środa, 24 kwietnia 2024

KSIĘGI JAKUBOWE TEATR NARODOWY W WARSZAWIE

 

KSIĘGI JAKUBOWE w Teatrze Narodowym w Warszawie zapraszają do zmierzenia się z konceptualną wizją reżysera, Michała Zadary, która proponuje publicystyczną narrację teatralną z jej merytoryczną logiką, surową formą, wyrazistą konstrukcją. Zadarowym podejściem do tematu polegającym na jego erudycyjnej analizie, metodycznym, przejrzystym przedstawieniu ale nie wzbudzającym emocji. I gdy książka Olgi Tokarczuk, na podstawie której spektakl został zrealizowany, uruchamia wyobraźnię czytelnika sugestywnym poetycznym, pełnym tajemniczości i niezwykłości obrazem budowanym narracją, nostalgią snutej opowieści, to propozycja Zadary swym konsekwentnie oszczędnym, dokumentalnym, precyzyjnie wypracowanym stylem stanowi spójną, zrozumiałą jednię ale pozbawioną możliwości przybliżenia się do istoty rzeczy badanego zjawiska. Może się ona podobać lub nie, można mieć do niej zastrzeżenia ale jest to wypowiedź artysty, która bardziej szkiełkiem i okiem bada losy i działalność Jakuba, czasy, w których żył i działał, niż sercem i czuciem. Rozum formułuje myśl, wskazuje jej cel, określa kierunek, rozwija ją i sprawdza. Serce milczy grzecznie, pozostaje w powściągniętym rygorem tworzenia cieniu. Taka  decyzja reżyserska rodzi konsekwencje. Proponuje rzeczowość wypowiedzi artystycznej,  zmierza ku jednoznaczności, nie pozwala narodzić się magii. Skupiając się na ujęciu całości dzieła literackiego, reżyser zgubił te przyczyny zauroczenia, które zagłuszały rozsądek u zwolenników Jakuba, rozbijały ich wątpliwości w pył, tak, że za nim, jak w transie oczarowani podążali.  Obejmując wszystko, zgubił co najważniejsze- kreację, która ma potencjał ludzi, z nimi świat radykalnie, postępowo zmieniać, ma moc wskrzeszania entuzjazmu podtrzymującego nadzieję na to, że wszystko jest możliwe. Reżysera interesuje jednak analiza upadku. Metodyczna, szczegółowa, jasna. Jakby chciał wizję mesjasza z tej perspektywy przenicować. Dotknąć niedotykalnego. Wszystko jest przejrzyście, jasno, wprost wyłożone jakby spektakl stanowił detektywistyczny ciąg dociekań na temat duchowego przywództwa, socjologicznej mamony, historycznego kontekstu. Dąży do wyjaśnienia, jak doszło do zaistnienia a z czasem do erozji, w końcu zniszczenia wspaniałej Jakubowej idei łączącej różne religie. Tak bardzo pociągającej, że zyskała tak wielu wyznawców.

Michał Zadara przekazuje nam swoje rozumienie dzieła Olgi Tokarczuk, losów i osobowości Jakuba Lejbowicza Franka, samozwańczego proroka żydowskiego. Prawie w całości spektakl jest jego dziełem, bo nie odpowiada jedynie za scenografię, której autorem jest Robert Rumas i kostiumy, które zaprojektowała Julia Kornacka. Adaptację sceniczną przygotował z Barbarą Wysocką. Muzykę współtworzył z Justyną Skoczek. Imponuje rozmachem inscenizacyjnym, jest perfekcyjnie zagrany. Pozwala śledzić losy Jakuba, jego wspólnoty, tym samym dokładnie zapoznaje widzów z fabułą dzieła literackiego, co jest bardzo ważne. 

Podobnie jak współcześni Frankowi nie zrozumieli w pełni jego mądrości, co doprowadziło do niepowodzenia jego wysiłków, tak i my dziś niekoniecznie akceptujemy i podążamy za Zadary artystyczną metodą, interpretacją, wizją. Wydaje się zbyt powściągliwa, za mało atrakcyjna, jakby w opozycji do tego, w jaki sposób Jakub potrafił zainteresować ludzi swoją koncepcją. W Zadarowym ujęciu trudno dociec, jakimi sposobami to robił, jakich argumentów używał, by odnieść tak spektakularny sukces. Publicystyczny dystans, reporterskie zabiegi narracji pozbawiły reżyserskie poszukiwania źródeł ekscytacji, nerwu emocji. Konsekwentnie odarły z czaru charyzmatycznego przywódcę, przypieczętowały jego klęskę. Nie wywołały żalu, że się ostatecznie Jakubowi nie udało. Sprowadziły do przyziemności, która jest przewidywalna, brutalna, nudna. Rzeczowość faktograficznej narracji daje pewien ogląd fenomenu Jakuba ale nie wnika w jego duchową naturę. Nie wydobywa jej podskórnej, psychologicznej, emocjonalnej wartości. Znów wszystko zdominowała polityka, interes, władza, wpływy. Argumenty i działanie silniejszego gracza. A to nie nastraja do buntu, kreacji, zaangażowania w naszych nowych wspaniałych czasach. Nie inspiruje. Nie unosi ponad poziomy. Ale ostatecznie jest to autorska, Michała Zadary, teatralna opowieść rozumienia historii Jakuba. 

Nadal nie wiemy, jak uratować świat. Mieć wpływ na to, by stał się lepszy. Reżyser pozostawia nas bezsilnymi wobec nieskuteczności przeprowadzonej analizy. Nie wyzwala nadziei, nie uruchamia sił, które skłoniłyby do działania. Pozostawia widzów biernymi, utwierdzonymi w przekonaniu, że jeśli Jakubowi się nie udało, to jak zwyczajni ludzie mogą cokolwiek zrobić. Reżyser uzyskuje efekt  działania podobny do tego, jaki osiągnął Jakub. Nikt nie był gotów na akceptację tak odważnej idei, na zaangażowanie się w długofalowe działanie na rzecz skutecznego i trwałego wdrażania jej w życie.  Spektaklowi brakuje tego, co naprawdę pociąga, mami, fascynuje, pobudza wyobraźnię: charyzmatycznego Jakuba wizji. A to ona działa, wyrywa się poza czas, ponad ograniczenia. Nadal nurtuje ciekawych jej zgłębienia. To ona uwodzi. Dodaje wyobraźni, motywacji, działaniu skrzydeł. W spektaklu to, co przyziemne, wymierne, dosłowne zdominowało wszystko. Zadara rozbierając fenomen Jakuba na części pierwsze rozbroił powody prawdziwego działania wspólnoty, przyczynę jej istnienia, ubrał ją w banał manipulacyjnego funkcjonowania sekty. Reżyser zapewne uważa, że znając metodę, przyczyny, przebieg i skutki można powtórzyć sukces Jakuba. Wykrzesać iskrę rozpalającą magnetyzm serc tak wielu. Praktyka pokazuje, że na taką skalę, w takim zakresie wysiłki spełzną na niczym. Pójdą na marne.

Tajemnica pozostała nietknięta.



KSIĘGI JAKUBOWE

reżyseria, światło, projekcje wideo: Michał Zadara
adaptacja sceniczna: Barbara Wysocka, Michał Zadara
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka
muzyka: Justyna Skoczek, Michał Zadara

Fotografie Krzysztofa Bielińskiego.

ZBOMBARDOWANI TEATR COLLEGIUM NOBILIUM

Wojna, śmierć, uzależnienie, choroba psychiczna, bezbrzeżna samotność i bezbronność, które przynoszą całkowitą degradację człowieka, strącają go na samo dno człowieczeństwa jest głównym tematem tej sztuki, wyrosłej z  nadwrażliwości, bólu, zabójczej choroby(psychozy maniakalno-depresyjnej) jej autorki, Sarah Kane. Bo to samo życie, jego doświadczanie- bez odporności, bez znieczulenia, bez przemilczania  o działaniu zła zadawanego człowiekowi -pisze scenariusz.  Piekielnie trudny do zagrania na scenie. 

Autorka napisała swą sztukę oglądając relacje z wojny w Bośni i Hercegowinie. Z poziomu ogólnego przeszła na poziom  bezpośrednich relacji ludzi ukazując piekło zwykłego człowieka, doświadczonego inwazją choroby, wojny, kłopotów z jakimi się zmaga w normalnym życiu. Gdy ogrom problemów czyni go bezsilnym, a jednocześnie ekstremalnie agresywnym w zdobywaniu tego, na czym mu zależy(dla potrzeb ducha i ciała), co sprzyja odsłanianiu się jego słabej, poprzez zło, na poziomie fizjologicznego trwania wyrażanej natury. Obrazy sceniczne, prowokowane traumami, są drastyczne. Nie mają początku ani końca. Zabijają wiarę w boga, w człowieka. W cokolwiek.

Obserwujemy krajobraz po bitwie, życiorysy po zbombardowaniu, agonię ludzi i rozpad ich świata. Niezawinienie ukaranych.  Końcówkę zmagań bezsilności z nieuniknionym losem gdy na całej linii się przegrywa. Studium  rozpadu osobowości w ekstremalnie brutalnej formie(epatowanie psychopatycznymi działaniami), w trudnym do zniesienia wymiarze(gwałt, kanibalizm, tortury, mord, przemoc pod każdą postacią, jedzenie). Triumf zła. Nie ma co się łudzić, nie ma co się oszukiwać-happy endu nie będzie. Pocieszenia, nadziei na ocalenie być nie może i nie ma.

Klaustrofobiczne wnętrze wyścielone firankami z jej rozkładającym się, jeszcze walczącym człowieczeństwem-o cokolwiek, o namiastkę, ślad tlącego się w nim życia, uczucia, odruchu- działa przytłaczająco, wstrzymuje oddech, zaburza rytm serca, zaciska pętlę na szyi widza. Szczególnie mocno, gdy obserwuje walkę trzech młodych bohaterów. Na dnie. Emocje sięgają zenitu. Buntuje się nie tylko rozum ale i ciało- boli, biernie walczy. Fizjologicznie cierpi. Ale nie ma gdzie odwrócić wzroku. Można tylko wyjść, uciec a to znaczy, że nie przejdzie tej teatralnej próby ognia. Zło się rozprzestrzenia, paraliżuje. Jego kumulacja, już bez jakiegokolwiek kamuflażu(kulturowego mydlenia oczu, zakłamywania sumień, grzechów odpuszczania, win zadośćuczynienia) jako wyraz ostatecznego zaznaczenia swej obecności,  powidoku istnienia jest desperackim ratunkiem, odruchem instynktownym, samozachowawczym. Dowodem na czucie czegokolwiek, bo na pewno nie na godne człowieka z człowiekiem współistnienie. Gdy jeden drugiemu zadaje upadlające go, wyrafinowanie okrutne cierpienie i to ich tylko łączy-innych relacji nie ma. Tak, człowiek w tym ujęciu wychodzi poza wszelkie granice, unieważnia wszelkie skale, kodeksy, normy. Staje się wynaturzonym wybrykiem systemu, który go niszczy i w konsekwencji doprowadza do samozniszczenia wyzwalając w nim niewyobrażalne zło - nie w czasie wojny, gdy winny jest ktoś wrogi, obcy, agresywny a w czasie pokoju, normalności. Jakby system dokonywał selekcji słabych, eliminacji nieprzystosowanych, z odium winy, piętnem psychopatycznych odruchów. Nie pomaga, nie naprawia ale udowadnia, że siły na przetrwanie trzeba szukać w sobie tylko-ale w tym wypadku cały potencjał energii potrzebnej do walki się wyczerpał. Gdy nie ma już cywilizowanych, tradycyjnych sposobów wymusić przemocą, sprowokować upodlającą grą psychologiczną, szantażem emocjonalnym, prymitywnym odruchem. Jakby to zawsze była w takim przypadku walka na śmierć i życie. 

Trzeba przyznać, że studenci Akademii Teatralnej: Kuba Dmochowski, Aleksander Łyś i Natalia Szczypka wykazali się wielka odwagą i determinacją, podejmując temat wojny, przemocy, seksu w tak bezkompromisowo brutalnym ujęciu. To niesłychanie trudne zadanie aktorskie dla młodych ludzi. Szokująco dojrzałe. Porażające swą siłą ekspresji i wynikających z niej przygnębiających konsekwencji. Zmierzyć się z tak potężnym nagromadzeniem negatywnych emocji, móc je wyrazić bez fałszu i zakłamania to nie lada wyczyn. Może piętnować na całe życie ten dotyk krystalicznego zła, przed którym nie ma ucieczki, jeśli nie potrafi się przed nim bronić, nabrać dystansu-tak jest silny, sugestywny, totalny. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy się z nim w teatrze zetknęli, poradzą sobie z tą, być może uodparniającą lekcją, na pewno zatrważająco profetycznym ostrzeżeniem. Jest się czego bać. O czym myśleć. 

Minęło tyle lat od prapremiery tej sztuki a pozostaje ona nadal wyzywająco obsceniczna i głęboko kontrowersyjna. Ale bezkompromisowa, szczera, bez hamulców poprawności, pozbawiona otuliny estetycznej tym bardziej trudna do oglądania i przeżycia- tak silnie eksploduje nagromadzoną negatywną energią. Po tym teatralnym seansie, zbombardowani ekspansywną grozą horroru jakie może nieść życie, widzowie nie powinni być niczego pewni. Dowodzi tego los Sarah Kane. Obejrzane obrazy odrażających, brudnych, złamanych perwersyjnym złem, niekoniecznie z własnej winy czy natury, młodych ludzi, szokują, wstrząsają, budzą wstręt i pozostaną z nimi na zawsze. Na pewno. Na zawsze. Na pewno. Na zawsze.

ZBOMBARDOWANI Sarah Kane

Tłumaczenie: Paweł Łysak i Paweł Wodziński
Reżyseria: Ewa Platt
Scenografia: Ewa Platt, Julia Platt
Opieka artystyczna: Łukasz Chotkowski

OBSADA:
Kuba Dmochowski
Aleksander Łyś
Natalia Szczypka

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

PRIME TIME TEATR POLSKI W WARSZAWIE

 

Monodram PRIME TIME Wiesławy Sujkowskiej oddaje hołd  Waldemarowi Milewiczowi, dziennikarzowi, korespondentowi wojennemu, który przedwcześnie zginął tragicznie w Iraku w 2004 roku, porusza bardzo ważny temat konfliktów zbrojnych, dotyczy problemów jakie generuje przekaz ich obrazów  medialnych. Postawy człowieka wobec zła. Sztuka bardzo sprawnie wyreżyserowana przez Annę Srokę-Hryń z powściągliwym, czułym, chwytającym za serce aktorstwem Sławomira Grzymkowskiego, grającego w uruchamiającej wyobraźnię scenografii i mających duże znaczenie narracyjne kostiumach zaprojektowanych przez reżyserkę, wspomaganego nadającą konteksty oryginalną muzyką wykonywaną na żywo przez Roberta Siwka i malującym coraz to nowe obrazy świetle Pauliny Góral łączy los Polaka z doświadczeniem wojny ludzi zawodowo związanymi z mediami, którzy działają na rzecz ujawnienia prawdziwego jej oblicza. Pokazuje, że każdy może spróbować znaleźć sposób, by z nią walczyć. Uzmysławia ogrom niszczycielskiej mocy zła, które wyzwala, tj.: okrucieństwo człowieka, bestialstwo działań, drastyczność scen, intensywność emocjonalna obrazów wojennych, które w dobrej/złej wierze są nadawane w prime time, czyli w najlepszym czasie antenowym gdy oglądalność jest maksymalna. Z jednej strony trzeba mówić i pokazywać jaka jest prawda o konfliktach zbrojnych, bo ważne są  informacje o ich przyczynach, przebiegu i skutkach ale z drugiej strony epatowanie okrucieństwem uodparnia na nie, czyni ludzi obojętnymi na przemoc, tłumi ich wrażliwość, nie angażuje. Paradoksalnie powoduje wycofanie, wyparcie. W efekcie niewiele osób przekaz medialny- emocjonalny, sugestywny, krótki-  zmienia, czegokolwiek uczy. Poza tym pojawia się pokusa, by nadawane relacje stawały się elementem gry manipulacyjnej, tak by pomagały podkręcać nastroje społeczne. Zło rodzi zło, nadmierny z nim kontakt może też powodować destrukcję psychiki, szczególnie u bardzo młodych ludzi. 

Gdy widzowie wkraczają na widownię zastają na scenie pustynny krajobraz z jego łagodnością pastelowego koloru, który zaburza jedynie balia z wodą jak szansa na zaspokojenie pragnienia, na przetrwanie, przewrócony metalowy stołek jak porzucony punkt oparcia czy narzędzie tortur i obnażone ciało w embrionalnej pozycji. Nie wiadomo czy umarło czy za chwilę narodzi się w nim życie- człowiek obarczony pytaniem kim jest, kim chce być, co może dla siebie, świata zrobić. To on dokonuje wyborów, definiuje swój byt, określa cel działania. Bezbronny, samotny, osobny wobec możliwości, wyzwań, ograniczeń. Uzbrojony jedynie w instynkt, ciekawość siebie i świata, w przekonanie, ze trzeba coś dobrego z własnym życiem zrobić. Liczy się empatia, osobiste zaangażowanie. Ważne jest konkretne działanie. Głęboka wiara w człowieka. Wiara niezachwiana.

Sławomir Grzymkowski w subtelny sposób wprowadza widzów w strefę walki ze złem, którą prowadził przez całe swoje życie Waldemar Milewicz. Zapoznaje nas ze swoim  bohaterem, jego historią wyborów życiowych. Mówi o poszukiwaniu celu  w życiu gdy był bardzo młodym człowiekiem,  jego refleksji, czemu warto się poświęcić, by nadać sens swoim działaniom, by nie zmarnować czasu i szansy jaką daje pojawienie się na ziemi.  Aktor w sposób opanowany, spokojny, wyciszony opowiada o doświadczeniach wyniesionych z konfliktów wojennych, ich nieludzkiej premedytacji w czynieniu krzywdy drugiemu człowiekowi. Jakby rozpoznawanie, nazywanie, dawanie świadectwa o wojnie jako złu było nauką, oskarżeniem ale też  przestrogą przed jego wzmacnianiem i rozprzestrzenianiem. Bo ofiarami są ci, co zginęli i ci, którzy przeżyli, każdy kto ma z nim kontakt. Bezsilność wobec zła, świadomość, że trwać będzie zawsze, a nawet bezkarne, bezwstydnie wyuzdane, medialnie ekspansywne, epatujące cierpieniem, rośnie i potężnieje jest największym ciężarem sumienia ludzkości. Wyzwaniem dla jej wolnej woli.  Konflikty, wojny, które przez agresorów nie są nazywane wojnami, nigdy nie gasną. Dziś za polską granicą walczy Ukraina. Człowiek człowiekowi nadal gotuje los żywej/martwej udręczonej, odartej z godności ofiary. 

Przebieg osobistej walki bohatera ubrał aktora w cywilizacyjny garnitur(biała koszula, spodnie, marynarka, buty, tlący się papieros)-  zbroję współczesnego człowieka. Pokazał, że Milewicza poszukiwanie sensu i wartości życia, dobra poprzez demaskowanie szaleństwa wojny było przywracaniem porządku w chaosie świata. Antycypacją jego zwycięstwa, istotą działania jeśli się wierzy w człowieka. Jeśli się bardzo mocno, straceńczo w niego wierzy. On wierzył.

Twórcy z aktorem stworzyli przejmujący, mądry obraz walki, która się toczy w człowieku dla drugiego, często nieznanego sobie człowieka.  Wtedy, gdy dostrzeże w nim siebie i chce go ocalić, decyduje właściwie. Gdy kształtuje sam siebie, jest odpowiedzialny. Kiedy odpowiada na pytanie, po której staje stronie mocy: dobra czy zła. Trzeba stawić czoła nieszczęściu, jakie zawsze niesie wojna; zagładzie humanitaryzmu. Jak to zrobić? Chyba każdy sam musi przejść przez jej piekło, choćby w teatrze, by móc cokolwiek w tej kwestii wiedzieć. Musi się więc z nią zetknąć, w pewnym sensie sprawdzić. Sztuka daje tę szansę. Przynajmniej próbuje. Czy będzie skuteczna? Czas pokaże. 

Zobaczcie, przeżyjcie koniecznie. To naprawdę świetna sztuka, doskonałe aktorstwo. Ważny głos w sprawie wojny. Powodzenia:)

PRIME TIME Wiesława Sujkowska

Reżyseria, scenografia i kostiumy: Anna Sroka-Hryń
Muzyka: Robert Siwak
Światło: Paulina Góral
Wykonanie: Sławomir Grzymkowski
Muzyka na żywo: Robert Siwak

PREMIERA 13 kwietnia

sobota, 6 kwietnia 2024

ZAPISKI Z WYGNANIA TEATR POLONIA


"Tu więcej zostawili po sobie niż mieli." Henryk Grynberg

Spektakl Teatru Polonia ZAPISKI Z WYGNANIA, wyreżyserowany z imponująco konsekwentną dyscypliną przez Magdę Umer, jest niezwykle przejmujący. Wzrusza i przeraża. To obowiązkowy seans teatralny dla każdego. Nie zawiedzie wagą poruszanego tematu, poziomem mistrzowskiej gry aktorskiej Krystyny Jandy, muzyki wykonywanej na żywo, minimalistyczną scenografią.  Zdumiewa spójną, dramatyczną narracją tekstu, który posługuje się pięknym językiem i stanowi doskonałą adaptację książki-dokumentu z wydarzeń marcowych 1968 roku autorstwa Sabiny Baral, z pietyzmem przygotowaną przez Magdę Umer i Krystynę Jandę. Sztuka mówi o przymusowym wyjeździe z Polski Żydów i osoby pochodzenia żydowskiego bez paszportu ale z "dokumentem podróży" w jedną stronę.

Interesujące jest to, że aktorka snuje opowieść młodej dziewczyny z perspektywy dojrzałej kobiety. Łączy doświadczenia młodości zmuszonej do szybkiego akceptowania zaskakujących  ją wydarzeń, które są niezasłużone, absurdalne, niesprawiedliwe z dystansem pełnej afirmacji losu, na który nie ma wpływu. Z czasem dorasta i bierze sprawy w swoje ręce. Przeżycia zahartowały ją, doświadczenia przećwiczyły, wzmocniły. Ukształtowały. Tyle, że emocje związane z głębokim upokorzeniem, doznaną krzywdą nigdy nie wygasły. Koszty były ogromne. Trudne do wyobrażenia. Mają wymiar moralny, emocjonalny, finansowy. W tym przypadku czas nie leczy bolesnych ran. Wyznanie jest więc w istocie silnym oskarżeniem, które nigdy nie zostało rozpatrzone, osądzone i przykładnie ukarane. Nie może zadośćuczynić strat, nie pozwala wybaczyć, odpuścić win-co nie daje zetrzeć z sumień sprawców poczucia wstydu, stygmatu hańby. 

Dzięki czułemu aktorstwu Krystyny Jandy poznajemy dziewczynę, która w przyśpieszonym tempie dojrzewa, musi poradzić sobie z całą rodziną w trudnej sytuacji życiowej i desperacko próbuje ją zrozumieć. Nie jest w stanie. Wszystko dzieje się tak szybko. Wydaje się nielogiczne, niedorzeczne, bezsensowne. Konieczność przystosowania się do narzuconych procedur, ograniczeń, wymogów mobilizuje ją- musi przetrwać. Budzi się w niej sprzeciw wobec niezawinionej sytuacji(opuszczenie domu, ojczyzny, ukochanego), niesprawiedliwości, opresyjności systemu, który winien ją chronić a pozbawia poczucia bezpieczeństwa. Z czasem kształtuje niezłomny charakter. Ostrożność, niezależność. Przywraca poczucie własnej wartości. Uczy pokory. Hartuje. 

Sztuka tworzy wymiar indywidualny i zbiorowy tej tragedii. Uniwersalny, w efekcie ponadczasowy wymiar. Niesprawiedliwy i bolesny dla ofiar  politycznych decyzji i tych, którzy nie byli w stanie im pomóc. Przedstawia punkt widzenia, przeżycia i mentalność jednostki, młodej, dopiero wchodzącej w życie dziewczyny i opisuje los tysięcy polskich Żydów wypędzonych z Polski Ludowej w latach 1968-1971. Nie oszczędza też architektów i beneficjentów kontekstu tych dramatycznych w skutkach wydarzeń. Charakteryzuje tych, którzy wykorzystują sytuację. Nie zapomina o strachu, którym zarządzała władza ludowa, może każda władza, gdy się jej na to pozwoli. O złu, które wyzwala w ludziach pazernych, zachłannych, chciwych, co jest konstatacją bardzo przygnębiającą, smutną. O niepowetowanych stratach, co ma wymiar głęboko tragiczny.

Należy pamiętać o tych zdarzeniach, trudno przesądzić czy kiedykolwiek można wybaczyć. Pamięć może nieść wiedzę a wiedza szacunek i zrozumienie, współczucie dla tych, którzy przeżyli tę przymusową emigrację. Wygnanie z kraju, w którym żyli, kochali, tworzyli. Przyczyniali się do jego wielkości i siły. Rozstanie z ludźmi, z którymi byli związani(rodzina, znajomi, przyjaciele). Wygnanie 1968 roku pozostanie przestrogą dla przyszłych pokoleń przed wszelkimi rodzajami nienawiści, ksenofobią, antysemityzmem. Bo zło nie umiera nigdy. Ponieważ nie było kary, nie było też rozpatrzenia i osądzenia winy, co czyni je atrakcyjnym narzędziem zbrodni. Pokusa stosowania przymusu, metod upokarzania, gnębienia, pozbawiania środków do życia, majątku nie gaśnie. Odradza się gdy nie ma odpowiedzialności, sankcji. Gdy nie natrafia na opór, sprzeciw, potępienie.

Spektakl jest piękny swą mądrością powściągliwości. Surowy, prosty, dokumentalny ale wzbogacony piosenkami( Rebeka, Pocałunki, W żółtych płomieniach liści), czystym brzmieniem żywej muzyki, sugestywnym wideo, podwójnym obrazem wielkiej aktorki, dotyka najczulszych strun naszej wrażliwości. Dociera prosto do serca. Wydaje się czułym strażnikiem pamięci, która mimo wszystko buduje. Co nie zniszczy, to wzmocni, zahartuje i rozwinie. Nauczy. Nie wywołuje chęci odwetu, zemsty. Jest bardzo pozytywnym obrazem walczącego o prawdę, sprawiedliwość, dobro człowieczeństwa. Historia się, niestety, ciągle powtarza. Trzeba mieć odwagę i siłę, by o tym przypominać. Z wyczuciem formy, która prowadzi do zrozumienia przyczyn, przebiegu i skutków wypędzenia. Przeżycia w teatrze człowieczego losu poprzez wspomnienia konkretnych ludzi.

Tak, tu więcej zostawili. Każdy własny rejestr strat. Swoją przeszłość. Oprócz majątków, przerwanych karier, pracy, relacji międzyludzkich wiarę w to, że można zapuścić na zawsze w Polsce korzenie. Nadzieję, że los Żyda Wiecznego Tułacza może się skończyć. Miłość do kraju, który wydawał się być ich ojczyzną. 



ZAPISKI Z WYGNANIA

adaptacja: Magda Umer
adaptacja: Krystyna Janda
reżyseria: Magda Umer
opracowanie muzyczne: Janusz Bogacki
kierownictwo muzyczne: Janusz Bogacki
światło: Paweł Szymczyk
projekcje: Radosław Grabski
asystent reżysera: Ewa Ratkowska

Obsada:

Krystyna Janda
Janusz Bogacki
Tomasz Bogacki
Mateusz Dobosz
Paweł Pańta
Bogdan Kulik
Marek Zebura

środa, 27 marca 2024

WESELE TEATR IM.JULIUSZA SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE



„A głupi! a głupi!
A głupi wy! Na kim się mleło, na was skrupi!
To, póki o wskrzeszeniu Polski była rada,
O dobru pospolitem, głupi, u was zwada?
Nie można było, głupi, ani się rozmowić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! A niech-no kto podda
Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd! " Adam Mickiewicz PAN TADEUSZ

WESELE Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Mai Kleczewskiej, wystawione w Teatrze Juliusza Słowackiego w Krakowie dokładnie po 123 latach od prapremiery dowodzi swego ponadczasowego charakteru, stanowi komentarz dla niepokojącej obecnie sytuacji społeczno-politycznej, tekstem Wyspiańskiego tłumaczy współczesne relacje międzyludzkie, celnie oddaje panujące dziś nastroje. Mówi, co nam w duszach gra, w głowach mąci. Porusza tematy bieżące, jednak zawsze w zgodzie z duchem dramatu, i co ważne, w bardzo interesującej interpretacji. Jest artystycznym majstersztykiem. Aż dech zapiera.

Spektakl zaczyna się intrygującym rumorem dochodzącym zza kurtyny po czym akcja sztuki rozgrywa się w dużej, białej izbie z czarnymi otworami-oknami , z krzyżem zawieszonym na ścianie, z obrazem Matki Boskiej, suto zastawionym stołem, ze skrzynią i łóżkiem nakrytym kolorową kapą(scenografia Małgorzaty Szczęśniak). Przestrzeń podzielona jest na widoczną, dostępną(scena) i przeczuwaną, mroczną(poza chatą, foyer). Widownię przecina dokładnie w jej środku przejście-droga. Kostiumy podkreślają spotkanie Polaków z różnych okresów czasu, z wielu światów w adekwatnych kostiumach. Są więc stroje tradycyjne, kolorowe, te z pawimi piórami i współczesne, weselne. Zgromadzeni poruszają się w dużej przestrzeni swobodnie, prześwietleni ostrym światłem. Nie ma dusznej, ciężkiej, klaustrofobicznej atmosfery, ciasnoty, co zacierałoby różnice między jawą a snem, co przymuszałoby weselników do (sprowokowanej, niechcianej) bliskości, by nie można było przegapić dzielących ich klasowych podziałów, mentalnych różnic, historycznych animozji. Konfrontacji tego co wzniosłe z tym co przyziemne, niewzruszone i zmienne.  Miesza się tu wszystko i kotłuje. Przenika nawzajem: żywi i ci nigdy nieumarli: figury- symbole, znaki, ludzie-wyrzuty sumienia, zjawy, obcy ale swoi. Tak ich wiele, tak wiele. Prawdziwych ludzi i zmór, duchów, widm, marzeń, pragnień. Strachów. Lęków. Przeczuć. Ba, nawet są żywe chochoły! Materializuje się na oczach widzów pamięć -jakże materialna, konkretna, przyziemna.

Muzyka głośno gra,  szaleństwo zabawy zagłusza rozmowy gości, domowników. Nie wiadomo dokładnie o czym ze sobą mówią, o co pytają, bo chyba tak naprawdę się nawzajem nie słuchają, w konsekwencji nie rozumieją. Widzowie też nie słyszą wyraźnie wymiany zdań, dochodzą do nich tylko strzępy słów, dociera do nich tylko pogłos rozmów. Choć tekst dramatu jest im znany, muszą się skupić, by dociec, co się dzieje. Weselny rejwach, hałas, zamieszanie zakłóca zrozumienie sensu mezaliansu, weselnego spotkania, pomieszania tak różnych światów: gospodarskiej wsi, chłopów stąpających mocno po ziemi i mieszczańskiego miasta, inteligencji otumanionej poezją, ideałami. Porozumienie jest trudne, bo kąśliwe, zaczepne, konfrontacyjne choć roztańczone, rozchełstane, na pozór swobodne- przepite wódką, zagryzione przekąską. Ale gdzie nie ma komunikacji, zrozumienia, nie może być solidarności, zgody, jedności. Przymierza. A to generuje chaos. Prowadzi do klęski. W dodatku gdy nie ma silnego przywódcy sytuacja jest beznadziejna. Minęło tyle lat, Isia jest już staruszką(przepiękny, wzruszający epizod Bożeny Adamek) a wyzwolenie nie przychodzi, nic się nie zmieniło. Czekała tak długo i się nie doczekała, ona jedna widziała Chochoła, ale to nie ona jego lecz on ją wynosi z izby.

Początek wyrasta więc z artystycznej wizji Wajdy ale tak naprawdę w zaakcentowanej do niej opozycji. Pojawiają się ci obcy, choć swoi(Żyd-Tadeusz Zięba/Feliks Szajnert i jego córka-Dominika Bednarczyk/Agnieszka Przepiórska), rozstrzelane widma Żydów przez Rycerza/Żołnierza Wyklętego (Tomasz Wysocki)ale i oni są z innego świata. Rachela jak Kasandra jest ledwie tolerowana, mówi ale nikt jej nie słucha, a jak słucha nie rozumie(mówi w jidysz?). Staje się nie muzą a obiektem seksualnego pożądania cynicznego Poety(Mateusz Janicki), ofiarą hedonizmu, zapowiedzią holokaustu. Jej ojciec zaspokaja finansowe potrzeby Księdza(Sławomir Rokita) i Czepca( (prześwietny Marcin Kalisz), na pewno też innych ale szacunku nie doświadczy, równości nie zazna. Zostanie upokorzony gwiazdą Dawida, zabity. Los Żydów jest przesądzony. Zawsze będą tu w Polsce ciałem obcym, niechcianym. 

Przybyłe na wesele widma, duchy, historyczne  symbole wiecznych wartości, postaw patriotycznych nie są wytworem indywidualnej a zbiorowej  wyobraźni. Rozmawiają nie tylko z weselnikami ale też ze sobą, Nie w kącie, na osobności a obok tańczących w izbie, jak jedni z nich, żywi, cieleśni, realni. 


WESELE za sprawą miłości Państwa Młodych, mariażu  wsi i miasta, miało być symboliczną próbą pojednania, scementowania tego co dzieli ludzi, różni Polaków. To spotkanie pokazało, że zbliżenie, porozumienie, prowadzące do jedni skrajnie różnych światów, jest niemożliwe a w obliczu realnych niebezpieczeństw(wojny) ich postawa zostaje bezlitośnie obnażona. Potrzebuje impulsu, który jednoczy, potrzebuje przywódcy, który poprowadzi.  Zmory przeszłości, widma, spersonifikowane niepokoje, obawy, marzenia, kompleksy, które wkroczyły na scenę weselną udowodniły, że wszelkie podziały mogły się tylko pogłębić, wyostrzyć, stać zabójcze, bo redefinicja ich statusu, nie wskrzesiła, nie uszlachetniła ducha a zadowalała tylko ciało. Stańczyk(Krzysztof Głuchowski), Szela(Marian Dziędziel), Hetman (Rafał Dziwisz), współczesny agresywny biznesmen(Andrzej Grabowski) usiedli przy stole, jedli i pili i mówili, mówili. Ich mit prysł, racja się zdewaluowała, czar przepadł. A nawet zbezcześcił honor Rycerz/Żołnierz Wyklęty. Ale nic się już temu co zaprzeszłe nie udaje, bo te wszystkie duchy żyją, nadal żyją-plączą się, odchodzą ale na powrót wracają, wnikają wciąż do umysłów, w dusze i kolejne narracje. Infekują anachronizmem, rażą pretensjonalnością, co boleśnie kontrastuje z Wernyhorą-kobietą, rozpaczającą matką, która opłakuje żałobną pieśnią śmierć swego syna(ukraińska aktorka, Anna Syrbu)- jest kolejną porażającą przestrogą, zapowiedzią zagłady. Skargą bólu przejmującą, rzewną. Taką, która nawet najbardziej zatwardziałe serce poruszy. Skłoni do działania.  To kochająca, czuła kobieta dająca życie, strażniczka miru przynosi złoty róg-ratunek i nadzieję.  Można jeszcze coś zrobić. Zaradzić katastrofie. Ale wola  zgromadzonych pozostaje niewzruszona, wojna obecna jest w każdym z nich, walka toczy się  też miedzy nimi, mimo że są na weselu. W tych ze wsi i w tych z miasta. W żywych i nie do końca umarłych. 

Poeta gwałci i odrzuca Rachelę (układ choreograficzny jak u Piny Bausch i zakrwawiona suknia skrzywdzonej dziewczyny robią piorunujące wrażenie, butny nieobecny mężczyzna i poniżona kobieta, Żydówka). Scena antycypuje zagładę, ponadczasowe relacje kobieta-mężczyzna. Panna Młoda obśmiewana jest przez Poetę gdy on jej tłumaczy z szyderstwem gdzie jest Polska właśnie. Ale kobietę atakuje też kobieta: siostra siostrę, Pannę Młodą(Martyna Krzysztofik) zdulszczona Radczyni(Lidia Bogaczówna), zmanierowana mieszczka. Wojna się toczy, rozkręca, nabiera szwungu. Czepiec z Gospodarzem też są w opozycji-chłop w woli działania kontra chłop w przeciwdziałaniu. Temperamentny Czepiec z pasją walczy, miota się, szuka sposobu, ratunku. Gospodarz(genialny, mistrzowski Juliusz Chrząstowski)otumaniony strachem, dezorientacją, zagubieniem wypiera wszystko, popada w sen. Letarg. Niepamięć. Dezercję. Obaj eskalują  walkę o swoje w klinczu sprzecznych postaw. Przedstawiciel najmłodszego pokolenia chłopów, Jasiek(Antek Sztaba), jest mentalnie gdzieś indziej, w ogóle nie ma pojęcia, co się dzieje. Jedynie Pan Młody (świetny Mateusz Bieryt) próbuje łączyć, zasypywać podziały. Bezskutecznie. Wernyhora-Ukrainka przynosi róg, strategię przetrwania, którą Polak zaprzepaszcza. Znów chłop w swej masie z kosą na sztorc staje przeciw panu(otacza go groźnie, chcąc zmusić go, by odważył się dowodzić, by działał), lecz trwa to krótko, bardzo krótko. Za krótko. Wszyscy dostrzegają toczącą się wokół wojnę i zastygają sparaliżowani panicznym strachem. Patrzą zdumieni na płonące pola, miasta. I się od tego nieszczęścia odwracają, jakby z własnej, nieprzymuszonej woli. Odchodzą w niebyt. Donikąd. 

Bez odwagi, by można było spojrzeć prawdzie w oczy, bez silnego lidera/przywódcy- nie sprosta się wyzwaniom. Kobiety nadal będą podgatunkiem patriarchatu, choć nauczyły się sprytnie z nim radzić (jak Gospodyni z mężem). Chłopi/słabsi stanowić będą siłę ale przez klasę średnią, niby mądrzejszą, dobrze wykształconą poniżani, traktowani z pogardą, zastygną w kompleksach. Żyd, Obcy, Inny to element użyteczny a mimo to niepożądany. Gubi się złoty róg, człowieczeństwo, zwykłą przyzwoitość, zdrowy rozsądek, instynkt samozachowawczy, pomysł na przetrwanie. Jakby wszyscy byli zaskoczeni złem świata- "A głupi! a głupi! A głupi.."- w ogóle do walki z nim nie przygotowani. Ignoruje się mądrość przeszłości, bo już nie działa, nie ma nic teraźniejszości do zaoferowania. Może nadchodzi kolejna zagłada. Schodzą więc wszyscy martwi ze sceny życia. Bez serc, bez ducha. W hańbie. Wesele się skończyło, weselić się nie ma komu, z czego. Pozostaje poczucie zawodu, wstydu i rozczarowania. Króluje zainfekowany wściekłością straconej szansy wiecznie pogłębiający się smutek. Pa pa wzajemne zrozumienie, pa pa pojednanie, pa pa solidarność, pa jedność. Szansa na przetrwanie. 


Na scenie pozostaje kobieta/chochoł/człowiek współczesny niezwykły i niewyjaśnialny (Kaya Kołodziejczyk). Sama sobie serce z piersi wyrywa-Polskę właśnie- i krwawiące na strzępy ostatkiem sił rwie w furii i odrzuca. Próbuje już jako truchło pójść tą samą drogą, co w stuporze przerażenia, lęku, bezsilności weselnicy, widma wszystkie lecz na plecy upada z  impetem jakby jakaś siła fatalna a niewidoczna cofała ją, by powróciła, znów spróbowała(odrodzić się, żyć, działać, walczyć?). Lecz ona nie ustaje, próbuje po wielokroć aż z butów słomę wysypuje i ją podpala. Może to wymarzony, nowy nowego narodu przywódca. Bo kolejne  chochoły wkraczają na scenę, podążają ku niej, ku widzom. W końcu, zaproszone przecież, na wesele przybywają, stają się jedynymi beneficjentami niewiadomej, przeżywanej ni to we śnie, ni na jawie, przyszłości. Idzie nowe. Ukryte w słomie, w kamuflażu bio, w eko poprawności. Może w takiej otulinie, mają szansę przetrwać wartości, idee mogące się rozwinąć w nowych czasach, w których będzie możliwe godne, wolne, szczęśliwe życie w zjednoczonej przeciw złu, podziałom, wojnom jedności. Lecz gdy słomiany zapał,  jak ostatnie światło nadziei gaśnie, pogrąża się wszystko w mroku. Czas na reset. W niewiadomym. Nic i nikogo już nie ma. Kończy się, ginie bez wyjątku, co było. By w nowej formie, nowej treści narodziło się wszystko.



Maja Kleczewska pięknie wizję naszego świata wyczarowała. Jego diagnozę. Lęk przed przyszłością. Z pomocą dramaturgiczną Grzegorza Niziołka, scenografią Małgorzaty Szczęśniak, kostiumami zaprojektowanymi przez Konrada Parola, choreografią Kayi Kołodziejczyk, muzyką Cezarego Duchnowskiego, światłem i multimediami Wojciecha Pusia oraz wspaniałymi aktorami Teatru im. Juliusza Słowackiego. Wielka sztuka. Polska. Wielki teatr. Narodowy.


WESELE   Stanisław Wyspiański
Reżyseria: Maja Kleczewska
Dramaturgia: Grzegorz Niziołek
Scenografia: Małgorzata Szczęśniak
Kostiumy: Konrad Parol
Choreografia: Kaya Kołodziejczyk
Muzyka: Cezary Duchnowski
Światła i multimedia: Wojciech Puś
Współpraca scenograficzna: Marcin Chlanda
Asystentka kostiumografa: Emilia Sarga
Asystenci reżyserki: Ludmiła Dziasek, Łukasz Groszkiewicz, Piotr Sędkowski


Fot. Bartek Barczyk, Jacek Poręba