnego ducha rozum zniewala a brak sił więzi ciało. Pozbawieni Boga i wiary, życie postrzegamy w wymiarze czysto egzystencjalnym tu i teraz, nie myśląc ani o przeszłości ani o przyszłości. Tak jest z Konradem. On śpiewa pieśń wolności w dzisiejszej tonacji. Egzorcyzmy księdza Piotra niewiele pomogą. Ten wie swoje.

Bartosz Porczyk improwizuje. Totalnie. Genialnie lekko, swobodnie, całkowicie uwolniony od czegokolwiek, co by go ograniczało, od kogokolwiek, kto by mu narzucał cokolwiek. Tworzy i śpiewa o sobie i dla siebie przez siebie. Dla dzieła. Słyszymy pieśń artysty narcyza, wolnego w swej ekspresji, wyzwolonego spod jarzma jakichkolwiek wartości, konieczności czy dekalogu wiary, norm. Jest w swej celi sam, bez zahamowań może więc zachowywać się i robić, co chce i jak chce. Po prostu. Bóg jest, istnieje, o ile może mu coś dać albo oddać zechce, ostatecznie się podzielić. Działania Boga nie widać, ludzi tak.  Artysta nie jest nawet Bogu równy, on jest wyżej, bo tu na ziemi może wiele dobrego osiągnąć, dokonać. Co? Muzykę na nasze czasy. Chce być Orfeuszem/?/. A jednak wiemy, że jest uwięziony, z jakiego powodu? Czy to ważne? Świat go ogranicza i więzi. Stary, wypalony, skostniały, działający przeciw człowiekowi. Narzuca swoje systemy, kanony, ograniczenia. Zasady i wartości. Swoją głupotą, niewolnictwem przyzwyczajenia, zmurszałym zakotwiczeniem zaprzeszłości w teraźniejszości/wartości, systemu, władzy, mentalności/. Artysta zaś jest rewolucjonistą, prorokiem, matką i ojcem nowego porządku świata. Symbolem niezależności. Skrępowany nie będzie miał szans na zaistnienie, na przekaz, na naprawianie i kształtowanie milionów. A czuje, ze mógłby. Ma szansę, potencjał. Jest niczego, nikogo nie bojącą się młodością. Arogancją, butą, intuicją. Nonszalancją. Ma przeczucie swej siły fatalnej a skutecznej. Porczyk gra w całkowitej opozycji do tradycji grania Konrada w IMPROWIZACJI.  I wspaniale, z przekonaniem, determinacją, siłą przekonywania, zjednywania.  Ta kreacja jest zupełnie nowa, świeża, całkowicie inna od tego, co znaliśmy dotychczas. Jednym się podoba, drugim nie. Myślę, że tak ma właśnie być. Ma budzić kontrowersje. Ma prowokować. Konrad jest więc młodym, zbuntowanym artystą pragnącym rządu dusz, jedynym sprawiedliwym walczącym o ekspresję wolności artystycznej a więc i wolności dla wszystkich ludzi. Niczym nieograniczonej swobody wypowiedzi. W Konradzie mamy widzieć tego, który stoi na straży demokracji, który wie jak ważna jest i co jej grozi. Teraz jest uwięziony a więc i ona jest więziona, spętana sama sobą. To nie on odwraca się od Boga tylko Bóg od niego. Odmawia mu, milczy, nie daje znaku. Pozwala, by zło nad nim i światem panowało dalej i rosło w siłę. Zaczyna więc Konrad Porczyka od spuszczenia napięcia, a nie podkręcenia, odwraca się do przeszłości, staje tyłem, pomija ją, zapomina, lekceważy. Unieważnia. Jest tu i teraz, wiek XXI. Z całym jego ograniczeniem, bieżącym jarzmem. Konrad szalony jest, ale to normalne, bo każdy artysta musi być tak ponad normę, ponad przeciętnie pewny swego, żeby mieć szansę spełnienia, realizacji dzieła. Nie boi się podjąć ryzyka zmierzenia z oporem świata,  jego metafizyką.

Tyle tylko, ze Bartosz Porczyk gra Jackiem Sparrowem Johnnego Deepa. Anektuje jego warsztat aktorski dla potrzeb zbudowania portretu Konrada. Jest bez makijażu i kostiumu pirata. Ale sekwencje spojrzeń, gestów, mimiki, nonszalancja, ironia ponad, dezynwoltura, mowa ciała to Jack Sparrow. To szaleństwo. Wariactwo. Niestety, nie mogę się od tego skojarzenia uwolnić. Prześladuje mnie, męczy. Podstępnie podpowiada, że to właśnie jest powodem, że publiczność w trakcie IMPROWIZACJI śmieje się, doskonale bawi. Nasz Konrad i  Jack Sparrow to przecież absurd! Absolutnie. Zdecydowanie. A może jednak nie.

Aktor gra swoją rolę wyśmienicie, konsekwentnie, wiarygodnie, z oddaniem. Przejdzie ta rola do historii teatru, tak jest wyjątkowa, nowa, świeża. I porywa, bo daje oddech, dystansuje do tego, co nam transfuzją w domu wychowaniem, tresurą w szkole niejednej zaaplikowano dla uzasadnienia dlaczego Mickiewicz wielkim poetą jest. Musimy być bardzo chorzy, jeśli teatr, sztuka znów kurację nam proponuje. Nowym strumieniem świadomości czucia i myślenia zaraża. Czekamy na to zawsze, czasem sami nie mamy odwagi czegoś zmienić, obecnie konieczność nagli. Choć istnieje ryzyko wstrząsu. Najgorzej jednak byłoby wybrać wycofanie, milczenie, stadne podążanie ku przepaści. Sztuka wychodzi ku nam, co daje nam czas na refleksję, zastanowienie, dyskusję i stwarza szansę na działanie. Jeśli zaufamy jej. Bo nie jest chyba ta reżyserska propozycja artystycznej rewolty interpretacyjnej sztuką dla sztuki. Narcystycznym śpiewem szalonego artysty, który za wszelką cenę chce zrealizować swój projekt. To jest teatr, sprawdzamy jego na nas działanie.

Ciekawe, nowe, świeże są sny i widzenia, szczególnie, księdza Piotra, Senatora. Rola Senatora szczególna, wyróżnia się, świeci. Gra zespołu jest nierówna, różna. Ale ambitna, imponująca w podjętym wysiłku, staraniach, wykonaniu. Pojawia się, przemyka brzmienie kanoniczne, współczesne, klasyczne zaadoptowane. Kontrastuje szarżujący kontrolowanie Konrad. Fantastycznie zinterpretowana i zagrana Pani Rollison. Sceny z Senatorem i nią są przejmujące, drastyczne, bo świetnie pokazują tragizm sytuacji matki i całkowitą pogardę, obojętność, okrucieństwo tego, który ma władzę i brak sumienia, litości, miłosierdzia. Piękne sceny.

Spektakl DZIADÓW część III są nierówne, nierówno zagrane. Sceny hipnotyzujące z irytującymi się mieszają. Spektakl jest jednak bardzo ważny i ciekawy. Dobrze, że powstał, że jeździ i będzie jeździł po kraju, po świecie. Bo choć twórcy szargają, unieważniają, kontestują odwieczne Polaków świętości, to jednak zmuszają, by się z innego punktu widzenia uważnie przyjrzeć dziełu Mickiewicza. Pokazują, że można a nawet trzeba sobie pozwolić na woltę. Odwrócenie się tyłem do tego, co było a nie jest, bo się już nie sprawdza, nie działa.

By boksowanie starego z nowym w nas się dokonało. I cokolwiek postanowimy z tym zrobić, będzie od nas zależało. My, widzowie, ostatecznie podejmiemy decyzję czy DZIADY Mickiewicza nadal mają nad nami rząd dusz, czy też interpretacje autorskie reżyserów, kreacje aktorskie, sztuka teatralna- artystów wizje autorskie. Romantyczna tradycja czy realizm pragmatyczny tu i teraz. Oby tylko wszelkie konfrontacje/rozmowy, dyskusje, wymiany zdań/ nie były naznaczone pychą, pogardą, nienawiścią, unoszeniem się swą wyższością jeden nad drugim. Oby!

Ale o tym będzie można tak naprawdę do końca powiedzieć po obejrzeniu całości DZIADÓW. Mickiewicza czy Zadary? Zniszczonych czy wskrzeszonych? Bluźnierczych czy kulturotwórczych? Oto jest nie jedno, nie dwa pytania. Ciekawie jest. Oj, ciekawie!

Kochani aktorzy, CUDOWNY ZESPOLE TEATRU POLSKIEGO we Wrocławiu, sorry, ale Bartosz Porczyk skradł Wam show. He is the best!




DZIADÓW część III    Adam Mickiewicz 

reżyseria: Michał Zadara
dramaturgia: Daniel Przastek
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka i Arek Ślesiński
światło: Artur Sienicki
muzyka: Maja Kleszcz i Wojciech Krzak

OBSADA: Monika Bolly, Sylwia Boroń, Małgorzata Gorol, Anna Ilczuk, Dagmara Mrowiec-Matuszak, Ewa Skibińska, Katarzyna Strączek, Wiesław Cichy, Marian Czerski, Bogusław Danielewski, Jakub Giel, Mariusz Kiljan, Rafał Kronenberger, Cezary Łukaszewicz, Michał Mrozek, Edwin Petrykat, Marcin Pempuś, Bartosz Porczyk, Adam Szczyszczaj, Wojciech Ziemiański i inni

0 komentarze:

Prześlij komentarz