wtorek, 31 stycznia 2023

PRAWDZIWY NORWESKI BLACK METAL TEATR COLLEGIUM NOBILIUM



Na wstępie wyznam, że heavy czy black metal to nie moja bajka. Nie kupuję tego unieważniającego wszystko wokół jazgotu w kostiumie zombie. Nie znoszę zbyt mocno napierającej na mnie presji  brzmienia, które siłowo zaszczuwa moje ego. Agresji i destrukcji, jaką we mnie wywołuje. Moje "ja" natychmiast umiera i nie odradza się w czymś potężniejszym, lepszym. Nie wierzę w szczerość tekstów, w tą przerysowaną konwencję, która jest znakiem firmowym buntu, siły, pewności siebie i ma być zabawą, odjazdowym resetem, wyzwoleniem. W oparach satanizmu, mistycyzmu, mroku nie czuję się bezpiecznie. Instynktownie uciekam. Muszę się ratować. 

A jednak  z ciekawości znalazłam się na spektaklu PRAWDZIWY NORWESKI BACK METAL w Teatrze Collegium Nobilium. Bo jest oparty na faktach, bo dotyczy młodych ludzi( jak Anders Breivik, super bohater innej real horror bajki), pochodzących z Norwegii, z kraju, którego nie znam. Bo chcę czegoś się dowiedzieć, poznać historię zespołu Mayhem. I zobaczyć studentów IV roku kierunku aktorstwo (specjalność aktorstwo dramatyczne) Akademii Teatralnej w Warszawie w ich przedstawieniu dyplomowym.

Od samego początku spektaklu dominuje mrok, wrzask i chaos. Obsceniczność i przemoc. Chora fascynacja złem. Rozchełstane, buńczuczne wyznania, deklaracje, relacje podbite muzyką z offu, np. piosenka FREEZING MOON. Odnieść można wrażenie, ze to jakaś dziecinada, wygłup, zabawa. Demonstracja buntu nastolatków. Ale z prób zespołu, około koncertowych spotkań bardzo szybko wyłania się obraz mentalny grupy, który budzi przerażenie. Wszystko jest żywą prawdą: szczeniackie dokazywnie, złowieszcze poczucie siły, naiwna pewność siebie, która w amoku brutalnie zabija (członków zespołu, przypadkowe osoby). Nie poznamy tekstów piosenek(choćby fragmentów), nie sposób więc skonfrontować, co tak naprawdę poza brzmieniem, charakteryzacją, kostiumem uwiodło fanów tego gatunku muzyki. Może właśnie ta destrukcyjna, mordercza siła jest magnesem. Black metalowcy przekuwają  siebie, osobiste doświadczenia i doznania, ekspresję w sztukę o dużej sile oddziaływania a to definiuje cel i wyraża  styl życia fanów.  Inspiruje do działania. Sceniczna krew, śmierć, splątanie mentalne, dziecinna niedojrzałość, oziębłość emocjonalna, brak empatii, psychozy, wycofani rodzice, znienawidzony kościół, przekaz medialny epatujący przemocą robią ogromne wrażenie, przekonują o autentyczności przekazu. Wszystko zlewa się w infekującą moc destrukcji. Problem polega na pewności, że ma się rację, wyrosłą z głupoty, frustracji, buntu,  megalomanii, chorób psychicznych. Przy braku granic, wyobraźni i odpowiedzialności. W całkowitym poczuciu bezkarności. Drugim dnem jest jednak sława, pieniądze, władza-sceniczny rząd dusz -czyli to, o co się walczy prawie w każdej dziedzinie życia. 

W spektaklu przedstawiono historię samobójstwa charyzmatycznego wokalisty Deada(świetna Katarzyna Anna Dominiak), fenomenalnie beznamiętnie opowiedziany przebieg zabójstwa geja w parku przez psychopatę Barda Fausta(przerażającą naiwność, bezrefleksyjne okrucieństwo lekko ale wiarygodnie zagrał Kacper Jan Lechowicz), charakter przywództwa lidera grupy Euronymusa(opętany złem lider, ugrzeczniony chłopiec po zdjęciu peruki -doskonała metamorfoza Macieja Łączyńskiego) i podłoże przerażającego zabójstwa dokonanego przez urodzonego mordercę Varga( fenomenalny, epatujący agresją, nienawiścią, złem, egocentryczny w tej roli Adam Szustak). Scenariusz  spektaklu, napisany przez Michała Kmiecika, oparty jest na  historii zespołu Mayhem. Nawiązuje do skandali, morderstw, samobójstw Deada, wydarzeń budzących grozę, perspektywy mediów(Magdalena Prosuł w roli Prezenterki), porusza temat roli, postawy rodziców-ojcowie nieobecni, matki zdystansowane, obojętne (bardzo dobra w roli matki Varga Vikernesa Janina Komorowska-Jankowska). Mocno swoją obecność na scenie zaznaczyła Helena Englert. Interesująco wypadł w roli Necrobutchera, basisty stojącego w opozycji do zespołu, Wojciech Wereśniak.

Marcin Liber wyreżyserował ciekawy spektakl dla widzów powyżej 16. roku życia. Doskonale oddał nastrój i charakter działalności norweskiego black metalu. Może przy okazji i innych metalowych formacji. Kostiumy, światło, charakteryzacja, projekcje zdjęć i wideo oraz ekspresja choreograficzna bardzo się do tego sukcesu przyczyniły. Zabrakło tylko mocnego prawdziwego brzmienia muzyki, tekstów zespołu Mayhem, ale pewnie w całym zamyśle artystycznym miało to dla twórców nieistotne znaczenie. Wyobrażam sobie, że mogłyby być największym argumentem dla przeciwników, oskarżycieli black metalu(rasizm, faszyzm, seksizm, homofobia). Również w sprawie naśladownictwa, wyboru postawy zła(satanizm), śmierci(samobójstwa, zabójstwa), agresji, przemocy jako głównego oręża w wyrażaniu siebie, w walce o swoje. W tworzeniu wyjątkowej muzyki, budowaniu kariery artystycznej. Cały spektakl, zamysł scenariusza, jest backgroundem koncertowego brzmienia black metalu. W pewnym sensie jest nim samym. Pozostawia nas w mroku, smutku i zdumieniu, jak bardzo dziwny jest ten świat. Jak trudno go na lepsze zmienić. Zmieniają się składy osobowe zespołu Mayhem, nazwa, jego muzyka trwa. "W ramach promocji płyty Daemon, zespół odbył europejską trasę koncertową na przełomie września i października 2019 roku pod nazwą Northern Ritual"*. Jeśli spektakl jest farsą, to ja się nie śmieję. Bynajmniej, jestem przerażona.

Aha, plakat do spektaklu jest doskonały-mroczny, tajemniczy, niejednoznaczny. 


PRAWDZIWY NORWESKI BACK METAL
Tekst: Michał Kmiecik
Reżyseria: Marcin Liber
Scenografia, kostiumy, światło: Mirosław Kaczmarek
Asystentka reżysera: Ada Branecka

Obsada: Katarzyna Anna Dominiak (Dead), Helena Englert ( Marie, Przewodniczka, Aparat marki KODAK), Janina Komorowska-Majkowska (Lene Bore, Strzelba), Kacper Jan Lechowicz (Bard/Faust, Dziwny Detektyw 2), Maciej Łączyński (Euronymus), Piotr Napierała (Hellhammer), Magdalena Prosuł (Dziwny Detektyw 1, Prezenterka), Adam Szustak( Varg), Wojciech Wereśniak ( Necrobutcher, Pastor Royksopp).

* Wikipedia

czwartek, 26 stycznia 2023

MOC PRZEZNACZENIA TEATR WIELKI- OPERA NARODOWA METROPOLITAN OPERA

 

Opera to zachwyt i uniesienie, bogactwo treści i formy bardzo atrakcyjnej inscenizacyjnie. Tak jest i w tym przypadku. MOC PRZEZNACZENIA Giuseppe Verdiego z librettem Francesco Marii Piave wg Don Álvaro Ángela Péreza de Saavedra i Friedricha Schillera to siła współczesnej koncepcji reżyserskiej Mariusza Trelińskiego, piękna zapierającej dech scenografii Borisa Kudlički. Przede wszystkim jednak historii miłosnej w czasach wojny i dyktatu twardego patriarchatu ceniącego wyżej honor i zemstę nad głębokie uczucie dwojga młodych ludzi, Leonory i Alvara, których unieszczęśliwi fatum. Smutne jest to, że rozłam w rodzinie wynikły z nieposłuszeństwa, towarzyszący temu przypadek prowadzi do śmierci wszystkich uwikłanych w tragiczne zdarzenia. Wokół toczy się wielka wojna. Jak w soczewce skupia się w niej zło, u źródła którego dominuje upór, brak woli wzajemnego zrozumienia i przebaczenia, unikanie okazji do zgody. Prowadzi to do konstatacji, że zarzewia wojny trzeba szukać w każdym z jej uczestników. A skutki ponoszą wszystkie strony konfliktu. Przyczyny leżą w niemożliwych do naprawienia relacjach międzyludzkich, w systemie przemocy, dominacji siły, która za wszelką cenę pragnie udowodnić, że ma, wbrew zdrowemu rozsądkowi, twardej logice, prawdzie, rację. Nieszczęście wynika z zacietrzewienia, ze sztywnego stosowania martwych zasad, nieludzkich norm, uznawanych zwyczajowo za słuszne. Wojna jest starciem między starym a nowym systemem wartości. Jest forpocztą rewolucji. Ale okrutna i zła zawsze niesie ból i cierpienie, powoduje głód i nędzę, bezdomność. Sprowadza choroby i śmierć na niewinne ofiary. Jest piekłem, żywiołem, który resetuje każdą rzeczywistość.

Nie sposób zrozumieć,  jak to jest możliwe, że miłość( tu: ojca, córki, brata, kochanka) może być przyczyną dramatu: śmierci wszystkich głównych bohaterów, triumfu zemsty. Wyniszczającej wojny. Trzeba bardzo kochać w co się wierzy, o co się walczy: ludzi, pieniądze, przekonania, racje, terytorium, by być gotowym na poświęcenia, cierpienia, śmierć. Wieczną okrutną udrękę. Tylko moc przeznaczenia rodzi takie paradoksy. Moc przeznaczenia bez mocy wybaczenia, kompromisu, negocjacji. 

Uwertura Verdiego jest przepiękna, porywająca, od pierwszych taktów chwyta w swe władanie.  Zwłaszcza że na scenie zaczyna się akcja w reprezentacyjnej rezydencji generała Calatravy. Obrotowa scena(zbyt głośna) przenosi ją z miejsca na miejsce. Trwa wystawne przyjęcie, w sypialni Leonora szykuje się do ucieczki ale ostatecznie się na nią nie decyduje, w gabinecie ojca dochodzi do dramatu: Alvaro przypadkowo zabija ojca ukochanej, co pieczętuje tragiczny los wszystkich. Scenografia Borisa Kudlički przenosi akcję jeszcze na pole bitwy, do kasyna, na miejsce wypadku samochodowego Leonory, do pustelni zakonników, na zbombardowaną stację metra. Oprawa plastyczna następujących po sobie zdarzeń jest imponująca, robi duże wrażenie. Ma ogromną moc oddziaływania.

Soliści: Izabela Matuła (wspaniała Leonora), Tadeusz Szlenkier (interesujący Alvaro), Tomasz Konieczny (przekonujący Calatrawa, zakonnik Gwardian), Krzysztof Szumański(poprawny Carlo, brat Leonory), Monika Ledzion-Porczyńska (piękna ale rozczarowująca Preziosilla) wraz z chórem Opery Narodowej(wspaniała scena zbiorowa w metrze) sprawiają swą sztuką, że dramatyczne losy bohaterów mocno angażują i wzruszają.

Twórcy mieli bardzo trudne zadanie, by odświeżyć operę Verdiego z 1862 roku. Wypracować  jej wiarygodną artystyczną wizję, nadać ponadczasową wymowę. Obecnie patriarchat stracił na wyrazistości, sile, znaczeniu. Kobiety nie są już dziś tak uległe, zastraszone, podporządkowane, uzależnione od mężczyzn jak Leonora. Przyczyny wojen są złożone, niejednoznaczne. Honor stał się słowem obcym, nie jest więc bezpośrednim motywem zbrodni. Podobnie zemsta, nie ma tak morderczego znaczenia, by ścigała swe ofiary bez możliwości przebaczenia, zwłaszcza, że brat Leonory, Carlo, wie o walecznym, szlachetnym sercu Alwara.  Czasem więc rzeczywistość sceniczna nie jest do końca spójna. Mentalność, charakter bohaterów, ich motywacje i działanie, wypowiadane frazy nie są kompatybilne ze scenograficznymi akcentami, ze sceniczną akcją sugerującymi dzisiejsze czasy(króliczki  Playboya, samochodowy wypadek Leonory, metro). Subtelne nawiązanie do motywu zemsty Hamleta- Carla oraz ducha Ojca-Calatrawa, pojawiającego się w finale opery wydaje się słusznym wzmocnieniem tworzonej na scenie narracji. Czyni przekaz uniwersalną przestrogą, mocnym ostrzeżeniem. Duch patriarchatu zbiera swoje żniwo śmierci, wydając wojnę miłości z przywiązania do starych, twardych, niewzruszonych zasad. Archaiczna figura ojca, to co sobą reprezentuje, nie oszczędza nikogo. Straszy po dziś. Bezwzględny, pozbawiony emocji, zimny macho jest nieśmiertelny. Stosuje taktykę spalonej ziemi, pozostawia po sobie smutek i pustkę. Ból.   

Propozycja artystyczna Mariusza Trelińskiego, wizualna Borisa Kudlički, artystów i twórców tej opery nie przekonuje do końca. Ale warto się poddać pięknu sztuki. Warto przyjrzeć się skutkom ślepego posłuszeństwa, zacietrzewienia, bezsensownej zemsty, zła wojny(emocji, namiętności, walki toczącej się w każdym z bohaterów). Warto poznać trudności odrzucenia wpajanych przez wychowanie, religię, system wartości( nie miłość jest najważniejsza a posłuszeństwo, odwet i zemsta), które zabijają w ludziach człowieczeństwo. Inscenizacja pozostawia widzów z poczuciem straty, z obrazem okrucieństwa wojny, niezawinionego cierpienia. Dowodzi, że uwolnienie się od społecznych zasad, moralnej normy jest niemożliwe, każda udzielana pomoc jest niewystarczająca(Leonorze w klasztorze, uchodźcom w metrze), każda ucieczka kończy się porażką(Leonory do pustelni, Alvara na wojnę). Przeznaczeniem zbuntowanych, nieposłusznych, nieprzystosowanych, ale też tych niewinnych jest śmierć. Klęska. Miłość sromotnie przegrywa. Jest tu pierwotną przyczyną wszelkiego nieszczęścia.


MOC PRZEZNACZENIA Giuseppe Verdi z librettem Francesco Marii Piave wg Don Álvaro Ángela Péreza de Saavedra i Friedricha Schillera

Dyrygent: Patrick Fourniller
Reżyseria: Mariusz Treliński
Scenografia: Boris Kudlička
Kostiumy: Moritz Junge
Charakteryzacja, peruki: Waldemar Pokromski
Choreografia: Maćko Prusak

Soliści: Izabela Matuła (Leonora), Tadeusz Szlenkier (Alvara),Tomasz Konieczny (Calatrawa, zakonnik Gwardian), Krzysztof Szumański(Carlo, brat Leonory), Monika Ledzion-Porczyńska (Preziosilla), Dariusz Machej (Brat Melitone)

fot. K. Bieliński, Teatr Wielki-Opera Narodowa

niedziela, 22 stycznia 2023

3SIOSTRY TR WARSZAWA NARODOWY STARY TEATR IM. HELENY MODRZEJEWSKIEJ W KRAKOWIE


Spektakl 3SIOSTRY Luka Percevala to studium schyłku, końca bez epilogu. Bez znieczulenia. Bez nadziei. Przekształca słowo "Trzy" w cyfrę "3", w sugestię nieskończonego zwielokrotnienia człowieczeństwa uprzedmiotowionego. 
 
W przestrzeni zamkniętej, mrocznej, dusznej, mimo że z oknem ogromnego lustra, otwartym na podświadomość, wyobraźnię, prawdę, kondensuje się rozczarowanie życiem poprzez kwestionowanie jego sensu, rozpad pamięci prowadzący do braku zrozumienia po co to życie jest, dokąd prowadzi, jakie ma znaczenie. Stan depresji i dezorientacji pogłębia się, frustracja kieruje ku rezygnacji, ku śmierci. Izolacja prowadzi do wyobcowania z samym sobą, z otoczeniem. Brak więzi-tych prawdziwych, mocnych, szczerych z drugim człowiekiem, ze światem- zabija wszelką nadzieję. A jej brak wiarę i miłość, które stają się niemożliwe, są poza emocjonalnym zasięgiem. Pogłębia to smutek, okrucieństwo odczuwania własnej niezawinionej klęski. W istocie to indywidualna ocena siebie, świadomość własnej niemocy wobec wymagań istnienia wywołuje frustrację, rezygnację, rozpad osobowości. Uporczywe przyglądanie się sobie (tu w ogromnym lustrze), sprowokowana sytuacją nieustanna wiwisekcja nie pomaga w poznaniu siebie a zaburza, zaciera prawdziwy obraz rzeczywistości( pozostaje abstrakcyjny obraz w lustrze). Ważne jest to, że bohaterowie tego lotu skierowanego w niebyt  nie dostrzegają winy w sobie. Nawet jeśli przyznają się do zaniechania działań, rezygnacji z planów, porzucenia ambicji, to wskazują na przyczyny zewnętrzne, powody niezależne od ich woli. Są adecyzyjni, sterowani, modelowani. Ulegli. Ich bunt wobec niesprawiedliwego losu, niechcianego położenia jest czysto deklaratywny. Bezsilny, bezskuteczny. Jest ostatnim życia tchnieniem. Jednak są głęboko nieszczęśliwi, to pewne. I pielęgnują to uczucie w sobie, karmią mamoną przeszłości, fantazji, niemożliwych do spełnienia planów. Jasne jest, że obserwowana przestrzeń, i to co ją wypełnia, jest już martwa. I rezonuje tylko dla widzów złowieszczym powidokiem. Grozą ostrzeżenia. 

Rodzajowość Czechowa została tu zredukowana, unieważniona, zlekceważona. Bo jest zbędna. Perceval otworzył przed nami bohaterów we wnętrzu ich własnego wyobrażeniu o życiu, o sobie, o innych. Spowodował, że obserwujemy ich intymny świat w strumieniu rozpadającej się, geriatrycznej, zaburzonej świadomości. 

Zamknięci w kapsule samozniszczenia bohaterowie-wypaleni, zrezygnowani, starzy mentalnie i fizycznie- doskonale wiedzą, co jest esencją, napędem życia: praca, praca, praca i ekspansja(powrót do Moskwy, zmiana-małżeństwo, wyjazd), czerpanie siły ze wspomnień (dzieciństwo, młodość, rodzice). Doskonale wykształceni, dobrze wychowani, wydawać by się mogło optymalnie przygotowani do życia, przegrywają wszystko. Nie mają wyjścia. Pozostaje im trwanie w beznadziei lub ucieczka w śmierć (samobójstwo). System więc zabija a nieumiejętność przechytrzania ograniczeń, przekuwania porażki w sukces to umożliwia. Niewydolność jednostki podkreśla tylko jej słabość, mimo że przypisuje się jej tak wielkie znaczenie. Następuje całkowity rozpad, rozśrodkowanie rodziny,  zachód podbijają barbarzyńcy (obcy, inny, głupi=Natasza), wypierają bezpardonowo stary świat nie proponując nic w zamian, wykorzystują dla siebie jego zdobycze, ideologię, prawo. Z czasem sami wpadają w sidła systemu, który również i ich niszczy. Patriarchat zostaje pozbawiony władzy, kobiety wyczerpane nadmiarem pracy, nudy z pełną świadomością  wypalenia, zmęczenia, znalazły się w pułapce, jaką same sobie wywalczyły. Wszyscy samotni, bez wsparcia, pociechy, już bez złudzeń bezwolnie poddają się postępującej degradacji. To musi bardzo boleć. Cierpienie jest karą za podporządkowanie się systemowi, zaniechanie walki, braku kreatywności i przyjęcie perspektywy "świat to ja".

Luk Perceval brutalnie obnaża współczesność tkwiącą w uwięzieniu własnej tożsamości, przeszłości, słabości. Koncepcji. Sztuka Antona Czechowa jest doskonałą matrycą, na której reżyser buduje swoje obserwacje, konstatacje, rozwinięcia kompatybilne z pierwowzorem. 3SIOSTRY są tu pryzmatem, który rozszczepiając obraz rzeczywistości uwidacznia  to, co jest ponadczasowe, stałe, ważne. Wskazuje, że postrzegamy świat przez egoistyczne "dla mnie", egocentryczne "ja" w zbudowanym przez siebie samego piekle. Bez poczucia winy, bez ponoszenia ryzyka, brania odpowiedzialności.  W wielkiej samotności, w strachu przed bezradnością wobec upływającego czasu, w uporczywej postawie wypierania miłości, w nieśmiertelnym lęku przed śmiercią, ubezwłasnowolniającą starością. Z brakiem zgody na przeznaczenie ale zaniechaniem walki o zmianę siebie, losu. Gdy każdy czuje się bogiem a okazuje diabłem. Przyglądając się swemu odbiciu w lustrze-bez szacunku, godności, pewności- widzi tylko własne wyobrażenie, fantazje, majaki, nie prawdę, której poszukuje, nie innych, których potrzebuje, nie siebie, którego zdradza.  Gdy emocje zalewają rozsądek, zaburzają rzeczywistość lustro wibruje. Generuje abstrakcję, splątanie, chaos. Wizualizuje niepokój, dezorientację, zagubienie.

Spektakl jest dla widzów lustrem, działającym jak to ze scenografii.  Pokazuje starzejącą się Europę w czasach kryzysu, rozpadu (pandemia, wojna). Czy jest szansa, że pomoże nam się zmienić? Że przestaniemy, jak bohaterowie 3SIÓSTR, czuć się jak niesprawiedliwie pokrzywdzone ofiary, rozpamiętujące swoje porażki, wychowani po nic, szlachetni na nic, przegrani. I zmartwychwstaniemy, odnajdując na dobry początek miłość do siebie samego, wiarę pomimo przeciwności losu. Poznamy smak szczęścia, wykorzystamy jego życiodajne wzmocnienie. Więc przetrwamy. Przetrwamy obietnicą nowego początku. W wyprawie w wieczność. Perceval za Czechowem ale bez dystansu, z przerażającą determinacją tłamsi pokusę takiej ułudy, marzenia.  Jakby z niego samego przenikał do spektaklu smutek, rezygnacja, poddanie się nieuniknionemu. 

Sztuka pozostawia nas w mroku  głębokiego przygnębienia.  Z konsekwencją bezduszności okrucieństwa swego oddziaływania. Jak czarna dziura pochłania światło wszelkiej nadziei. Wprost mówi, że się nie zresetujemy. Nie uratujemy. A więc marnie sczeźniemy odrażający, słabi, źli. Jak bohaterowie filmu Luisa Buñuela ANIOŁ ZAGŁADY. Jak wszyscy- w nieuchronnym przebiegu czasu, w obrocie materii-przegrani. 

3SIOSTRY  WEDŁUG TRZECH SIÓSTR ANTONA CZECHOWA

Tłumaczenie: Karolina Bikont
Reżyseria: Luk Perceval
Scenografia: Philip Bussmann
Kostiumy: Annelies Vanlaere
Muzyka: Karol Nepelski
Reżyseria światła: Mark Van Denesse
Współpraca dramaturgiczna: Roman Pawłowski
Asystenci reżysera: Alek Niemiro, Aleksandra Śliwińska
Asystent literacki: Jacek Telenga
Kierowniczka produkcji: Karolina Pająk-Sieczkowska

Obsada: Jacek Beler, Zygmunt Józefczak, Natalia Kalita, Rafał Maćkowiak, Maria Maj, Marta Ojrzyńska, Jacek Romanowski, Małgorzata Zawadzka, Mirosław Zbrojewicz, oraz Oksana Czerkaszyna (gościnnie)

Uwagi: 
koprodukcja TR Warszawa i Narodowego Starego Teatru w Krakowie; premiera przełożona z 20.04. na 20.06.2021 ze względu na obostrzenia pandemiczne

fot. Monika Stolarska

niedziela, 15 stycznia 2023

FRANKENSTEIN TEATR IM. STEFANA ŻEROMSKIEGO W KIELCACH



Remedium na całe odczuwalne zło tego świata jest sen o dobru. Uwolnione o nim marzenie. Radykalna zmiana. Co umarło można wskrzesić, co ukryte można pokazać, co zabronione zmienić, przeżyć. Co wyparte przyjąć, zaakceptować, ożywić. Można poczuć, co jest znieczulone i, co najważniejsze, być, kim się jest naprawdę, choćby to było niewiarygodne, na pozór absurdalne. Wbrew wiedzy, logice, ustalonemu porządkowi. To może być oswajanie traum, fatum, lęków(ich wizualizacja, personifikacja). Inspiracja. Pomysł na przełamanie impasu, pokonanie poczucia klinczu, stanu niemożności, cierpienia. Konwencja snu, jego specyficzna narracja, niezwykła estetyka, dezorientująca konstrukcja zestawiająca zaskakujące sceny, nastroje obrazów i dźwięków to artystyczna wizja Jędrzeja Piaskowskiego, reżysera, oraz Huberta Sulimy, autora adaptacji i dramaturga spektaklu FRANKENSTEIN w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Moim zdaniem.

Dlatego scenografia Anny Marii Karczmarskiej i Mikołaja Małka wzmocniona muzyką Jacka Sotomskiego, kostiumami Rafała Domagały, choreografią Szymona Dobosika i reżyserią światła Moniki Stolarskiej  komponuje psychodeliczną pastelową, maksymalnie zredukowaną do znaku, nastroju, symbolu formę. Bardzo uproszczoną, odrealnioną, paradoksalną. Wprawiające w zdumienie zestawienia kolorów (srebrny strumyk, seledynowy drapieżny księżyc), kształtów (zaczarowany las/wysokie góry/zniekształcone głowy), scen (taniec monstrualnych much, realistyczne sceny), rekwizyty- akcenty(np. ludzkie serce z tętnicami, które są też błyskiem piorunu), monotonna, wyciszona muzyka z akcentami klasyki, popu, buduje absurdalną atmosferę, niepokojący nastrój ni to horroru, ni thrillera. Cały zespół aktorski zamysł twórców doskonale rozumie, czuje, konsekwentnie za nim podąża. To, co jest straszne, nie dotyka, jest zneutralizowane. Frankenstein zwyczajowo postrzegany jako potwór, monstrum, dziwadło, jest tu przyjemniaczkiem, hipsterem, gejem. Jednym z nas. Nie sposób się go bać. Wiemy, jakim jest bohaterem, ale nie czujemy lęku za sprawą narracji, charakteryzacji, gry aktorskiej. W końcu śnimy we śnie sztuki.

Tym samym dokonuje się reinterpretacja stereotypu wcielonego zła, wizualizacji pychy człowieka, który chce być równy Bogu. Doprowadza to do oswojenia i akceptacji figury/tworu/człowieka, którego należy się bać, wykluczać, unikać, eliminować. Wobec którego trzeba być uważnym, ostrożnym, zdystansowanym. Twórcy, zestawiając elementy groteskowe, komiczne z tragicznymi, poważne z zabawnymi, łącząc realne z nierealnym( konkretni ludzie i duchy), wyolbrzymiając rekwizyty (kula u nogi, ogromne serce), personifikując zwierzęta(zabawne muchy) rozmywają ostrość, wyrazistość, jednoznaczność ocen, postaw, wartości. Tworzą alternatywny, tragikomiczny obraz świata. Relatywizują. Łamią schematy. Dystansują się, zbaczają ze starych, zużytych szlaków interpretacyjnych. Pokazują, że na wszystko można spojrzeć inaczej; bez zahamowań,  uprzedzeń, szablonów.  Uwalniają podświadomość, pozwalają jej rządzić człowiekiem, by mógł on poznać siebie w pełni, by poczuł jak to jest być innym, autentycznym sobą. Jeśli pojawia się fałsz, kłamstwo, zmyślenie, udziwnienie to inspiruje się prawdą. Jak to we śnie, niemożliwe jest możliwe.

Doktor Frankenstein i Frankenstein, jego alter ego, to jednia. Pozorny konstrukt sprzeczności, niekonsekwencji, paradoksów. Rodzący się w strumieniu podświadomości zaprzeczającej lub stającej tylko w kontrze z wiedzą nabytą(książka Mary Shelley). FRANKENSTEIN- spektakl jest obrazem Doriana Greya. Widzimy ładne obrazki, dobrych ludzi, łagodne dobrotliwe potwory ale w istocie podszyte to jest ukrywanym monstrualnym lękiem, niepewnością, poczuciem odrzucenia, brakiem pewności siebie, akceptacji. U Piaskowskiego to doktor-milczący, zamknięty w sobie introwertyk, przerażony psychopatycznie wyglądający typ- wydaje się być złem realnym. Jego dzieło nie budzi grozy a sympatię, wyzwala przyjazne odruchy. Zaniepokojenie prowokuje swym zachowaniem twórca; "ja" ambitne, ztraumatyzowane, bo ekstremalnie bojące się śmierci i "ja" marzące o nieśmiertelności, tworzące poza czasem rozwijające się ciągi dalsze, optymistyczne, radosne, dobre. Szczęśliwe. Marzenie senne godzi sprzeczności.

Ambiwalencja to słowo klucz dla tego spektaklu. Wywołują ją  sprzeczne emocje, uczucia, stany świadomości uwolnione od kodeksu poprawności tożsamościowej, społecznej, moralnej. Rozpięcie między niemożliwym a pożądanym jest przestrzenią, w której rodzi się nowe. Tego dowodzi Piaskowski z Sulimą. Tworzą estetykę, interpretację literackiego utworu odmienną od wszystkiego, co dotąd się znało, bo jest dwuznacznie, tajemniczo, nieoczywiście. To zaskakuje, zmusza do myślenia, przewartościowań. Gwarantuje niezłą robotę z samym sobą, bo każdy chce wiedzieć, czy to, co się dzieje na scenie, ma dla niego sens, wartość, znaczenie. W sztuce też o to przecież chodzi. 

Pokazanie tego paradoksu, zmiana sensów, podważenie kanonicznego odczytania dzieła literackiego prowadzi do zaskakujących efektów. FRANKENSTEIN Mary Shelley w teatralnej odsłonie Piaskowskiego i Sulimy staje się pretekstem do opowiedzenia ich własnej historii o człowieku, który tylko w marzeniu sennym jest sobą- znieczulony, wolny i szczery. Sen jednak przemija, a twarde życie toczy się nadal według niezależnych od niego warunków. Dlatego musi to być sen śniony we śnie. Po kres, aż stanie się silną wizją, nową, otwartą na niekończące się zmiany rzeczywistością. Calderon już w swej sztuce dowodził, że życie jest snem, świat wielkim teatrem. Przeżywaną iluzją, złudzeniem. 

Podstępnie prosty, naiwny, dziecięcy w swej plastyczno- muzycznej wymowie spektakl nie jest wbrew pozorom łatwy w odbiorze. Przez widzów może nie być zrozumiała interpretacja postaci, których charakterystyka i znaczenie zostało odwrócone, rozdwojone, splątane. Widmo matki Mary Shelley przemyka po scenie. Autorka się nie pojawia. Doktor, tajemniczy, kreatywny, ambitny człowiek z własnych traum, słabości, mroków duszy, z tego, co w nim umiera, lub wydaje się umarłe, tworzy Frankensteina.  W istocie siebie samego. To akt desperacji umożliwiający przybliżenie się do tego, co paraliżuje, zmierzenia się z samym sobą odrzucanym, niechcianym przez siebie i świat a jednak integralnie własnym, tak naprawdę niezbywalnym. Tym samym stwór, żyjący w nim samym- obcy, dziwny, przerażający, wywołujący lęk - jest jego integralną częścią, składającą się na złożony obraz siebie, który trzeba dobrze poznać, oswoić, zaakceptować. I go polubić. Nie można tego stanu rzeczy zlekceważyć. Nie da się niechcianej części siebie wyeliminować, zabić. Piaskowski z Sulimą i zespołem aktorów, twórców proponują nowe odczytanie FRANKENSTEINA. Przedstawiają złożoną naturę człowieka, która nie jest zamysłowi Mary Shelley obca, choć może się wydać z pierwowzorem sprzeczna, w swej konstrukcji niespójna. Radykalne zmiany w interpretacji jej dzieła wymagają niestandardowego na jego teatralne wcielenie spojrzenia. JA, FRANKENSTEIN w każdym z nas istnieje. Miłych snów, we śnie, nie tylko tym teatralnym. 



FRANKENSTEIN Mary Shelley

Tłumaczenie: Maciej Płaza
Reżyseria: Jędrzej Piaskowski
Dramaturgia i adaptacja: Hubert Sulima
Scenografia: Anna Maria Karczmarska i Mikołaj Małek
Kostiumy: Rafał Domagała
Muzyka: Jacek Sotomski
Choreografia: Szymon Dobosik
Reżyseria światła: Monika Stolarska

Obsada:

Dagna Dywicka
Ewelina Gronowska
Joanna Kasperek
Beata Pszeniczna
Mateusz Bernacik
Jacek Mąka
Wojciech Niemczyk
Andrzej Plata
Dawid Żłobiński



fot. Monika Stolarska/mat. teatru

czwartek, 12 stycznia 2023

MARIA STUART TEATR NARODOWY W WARSZAWIE



MARIA STUART Friedricha Schillera w przekładzie Jacka St. Burasa, reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego, oprawie plastycznej Mirka Kaczmarka jest propozycją ambitną, spójną, solidną. Mimo odległego od współczesności czasu akcji, miejsca, osób wnikliwie bada naturę władzy, ludzi, którzy mają odwagę po nią sięgnąć, mówi o jej cechach uniwersalnych. Powściągliwość środków wyrazu, minimalizm formalny, otwieranie spektaklu na różne interpretacje, wspaniałe aktorstwo, z wybitnymi rolami Danuty Stenki i Wiktorii Gorodeckiej, to jego mocne atuty. Interesuje mnie taki teatr, zachwyca.

Domykająca się albo rozsadzana od wewnątrz betonowa konstrukcja ścian scenografii, zabezpieczone meble, jakby były chronione przed razami, uszkodzeniem czy solidnie przygotowane do mających nastąpić zmian, wstrząsów, dewastacji tworzy nastrój sytuacji, lateksowe oślizłe suknie-czerwona, ognista Marii Stuart, czarna, dramatyczna królowej Elżbiety- są jak wizualizujące je osobowości w kontekście sytuacji życiowych, osadzone w surowym, prawie pustym, pozbawionym rodzajowości, życia otoczeniu. To rozszerzające się lub kondensujące pole walki o przetrwanie. O władzę. O słuszność. Nieśmiertelność. Pojawiające się rekwizyty mocno podkreślają reprezentujących władzę ludzi. Cudownie kolorowe, soczyste jabłko, zapach dymu z pasją palonego papierosa wyrażające witalność, ekspresję, żar temperamentu walczącej o tron, o życie Marii są bolesną opozycją dla martwej otuliny betonu, szkieletu psa, porwanego czarnego kostiumu zastygłej w stuporze niewzruszonej determinacji kontrolującej sytuację Elżbiety, która troszczy się nie o ludzi a o rośliny, bo to ociepla jej wizerunek. Liczą się tylko one, walczące ze sobą królowe. Co ciekawe, to wyraziste, mocne kobiety toczą zażartą grę o władzę a  mężczyźni mają szansę jedynie sięgać po wpływy. Posłużono się nimi. Byli użytecznymi żołnierzami, których się, gdy trzeba, wykorzystuje, usuwa, poświęca.  A jednak to ich nieudolność, pazerność, miłość, zdrady, słabość, fanatyzm religijny ostatecznie przypieczętowały los Marii, zaprowadziły na szafot, doprowadziły Elżbietę do politycznego coming outu. 


Okazuje się, że polityka nie ma płci. Mężczyźni to satelity głównych graczy, łatwo wypadają w niebyt ze swych orbit. Danuta Stenka w roli królowej Elżbiety fenomenalnie ilustruje proces ujawniania swego samodzielnego, niezależnego, bezwzględnego rządzenia. W finale z królowej, z kobiety przekształca się w pozbawionego człowieczeństwa terminatora, cyborga, maszynę. Udowadnia, że tylko pozbawiona emocji, wszelkich uczuć, sentymentów postawa pozwoli jej na skuteczne rządzenie. Jest na to w pełni gotowa. Jej wściekłość wynika z rozczarowania, że nie wystarczy mieć czyste, dobre intencje, być łaskawym, kochającym, miłosiernym władcą. Skuteczna jest tylko siła, przemoc, eliminacja. Stracone złudzenia co do prawdziwej natury władzy bolą najbardziej. To nie jest tragedia człowieka, bo Elżbieta Stenki od początku jest tym, kim tak brutalnie przedstawia się na końcu spektaklu. Już w pierwszej scenie, która zaczęła się zanim widzowie usiedli na swoich miejscach, jakby nieobecna, wycofana, zimna, beznamiętnie ich obserwowała, nieruchomo siedząc w swoim fotelu-tronie, obok którego stał szkielet psa, martwy synonim wierności, przywiązania, miłości. Już wtedy była sobą; dojrzałym, pewnym siebie, swej siły, doskonale przygotowanym do swej roli bardzo inteligentnym,  niebezpiecznym politykiem demiurgiem.  Cały przebieg wydarzeń służył jej tylko za uzasadnienie przedstawienia się, kim tak naprawdę zawsze była. Na koniec, rozczarowana, zawiedziona, rozjuszona nie musiała już się maskować, grać, udawać, pytać o (niechcianą) radę. Potrafiła obrócić na swoją korzyć wszystko, co się działo wokół niej. Doprowadziła do tego, że to inni byli przekonani, że swoimi działaniami, postawą, słabością stworzyli ją tak okrutną, nieczułą, złą. Nie ona, oni byli winni. 

To dopiero sztuka polityki: odwrócić perspektywę, stworzyć uwiarygodniającą własne decyzje narrację, przekonać wszystkich, że ścięcie Marii, wykorzystanie chaosu spowodowanego odkryciem spisku jest jedynym słusznym rozwiązaniem!!!  Elżbieta nie ewoluowała, nie uczyła się, nie potrzebowała nikogo do tego, by móc sprawować władzę. Poznajemy ją w momencie, gdy ma pełną samoświadomość siebie, swej pozycji, siły, możliwości. Politycznego talentu. Zarządza emocjami, kontroluje ambicje, decyduje sama. Stara się tylko, by poprzez innych wyrażało się i uzasadniało to o czym ona wie doskonale znacznie wcześniej. Sztuka rządzenia nie polega na brutalnym otwartym narzucaniu swojej woli, choć tak w istocie jest, ale by wszystkim się wydawało, że to oni są autorami, przyczyną i skutkiem zdarzeń. Również tego nieludzkiego oblicza władzy, która wygrywa wszystko.  

Maria Stuart Wiktorii Gorodeckiej, królowa Szkocji, jest żywiołem, kobietą, matką, królową działającą instynktownie, według przewidywalnych schematów. Ma apetyt na życie, jest barwnym, pełnym pasji, ciepła ptakiem, jednak skazanym na oczywistą porażkę. Walczy o swoje życie do końca. Bezskutecznie. Bo jest słabsza, emocjonalna, mniej sprytna. Pozbawiona popleczników, bez szczęścia. W polityce nie wystarczy mieć racji. Nawet dysponując mocnymi kartami, trzeba umieć nimi wygrywać. Maria wypracowała wizerunek przyjaznego, rodzinnego, wiernego religii katolickiej przywódcy. Samotna, chłodna, introwertyczna Elżbieta  w tym względzie z nią przegrywa i w końcu decyduje się na brutalne działanie. Jest typem pragmatycznego polityka, pokerowego gracza, który konsekwentnie buduje przestrzeń dla swej wszechwładnej tyranii. 

Grzegorz Wiśniewski wyreżyserował spektakl ważny, przejrzysty, logiczny. A przy tym intensywny, emocjonalny, poruszający. Pozwalający przyjrzeć się mentalności, racjom, intrygom polityków, tym istotniejsze, że z dominującej perspektywy kobiet. Zaproponował obraz demaskujący niejednoznaczne oblicze władzy, która dla swej sprawczości, musi porzucić wszelkie uczucia, wątpliwości, sentymenty. Przeprowadził dowód na to, że sukces polityka okupiony jest zawsze zdradą czułej natury ludzkiej, zagłuszeniem ambicją nadziei na szczęście, w ekstremalnym wcieleniu unicestwieniem w sobie do cna człowieczeństwa. W dążeniu do zwycięstwa Elżbieta okazała się lepiej przygotowana, mocniej zdeterminowana, o wiele zdolniejsza. Groźna, bezwzględna, podstępna, grając pierwsze skrzypce, pozostaje w niemym cieniu, jak niewidzialny stwórca, niewinny tyran, z wyższej konieczności cnót moralnych zdrajca. Scena  początkowa jest końcową. W pewnym sensie każdą. Pozbawiony życia robot na zimno, w mrożących krew w żyłach warunkach, przenika wszystko i tym życiem metodycznie skutecznie zarządza.

Ale to imię i nazwisko królowej Szkocji jest tytułem dramatu. Śmierć jest końcem jej życia, politycznej kariery ale starego porządku w nowym wcieleniu przerażającym początkiem. Przedzieranie się przez kłamstwo, pozór, kamuflaż do istoty rzeczy, jej prawdy czy supportowanie słabszego, przegranego, pokonanego jest w sztuce, każdej sztuce zarówno interesujące, jak i wzruszające. Cóż z tego, że Maria przegrywa gdy pozostaje w nas, widzach, jej unieważniający śmierć apetyt na życie. Z jej wiarą na życie wieczne.




MARIA STUART Friedrich Schiller

Autor przekładu: Jacek St. Buras
Reżyseria: Grzegorz Wiśniewski
Scenografia, kostiumy, światło, projekcje wideo: Mirek Kaczmarek

Zdjęcia: Krzysztof Bieliński