wtorek, 19 stycznia 2016

FARSA NA TRZY SYPIALNIE COLLEGIUM NOBILIUM



Na jednej scenie trzy sypialnie, cztery pary, różne konfiguracje relacji pomiędzy bohaterami. Światło, kostiumy, muzyka i gra indywidualizują wypowiedzi sceniczne. I ostatecznie mamy do czynienia z komedią romantyczną niż farsą, której znamiona niewątpliwie są. Brakuje galopującego tempa, choć dzieje się, oj, dzieje. Brakuje wygrania, podkręcenia komediowego wszystkich możliwych sytuacji. Jest energia młodości, jest zapał. Dynamika wypracowanych, doprowadzonych do perfekcji kompozycyjnej scen, gestów, układów, ruchu. Precyzja wykonania. Absolutne domknięcie  portretów postaci scenicznych, dokładnie wyretuszowanych technicznie, warsztatowo podkręconych. Skutkuje to w odbiorze przerysowaniem charakterów, co nie jest złe jeśli zaakceptuje się taką konwencję wykonania. Konwencję dystansu, jasnego, wyraźnego komunikatu, że to tylko teatr, bez przemycenia niuansów prawd psychologicznych, magii, dreszczu emocji najczulszych. Dzieje się to kosztem lekkości, subtelności, niewymuszonej delikatności energii uczuć pomiędzy bohaterami. Widzimy i czujemy, że to tylko zabawa, gra, symulacja. Doskonale odrobiona lekcja. Bezpieczna, rozrywkowa, na precyzyjnie wypracowanym poziomie. Podzielony na sprawiedliwe osiem smakowych porcji tort teatralny. Brakuje szarży krystalicznie czystego talentu komediowego, tego błysku powstającego w konfrontacji osobistych predyspozycji aktora z potencjałem jaki niesie sztuka, grana postać. Brakuje jeszcze umiejętności dostosowywania gry aktorskiej do reakcji publiczności, zgrania energii sceny i widowni, która przyjdzie z czasem, z nabywanym doświadczeniem i większą swobodą poruszania się w materii teatralnej, panowania i korygowania zachowań scenicznych, elastyczności, giętkości w grze. Dlatego tak ważne jest, by sztuka była grana jak najczęściej. Doświadczenia nic nie zastąpi.

A warto sztukę obejrzeć nie tylko ze względu na aktorskie dokonania studentów, reżyserię ale i na samo przesłanie. Opowiada ona o perypetiach uczuciowych trzech młodych par małżeńskich/Zuzanna i Trewor, Kate i Malcolm, Jane i Nick/ i jednej dojrzałej/Delia i Ernest/- rodziców jednego z bohaterów/Trewora/, jednocześnie teściów /Zuzanny/- która też ma swoje problemy. Okazuje się, że każda z par musi pracować nad sobą, nad partnerem, nad związkiem a proces ten nigdy się nie kończy. Autor precyzyjnie opisuje każdą postać, pozwala poznać specyfikę relacji pomiędzy małżonkami, charakteryzuje każdy związek interpersonalny. Otrzymujemy wielowariantowy portret współczesnego związku we wnętrzu. Z całym bagażem przeszłości, niezaspokojonymi potrzebami, sprecyzowanymi oczekiwaniami, doznanymi rozczarowaniami. Rozjazd pomiędzy tym, co można od partnera dostać a czego się w istocie pragnie. Nie pomagają w tym trudności w komunikowaniu się, kłopoty w rozpoznawaniu i rozumieniu wzajemnych potrzeb. Problemy nie wynikają z braku uczucia ale z nieumiejętności czy niemożności jego spełnienia się. Praca nad związkiem to nieustające work in progress. Nie można sobie odpuścić, samolubnie myśleć tylko o sobie, uznać, że wystarczy ze sobą tylko być. Trzeba się kochać, lubić, szanować. Brać pod uwagę każde dziwactwo, przyzwyczajenie, słabość, hobby, nikt przecież nie jest doskonały. Należy słuchać, ze sobą rozmawiać. A nie zawsze jest to możliwe. Nie wiadomo, co i jak robić. I każdy ma sposób, by się ratować w opresji, choć oczywiście chętnie korzysta z pomocy innych, czasem nadużywając przyjaźni, cierpliwości, gościnności. Co w tym wypadku jest bardzo zabawne.

Sztuka mówi też o tym, że nie zawsze wiemy, nawet z racji swojego wieku czy doświadczenia, jak rozwiązać problemy swoje i innych.  Nie zawsze można pomóc, dać radę, zaordynować gotowy przepis na ratunek. I to też jest normalne. Ale zawsze można spróbować być cierpliwym, znosić rozczarowania, objawy rozpaczy, histerii, mimo że są uciążliwe, nie w czas, przerastają możliwości pomocy. Zawsze trzeba wsłuchać się w człowieka, zwłaszcza wtedy, gdy jest nam bliski. Bo może powinien być nam bliższy niż my sami dla siebie samych. I ważniejszy od nas w kryzysowym dla niego momencie. Tak więc w związku-małżeńskim, rodzicielskim, przyjacielskim, innym-egoizm, egocentryzm, narcyzm ma ograniczone prawo bytu. Raczej empatia, otwarty, ciepły stosunek jest mile widziany. I choć zawsze oczekujemy wzajemności, czasem trzeba znaleźć w sobie siłę, by nie żądać jej na siłę od innych.

Sztuka niesie ogromną ilość drobnych ale bardzo znaczących obserwacji o ludziach i ich wzajemnych relacjach. Jest świetnie napisana, dlatego nie moralizuje, nie poucza wprost. Niewątpliwie krytycznie patrzy na związki, wszelkie związki. Ale przede wszystkim odnosi się do nich z czułością i ciepłem. Z troską. By miłość nie przekształcała się w piekło bycia ze sobą z konieczności, w samotności i niespełnieniu. W tęsknocie za okazaniem prawdziwego uczucia, bez zaborczości, pasożytowania na tych, którzy nas kochają. Bardzo, bardzo uogólniając, można by powiedzieć, że wszystkie pary w sumie tworzą jedną, na różnym poziomie zaawansowania związku, zaangażowania, kryzysu, czasu. Najpierw Trewor i Zuzanna-para poszukująca potwierdzenia, wzajemnej akceptacji, niedojrzała, szalona. Mariaż pięknej, pogubionej, niezrównoważonej psychicznie wariatki, nie potrafiącej poradzić sobie ze sobą i partnerem, stosującej mantrę na uspokojenie z playboyem, maminsynkiem, Piotrusiem Panem. Faza Jane i Nick- to para, w której każde egoistycznie zapatrzone jest w siebie i swoje potrzeby, które dopiero rozpoznają i oczekują wzajemności ale jeszcze bez powodzenia. Jane, była dziewczyna Trewora, zmysłowa, o rozbudzonych potrzebach seksualnych młoda kobieta oczekuje od  partnera zaspokojenia. Tymczasem Nick to stanowczy narcyz,  egoista, ostra odmiana egocentryka, zazdrośnika rozpaczliwie oczekującego czułości, opieki, uwagi, obecności, zainteresowania żony.  Z kolei Kate i Malcolm to stadium pary na poziomie zabawy związkiem. On choleryk, zapalony majsterkowicz, oddany swojej pasji bez reszty, zapatrzony tylko w siebie, nie liczy się z Kate, choć niby wszystko dla niej robi. Zaspokaja własne pasje, choć rezultat jest komiczny. Ale nie dla Kate, która nie potrafi powiedzieć mu, co tak naprawdę myśli i czuje. Malcolm nie zauważa żony potrzeb, pragnień, marzeń. To jemu Kate ma się podporządkować, ulec, do niego dostosować. Zrezygnować z siebie. A Kate- czuła, wrażliwa, kochająca, zalotna- potrzebuje kochanka, takiego jakim mógłby być Trewor. W końcu dojrzałość Delii i Ernesta, pary znającej siebie na wylot, mogłoby się wydawać, że już idealnej. A jednak nuda i rutyna, wygoda i przyzwyczajenia powodują, że relacje nie satysfakcjonują i nie spełniają oczekiwań. Delia, kobieta w średnim + wieku, perfekcyjna pani domu, mamuśka z pretensjami, stereotyp teściowej chce jak najlepiej dla wszystkich. Stara się ona, stara on ale również ich relacje wymagają przepracowania i naprawy. Jest wiele do zrobienia dla ich związku i każdego z osobna.

Każda z par pokazana została w swojej złożoności. Poprzez sypialnie, które wiele mówią o związkach, o tym, co wokół nich się dzieje. Jednej z nich - Trewora i Zuzanny- spektakl nie wizualizuje scenografią. Choć matka, Delia, wiele by o tym mogła powiedzieć.  Zuzanna i Trewor przetaczają się przez sypialnie pozostałych, jakby dojrzewali do ostatecznej decyzji, by być razem, bo są dla siebie stworzeni, choć o tym nikt, włączając ich samych, nie był do końca przekonany. To, co się wydawało niemożliwe/ocalenie związku/, ze względu na ich charaktery, temperament, potrzeby, mentalność, okazało się być naturalnym procesem poznawczym siebie nawzajem. Ale też ile wysiłku i poświęcenia od rodziców, przyjaciół wymagało znoszenie ich obojga-indywidualnie i w duecie!!! Mieli szczęście, że wszyscy okazali się przyjaźnie nastawieni. Wytrzymali. Ale chyba tak powinno być!!:)

Każda z postaci scenicznych w równym stopniu jest ważna dla przekazu sztuki i  dla aktora stanowi wyzwanie, daje duże możliwości zaprezentowania warsztatu, pokazania stopnia opanowania techniki gry aktorskiej, zaprezentowania siebie, swoich talentów, dojrzałości profesjonalnego przygotowania. Poza tym komedia, farsa jest bardzo trudnym, wymagającym gatunkiem do grania. Tekst sztuki, precyzyjnie napisany, nie rozwiązuje a priori wszystkich problemów scenicznych. Sztuka winna bawić, śmieszyć, dawać taką dawkę prawdy o relacjach międzyludzkich, by była lekką, przyjemną, niewymuszoną na siłę lekcją życia. Studenci Anny Seniuk są na dobrej drodze. Powodzenia:)

FARSA NA TRZY SYPIALNIE
tekst: Alan Ayckbourn
tłumaczenie: Gustaw Gottesman
reżyseria: Anna Seniuk
reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
muzyka: Maciej Małecki
choreografia: Izabela Chlewińska
scenografia: Anna Sekuła
asystent reżysera: Paweł Ciołkosz
obsada:
Jane – Joanna Sokołowska
Zuzanna – Julia Łukowiak
Delia – Wiktoria Wolańska
Kate – Karolina Bacia
Nick – Maciej Zuchowicz
Malcolm – Kacper Burda
Trewor – Marek Gawroński
Ernest – Adam Machalica

premiera: 13.01.2016

http://www.rdc.pl/podcast/wieczor-rdc-farsa-na-trzy-sypialnie/

fot: Bartek Warzecha

2 komentarze:

  1. Długa droga przed młodymi aktorami. Zbyt dużo w nich jeszcze sztuczności, która nie pozwala widzowi zapomnieć, że to tylko show.
    Bardzo dobra Wiktoria Wolańska.

    OdpowiedzUsuń
  2. To bardzo zdolni młodzi ludzie! Na pewno brakuje im doświadczenia, to oczywiste. Dlatego dobrze będzie, jeśli będą grać często i długo. Może brakowało lekkości, swoboda była nieco wymuszona ale jak pięknie wybrzmiały ich kwestie! Wyraźne, zrozumiałe, słyszalne w ostatnim rzędzie. No może to był szał ale nie show! Młodości, witalności, potencjału, talentu, który dopiero się rozwinie. Mnie się podobało. Wybieram się na kolejne zwyczajne szaleństwo, właściwie wszytko chcę obejrzeć w Collegium Nobilium.

    OdpowiedzUsuń