niedziela, 24 listopada 2013

Czy to KOTKA NA GORĄCYM BLASZANYM DACHU ? NARODOWY WARSZAWA POLSKA

Znacie ten przypadek, gdy kucharz ma wszystkie ingrediencje najdroższe i najwyższej wyselekcjonowanej jakości a serwuje  ulepek o nieokreślonym smaku, który trudny jest do przełknięcia? W efekcie ciężarem na wątrobie leży i niestrawnością grozi ten specjał, wytwór działania sztuki? Zapomnijcie o delektowaniu się przepiórkami w płatkach róży*. Nie będzie uniesienia, ekstazy. Wyznania sztuką miłości. 

To tylko "Kotka na gorącym blaszanym dachu" nie wiedzieć czemu nie rzuca się i nie miota a reszta zagubiona w całym tym zamieszaniu ratuje się jak może. Co wygląda na desperacką próbę improwizacyjnego łączenia kilku monologów. Bo doskonały dramat Tennessee Williamsa, świetnie przetłumaczony przez Jacka Poniedziałka, podany jest nam tak, jakbyśmy konsumowali każdą rolę oddzielnie, niezależnie od reszty. I nie jest to wina widzów gustu i smaku. Aktorzy rozśrodkowani przez brak spójności logicznej, przyczynowo-skutkowej , motywacyjnej, pozbawieni kontekstu miejsca i czasu, pozostają w swoim hermetycznie zamkniętym świecie składnikami naznaczonymi bólem , cierpieniem i niespełnieniem od początku do końca  zupełnie samotnie i indywidualnie. Może dlatego słowa Dużego Taty mówiącego do syna, że bardzo, bardzo trudno się rozmawia można strawestowć, że   łatwo, łatwo się tego nie ogląda. Gdyby Margaret nie wracała do frazy: "Jestem kotką na gorącym blaszanym dachu", to nawet nie wiedzieliśmy, że nią jest. Bo ta deklaracja do końca pozostaje jedynie sceniczną tezą bez uzasadnienia. Duży Tata mówi, że lubi, a nawet kocha Bricka, ale to tylko wyznanie bez pokrycia. Żoną pomiata, upokarza haniebnie, ale przeżył z nią 30 lat. Nic się nie zgadza, wszystko zaskakuje.

Klaustrofobiczna scenografia, z tych wszędzie i nigdzie, na pewno nie kojarząca się z domem milionera, światło i muzyka najlepszych fachowców w kraju, nie spajają równoległych bytów scenicznych bohaterów, nie rozświetlają narracyjnego rozbicia sztuki. Ta płynie swoim, dramaturgicznym rytmem nakreślonym przez Williamsa  wzmocnionym przez współczesne tłumaczenie Poniedziałka. Nikt nie tchnął weń życia, wiarygodności, sensu.  Nie dostosował tekstu do talentu i możliwości aktorów. Ci pozostawieni samym sobie i  skupieni na własnych zadaniach nie tworzą logicznych związków emocjonalnych, motywacyjnych z partnerami , tak by ich wzajemne zachowania były zrozumiałe i uzasadnione. Każdą postać postrzegamy odrębnie , oddzielnie, "na wiarę" ją przyjmując i dopowiadając sobie samemu motywacje bohaterów. Bez kontekstu. 

Całe przesłanie sztuki rozsypuje nam się w hermetycznie rozproszone wątki. O co chodzi? Najłatwiej powiedzieć, że chodzi o pieniądze. Potem, że walka o nie pokazuje kryzys w rodzinie.  Mamy kryzys w związkach, problem zdrady, żądzy, hipokryzji, męskiej przyjaźni,  alkoholizm i homoseksualizm w zamglonym tle. Ale wszystko się rozjeżdża w oddzielne jednokierunkowe znaczenia. Każdy miota się samotnie w  kanale z napisem końcowym NO WAY OUT. Bez możliwości syntezy,  zrozumienia. 

Ale nie myślcie, że publiczność będzie narzekała. Wręcz przeciwnie. Dostaje wszystko z najwyższej półki: doskonały, rzadko grany  dramat Tennessee Williamsa, którego nikt i nic nie jest w stanie tak do końca uśmiercić, wspaniałych aktorów, w tym etatową aktorkę z telenoweli nie jednej dekady, namiastkę kreacji Gajosa, dobrze, że już wiemy, że wielkim aktorem jest, zagubionego Małeckiego, który dopiero ma szansę wielkim aktorem być, jedną scenę do zapamiętania. I tylko kucharz się nie spisał. Zabrakło mu konceptu na wszystko: na inscenizację, na zgranie aktorów, wyznaczenie im kierunku, w którym mają podążać w swych rolach. A tak wogóle, to jakby w ogóle go nie było. 

Ale buntu, przerywania spektaklu w tym Teatrze Narodowym na pewno nie będzie. To pewne. Tu widownia, jeśli wstaje i hałasuje , to tylko w standing ovation.  I okrzykach: brawo, brawo! Bo zawsze w tym teatrze każdy znajdzie coś dla siebie, na miarę własnych potrzeb i gustu, na równym średnio wysokim poziomie z potencjalną możliwością natknięcia się na wielką kreację. Różnorodny, bogaty, niebanalny repertuar, ulubieni, znani doskonali aktorzy, reżyserzy, którzy maja tu szansę się realizować w sprzyjających im warunkach, tworzy miejsce przyjazne nie tylko dla widza, który zawsze może liczyć na przyzwoity poziom kreacji artystycznej. Tak, buntu nie będzie. Przerywania spektakli w tym Teatrze Narodowym na pewno nie będzie. To pewne. Chyba, że ktoś zacznie przykładać zbyt dokładną miarkę do słowa narodowy. Narodowy współcześnie. Narodowy dziś na miarę naszych potrzeb i możliwości. W obliczu galopującej /na nas, przez nas, ku nam/ przyszłości.

Zupełnie nie rozumiem dlaczego kotka, dlaczego gorący, w dodatku blaszany dach. U milionera? Obejrzę film z Elisabeth Taylor. I ten drugi,   z Jessicą Lange. I poczuję ten duszący klimat klinczu, zapowiedzi przegranej batalii o szczęście, spokój, zaspokojenie. Poczuję smak przepiórek w płatkach róży. Trochę nieświeży ale i tak zjawiskowy, bo z miłości wyczarowany. 

Ekstaza w teatrze, czy ktoś wie, co to znaczy? Może ekstaza na miarę buntu w teatrze. Bo w sztuce wszystko jest możliwe.


* "Przepiórki w płatkach róży" powieść z 1989 r. Laury  Esquivel, melodramat o tym samym tytule z 1992 r. w reżyserii Alfonso Araua

Niech nie zwiedzie nas fakt, że bilety na ten spektakl sprzedane są już do końca 2014 roku. Sztuka grana jest na małej scenie przy Wierzbowej /niewiele miejsc na widowni/ niezwykle rzadko, jak na zainteresowanie jakie wzbudziła. Kryterium zainteresowania nie musi pokrywać  się z wartością artystyczną spektaklu. Ale o tym powinien się przekonać każdy z nas, widzów. Każdy chętny powinien mieć szansę na obejrzenie tej sztuki. Niestety nie ma. Gdyby to był teatr komercyjny, inscenizacja tak pożądana, grana byłaby bardzo, bardzo często. Zerknijcie do programów a przekonacie się sami. Proszę jednak nie rezygnować. Bywają zwroty biletów, sytuacje nieprzewidziane, które sprawiają, że wbrew pozorom, spektakl nie będzie , jak obecnie, poza widzów zasięgiem.




KOTKA NA GORĄCYM BLASZANYM DACHU  Tennessee Williams

reżyseria                                   Grzegorz Chrapkiewicz
scenografia                                Boris Kudlička
kostiumy                                    Dorota Roqueplo
muzyka                                      Leszek Możdżer
reżyseria światła                        Jacqueline Sobiszewski

OBSADA
Margaret                                    Małgorzata Kożuchowska
Brick                                          Grzegorz Małecki 

Mae, zwana Panią Siostrą           Beata Ścibakówna 
Duża Mama                                Ewa Wiśniewska
Duży Tata                                  Janusz Gajos
Ksiądz Tooker                            Marcin Przybylski
Gooper, zwany Dużym Bratem    Oskar Hamerski
Doktor Baugh                             Mirosław Konarowski
asystent reżysera                       Marcin Hycnar
projekcje wideo                          Stanisław Zaleski































3 komentarze:

  1. Niestety muszą zgodzić się z większością Twoich spostrzeżeń. Spektakl oglądałam w październiku 2014 r. W roli Margaret wystąpiła wtedy Edyta Olszówka.
    Spróbuję przywołać z pamięci moje wrażenia. Scena mocno prześwietlona -jakby zdjęcie zrobione pod słońce. Szkło, plastik, kolorowe butelki, szklanki, brzęk szkła, rozlewana ciecz, przelewanie, dolewanie, połykanie.
    Zamiast rozkoszować się magiczną atmosferą amerykańskiego południa miałam ochotę zaśpiewać: „ I'm a Barbie girl in a Barbie world. Life in plastic, it's fantastic...”*

    Bardzo podobała mi się para: Beata Ścibakówna i Oskar Hamerski. Również postać stworzona przez Edytę Olszówkę wydała mi się szczera.
    KK
    *piosenka zespołu Aqua

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam wspomnienie klaustrofobiczne. Jak na środowisko bogaczy jakoś tak ubogo, ciasno, nielogicznie. Edyty Olszówki nie widziałam. Szkoda. Może się wybiorę. Może to będzie już inny spektakl. W końcu teatr to sztuka żywa. Niektórzy po wielokroć chodzą na ten sam spektakl. Zazdroszczę. To naprawdę ma sens. Ciągle zauważa się coś innego. I wchodzi się w sztukę głębiej. Inaczej. No dobrze, przyznaję się, od dziś piosenka zespołu Aqua i mnie się będzie kojarzyć z tą sztuką.

    OdpowiedzUsuń
  3. Scena przy Wierzbowej ma wiele wad technicznych. Ciasno, duszno, za głośno lub za cicho. Wydaje mi się, że została zaadaptowana na potrzeby teatru. Proszę sprawdzić, bo nie jestem pewien, czy tak było.

    OdpowiedzUsuń