Mój Boże, tak wielki wysiłek na próżno! Pal sześć czas widzów i pieniądze, choć można by brutalnie powiedzieć, że mogły być z większym pożytkiem wydane. Gdzie indziej. A nawet w tym samym teatrze. Chyba, że widz chce zapłacić za degustację gorzkiej porażki. Teatru i swojego wyboru. Zafunduje sobie ogląd upadku. Rozłoży go na części pierwsze. I krok po kroku zechce przyjrzeć się mu z bliska. Taka analiza kumulującej się do absurdu artystycznej klęski może być pouczająca. Bez epatowania poczuciem wyższości, że widz wie lepiej. Bez nagannej satysfakcji, że to by mu się na pewno nie przydarzyło. Bez niezdrowej egzaltacji, że pognębia samo upokarzającego się artystę. Jeśli już decyduje się pójść, to wybierze w tym wypadku wiwisekcję katastrofy, całkowite zaskoczenie. I niech nie dziwi się zanadto. I nie żałuje zanadto. Tego czasu, pieniędzy, nerwów. Kontakt ze sztuką, to zawsze doświadczenie wysokiego ryzyka.
Problem w tym jednak, że ktoś to przedstawienie zdecydował się przygotować. Ktoś je wyreżyserował, ktoś zagrał. Ktoś pozwolił na puszczenie go w obieg. I nie przejął się krytyką. A odpowiedzialność z siebie przerzuca na widza. Gdy winnych jest długa lista. Dlaczego widz ma za nich płacić? Jeśli oczekuje nieskomplikowanej zagadki kryminalnej, zrozumie działanie nielogicznego wymiaru sprawiedliwości, jest w stanie pojąć, co robi na scenie pielgrzymka z księdzem na czele, odpowiada mu pokracznie karykaturalny, publicystyczny ogląd walki o władzę żywcem przeniesiony ze współczesnych mediów, akceptuje poprawnościowy proces unieważniania metafizyki i zgadza się, by oglądać parodię tragedii, to jest na właściwym spektaklu. Zagranym źle i bardzo źle, co sprawia, że widz czuje się jakby był na niezobowiązującej jeszcze do niczego próbie a nie dopracowanym, skończonym przedstawieniu. Poprawność Ferencego i Kowalskiego tłumaczy sobie klasą tych aktorów, a Łukaszewicza rozpozna dopiero w trakcie oklasków. To spotkanie widza z Edypem jest zaskakujące od początku do końca.
Jeśli kolekcjonujemy wpadki teatralne, chcemy wiedzieć, jak nie należy pod żadnym pozorem wystawiać tragedii antycznej, jakie są pułapki płycizn interpretacyjnych, jak brzmi pokraczna deklamacja trudnego tekstu, bo aktor ma warunki ale nie jest gotów do uniesienia roli albo za każdą cenę chcemy wysłuchać dramatu, bo nie lubimy sami czytać, to poznamy materializujący się na naszych oczach zaskakująco nowy wymiar rozumienia interpretacji Jana Kotta, będącej w tym wypadku adekwatną krytyką spektaklu, w której
„ ... Edyp jest sztuką o zasadzkach świata, które wykraczają ponad zwyczajne doświadczenie
i tak dalece się w nim nie mieszczą, że wydają się bezrozumne i bezsensowne. „Edyp"
jest sztuką o okrucieństwie przypadku, przed którym nie mogą zabezpieczyć ani najlepsze
dary natury i umysłu,ani najostrzejsze przewidywania..." /Przegląd Kulturalny 15.VI.1961r./.
I będziemy na dobrze wybranym przedstawieniu. Teatr czeka. Powodzenia.
KRÓL EDYP
autor:Sofokles
fotografie: Sun Yuan and Peng Yu
No, miażdżąca to recenzja! Ale i tak się na tego "Króla Edypa" wybiorę, bo jednak ciekawość widza zżera zawsze po skrajnych - w którą bądź stronę - recenzjach!
OdpowiedzUsuńhttp://woleteatr.pl/
Pójść czy nie pójść, decyzja zawsze należy do widza. Zawsze namawiam, by pójść i ocenić samodzielnie. Przykro mi, że moja opinia jest w odbiorze negatywna. Ale Grzymkowski się mylił,nie tylko w artykulacji ale i interpretacji tekstu. A scena golizny w tym wypadku była żenująca, niepotrzebna, zbędna. Jakby Edyp ukarał się niewspółmiernie do winy. Jakby nie był postacią tragiczną a świadomie, konsekwentnie, z premedytacją postępującą źle. Warto o tym pomyśleć.
Usuń