czwartek, 7 stycznia 2016

ICH CZWORO MARCIN WRONA TEATR TELEWIZJI

Scena ze spektaklu (fot. TVP)

Po co pisać o spektaklu ICH CZWORO Gabrieli Zapolskiej w reżyserii Marcina Wrony, który po prostu można obejrzeć w sieci/vod.tvp.pl/? Otóż warto, zawsze warto tę pulpę popteatralną oglądać, cieszyć się nią, roztrząsać. Godną kontynuację klasycyzującą w łagodnym przejściu kanonu w nowoczesność. Bo nie tak internacjonalną, jak Rychcikowa. Bo nie tak kosmiczną, jak Garbaczewskiego. Bo nie tak komiksową, jak Klatowa. Bo nie tak radykalnie ucieleśniającą, jak Marciniakowa. Cokolwiek chce się o tej telewizyjnej inscenizacji powiedzieć, już w niej jest. I dobrze, gdy widz sam to odkrywa. Wszystkie  zabawne odniesienia. Popkulturowe, oczywiste, namolne. Malarskie, filmowe, muzyczne. Odważnie przerysowane. Ale z energią, iskrą. Błyskiem przenikania się kultury z życiem. Bezwstydnego przeglądania się wolnego widza w wolnej sztuce. Która tyka czasem bieżącym, która tyka swą żywą materią. Ekspresją farsy, smutkiem tragedii, głębią obserwacji natury ludzkiej, maestrią łączenia sprzeczności. Uzupełnianiem się nieprzystającego.

Nie wiem, czy jest to tragedia ludzi głupich, jak określiła swój dramat sama Zapolska, czy po prostu portret rodzinny we wnętrzu. Samo życie. Również z naszego wymiaru, co pokazuje ironicznie Wrona. Ich dorosłych zawsze troje, z niezmiennym czwartym, instrumentalnie wykorzystywanym elementem, dzieckiem. W tym wypadku znaczącym. Dynamicznym. Sprawdzającym punktem odniesienia. Ponieważ dla nas dzisiaj obłuda i zacofanie moralności w sprawach męsko damskich nie stanowią problemu a trójkąty małżeńskie nie są tematem tabu, reżyser wydobywa na plan pierwszy rodzinne relacje,  charakterystykę postaci, walkę płci, realizację własnych zachcianek, płytkich namiętności gdzie priorytetem jest zaspokojenie miłości własnej, ambicji urażonej, dumy poniżonej, uwolnienie od wdowiej samotności. Wzięcie odwetu za krzywdę i ocalenie świętego spokoju. Słabość mężczyzn, zaradność życiową kobiet. Balansowanie między jawą a snem dziecka, które niewiele jeszcze rozumie ale wiele przeczuwa, bierze na siebie winę zacietrzewionych rodziców w dążeniu do dominacji. Odbywa karę za nie swoje grzechy. Cierpi przechodząc z rąk do rąk. Będąc kartą przetargową, obiektem manipulacji, źródłem informacji, najsłabszym ogniwem gubi się. Obserwuje i czeka uczestnicząc w horrorze życia ufundowanym przez niedojrzałych dorosłych, którzy albo są bierni albo bawią się beztrosko sobą bez myśli najmniejszej o konsekwencjach.

Boże Narodzenia, Nowy Rok, tak zwana Rodzina, tj. ich czworo w różnych konfiguracjach osobowych, choć w świąteczny kostium jak z żurnala ubrani, nie mają nic wspólnego ze świętością. Radością, nadzieją i miłością. To stadium rozpadu, upadku. Piekło głupoty, naiwności, inercji, co nie pozwala znaleźć ratunku dla związków, ocalenia dla ludzi, rozwiązania problemów przez nich samych wygenerowanych.

Świat pozoru, gry się rozpada, znika. Wdziera się neonowy, kolorowy, reklamowy synonim wielkiej pustki. Pięknego, wykreowanego kiczu samozakłamania pozoru układu społecznego. W centrum którego pozostaje uwięzione światłem samotne dziecko. Gdy żona jest Dodą elektrodą, młodą Dulską, anty matką/uwielbiana przez widzów Małgorzata Kożuchowska w formie/ a mąż anty ojcem, ostatni raz buntującym się Felicjanem, fajtłapą, statystą, doskonałym materiałem na męskość zdominowaną, wycofaną, bezwolną/już nie super ojciec Mateusz a sceniczny fajtłapa Artura Żmijewskiego/. Gach narcystycznym fircykiem, playbolem, birbantem żyjącym bez zobowiązań, bezrefleksyjnie dla siebie, na koszt innych/perfekcyjna popkulturowa gwiazdka celebrycka Mariusza Ostrowskiego/. W świetle reflektora wydumanej sławy, pseudo wielkości, niby ważności. Modny przedmiot pożądania kobiet. Do jednorazowego użycia. Z katastrofą podążającą za nim jak cień. Panna Mania uwiedzioną, wykorzystaną przez Fedyckiego dziewczyną, biorącą sprytnie odwet na świecie jej panów. Gdy ma klucze do śpiżarni i reszty, zdobywa władze nad ludźmi. Zaradna, pracowita, cierpliwa. Służąca po przejściach mądrzejsza od swoich pracodawców/ doskonała, wyrazista, charakterystyczna Agata Buzek/. I wzruszająca wdowa. Dramatycznie walcząca o okruchy pozorów czułości, bliskości, zainteresowania. Bez powodzenia. Beznadziejnie pozbawiona szansy zaspokojenia, uwolnienia od ciężaru samotności. Tragicznie śmieszna w swym położeniu/czuła, cierpliwa, wspaniała Maja Ostaszewska/. Ale też trudna rola dziecka, znajdującego się między walczącymi między sobą rodzicami. W zagubieniu, strachu, manipulacji, instrumentalnym wykorzystywaniu przez dorosłych/ świetnie radząca sobie z wymagającą, rozbudowana rolą Lili Aniela Łaniewska/

Satyryczny tekst obyczajowy z dowcipnymi, celnymi dialogami, wyrazistymi, charakterystycznymi, spójnymi postaciami, dojrzała kompozycja dramaturgiczna  komedii Zapolskiej i doskonałe wyestetyzowane kostiumem, scenografią, charakteryzacją, grubą, rozpoznawalną stylizacją na gwiazdy popkultury bohaterowie sztuki, doskonale znani z mediów widzom aktorzy, ich perfekcyjna, profesjonalna, dojrzała gra oraz koncepcja interpretacyjna Wrony wpisująca stary, klasyczny dramat we współczesne realia, mody, trendy popkultury udowadnia, że inscenizacja jest mocną wypowiedzią artystyczną. Nadal śmieszy śmiesznością, tumani nieodpowiedzialnymi wyborami życiowych tumanów, przestrasza konsekwencjami dla następnych pokoleń. Udowadnia, że głupota ma się dobrze, żywi się pozorem zaspokojenia, więzi słabych i bezradnych wobec jej potęgi powszedniości, bezwiednej lekkości rozprzestrzeniania.

To jest ostatni spektakl, jaki zrealizował Marcin Wrona. Już poprzedni, "Moralność pani Dulskiej" również Gabrieli Zapolskiej, odkrywał wielki talent reżyserski młodego, wrażliwego artysty. Mocno sygnalizował zmysł estetyczny, instynkt łagodnego reformatora lekko, delikatnie ale pewną ręką uwspółcześniającego klasykę dramatu. Oba spektakle dawały nadzieję na wielki rozwój, długi, wspaniały ciąg dalszy. Tej nadziei już dziś nie mamy. Pozostaje uczucie wielkiej, bezsensownej, niezrozumiałej straty. Wielki bunt wobec tego, co się dokonało i już nie odstanie. Nie wiem komu mam dziękować za to, że umożliwił Marcinowi Wronie rejestrację jego teatralnych koncepcji twórczych, ale bardzo dziękuję. Bo nie wszystek umarł. Nie wszystek. Jego dzieła świadczą o potencjale, którego do końca nie zrozumiemy, nie ogarniemy, bo nie wyzwolił się, nie rozwinął się, nie wyczerpał do końca. Błysnął. Zalśnił. Zaistniał. Nie wszystek przepadł. Nie wszystek.



ICH CZWORO

Autor: Gabriela Zapolska
Reżyseria i adaptacja: Marcin Wrona
Zdjęcia: Marcin Koszałka
Scenografia: Anna Wunderlich, Agata Przybył
Kostiumy: Aleksandra Staszko
Montaż: Beata Barciś
Opracowanie muzyczne: Joanna Fidos
Dźwięk: Wacław Pilkowski, Marcin Kijo

Obsada: Małgorzata Kożuchowska (Żona), Artur Żmijewski (Mąż), Agata Buzek (Panna Mania), Mariusz Ostrowski (Fedycki), Maja Ostaszewska (Wdowa), Aniela Łoniewska (Lila)
premiera 28.12.2015

3 komentarze:

  1. Wrażliwa, przemyślana recenzja. Piękny, niezwykle malarski spektakl. Oby dorobek Marcina Wrony nie poszedł na marne. KK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się bardzo podobał. I MORALNOŚĆ doskonała!!! Aktorsko i reżysersko właśnie. Nieinwazyjna kontynuacja, ciągłość w sztuce. Dorobek Marcina Wrony nie pójdzie na marne. To, co jest, zostanie. I żal, i smutek też. Zaprzepaszczona wrażliwość artysty, bliska mojej. Utracone braterstwo w rozumieniu sztuki.

      Usuń