czwartek, 14 stycznia 2016

UDAJĄC OFIARĘ OCH-TEATR


Sztuka jest o rezygnacji z życia, wyparciu się go. Wchodzeniu w rolę ofiary, stawaniu się nią w momencie rozczarowania rzeczywistością, jaką się postrzega przez własne doświadczenie, w wychowaniu powielającym czarnuchę mentalną pokolenia rodziców. Jakby się nic nie mogło, nie było w stanie zrobić, zmienić. Ojciec młodzieńca, absolwenta filozofii pracującego w milicji w charakterze ofiary przy wizjach lokalnych, Walii, ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, matka z "wujkiem Piotrem" chcą być razem. Nie wiedzieć dlaczego bystry chłopak wybrał prostacką dziewczynę, która jest jego narzeczoną i w dodatku ona spodziewa się niechcianego przez niego dziecka. Otacza Walę martwy, głupi świat głupio żyjących ludzi, głupio mordujących najbliższych. Wydawać by się mogło inteligentny Wala nie znajduje dla siebie i innych ratunku i pogrąża się w nim ostatecznie. Wiemy przecież, że kto z kim przestaje, takim się staje. I to jest ten przypadek. Stylizowany cokolwiek na hamletowski.

Każdy z bohaterów buduje indywidualne i zbiorowe światy z jednej strony dostosowujące się do wymogów, zasad, warunków panujących w danym  miejscu i czasie/Rosja i może nie tylko, tu i teraz/, z drugiej pozwalające się ukryć, uchylić, wymigać przed odpowiedzialnością, podejmowaniem ryzyka, rozwiązywaniem problemów. Jakby prawdziwe życie zastępowane było nędzną, śmieszną imitacją, podróbą, namiastką, kliszą, powtórką podłej egzystencji, kondycji, życiorysu, postawy, tematu, problemu, zjawiska niż mogłoby być naprawdę. I nie ma się co przejmować. Trzeba udawać, naginać, kombinować. Gdy nie ma odwagi, zdolności, dojrzałości, możliwości, chęci. I jest na to powszechne przyzwolenie. Nie ma konsekwencji. Bo to gra, w której uczestniczą wszyscy bez wyjątku. Lęk przed śmiercią, jest tak naprawdę lękiem przed życiem.  Nędznym, podłym, zabójczym. Skażonym grzechem rodziców wychowywaniem dzieci na swój obraz i podobieństwo.Utopionym w wódce. Postrzeganym przez większość w kategoriach łatwego, miłego, prostego, bezproblemowego, bezrefleksyjnego lawirowania. Bez zobowiązań. Bez obciążeń. Bez radości, szczęścia, sensu, celu. Jakby życie dokonywało zbrodni na jednostce, a wizja lokalna nie pozwalała dotrzeć do prawdziwych przyczyn, motywacji stanu rzeczy, bo uzasadnienie skrojone jest według z góry zaplanowanego szablonu, pod prostą tezę. Dlatego nie dowiemy się, dlaczego mordercy zabijają. Świat wokół wyjaśni to po swojemu, zgodnie z własną logiką, mentalnością. A przyczyny tego są tak absurdalne, monstrualnie nieoczywiste, że aż śmieszne.

Z pozoru bardzo zabawna jest ta rzeczywistość przedstawiana i ucieczka w niebyt Wali. To wycofanie. Bunt, opozycja wobec dojrzałego życia. Brak motywacji, pozbawienie się przez siebie samego perspektywy samorealizowania. Gdyby nie była fałszywym, wydumanym pójściem najprostszą drogą rezygnacji. Bo niezrozumiałe jest zaniechanie walki, odpuszczenie sobie. I pójście w tym wyborze w zaparte. Z usprawiedliwieniem, że świat jest tak absurdalny i banalny, zepsuty i wynaturzony, głupi, że nie warto już- w nim z nim- żyć dalej. Nie warto. Wybór Wali ostatecznie udowodnił zwycięstwo tej rzeczywistości, tego świata nad nim. Wala poddał się na jego warunkach. Przyjął jego reguły gry.

Do takiego końca doszlusował Wala. Niczym Hamlet stawia na nie być niż być. Słucha głosu nieżyjącego ojca. Walczy z matką, prowokuje wuja, ignoruje dziewczynę. Jest życiowym impotentem. Neguje i odrzuca wszystko. Doświadcza zepsucia, miałkości, powierzchowności tego świata. I nadwrażliwy, inteligentny zbyt mocno  odczuwa jego karykaturalny wymiar. Wyolbrzymia go, wynaturza.  Widzi tylko to, co niedoskonałe, ułomne, fałszywe. Porzuca nadzieję na zmianę. Pozytywną. Chce ukarać winnych, nie dopuścić do szerzenia się zła. I czynem chce dowieść, że prawdziwym przestępstwem jest urodzenie człowieka, wrzucenie go w życie z wyborem być albo nie być. Wala wybiera nie być, bo wtedy nic go z nikim nie łączy, nie wiąże. I sam ma poczucie, że go nie ma. Ostatecznie zerwał ze wszystkimi, którzy go znali, byli mu bliscy lub z nim spokrewnieni. Obraził się na świat, olał go i stał się z własnego wyboru jego kolejną tragiczną ofiarą.

Jakieś to wszystko szczeniackie, popaprane, niepoważne. Dziecinne. Bezwstydnie naciągane na siłę pójście po najmniejszej linii oporu. Bojące się nie tego, co trzeba a najstraszniejsze jest to, że to deklarowane  przez Walę "nigdy", oznaczające wyparcie się prawdziwego życia/nigdy trwałego związku, nigdy dziecka, nigdy akceptacji drugiego człowieka, itd/ nigdy się nie skończy.  Prowadzi do klęski.

Sztuka chce nas przekonać, że realia życia wywierają presję na jednostkę, by do końca wyrzekła się siebie. By stwarzała się nie dla siebie samej ale dla otoczenia i podporządkowała się mu, służyła na jego warunkach. A one są podłe, niskie, brudne. Małe, prymitywne. Martwe. Niegodne świadomego siebie i świata. Dotykające tylko powierzchni istoty rzeczy. Całkowita negacja jest reakcją obronną. Podobnie jak śmiech. Ale nie prowadzi do szczęśliwego rozwiązania. Pewnie dlatego, że go nie ma.

Postać Wali udaje tylko Hamleta, sztuka dramat Szekspira, aktorzy, że są śmieszni. Jakby dokonywała się kosmiczna pomyłka. Kto pamięta czy zna czasy socjalizmu, kto bacznie obserwuje obecny kociokwik medialny i zna realia życia współczesnego człowieka dostrzeże aktualny przekaz sztuki. Filmy Barei też są nadal śmieszne, bo właśnie śmiechem najskuteczniej zagłusza się lęki egzystencjalne, dystansuje się do absurdów rzeczywistości. Oswaja myśl, że należy być kameleonem, by w świecie przetrwać. Trzeba oszukiwać, kiwać, kręcić, naginać, lawirować, manipulować, wywierać presję. Przebierać się na scenie lansu i podróbek, second handu mentalności. Choć nikt tego nie uczy, a świadomość życia w beznadziei, kłamstwie, obłudzie budzi w człowieku obrzydzenie do siebie samego. Wstręt. Pozbawia szacunku we własnych oczach, pokory, spokoju. I w skrajnym przypadku skutkuje całkowitą negacją i wycofaniem. Destrukcją. Ta niemożność pogodzenia się z rzeczywistością jaka jest z brakiem umiejętności poradzenia sobie z nią i sobą, znalezienia wyjść awaryjnych, dających nadzieję pozytywnych rozwiązań doprowadza do dramatu.

Sztuka wyreżyserowana pewną ręką Krystyny Jandy i bawi, i daje do myślenia. W tonacji Koladowych przerywników muzycznych/ostatnio też Sajnukowych/, w barwie scenicznych kostiumów, rekwizytów, wyrazistości, malowania grubą kreską jasnego przesłania. Grają aktorzy mniej znani, jakby wyszli z tłumu, spośród nas. Albo z telewizora. Adam Serowaniec, znany z telewizyjnego GOGOLA w reżyserii Jerzego Stuhra, niesie sobą naturalną delikatność, subtelność poety inteligenta skażoną wewnętrzną walką. Elżbieta Jarosik to rozbrajająco bezsilna matka, rozdarta pomiędzy synem a nowym wybrańcem życia. Mirosław Kropielnicki, Kapitan /śledczy/, buduje barwną postać pokolenia rodziców Wali, która pokazuje, jak dorośli, odpowiedzialni za pokolenie Wali właśnie wchodzące w życie, jest zagubiony, zdezorientowany, otumaniony rzeczywistością, której wydaje się w ogóle nie rozumieć. Co uzmysławia nam, że dorosłość nie oznacza dojrzałości, choć się z nią automatycznie kojarzy. Uroczy jest Bilguun Ariunbaatar w roli zakochanego w swojej ofierze mordercy. Fantastycznie mocną, charakterystyczną rolę tworzy Elżbieta Romanowska. Jest krzykliwą, prymitywną, wiedzącą swoje, bezproblemową młodą dziewczyną. Najbardziej komediowo dominuje zaskakująca Izabela Dąbrowska, świadek w sprawie, kelnerka w barze sushi, zabawnie wystylizowana na Japonkę, Gejszę. Potrafi doskonale poprzez pijacki grymas, przymuloną alkoholem gadkę  przemycić prawdę o sobie i świecie, który ją więzi, wymusza na niej absurdalność zachowań, działań. Brawo! Pięknie aktorzy prezentują się przy oklaskach, nie udają radości, satysfakcji z wykonanych zadań. Po prostu są radośni, szczęśliwi, zadowoleni. I my, widzowie, też. Mamy nadzieję, że nie staniemy się ofiarami, możemy je co najwyżej poudawać. Od czasu do czasu w czasach powszechnego udawania. Nieustającej kreacji kłamstwa, obłudy, hipokryzji, wszelkiej poprawności. Ale koniecznie z nutą ironii, dystansem, poczuciem humoru. Z przymrużeniem oka. Wiedząc swoje. Robiąc swoje.

UDAJĄC OFIARĘ   Oleg i Wladimir Presniakow
Tłumaczenie: Agnieszka Lubomira Piotrowska
Reżyseria: Krystyna Janda
Światło: Katarzyna Łuszczyk
Scenografia: Joanna Maria Kuś
Dźwięk: Michał Tatara
Asystent scenografa: Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy i asystent reżysera: Jan Malawski
Asystentka producenta wykonawczego: Doda Szacka
Obsada: 
Izabela Dąbrowska, Elżbieta Jarosik, Elżbieta Romanowska, Agata Sasinowska, Bilguun Ariunbaatar, Piotr Borowski, Mirosław Kropielnicki, Sylwester Maciejewski, Adam Serowaniec, Jędrzej Taranek, Michał Żurawski, Stanisław Brudny (głos)

0 komentarze:

Prześlij komentarz