poniedziałek, 30 września 2013

KAZIMIERZa KUTZa bój o "Piątą stronę świata"


Jeżeli pamiętacie Balladę o Zakaczawiu z Legnicy,  poznaliście Miłość w Königshütte z Bielska- Białej, widzieliście Korzeniec z Sosnowca, Dwanaście stacji z Opolato szybko zauważycie, że Piąta strona świata z Katowic jest  z tej samej bajki. W podobnej tonacji, tematyce, stylistyce. W pięknym i ważnym związku człowieka z ziemią, która go wydała, ukształtowała. To teatralny obraz  odkrywania prawdziwego siebie, docierania do istoty prawdy o sobie, uświadamiania sobie roli własnych korzeni.  To dojrzewanie do świadomości własnej tożsamości, do samookreślenia siebie wrośniętego w genotyp miejsca, z którego się pochodzi i którego jest się nośnikiem, gdziekolwiek człowiek się znajdzie w swej wędrówce po ziemi.

Piątą stroną świata jest Śląsk -miejsce, historia, polityka, mentalność, język, ludzie-w swoim bogactwie i nędzy. Jest to symboliczno-mityczny obszar, który prymarnie, rdzennie definiuje, określa, naznacza człowieka piętnem, wyjątkowością szczególną, co jest błogosławieństwa darem  ale bywa i niezbywalnym przekleństwem.  Staje się losem , z którym trzeba sobie poradzić, z którym musi się żyć. A akceptacja jest jedynym wyjściem, bo alternatywy nie ma. Nie uciekniemy od przeszłości wrośniętej w naszą pamięć, nie uciekniemy od samego siebie. Los możemy kształtować wedle woli na tyle ile nam historia i presja polityki, dyktat okoliczności i determinacji indywidualnej pozwoli. Ale to kim jesteśmy stanowi o naszej wartości i nie ma sensu się tego wyrzekać. Trzeba przyjąć to z pokorą i uczynić swoim atutem, znakiem firmowym, siłą. W tym sensie piątą stronę świata stanowimy sami dla siebie lub mówiąc inaczej niesiemy ją w sobie. To my jesteśmy tym terytorium  określonym przez przeszłość, z krajobrazem wewnętrznym ukształtowanym przez historię, mentalność wyniesioną z domu, religią przekazaną przez rodzinę, środowisko i światopogląd-wypadkowe miejsca urodzenia, wychowania i wykształcenia. Skąd pochodzę, co mnie definiuje, określa, kim jestem i kim mogę w związku z tym być, to  tej sztuki poszukiwanie.  Uzbrojeni w samoświadomość własnej tożsamości, możemy przemierzać świat, podbijać go lub się mu poddać ale zawsze będziemy sobą-wyjątkowi i szczególni, wyróżniający się, naznaczeni. Nie jest istotne czy żyjemy w miejscu swojego urodzenia, wychowania, dorastania czy gdziekolwiek indziej, zawsze będziemy u siebie, zawsze stanowimy własną , małą, indywidualną , nawet jednoosobową ojczyznę. Bo niesiemy ją w sobie zawsze i wszędzie. Kazimierz Kutz jest tego personifikacją. Niezbitym dowodem, prezentacją żywą, barwną, wiarygodną. Zarówno w życiu, jak i poprzez dzieło swego życia.

Spektakl Teatru Śląskiego z Katowic zrealizowany przez Grzegorza Talarczyka jest jak świetnie zagrany monodram zilustrowany scenkami rodzajowymi, abstrakcyjno-groteskową animacją graficzną w tle, skrótowym, powściągliwym ruchem scenicznym zaprawionym ciekawą muzyką.  Ale to narracja głównego bohatera nadaje ton , tworzy klimat, stanowi oś wszelkich zdarzeń. Opowieść , której forma, brzmienie-monotonny, spokojny, opanowany, relacjonujący tembr prowadzi nas przez historię Śląska, jego życie i tych wszystkich, którzy byli dla głównego bohatera ważni, bliscy i kochani. Prostota, ograniczenie się do znaku, symbolu, czyni to przedstawienie przejrzystym, komunikatywnym, jasnym. Lekkim, oszczędnym, refleksyjnym i lirycznym. Pozbawia go dramatyzmu, wyrazistości, głębi. Jest  brykiem z  historii Śląska. Jest tożsamościowym cv Ślązaka. Dowodem na złożoność losu, jego poplątanie. Ilość wątków , postaci, dykteryjek rozmywa wyrazistość problemu.  Stosowany skrót powoduje płaskość charakterystyk. To co ma porażać, mocno przemawiać, staje się lekkostrawnym przekazem. To, co miało rozbudzać ciekawość rozpływa się w folklorystycznej, kuglarskiej wielowątkowej , atrakcyjnej formie. Nie ma ten teatr drapieżności, ostrości, mocy jaka niesie prawdziwie twarda , rzeczywista relacja. Dramat Śląska i Ślązaków jawi się jako uładzona, wyprasowana  simply story, telenowela, cepeliada, która tylko w tle majaczy komplikacją , cierpieniem, krwią i łzami. To teatralna lektura uzupełniająca, ale pozbawiona pazura,  porażenia prawdą, mocnego przeżycia, takiego na jaki w istocie zasługuje. To spektakl bezpieczny, grzeczny obojętny w wyrazie i formie. Nie dotyka istoty rzeczy jakby nie chciał nikogo obrazić, dotknąć. Jakby nie chciał nikim wstrząsnąć. Sentymentalne śląskie kluchy zaprawione gwarą, zrozumiałą, ujmującą, gładką. Obojętną. Zbyt dużo tu dystansu, spłaszczonego humoru, skrótu, opanowania, zdyscyplinowania w relacji, by zaistniało w przekazie wzruszenie, refleksja, wstrząs, który byłby mocno uzasadniony, wiarygodny.

W przeciwieństwie do samego Kazimierza Kutza, który po spektaklu zabrał głos. Artysta polityk pokazał , jakie ten spektakl mógłby wzbudzić emocje, jakie prawdziwe wątki nie zostały poruszone, należycie podkreślone, dobitnie zaakcentowane. Z pasją, determinacją wojownika występującego w słusznej sprawie podkręcił atmosferę tego teatralnego spotkania i z całą mocą swojej osobowości wyartykułował istotę swojego /również książkowego/ przekazu. Kutz przybrał barwy wojenne. Nachmurzony, zaczepny, oskarżycielski, roszczeniowy ostro zaatakował obojętność świata na sprawy Śląska i Ślązaków. Kazimierz Kutz zna swoją wartość, zasługi. Na bazie autorytetu i pozycji nie tylko wielkiego artysty ale i czynnego polityka stara się wywalczyć szacunek dla regionu, z którego pochodzi. Domagał się przeprosin, dofinansowania, zainteresowania. Konsekwentnie reklamował , promował, podkreślał atuty Śląska, zasługi, wartość Ślązaków. Wskazał rolę kulturotwórczą, gospodarczą tego regionu- dumnego, wyjątkowego, wartościowego, zasłużonego- o znanym,  ale, jak podkreślał, niedocenionym przez Polaków potencjale.  Temat Śląska na pewno jest dla Kazimierza Kutza bardzo ważny.  Powinien być ważny dla wszystkich. Prosto ze sceny, głosem pewnym i oskarżycielskim, już raczej nie jak artysta ale  jak  polityk mówił o obozach koncentracyjnych zorganizowanych przez Polaków,  w których przetrzymywano, męczono i wykorzystywano Ślązaków. Nie zawahał się stwierdzić, że to było polskie Auschwitz. W przeciwieństwie do sztuki , którą właśnie obejrzeliśmy, nie gasił ale podkręcał emocje. Swoją prawdę o krzywdzie i niedocenianiu Śląska wyartykułował brutalnie, dosadnie, wprost, kontrowersyjnie. Bez ogródek. Bez dyplomacji. Bez pozoru politycznego zawoalowania. Zaszarżował, by wywołać w nas wstrząs, choćby miał to być jego bój ostatni.


Książkę Kazimierza Kutza trzeba przeczytać, przedstawienie obejrzeć, a Śląsk i Ślązaków, jeśli się nie zna, poznać. Bo są solą tej ziemi, polskiej ziemi, perłą w jej koronie. A o piątej stronie świata każdego z nas nie zapominajmy. Dbajmy o nią, hołubmy ją i rozpieszczajmy. To sól naszej istoty, tej istoty, która przesądza o rysie indywidualnym, odrębnym, wyjątkowym, wartościowym każdego z nas. Kazimierz Kutz to artystyczny diament,  taki śląski węgiel, który przez całe swoje życie , ostro brał się do roboty.

My też możemy. Tylko czy nam się zechce chcieć. Czujemy się wolni, nieograniczani. Teraz , gdy tak bardzo zachłystujemy się światem całym. Czujemy się świata , nie jakiegoś tylko konkretnego miejsca, obywatelami. To nasze wewnętrzne ojczyźniane terytorium na mapie świta kurczy się, choć nigdy nie zostanie nam wydarte do końca. Od nas samych zależy w jakim stopniu my, poprzez to, kim jesteśmy i skąd przychodzimy, będziemy mogli zaproponować światu, to co mamy najcenniejsze- własną kulturową  spuściznę, swój ojczyźniany genotyp historyczny i osobowościowy. To właśnie teraz dokonuje się walka o to, co jest ważniejsze- my dla świata czy świat dla nas. Czy pozostaniemy sobą , wyjątkowym, osobnym, szczególnym, niezależnym, świadomym swojej tożsamości bytem czy staniemy się pawiem narodów.

0 komentarze:

Prześlij komentarz