piątek, 26 kwietnia 2024

XXX MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUK PRZYJEMNYCH I NIEPRZYJEMNYCH PEWNEGO DŁUGIEGO DNIA STARY TEATR


Życie pisze najlepsze scenariusze. Nic go nie przebije. I tak jest tym razem. Eugene O'neill napisał swój autobiograficzny. genialny, współczesny dramat w kontekście piekła, jakie roznieca swym funkcjonowaniem, ba, samym istnieniem rodzina. Luk Perceval go wyreżyserował, Stary Teatr wystawił a XXX Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych do Łodzi zaprosił. Widzowie mieli szansę zobaczyć spektakl nad spektaklami: nowocześnie klasyczny, wstrząsająco aktualny, fenomenalnie dobrze zagrany. Jednym słowem: uczta. Ale uczta przenicowująca widzów wrażliwość. Wstrząsająca.

Początek spektaklu przedstawia normalną rodzinę ale z upływem czasu wypełzają zmory przeszłości, rozpad teraźniejszości i objawy mającej nadejść wkrótce katastrofy. Wszystko co umarło dominuje nad życiem, które w ojcu, matce, braciach w dramatycznym wymiarze gaśnie. Osłabieni totalną walką, pozwalają na to. Poddali się, ulegli. I to znamienne przyzwolenie na słabość, bezsilność wobec niej, która ma ich usprawiedliwiać jest ich największą winą. Oskarża każdego najdotkliwiej. Pogrąża coraz bardziej wpędzając w zdziwaczenie, które wyostrza starość (ojciec), pogłębia szaleństwo, którego źródłem jest totalna klęska życia (matka), konstytuuje zdziecinnienie braci(niesamodzielni, niedojrzali mimo wieku, przegrywający każdą walkę, jeśli w ogóle ją podejmują). Brak komunikacji, zrozumienia, chęci, determinacji, siły, by zatrzymać ten pęd do samozniszczenia przypieczętowuje przegrana. Oznacza brak możliwości wyjścia z sytuacji permanentnego poczucia niespełnienia, zawodu, straty, zmęczenia. bo brak jest napędu do zrobienia czegokolwiek, do zmiany we własnym życiu, jakby na wszystko było już za późno. Stąd to zniecierpliwienie, drażliwość, nieumiejętność unikania konfliktów czy zażegnania ich, jeśli już wystąpią. Jakby eskalacja stanów, w jakich się znajdują bohaterowie, miała na nich zwrócić szczególną uwagę, umożliwiając interwencje z zewnątrz, ratunek-sam sobie nie są w stanie pomóc. To zafiksowanie we wszystkim, co zabija w nich chęć do życia, działania, zmiany jest porażająca. Życie boli, nie oszczędza nikogo ale w tym wypadku skutecznie zabija wolę przetrwania. I to ze szczególnym okrucieństwem. Premedytacją gdy się mu poddają. Rodzina Tyrone jest jak zdegenerowana, skazana na zagładę burżuazja w ANIELE ZAGŁADY Luisa Buñuela, wykluczająca się sama, uwięziona w swym zużytym statusie, mentalnym rozpadzie. Nie ma dla nikogo ratunku. Ani wyjścia.

Reżyser w sposób mistrzowski buduje atmosferę klinczu patologii relacji rodzinnych. Ze szczególnym znawstwem kumuluje emocje wynikające z głęboko ukrywanych pokładów uwarunkowań psychologicznych, historycznych, społecznych jako przyczynę stanów mentalnych bohaterów.  Demaskuje całą złożoność i intensywność, zaciekłość niewzruszalności postaw. To robi ogromne wrażenie, bo efekt jest wstrząsający. Niesłychanie sugestywny i wiarygodny. Szczery i prawdziwy. Twórcy z aktorami dotykają istoty problemów, z jakimi zmaga się każdy członek rodziny. Pozwala to prześledzić i zrozumieć ich relacje, narracje i przede wszystkim głęboko poczuć ich cierpienie, ale i przyczynę upadku, i skutek klęski.  Udziela się atmosfera oskarżeń, pretensji, przekonywań, sporów, kłótni. Zawodu i rozczarowania. Dezercji z walki o siebie. Sytuacja jest jasna, zrozumiała, ale i beznadziejna.  Co mocno angażuje i porusza. Przeraża ale budzi głębokie współczucie.

To nic, że scenografia była zredukowana do abstrakcyjnego obrazu, bo tym więcej znaczyła, tym więcej była warta. Ogromny biały ekran, jak tabula rasa, jest jak rewir więzienia rodziny Tyrone, z którego nie mogą/nie chcą się wydostać jej członkowie. Stary zużyty fotel wydaje się być miejscem oparcia, wytchnienia, męki. I jeszcze tylko ukryta przestrzeń za ekranem, zakazana, intymna, bez możliwości wglądu pozostaje miejscem chronionym, intymnym, niedostępnym. Strażnicą niewidocznego, niewyrażalnego. Tajemnicy.  Nie zmieniając się wcale, uruchamiała wyobraźnię przez akcję, doskonale spełniała rolę materii-ekranu, na którą każdy mógł dokonywać projekcji własnych doświadczeń, przeżyć, skojarzeń. Stapiała się tym sposobem sztuka i indywidualne życie każdego widza. Była abstrakcyjno- realistyczną jednią. Stymulowana przez poruszane tematy: niedojrzałości emocjonalnej, braku odpowiedzialności mężczyzn za siebie, rodzinę, łagodnej uległości kobiety bluszczu, której jedyną winą była miłość, która ją ubezwłasnowolniła i poprowadziła ku zgubie samej siebie, do uzależnienia jako antidotum na egzystencjalny ból, który zabija (praca, spuścizna traum rodzinnych, paraliżująca bezradność po stracie-szczególnie dziecka, niedojrzałość dorosłości). Życie łamie ludziom kręgosłupy, czyni ich ofiarami samych siebie, swego pochodzenia, okoliczności. Rodzina  może generować zło, które infekuje jej członków, jest dziedzictwem kolejnych pokoleń. I tak jest w tym przypadku. Winy rodziców stygmatyzują traumą dzieci. Ćwiczą je w pogrążaniu się w bezsensie, bezcelowości życia. Wpychają je w koleiny własnych błędów, uzależniając od siebie. Degenerują. A ci ulegają, poddają się, nie znajdują impulsu. który wybił by ich na niezależność, mimo emocjonalnego garba spuścizny błędów rodziców. Ci z kolei zdają sobie sprawę z coraz większych spustoszeń, jakie czynią-w sobie i dzieciach. Poczucie winy rośnie jak spadająca w dół ku przepaści kula śnieżna, która przytłacza i ubezwłasnowolnia wszystkich. Temu służą używki(alkohol, narkotyki)-wyłączają świadomość, tępią poczucie winy, zagłuszają niedający się znieść ból. Znieczulają coraz większą dawką. 

Spektakl ten jest dowodem na to, że sztuka jest potęgą, która ogniskuje istotę indywidualnie przeżywanego nieszczęścia, niemożność pogodzenia różnych światów, wzajemnego zrozumienia istnień niekompatybilnych a priori(mężczyzna -kobieta, matka-ojciec-dzieci, młody-stary człowiek), fatamorganę szczęścia, by jego mgnienie wystarczyło na całe życie, uległość wobec słabości, rezygnacji z  mądrości, tej, co zneutralizuje cierpienie, unieważni zło, poczucie winy i przywróci pewność, że miłość to obowiązek, szacunek, odpowiedzialność, poświęcenie, wybaczenia sobie i winnym. 

Gdy się rodzimy nikt nam nie obiecuje, że będziemy szczęśliwi. Nie ma przepisu na sukces. Gotowych procedur na przetrwanie. Gwarancji na spełnienie. Ale to nieprawda, że rodzina a priori funduje piekło. Nie wiem jak wyjaśnić, że przed tym, co nas niszczy, unieważnia, uprzedmiotawia bronić musimy się sami. Niestety osobni, waleczni, niezłomni, sami. Dramat jest tego przekonania negatywem. Zaprzeczeniem. Nie da się już nikogo uratować; rany są ciągle rozdrapywane, krzywdy i błędy wypominane, cierpienie rozpamiętywane. Jakby się napęd życia, uczuć, działania, walki w bohaterach wyczerpał, skończył, zużył dawno, dawno temu. W paraliżującym wolę cierpieniu ostatecznie zatracił. Oglądamy więc zbiorową agonię przegranego życia. Zmarnowanego potencjału miłości, bliskości, zrozumienia. Wybaczenia.

Siła życia zaklęta w sztuce Eugene'a O'neilla, geniusz inscenizacyjny Luka Percevala  i niesłychanie intensywne, głęboko uzasadnione psychologicznie aktorstwo Romana Gancarczyka, zjawiskowej w seansach zatracania się w szaleństwie Małgorzaty Zawadzkiej stworzyły arcydzieło o krystalicznym kształcie, szczerej, autentycznej wymowie wyrażające niewyrażalne dzięki sile uwalnianych emocji pochodzących od człowieka, od wypowiedzianej o nim prawdy.


PEWNEGO DŁUGIEGO DNIA 

na podstawie Long Day’s Journey into Night EUGENE'A O'NEILLA

reżyseria, adaptacja i scenariusz: Luk Perceval
dramaturgia: Roman Pawłowski
scenografia: Philip Buβmann
kostiumy: Katharina Beth
reżyseria światła: Mark Van Denesse
muzyka: Wojciech Blecharz
przekład scenariusza: Karolina Bikont
asystent scenografa i kostiumografa: Jerzy Basiura
asystent reżysera / tłumacz: Maja Wisła-Szopińska
asystent reżysera: Jakub Zalasa
asystent reżysera ds. multimediów: Tadeusz Pyrczak (AST)

Obsada:
Roman Gancarczyk-James Tyrone
Paulina Kondrak- Cathleen Tyrone
Mikołaj Kubacki- Edmund Tyrone
Łukasz Stawarczyk- Jamie Tyrone
Małgorzata Zawadzka- Mary Tyrone

XXX MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUK PRZYJEMNYCH I NIEPRZYJEMNYCH Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu TEATR POLSKI W BYDGOSZCZY


W kontraście bieli i czerni z olbrzymim złotym żyrandolem i przeciwległymi lustrami na całą ścianę, wyolbrzymiającymi ciasną przestrzeń, multiplikującymi ale też zniekształcającymi otaczającą rzeczywistość, leżą rozrzucone niedbale ciała w  imitującym śnieg granulacie. Bo wszystko jest tu podróbką, naśladownictwem: rząd proletariacką monarchią, jego otoczenie dworem, miejsce pobytu pałacem, kariera naukowa bezczelnym, piramidalnym kłamstwem. To krajobraz po egzekucji oznajmiający koniec dyktatury Eleny i Nicolae Ceaușescu w XX wieku w Rumunii.  Sceneria jest zdecydowanie mroczna, jak nie z tego świata, bo czasy których dotyczy są upadlającym Rumunów okresem w historii tego kraju. Ale, jak się okaże, także dla demokracji zachodniej, która jednak popierała tyranię utrzymując z nią kontakty ze względów nie humanitarnych ale politycznych, mimo wiedzy o złu, na które systemowo w tym kraju przyzwalano. Świat na pewno wiedział, ale jego opinia publiczna przekonała się naocznie  dopiero po zamordowaniu głównych architektów zbrodni przeciw narodowi rumuńskiemu. Ci, którzy widzieli film zrobiony po ich śmierci w miejscu przetrzymywania niepełnosprawnych dzieci, nie muszą już pytać o bestialstwo tej władzy, która prześladowała też osoby homoseksualne, chore na AIDS, restrykcyjnie ograniczała prawa kobiet(zakaz aborcji, stosowania antykoncepcji).

Tymczasem na scenie postaci zmartwychwstają, jakby w tym akcie niemożliwym było profetyczne ostrzeżenie, że historia może się powtórzyć. Ożywa czas przeszły w ostatnich dniach życia Eleny i Nicolae Ceaușescu, dla ich oglądu, analizy, podsumowania. Jest to idealny moment, by spróbować zrozumieć fenomen (w negatywnym rozumieniu zjawiska) metod rządzenia i zbrodni przywództwa działającego na szkodę narodu i wbrew interesom kraju.  Odsłania się zatrważający obraz psychologiczno-mentalny małżeństwa- ich prymitywizm i prostactwo, bezmyślność, megalomania, brak wyobraźni, uleganie wynaturzonym ambicjom. Oboje postępują bezwiednie, bezmyślnie, jakby byli nieświadomi destrukcyjnych skutków swych decyzji, absurdalności relacji, nawet z najbliższymi sobie osobami. Są odklejeni od rzeczywistości, szczególnie Nicolae Ceaușescu, przecież tyran, dyktator, wampir, Geniusz Karpat, który wydaje się być nieobecny, wycofany, zdezorientowany. Ginie w cieniu swej despotycznej, z gigantycznym ego żony, Eleny, Matki Narodu. Zoja Ceaușescu,  zwana Córką Faraona, jest dojrzałą kobietą głęboko skrzywdzoną. Mimo że ma wszystko dzięki władzy i pieniędzy rodziców, jest nieszczęśliwa, zagubiona, pozbawiona pewności siebie.  Victor Stanculescu, Generał( Damian Kwiatkowski),  poruszający się z nieodłącznym telefonem  czuje się na swym wysokim stanowisku ciągle zagrożony. Próbuje utrzymać kontakt z realnym światem, ma nadzieję, że kontroluje sytuację i nad nią panuje, zdaje sobie jednak sprawę, że zbliża się katastrofa, traci grunt pod nogami i gubi się w chaosie upadku swego mocodawcy. Jest jeszcze Helmut Duckadam, Oko Securitate( Marcin Zawodziński), bokser polityczny, cwaniak i hochsztapler wiedzący jak się ustawić, Dama Dworu(Małgorzata Trofimiuk), sekretarka, usłużna służba przyboczna i Chłopak(Karol Franek Nowiński, delikatny, zmysłowy, subtelny) reprezentujący prześladowanych homoseksualistów. 

Sprawa z upadkiem imperium Ceaușescu jest o tyle ważna, że podkreśla spacyfikowanie, terroryzowanie, gnębienie całego kraju w centrum cywilizowanej Europy przez groteskowe, słabe, zdegenerowane osoby, które ani nie były przygotowane do rządzenia, ani nie miały krzty przyzwoitości i odpowiedzialności, nie mówiąc o wyobraźni. Symbolizowały totalitaryzm, który bez logiki, bez litości niszczył, upokarzał, gnębił. Wykolejeni ludzie terroryzowali cały kraj a świat to akceptował, hołubił im. Czekał aż rewolucja zacznie się od środka. Dlaczego ten absurd był możliwy, nie wiadomo. I takie mu podobne się nadal zdarzają i trwają. Dlaczego, nie wiadomo. O, zgrozo! 

Małgorzata Witkowska Elena, gładko wchodzi w rolę, płynie, niuansuje a to przy prostactwie granej postaci nader jest trudne. Mirosław Guzowski w roli Nicolau jest duchem przemykającym, snującym się po scenie-trudno go scharakteryzować, bo jego osobowość jest niewyczuwalna, postawa nieuchwytna- zupełnie jakby nie istniał albo był wymysłem czystej kalkulacji. Ot, taki tyran, który jest ale jaki jest, już nie wiadomo. A jednak to jego materialne ciało zostało zastrzelone, ubite jak dzikie, nieokrzesane, niebezpieczne zwierzę. Córka grana przez Michalinę Rodak budzi współczucia zażenowanie. Wszystko może, nie robi nic. Wszystko ma, a nic nie znaczy. Jakaś okaleczona, złamana jest. Przetrącona przez rodziców i przypieczętowuje to samą sobą. Wydaje się, że wystarczy raz zdobyć władzę, by zgarnąć całą pulę wygranej po kres swoich dni. Co to świadczy o narodzie wyborczym? Zajrzyjmy dziś za miedzę. Odpowiedź zaśmieje się nam prosto w twarz. Napluje w mocno zaciśnięte ze strachu oczy. 
 
Wojciech Faruga wyreżyserował  inspirowaną faktami metaforę, przygotował sugestywną scenografię, adekwatne dla typu postaci kostiumy, opracował światło pogłębiającą barwę nastroju dla intrygującego tekstu-syntezy z bohaterami-archetypami, i dramaturgią Julii Holewińskiej, choreografią Bartłomieja Gąsiora, by przypomnieć nam w dobie niepewności i lęku, zagrożenia jak łatwo obietnicami bez pokrycia, manipulacją, propagandą zwieść naród, który może stracić suwerenność we własnym kraju i w wyniku wyborów pozwolił się niszczyć przez dwadzieścia lat przywódcom: awatarom politycznym, figurom- monstrum, marionetkom własnych kompleksów, produktom wynaturzonej megalomanii. Nie ludziom, potworom. 


Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu

reżyseria, scenografia, kostiumy, światło: Wojciech Faruga
tekst i dramaturgia: Julia Holewińska
muzyka: Radosław Duda.
przygotowanie wokalne: Natalia Kawałek
choreografia: Bartłomiej Gąsior

Obsada: Mirosław Guzowski, Damian Kwiatkowski, Karol Franek Nowiński, Michalina Rodak, Małgorzata Trofimiuk, Małgorzata Witkowska, Marcin Zawodziński.

W spektaklu wykorzystano arię „What Power Art Thou” z opery „Król Artur” autorstwa Henerego Purcella w aranżacji Radosława Dudy oraz wiersz „Bóg opuszcza Antoniusza” Konstandinosa Kawafisa w tłumaczeniu Zygmunta Kubiaka.

fot. Natalia Kabanow/mat.teatru

środa, 24 kwietnia 2024

KSIĘGI JAKUBOWE TEATR NARODOWY W WARSZAWIE

 

KSIĘGI JAKUBOWE w Teatrze Narodowym w Warszawie zapraszają do zmierzenia się z konceptualną wizją reżysera, Michała Zadary, która proponuje publicystyczną narrację teatralną z jej merytoryczną logiką, surową formą, wyrazistą konstrukcją. Zadarowym podejściem do tematu polegającym na jego erudycyjnej analizie, metodycznym, przejrzystym przedstawieniu ale nie wzbudzającym emocji. I gdy książka Olgi Tokarczuk, na podstawie której spektakl został zrealizowany, uruchamia wyobraźnię czytelnika sugestywnym poetycznym, pełnym tajemniczości i niezwykłości obrazem budowanym narracją, nostalgią snutej opowieści, to propozycja Zadary swym konsekwentnie oszczędnym, dokumentalnym, precyzyjnie wypracowanym stylem stanowi spójną, zrozumiałą jednię ale pozbawioną możliwości przybliżenia się do istoty rzeczy badanego zjawiska. Może się ona podobać lub nie, można mieć do niej zastrzeżenia ale jest to wypowiedź artysty, która bardziej szkiełkiem i okiem bada losy i działalność Jakuba, czasy, w których żył i działał, niż sercem i czuciem. Rozum formułuje myśl, wskazuje jej cel, określa kierunek, rozwija ją i sprawdza. Serce milczy grzecznie, pozostaje w powściągniętym rygorem tworzenia cieniu. Taka  decyzja reżyserska rodzi konsekwencje. Proponuje rzeczowość wypowiedzi artystycznej,  zmierza ku jednoznaczności, nie pozwala narodzić się magii. Skupiając się na ujęciu całości dzieła literackiego, reżyser zgubił te przyczyny zauroczenia, które zagłuszały rozsądek u zwolenników Jakuba, rozbijały ich wątpliwości w pył, tak, że za nim, jak w transie oczarowani podążali.  Obejmując wszystko, zgubił co najważniejsze- kreację, która ma potencjał ludzi, z nimi świat radykalnie, postępowo zmieniać, ma moc wskrzeszania entuzjazmu podtrzymującego nadzieję na to, że wszystko jest możliwe. Reżysera interesuje jednak analiza upadku. Metodyczna, szczegółowa, jasna. Jakby chciał wizję mesjasza z tej perspektywy przenicować. Dotknąć niedotykalnego. Wszystko jest przejrzyście, jasno, wprost wyłożone jakby spektakl stanowił detektywistyczny ciąg dociekań na temat duchowego przywództwa, socjologicznej mamony, historycznego kontekstu. Dąży do wyjaśnienia, jak doszło do zaistnienia a z czasem do erozji, w końcu zniszczenia wspaniałej Jakubowej idei łączącej różne religie. Tak bardzo pociągającej, że zyskała tak wielu wyznawców.

Michał Zadara przekazuje nam swoje rozumienie dzieła Olgi Tokarczuk, losów i osobowości Jakuba Lejbowicza Franka, samozwańczego proroka żydowskiego. Prawie w całości spektakl jest jego dziełem, bo nie odpowiada jedynie za scenografię, której autorem jest Robert Rumas i kostiumy, które zaprojektowała Julia Kornacka. Adaptację sceniczną przygotował z Barbarą Wysocką. Muzykę współtworzył z Justyną Skoczek. Imponuje rozmachem inscenizacyjnym, jest perfekcyjnie zagrany. Pozwala śledzić losy Jakuba, jego wspólnoty, tym samym dokładnie zapoznaje widzów z fabułą dzieła literackiego, co jest bardzo ważne. 

Podobnie jak współcześni Frankowi nie zrozumieli w pełni jego mądrości, co doprowadziło do niepowodzenia jego wysiłków, tak i my dziś niekoniecznie akceptujemy i podążamy za Zadary artystyczną metodą, interpretacją, wizją. Wydaje się zbyt powściągliwa, za mało atrakcyjna, jakby w opozycji do tego, w jaki sposób Jakub potrafił zainteresować ludzi swoją koncepcją. W Zadarowym ujęciu trudno dociec, jakimi sposobami to robił, jakich argumentów używał, by odnieść tak spektakularny sukces. Publicystyczny dystans, reporterskie zabiegi narracji pozbawiły reżyserskie poszukiwania źródeł ekscytacji, nerwu emocji. Konsekwentnie odarły z czaru charyzmatycznego przywódcę, przypieczętowały jego klęskę. Nie wywołały żalu, że się ostatecznie Jakubowi nie udało. Sprowadziły do przyziemności, która jest przewidywalna, brutalna, nudna. Rzeczowość faktograficznej narracji daje pewien ogląd fenomenu Jakuba ale nie wnika w jego duchową naturę. Nie wydobywa jej podskórnej, psychologicznej, emocjonalnej wartości. Znów wszystko zdominowała polityka, interes, władza, wpływy. Argumenty i działanie silniejszego gracza. A to nie nastraja do buntu, kreacji, zaangażowania w naszych nowych wspaniałych czasach. Nie inspiruje. Nie unosi ponad poziomy. Ale ostatecznie jest to autorska, Michała Zadary, teatralna opowieść rozumienia historii Jakuba. 

Nadal nie wiemy, jak uratować świat. Mieć wpływ na to, by stał się lepszy. Reżyser pozostawia nas bezsilnymi wobec nieskuteczności przeprowadzonej analizy. Nie wyzwala nadziei, nie uruchamia sił, które skłoniłyby do działania. Pozostawia widzów biernymi, utwierdzonymi w przekonaniu, że jeśli Jakubowi się nie udało, to jak zwyczajni ludzie mogą cokolwiek zrobić. Reżyser uzyskuje efekt  działania podobny do tego, jaki osiągnął Jakub. Nikt nie był gotów na akceptację tak odważnej idei, na zaangażowanie się w długofalowe działanie na rzecz skutecznego i trwałego wdrażania jej w życie.  Spektaklowi brakuje tego, co naprawdę pociąga, mami, fascynuje, pobudza wyobraźnię: charyzmatycznego Jakuba wizji. A to ona działa, wyrywa się poza czas, ponad ograniczenia. Nadal nurtuje ciekawych jej zgłębienia. To ona uwodzi. Dodaje wyobraźni, motywacji, działaniu skrzydeł. W spektaklu to, co przyziemne, wymierne, dosłowne zdominowało wszystko. Zadara rozbierając fenomen Jakuba na części pierwsze rozbroił powody prawdziwego działania wspólnoty, przyczynę jej istnienia, ubrał ją w banał manipulacyjnego funkcjonowania sekty. Reżyser zapewne uważa, że znając metodę, przyczyny, przebieg i skutki można powtórzyć sukces Jakuba. Wykrzesać iskrę rozpalającą magnetyzm serc tak wielu. Praktyka pokazuje, że na taką skalę, w takim zakresie wysiłki spełzną na niczym. Pójdą na marne.

Tajemnica pozostała nietknięta.



KSIĘGI JAKUBOWE

reżyseria, światło, projekcje wideo: Michał Zadara
adaptacja sceniczna: Barbara Wysocka, Michał Zadara
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka
muzyka: Justyna Skoczek, Michał Zadara

Fotografie Krzysztofa Bielińskiego.

ZBOMBARDOWANI TEATR COLLEGIUM NOBILIUM

Wojna, śmierć, uzależnienie, choroba psychiczna, bezbrzeżna samotność i bezbronność, które przynoszą całkowitą degradację człowieka, strącają go na samo dno człowieczeństwa jest głównym tematem tej sztuki, wyrosłej z  nadwrażliwości, bólu, zabójczej choroby(psychozy maniakalno-depresyjnej) jej autorki, Sarah Kane. Bo to samo życie, jego doświadczanie- bez odporności, bez znieczulenia, bez przemilczania  o działaniu zła zadawanego człowiekowi -pisze scenariusz.  Piekielnie trudny do zagrania na scenie. 

Autorka napisała swą sztukę oglądając relacje z wojny w Bośni i Hercegowinie. Z poziomu ogólnego przeszła na poziom  bezpośrednich relacji ludzi ukazując piekło zwykłego człowieka, doświadczonego inwazją choroby, wojny, kłopotów z jakimi się zmaga w normalnym życiu. Gdy ogrom problemów czyni go bezsilnym, a jednocześnie ekstremalnie agresywnym w zdobywaniu tego, na czym mu zależy(dla potrzeb ducha i ciała), co sprzyja odsłanianiu się jego słabej, poprzez zło, na poziomie fizjologicznego trwania wyrażanej natury. Obrazy sceniczne, prowokowane traumami, są drastyczne. Nie mają początku ani końca. Zabijają wiarę w boga, w człowieka. W cokolwiek.

Obserwujemy krajobraz po bitwie, życiorysy po zbombardowaniu, agonię ludzi i rozpad ich świata. Niezawinienie ukaranych.  Końcówkę zmagań bezsilności z nieuniknionym losem gdy na całej linii się przegrywa. Studium  rozpadu osobowości w ekstremalnie brutalnej formie(epatowanie psychopatycznymi działaniami), w trudnym do zniesienia wymiarze(gwałt, kanibalizm, tortury, mord, przemoc pod każdą postacią, jedzenie). Triumf zła. Nie ma co się łudzić, nie ma co się oszukiwać-happy endu nie będzie. Pocieszenia, nadziei na ocalenie być nie może i nie ma.

Klaustrofobiczne wnętrze wyścielone firankami z jej rozkładającym się, jeszcze walczącym człowieczeństwem-o cokolwiek, o namiastkę, ślad tlącego się w nim życia, uczucia, odruchu- działa przytłaczająco, wstrzymuje oddech, zaburza rytm serca, zaciska pętlę na szyi widza. Szczególnie mocno, gdy obserwuje walkę trzech młodych bohaterów. Na dnie. Emocje sięgają zenitu. Buntuje się nie tylko rozum ale i ciało- boli, biernie walczy. Fizjologicznie cierpi. Ale nie ma gdzie odwrócić wzroku. Można tylko wyjść, uciec a to znaczy, że nie przejdzie tej teatralnej próby ognia. Zło się rozprzestrzenia, paraliżuje. Jego kumulacja, już bez jakiegokolwiek kamuflażu(kulturowego mydlenia oczu, zakłamywania sumień, grzechów odpuszczania, win zadośćuczynienia) jako wyraz ostatecznego zaznaczenia swej obecności,  powidoku istnienia jest desperackim ratunkiem, odruchem instynktownym, samozachowawczym. Dowodem na czucie czegokolwiek, bo na pewno nie na godne człowieka z człowiekiem współistnienie. Gdy jeden drugiemu zadaje upadlające go, wyrafinowanie okrutne cierpienie i to ich tylko łączy-innych relacji nie ma. Tak, człowiek w tym ujęciu wychodzi poza wszelkie granice, unieważnia wszelkie skale, kodeksy, normy. Staje się wynaturzonym wybrykiem systemu, który go niszczy i w konsekwencji doprowadza do samozniszczenia wyzwalając w nim niewyobrażalne zło - nie w czasie wojny, gdy winny jest ktoś wrogi, obcy, agresywny a w czasie pokoju, normalności. Jakby system dokonywał selekcji słabych, eliminacji nieprzystosowanych, z odium winy, piętnem psychopatycznych odruchów. Nie pomaga, nie naprawia ale udowadnia, że siły na przetrwanie trzeba szukać w sobie tylko-ale w tym wypadku cały potencjał energii potrzebnej do walki się wyczerpał. Gdy nie ma już cywilizowanych, tradycyjnych sposobów wymusić przemocą, sprowokować upodlającą grą psychologiczną, szantażem emocjonalnym, prymitywnym odruchem. Jakby to zawsze była w takim przypadku walka na śmierć i życie. 

Trzeba przyznać, że studenci Akademii Teatralnej: Kuba Dmochowski, Aleksander Łyś i Natalia Szczypka wykazali się wielka odwagą i determinacją, podejmując temat wojny, przemocy, seksu w tak bezkompromisowo brutalnym ujęciu. To niesłychanie trudne zadanie aktorskie dla młodych ludzi. Szokująco dojrzałe. Porażające swą siłą ekspresji i wynikających z niej przygnębiających konsekwencji. Zmierzyć się z tak potężnym nagromadzeniem negatywnych emocji, móc je wyrazić bez fałszu i zakłamania to nie lada wyczyn. Może piętnować na całe życie ten dotyk krystalicznego zła, przed którym nie ma ucieczki, jeśli nie potrafi się przed nim bronić, nabrać dystansu-tak jest silny, sugestywny, totalny. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy się z nim w teatrze zetknęli, poradzą sobie z tą, być może uodparniającą lekcją, na pewno zatrważająco profetycznym ostrzeżeniem. Jest się czego bać. O czym myśleć. 

Minęło tyle lat od prapremiery tej sztuki a pozostaje ona nadal wyzywająco obsceniczna i głęboko kontrowersyjna. Ale bezkompromisowa, szczera, bez hamulców poprawności, pozbawiona otuliny estetycznej tym bardziej trudna do oglądania i przeżycia- tak silnie eksploduje nagromadzoną negatywną energią. Po tym teatralnym seansie, zbombardowani ekspansywną grozą horroru jakie może nieść życie, widzowie nie powinni być niczego pewni. Dowodzi tego los Sarah Kane. Obejrzane obrazy odrażających, brudnych, złamanych perwersyjnym złem, niekoniecznie z własnej winy czy natury, młodych ludzi, szokują, wstrząsają, budzą wstręt i pozostaną z nimi na zawsze. Na pewno. Na zawsze. Na pewno. Na zawsze.

ZBOMBARDOWANI Sarah Kane

Tłumaczenie: Paweł Łysak i Paweł Wodziński
Reżyseria: Ewa Platt
Scenografia: Ewa Platt, Julia Platt
Opieka artystyczna: Łukasz Chotkowski

OBSADA:
Kuba Dmochowski
Aleksander Łyś
Natalia Szczypka

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

PRIME TIME TEATR POLSKI W WARSZAWIE

 

Monodram PRIME TIME Wiesławy Sujkowskiej oddaje hołd  Waldemarowi Milewiczowi, dziennikarzowi, korespondentowi wojennemu, który przedwcześnie zginął tragicznie w Iraku w 2004 roku, porusza bardzo ważny temat konfliktów zbrojnych, dotyczy problemów jakie generuje przekaz ich obrazów  medialnych. Postawy człowieka wobec zła. Sztuka bardzo sprawnie wyreżyserowana przez Annę Srokę-Hryń z powściągliwym, czułym, chwytającym za serce aktorstwem Sławomira Grzymkowskiego, grającego w uruchamiającej wyobraźnię scenografii i mających duże znaczenie narracyjne kostiumach zaprojektowanych przez reżyserkę, wspomaganego nadającą konteksty oryginalną muzyką wykonywaną na żywo przez Roberta Siwka i malującym coraz to nowe obrazy świetle Pauliny Góral łączy los Polaka z doświadczeniem wojny ludzi zawodowo związanymi z mediami, którzy działają na rzecz ujawnienia prawdziwego jej oblicza. Pokazuje, że każdy może spróbować znaleźć sposób, by z nią walczyć. Uzmysławia ogrom niszczycielskiej mocy zła, które wyzwala, tj.: okrucieństwo człowieka, bestialstwo działań, drastyczność scen, intensywność emocjonalna obrazów wojennych, które w dobrej/złej wierze są nadawane w prime time, czyli w najlepszym czasie antenowym gdy oglądalność jest maksymalna. Z jednej strony trzeba mówić i pokazywać jaka jest prawda o konfliktach zbrojnych, bo ważne są  informacje o ich przyczynach, przebiegu i skutkach ale z drugiej strony epatowanie okrucieństwem uodparnia na nie, czyni ludzi obojętnymi na przemoc, tłumi ich wrażliwość, nie angażuje. Paradoksalnie powoduje wycofanie, wyparcie. W efekcie niewiele osób przekaz medialny- emocjonalny, sugestywny, krótki-  zmienia, czegokolwiek uczy. Poza tym pojawia się pokusa, by nadawane relacje stawały się elementem gry manipulacyjnej, tak by pomagały podkręcać nastroje społeczne. Zło rodzi zło, nadmierny z nim kontakt może też powodować destrukcję psychiki, szczególnie u bardzo młodych ludzi. 

Gdy widzowie wkraczają na widownię zastają na scenie pustynny krajobraz z jego łagodnością pastelowego koloru, który zaburza jedynie balia z wodą jak szansa na zaspokojenie pragnienia, na przetrwanie, przewrócony metalowy stołek jak porzucony punkt oparcia czy narzędzie tortur i obnażone ciało w embrionalnej pozycji. Nie wiadomo czy umarło czy za chwilę narodzi się w nim życie- człowiek obarczony pytaniem kim jest, kim chce być, co może dla siebie, świata zrobić. To on dokonuje wyborów, definiuje swój byt, określa cel działania. Bezbronny, samotny, osobny wobec możliwości, wyzwań, ograniczeń. Uzbrojony jedynie w instynkt, ciekawość siebie i świata, w przekonanie, ze trzeba coś dobrego z własnym życiem zrobić. Liczy się empatia, osobiste zaangażowanie. Ważne jest konkretne działanie. Głęboka wiara w człowieka. Wiara niezachwiana.

Sławomir Grzymkowski w subtelny sposób wprowadza widzów w strefę walki ze złem, którą prowadził przez całe swoje życie Waldemar Milewicz. Zapoznaje nas ze swoim  bohaterem, jego historią wyborów życiowych. Mówi o poszukiwaniu celu  w życiu gdy był bardzo młodym człowiekiem,  jego refleksji, czemu warto się poświęcić, by nadać sens swoim działaniom, by nie zmarnować czasu i szansy jaką daje pojawienie się na ziemi.  Aktor w sposób opanowany, spokojny, wyciszony opowiada o doświadczeniach wyniesionych z konfliktów wojennych, ich nieludzkiej premedytacji w czynieniu krzywdy drugiemu człowiekowi. Jakby rozpoznawanie, nazywanie, dawanie świadectwa o wojnie jako złu było nauką, oskarżeniem ale też  przestrogą przed jego wzmacnianiem i rozprzestrzenianiem. Bo ofiarami są ci, co zginęli i ci, którzy przeżyli, każdy kto ma z nim kontakt. Bezsilność wobec zła, świadomość, że trwać będzie zawsze, a nawet bezkarne, bezwstydnie wyuzdane, medialnie ekspansywne, epatujące cierpieniem, rośnie i potężnieje jest największym ciężarem sumienia ludzkości. Wyzwaniem dla jej wolnej woli.  Konflikty, wojny, które przez agresorów nie są nazywane wojnami, nigdy nie gasną. Dziś za polską granicą walczy Ukraina. Człowiek człowiekowi nadal gotuje los żywej/martwej udręczonej, odartej z godności ofiary. 

Przebieg osobistej walki bohatera ubrał aktora w cywilizacyjny garnitur(biała koszula, spodnie, marynarka, buty, tlący się papieros)-  zbroję współczesnego człowieka. Pokazał, że Milewicza poszukiwanie sensu i wartości życia, dobra poprzez demaskowanie szaleństwa wojny było przywracaniem porządku w chaosie świata. Antycypacją jego zwycięstwa, istotą działania jeśli się wierzy w człowieka. Jeśli się bardzo mocno, straceńczo w niego wierzy. On wierzył.

Twórcy z aktorem stworzyli przejmujący, mądry obraz walki, która się toczy w człowieku dla drugiego, często nieznanego sobie człowieka.  Wtedy, gdy dostrzeże w nim siebie i chce go ocalić, decyduje właściwie. Gdy kształtuje sam siebie, jest odpowiedzialny. Kiedy odpowiada na pytanie, po której staje stronie mocy: dobra czy zła. Trzeba stawić czoła nieszczęściu, jakie zawsze niesie wojna; zagładzie humanitaryzmu. Jak to zrobić? Chyba każdy sam musi przejść przez jej piekło, choćby w teatrze, by móc cokolwiek w tej kwestii wiedzieć. Musi się więc z nią zetknąć, w pewnym sensie sprawdzić. Sztuka daje tę szansę. Przynajmniej próbuje. Czy będzie skuteczna? Czas pokaże. 

Zobaczcie, przeżyjcie koniecznie. To naprawdę świetna sztuka, doskonałe aktorstwo. Ważny głos w sprawie wojny. Powodzenia:)

PRIME TIME Wiesława Sujkowska

Reżyseria, scenografia i kostiumy: Anna Sroka-Hryń
Muzyka: Robert Siwak
Światło: Paulina Góral
Wykonanie: Sławomir Grzymkowski
Muzyka na żywo: Robert Siwak

PREMIERA 13 kwietnia

sobota, 6 kwietnia 2024

ZAPISKI Z WYGNANIA TEATR POLONIA


"Tu więcej zostawili po sobie niż mieli." Henryk Grynberg

Spektakl Teatru Polonia ZAPISKI Z WYGNANIA, wyreżyserowany z imponująco konsekwentną dyscypliną przez Magdę Umer, jest niezwykle przejmujący. Wzrusza i przeraża. To obowiązkowy seans teatralny dla każdego. Nie zawiedzie wagą poruszanego tematu, poziomem mistrzowskiej gry aktorskiej Krystyny Jandy, muzyki wykonywanej na żywo, minimalistyczną scenografią.  Zdumiewa spójną, dramatyczną narracją tekstu, który posługuje się pięknym językiem i stanowi doskonałą adaptację książki-dokumentu z wydarzeń marcowych 1968 roku autorstwa Sabiny Baral, z pietyzmem przygotowaną przez Magdę Umer i Krystynę Jandę. Sztuka mówi o przymusowym wyjeździe z Polski Żydów i osoby pochodzenia żydowskiego bez paszportu ale z "dokumentem podróży" w jedną stronę.

Interesujące jest to, że aktorka snuje opowieść młodej dziewczyny z perspektywy dojrzałej kobiety. Łączy doświadczenia młodości zmuszonej do szybkiego akceptowania zaskakujących  ją wydarzeń, które są niezasłużone, absurdalne, niesprawiedliwe z dystansem pełnej afirmacji losu, na który nie ma wpływu. Z czasem dorasta i bierze sprawy w swoje ręce. Przeżycia zahartowały ją, doświadczenia przećwiczyły, wzmocniły. Ukształtowały. Tyle, że emocje związane z głębokim upokorzeniem, doznaną krzywdą nigdy nie wygasły. Koszty były ogromne. Trudne do wyobrażenia. Mają wymiar moralny, emocjonalny, finansowy. W tym przypadku czas nie leczy bolesnych ran. Wyznanie jest więc w istocie silnym oskarżeniem, które nigdy nie zostało rozpatrzone, osądzone i przykładnie ukarane. Nie może zadośćuczynić strat, nie pozwala wybaczyć, odpuścić win-co nie daje zetrzeć z sumień sprawców poczucia wstydu, stygmatu hańby. 

Dzięki czułemu aktorstwu Krystyny Jandy poznajemy dziewczynę, która w przyśpieszonym tempie dojrzewa, musi poradzić sobie z całą rodziną w trudnej sytuacji życiowej i desperacko próbuje ją zrozumieć. Nie jest w stanie. Wszystko dzieje się tak szybko. Wydaje się nielogiczne, niedorzeczne, bezsensowne. Konieczność przystosowania się do narzuconych procedur, ograniczeń, wymogów mobilizuje ją- musi przetrwać. Budzi się w niej sprzeciw wobec niezawinionej sytuacji(opuszczenie domu, ojczyzny, ukochanego), niesprawiedliwości, opresyjności systemu, który winien ją chronić a pozbawia poczucia bezpieczeństwa. Z czasem kształtuje niezłomny charakter. Ostrożność, niezależność. Przywraca poczucie własnej wartości. Uczy pokory. Hartuje. 

Sztuka tworzy wymiar indywidualny i zbiorowy tej tragedii. Uniwersalny, w efekcie ponadczasowy wymiar. Niesprawiedliwy i bolesny dla ofiar  politycznych decyzji i tych, którzy nie byli w stanie im pomóc. Przedstawia punkt widzenia, przeżycia i mentalność jednostki, młodej, dopiero wchodzącej w życie dziewczyny i opisuje los tysięcy polskich Żydów wypędzonych z Polski Ludowej w latach 1968-1971. Nie oszczędza też architektów i beneficjentów kontekstu tych dramatycznych w skutkach wydarzeń. Charakteryzuje tych, którzy wykorzystują sytuację. Nie zapomina o strachu, którym zarządzała władza ludowa, może każda władza, gdy się jej na to pozwoli. O złu, które wyzwala w ludziach pazernych, zachłannych, chciwych, co jest konstatacją bardzo przygnębiającą, smutną. O niepowetowanych stratach, co ma wymiar głęboko tragiczny.

Należy pamiętać o tych zdarzeniach, trudno przesądzić czy kiedykolwiek można wybaczyć. Pamięć może nieść wiedzę a wiedza szacunek i zrozumienie, współczucie dla tych, którzy przeżyli tę przymusową emigrację. Wygnanie z kraju, w którym żyli, kochali, tworzyli. Przyczyniali się do jego wielkości i siły. Rozstanie z ludźmi, z którymi byli związani(rodzina, znajomi, przyjaciele). Wygnanie 1968 roku pozostanie przestrogą dla przyszłych pokoleń przed wszelkimi rodzajami nienawiści, ksenofobią, antysemityzmem. Bo zło nie umiera nigdy. Ponieważ nie było kary, nie było też rozpatrzenia i osądzenia winy, co czyni je atrakcyjnym narzędziem zbrodni. Pokusa stosowania przymusu, metod upokarzania, gnębienia, pozbawiania środków do życia, majątku nie gaśnie. Odradza się gdy nie ma odpowiedzialności, sankcji. Gdy nie natrafia na opór, sprzeciw, potępienie.

Spektakl jest piękny swą mądrością powściągliwości. Surowy, prosty, dokumentalny ale wzbogacony piosenkami( Rebeka, Pocałunki, W żółtych płomieniach liści), czystym brzmieniem żywej muzyki, sugestywnym wideo, podwójnym obrazem wielkiej aktorki, dotyka najczulszych strun naszej wrażliwości. Dociera prosto do serca. Wydaje się czułym strażnikiem pamięci, która mimo wszystko buduje. Co nie zniszczy, to wzmocni, zahartuje i rozwinie. Nauczy. Nie wywołuje chęci odwetu, zemsty. Jest bardzo pozytywnym obrazem walczącego o prawdę, sprawiedliwość, dobro człowieczeństwa. Historia się, niestety, ciągle powtarza. Trzeba mieć odwagę i siłę, by o tym przypominać. Z wyczuciem formy, która prowadzi do zrozumienia przyczyn, przebiegu i skutków wypędzenia. Przeżycia w teatrze człowieczego losu poprzez wspomnienia konkretnych ludzi.

Tak, tu więcej zostawili. Każdy własny rejestr strat. Swoją przeszłość. Oprócz majątków, przerwanych karier, pracy, relacji międzyludzkich wiarę w to, że można zapuścić na zawsze w Polsce korzenie. Nadzieję, że los Żyda Wiecznego Tułacza może się skończyć. Miłość do kraju, który wydawał się być ich ojczyzną. 



ZAPISKI Z WYGNANIA

adaptacja: Magda Umer
adaptacja: Krystyna Janda
reżyseria: Magda Umer
opracowanie muzyczne: Janusz Bogacki
kierownictwo muzyczne: Janusz Bogacki
światło: Paweł Szymczyk
projekcje: Radosław Grabski
asystent reżysera: Ewa Ratkowska

Obsada:

Krystyna Janda
Janusz Bogacki
Tomasz Bogacki
Mateusz Dobosz
Paweł Pańta
Bogdan Kulik
Marek Zebura

środa, 27 marca 2024

WESELE TEATR IM.JULIUSZA SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE



„A głupi! a głupi!
A głupi wy! Na kim się mleło, na was skrupi!
To, póki o wskrzeszeniu Polski była rada,
O dobru pospolitem, głupi, u was zwada?
Nie można było, głupi, ani się rozmowić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! A niech-no kto podda
Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd! " Adam Mickiewicz PAN TADEUSZ

WESELE Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Mai Kleczewskiej, wystawione w Teatrze Juliusza Słowackiego w Krakowie dokładnie po 123 latach od prapremiery dowodzi swego ponadczasowego charakteru, stanowi komentarz dla niepokojącej obecnie sytuacji społeczno-politycznej, tekstem Wyspiańskiego tłumaczy współczesne relacje międzyludzkie, celnie oddaje panujące dziś nastroje. Mówi, co nam w duszach gra, w głowach mąci. Porusza tematy bieżące, jednak zawsze w zgodzie z duchem dramatu, i co ważne, w bardzo interesującej interpretacji. Jest artystycznym majstersztykiem. Aż dech zapiera.

Spektakl zaczyna się intrygującym rumorem dochodzącym zza kurtyny po czym akcja sztuki rozgrywa się w dużej, białej izbie z czarnymi otworami-oknami , z krzyżem zawieszonym na ścianie, z obrazem Matki Boskiej, suto zastawionym stołem, ze skrzynią i łóżkiem nakrytym kolorową kapą(scenografia Małgorzaty Szczęśniak). Przestrzeń podzielona jest na widoczną, dostępną(scena) i przeczuwaną, mroczną(poza chatą, foyer). Widownię przecina dokładnie w jej środku przejście-droga. Kostiumy podkreślają spotkanie Polaków z różnych okresów czasu, z wielu światów w adekwatnych kostiumach. Są więc stroje tradycyjne, kolorowe, te z pawimi piórami i współczesne, weselne. Zgromadzeni poruszają się w dużej przestrzeni swobodnie, prześwietleni ostrym światłem. Nie ma dusznej, ciężkiej, klaustrofobicznej atmosfery, ciasnoty, co zacierałoby różnice między jawą a snem, co przymuszałoby weselników do (sprowokowanej, niechcianej) bliskości, by nie można było przegapić dzielących ich klasowych podziałów, mentalnych różnic, historycznych animozji. Konfrontacji tego co wzniosłe z tym co przyziemne, niewzruszone i zmienne.  Miesza się tu wszystko i kotłuje. Przenika nawzajem: żywi i ci nigdy nieumarli: figury- symbole, znaki, ludzie-wyrzuty sumienia, zjawy, obcy ale swoi. Tak ich wiele, tak wiele. Prawdziwych ludzi i zmór, duchów, widm, marzeń, pragnień. Strachów. Lęków. Przeczuć. Ba, nawet są żywe chochoły! Materializuje się na oczach widzów pamięć -jakże materialna, konkretna, przyziemna.

Muzyka głośno gra,  szaleństwo zabawy zagłusza rozmowy gości, domowników. Nie wiadomo dokładnie o czym ze sobą mówią, o co pytają, bo chyba tak naprawdę się nawzajem nie słuchają, w konsekwencji nie rozumieją. Widzowie też nie słyszą wyraźnie wymiany zdań, dochodzą do nich tylko strzępy słów, dociera do nich tylko pogłos rozmów. Choć tekst dramatu jest im znany, muszą się skupić, by dociec, co się dzieje. Weselny rejwach, hałas, zamieszanie zakłóca zrozumienie sensu mezaliansu, weselnego spotkania, pomieszania tak różnych światów: gospodarskiej wsi, chłopów stąpających mocno po ziemi i mieszczańskiego miasta, inteligencji otumanionej poezją, ideałami. Porozumienie jest trudne, bo kąśliwe, zaczepne, konfrontacyjne choć roztańczone, rozchełstane, na pozór swobodne- przepite wódką, zagryzione przekąską. Ale gdzie nie ma komunikacji, zrozumienia, nie może być solidarności, zgody, jedności. Przymierza. A to generuje chaos. Prowadzi do klęski. W dodatku gdy nie ma silnego przywódcy sytuacja jest beznadziejna. Minęło tyle lat, Isia jest już staruszką(przepiękny, wzruszający epizod Bożeny Adamek) a wyzwolenie nie przychodzi, nic się nie zmieniło. Czekała tak długo i się nie doczekała, ona jedna widziała Chochoła, ale to nie ona jego lecz on ją wynosi z izby.

Początek wyrasta więc z artystycznej wizji Wajdy ale tak naprawdę w zaakcentowanej do niej opozycji. Pojawiają się ci obcy, choć swoi(Żyd-Tadeusz Zięba/Feliks Szajnert i jego córka-Dominika Bednarczyk/Agnieszka Przepiórska), rozstrzelane widma Żydów przez Rycerza/Żołnierza Wyklętego (Tomasz Wysocki)ale i oni są z innego świata. Rachela jak Kasandra jest ledwie tolerowana, mówi ale nikt jej nie słucha, a jak słucha nie rozumie(mówi w jidysz?). Staje się nie muzą a obiektem seksualnego pożądania cynicznego Poety(Mateusz Janicki), ofiarą hedonizmu, zapowiedzią holokaustu. Jej ojciec zaspokaja finansowe potrzeby Księdza(Sławomir Rokita) i Czepca( (prześwietny Marcin Kalisz), na pewno też innych ale szacunku nie doświadczy, równości nie zazna. Zostanie upokorzony gwiazdą Dawida, zabity. Los Żydów jest przesądzony. Zawsze będą tu w Polsce ciałem obcym, niechcianym. 

Przybyłe na wesele widma, duchy, historyczne  symbole wiecznych wartości, postaw patriotycznych nie są wytworem indywidualnej a zbiorowej  wyobraźni. Rozmawiają nie tylko z weselnikami ale też ze sobą, Nie w kącie, na osobności a obok tańczących w izbie, jak jedni z nich, żywi, cieleśni, realni. 


WESELE za sprawą miłości Państwa Młodych, mariażu  wsi i miasta, miało być symboliczną próbą pojednania, scementowania tego co dzieli ludzi, różni Polaków. To spotkanie pokazało, że zbliżenie, porozumienie, prowadzące do jedni skrajnie różnych światów, jest niemożliwe a w obliczu realnych niebezpieczeństw(wojny) ich postawa zostaje bezlitośnie obnażona. Potrzebuje impulsu, który jednoczy, potrzebuje przywódcy, który poprowadzi.  Zmory przeszłości, widma, spersonifikowane niepokoje, obawy, marzenia, kompleksy, które wkroczyły na scenę weselną udowodniły, że wszelkie podziały mogły się tylko pogłębić, wyostrzyć, stać zabójcze, bo redefinicja ich statusu, nie wskrzesiła, nie uszlachetniła ducha a zadowalała tylko ciało. Stańczyk(Krzysztof Głuchowski), Szela(Marian Dziędziel), Hetman (Rafał Dziwisz), współczesny agresywny biznesmen(Andrzej Grabowski) usiedli przy stole, jedli i pili i mówili, mówili. Ich mit prysł, racja się zdewaluowała, czar przepadł. A nawet zbezcześcił honor Rycerz/Żołnierz Wyklęty. Ale nic się już temu co zaprzeszłe nie udaje, bo te wszystkie duchy żyją, nadal żyją-plączą się, odchodzą ale na powrót wracają, wnikają wciąż do umysłów, w dusze i kolejne narracje. Infekują anachronizmem, rażą pretensjonalnością, co boleśnie kontrastuje z Wernyhorą-kobietą, rozpaczającą matką, która opłakuje żałobną pieśnią śmierć swego syna(ukraińska aktorka, Anna Syrbu)- jest kolejną porażającą przestrogą, zapowiedzią zagłady. Skargą bólu przejmującą, rzewną. Taką, która nawet najbardziej zatwardziałe serce poruszy. Skłoni do działania.  To kochająca, czuła kobieta dająca życie, strażniczka miru przynosi złoty róg-ratunek i nadzieję.  Można jeszcze coś zrobić. Zaradzić katastrofie. Ale wola  zgromadzonych pozostaje niewzruszona, wojna obecna jest w każdym z nich, walka toczy się  też miedzy nimi, mimo że są na weselu. W tych ze wsi i w tych z miasta. W żywych i nie do końca umarłych. 

Poeta gwałci i odrzuca Rachelę (układ choreograficzny jak u Piny Bausch i zakrwawiona suknia skrzywdzonej dziewczyny robią piorunujące wrażenie, butny nieobecny mężczyzna i poniżona kobieta, Żydówka). Scena antycypuje zagładę, ponadczasowe relacje kobieta-mężczyzna. Panna Młoda obśmiewana jest przez Poetę gdy on jej tłumaczy z szyderstwem gdzie jest Polska właśnie. Ale kobietę atakuje też kobieta: siostra siostrę, Pannę Młodą(Martyna Krzysztofik) zdulszczona Radczyni(Lidia Bogaczówna), zmanierowana mieszczka. Wojna się toczy, rozkręca, nabiera szwungu. Czepiec z Gospodarzem też są w opozycji-chłop w woli działania kontra chłop w przeciwdziałaniu. Temperamentny Czepiec z pasją walczy, miota się, szuka sposobu, ratunku. Gospodarz(genialny, mistrzowski Juliusz Chrząstowski)otumaniony strachem, dezorientacją, zagubieniem wypiera wszystko, popada w sen. Letarg. Niepamięć. Dezercję. Obaj eskalują  walkę o swoje w klinczu sprzecznych postaw. Przedstawiciel najmłodszego pokolenia chłopów, Jasiek(Antek Sztaba), jest mentalnie gdzieś indziej, w ogóle nie ma pojęcia, co się dzieje. Jedynie Pan Młody (świetny Mateusz Bieryt) próbuje łączyć, zasypywać podziały. Bezskutecznie. Wernyhora-Ukrainka przynosi róg, strategię przetrwania, którą Polak zaprzepaszcza. Znów chłop w swej masie z kosą na sztorc staje przeciw panu(otacza go groźnie, chcąc zmusić go, by odważył się dowodzić, by działał), lecz trwa to krótko, bardzo krótko. Za krótko. Wszyscy dostrzegają toczącą się wokół wojnę i zastygają sparaliżowani panicznym strachem. Patrzą zdumieni na płonące pola, miasta. I się od tego nieszczęścia odwracają, jakby z własnej, nieprzymuszonej woli. Odchodzą w niebyt. Donikąd. 

Bez odwagi, by można było spojrzeć prawdzie w oczy, bez silnego lidera/przywódcy- nie sprosta się wyzwaniom. Kobiety nadal będą podgatunkiem patriarchatu, choć nauczyły się sprytnie z nim radzić (jak Gospodyni z mężem). Chłopi/słabsi stanowić będą siłę ale przez klasę średnią, niby mądrzejszą, dobrze wykształconą poniżani, traktowani z pogardą, zastygną w kompleksach. Żyd, Obcy, Inny to element użyteczny a mimo to niepożądany. Gubi się złoty róg, człowieczeństwo, zwykłą przyzwoitość, zdrowy rozsądek, instynkt samozachowawczy, pomysł na przetrwanie. Jakby wszyscy byli zaskoczeni złem świata- "A głupi! a głupi! A głupi.."- w ogóle do walki z nim nie przygotowani. Ignoruje się mądrość przeszłości, bo już nie działa, nie ma nic teraźniejszości do zaoferowania. Może nadchodzi kolejna zagłada. Schodzą więc wszyscy martwi ze sceny życia. Bez serc, bez ducha. W hańbie. Wesele się skończyło, weselić się nie ma komu, z czego. Pozostaje poczucie zawodu, wstydu i rozczarowania. Króluje zainfekowany wściekłością straconej szansy wiecznie pogłębiający się smutek. Pa pa wzajemne zrozumienie, pa pa pojednanie, pa pa solidarność, pa jedność. Szansa na przetrwanie. 


Na scenie pozostaje kobieta/chochoł/człowiek współczesny niezwykły i niewyjaśnialny (Kaya Kołodziejczyk). Sama sobie serce z piersi wyrywa-Polskę właśnie- i krwawiące na strzępy ostatkiem sił rwie w furii i odrzuca. Próbuje już jako truchło pójść tą samą drogą, co w stuporze przerażenia, lęku, bezsilności weselnicy, widma wszystkie lecz na plecy upada z  impetem jakby jakaś siła fatalna a niewidoczna cofała ją, by powróciła, znów spróbowała(odrodzić się, żyć, działać, walczyć?). Lecz ona nie ustaje, próbuje po wielokroć aż z butów słomę wysypuje i ją podpala. Może to wymarzony, nowy nowego narodu przywódca. Bo kolejne  chochoły wkraczają na scenę, podążają ku niej, ku widzom. W końcu, zaproszone przecież, na wesele przybywają, stają się jedynymi beneficjentami niewiadomej, przeżywanej ni to we śnie, ni na jawie, przyszłości. Idzie nowe. Ukryte w słomie, w kamuflażu bio, w eko poprawności. Może w takiej otulinie, mają szansę przetrwać wartości, idee mogące się rozwinąć w nowych czasach, w których będzie możliwe godne, wolne, szczęśliwe życie w zjednoczonej przeciw złu, podziałom, wojnom jedności. Lecz gdy słomiany zapał,  jak ostatnie światło nadziei gaśnie, pogrąża się wszystko w mroku. Czas na reset. W niewiadomym. Nic i nikogo już nie ma. Kończy się, ginie bez wyjątku, co było. By w nowej formie, nowej treści narodziło się wszystko.



Maja Kleczewska pięknie wizję naszego świata wyczarowała. Jego diagnozę. Lęk przed przyszłością. Z pomocą dramaturgiczną Grzegorza Niziołka, scenografią Małgorzaty Szczęśniak, kostiumami zaprojektowanymi przez Konrada Parola, choreografią Kayi Kołodziejczyk, muzyką Cezarego Duchnowskiego, światłem i multimediami Wojciecha Pusia oraz wspaniałymi aktorami Teatru im. Juliusza Słowackiego. Wielka sztuka. Polska. Wielki teatr. Narodowy.


WESELE   Stanisław Wyspiański
Reżyseria: Maja Kleczewska
Dramaturgia: Grzegorz Niziołek
Scenografia: Małgorzata Szczęśniak
Kostiumy: Konrad Parol
Choreografia: Kaya Kołodziejczyk
Muzyka: Cezary Duchnowski
Światła i multimedia: Wojciech Puś
Współpraca scenograficzna: Marcin Chlanda
Asystentka kostiumografa: Emilia Sarga
Asystenci reżyserki: Ludmiła Dziasek, Łukasz Groszkiewicz, Piotr Sędkowski


Fot. Bartek Barczyk, Jacek Poręba

wtorek, 19 marca 2024

15 FESTIWAL NOWE EPIFANIE: PTAKI CIERNISTYCH KRZEWÓW. RZECZ O MIŁOŚCI W KOŚCIELE TEATR POLSKI W BYDGOSZCZY

 

Widzów wita otwarta, ciepła, neutralna przestrzeń, która może być salą muzealną z eksponatami-rzeźbami szczątków ludzkich (przebity patykami korpus człowieczy, nogi ukrzyżowanego bez krzyża, ręka ludzka). Jedynie organowa muzyka sakralna, zapach kadzidła, dzwonek mogą wskazywać, że jest to pusty kościół z Golgotą rzeźb-relikwii (korpus -może św. Sebastiana, patrona gejów?, nogi Jezusa Chrystusa przybite do krzyża, ręka świętego lub na przykład lewa ręka Adama, z fresku Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, w sumie naciągając może Trójca, może nawet Święta-okaleczone, ułomne namiastki boskości). Na scenę wkracza procesja ale budząca niepokój, bo może się kojarzyć z paradą, w tym wypadku braci i sióstr w wierze wyraźnie utrefnionych, w habitach udziwnionych, z księdzem w peruce,  z arcybiskupem clownem lub transwestytą wiezionym na cekinowym, kolorowym wózku inwalidzkim.  Po chwili uczestnicy pantomimicznie, prześmiewczo wizualizują w różnych stylizacjach grzechy - zwięzłą definicję zła. Tak się przedstawia niejednoznaczna gra wstępna spektaklu Teatru Polskiego w Bydgoszczy PTAKI CIERNISTYCH KRZEWÓW. RZECZ O MIŁOŚCI W KOŚCIELE w reżyserii Jędrzeja Piaskowskiego. 

Ten teatralny projekt nawiązuje, chcąc nie chcąc, do książki Colleen McCullough i miniserialu obyczajowego z 1983 roku z Richardem Chamberlainem  w roli głównej. Wskazuje na to tytuł sztuki i problem wyboru między miłością do Boga i perspektywą zrobienia kariery w Kościele katolickim przez mężczyznę a jego miłością do kobiety. Jej głębokie uczucie było mniej ważne od  miłości własnej mężczyzny, sługi bożego.  Gdy ją opuścił, musiała poradzić sobie z konsekwencjami rozstania(brak osoby kochanej, poczucia bezpieczeństwa, zaufania, opieki, akceptacji). Ambicja mężczyzny zwyciężyła a celibat narzucony przez instytucję nie pozwalał na szczęśliwe rozwiązanie. Ten konflikt miłości ludzi  z miłością do Boga wydaje się w rozumieniu miłości Boga do człowieka absurdalny. 

Twórcy spektaklu rozszerzają problem krzywdy zwykłego człowieka w kontekście grzechów Kościoła katolickiego, przedstawiając różne historie z życia wzięte. Mówią o tym, co wielu drażni i boli. Poruszają problemy błędów i wypaczeń instytucji, która winna być świetlanym przykładem tego, co reprezentuje. W rzeczywistości nie spełnia swej roli, wykorzystuje rząd dusz do czynienia zła, bo od zawsze przyzwala na nie, nie reaguje, nie piętnuje, nie karze. Chroni sprawców, nie ofiary. Obojętna na zło, bo je sankcjonuje,  usilnie trzyma się tradycji. Pozostaje niewzruszona. Może tylko złamać, udziwnić, wynaturzyć. Skrzywdzić. Słudzy boży molestują, są molestowani, wykorzystują są wykorzystywani w poczuciu bezkarności. Ofiary problemy rozwiązywać muszą sami. A przecież potrzebują profesjonalnej pomocy. Czy może im ją zapewnić amatorka, Anja Rubik, modelka, celebrytka, samozwańcza terapeutka spontanicznie organizująca grupę wsparcia? Każdy uczestnik terapii opowiada o sobie, wyznaje co czuje, czego mu brakuje, co chce, o czym marzy. I każdy odkrywa lub otrzymuje wskazówkę, radę, pomoc. Przepracowuje traumę. Odradza w sobie pewność siebie, odzyskuje poczucie własnej wartości. Ma szansę postępować uczciwie, w poczuciu wolności, szczerości, prawdy. Znów może w siebie, innych ludzi i ewentualnie Boga uwierzyć. Co budzi nadzieję. Otwiera nowe życie w miłości ale poza Kościołem, bo ma ona wymiar wyłącznie przyziemny, cielesny, zmysłowy. 

Świetne jest w tym spektaklu aktorstwo, zasługuje na wielkie brawa. Nie brakuje scen doskonałych (spowiedź arcybiskupa, w tej roli bezbłędny Jerzy Pożarowski), dobrych intencji twórców pragnących naprawić to, co psuje Kościół. Piaskowski z Sulimą, kontynuując swój styl soft teatru, upominają się w charakterystycznej dla siebie estetyce o dobro jednostki, jej punkt widzenia, jej rację. Akcentują, co jest niewygodne, ukrywane, wypierane a niezbędne do poznania  pełni prawdy o człowieku, o jego miłości nie do Boga a ludzi. Wytykają grzechy, obnażają je i odpuszczają wskazując naprędce wymyślone rozwiązania. Nadają im status intuicyjnej, indywidualnej pracy u podstaw, bez dokonania dogłębnej analizy, która mogłaby doprowadzić do radykalnej zmiany. 

W gruncie rzeczy sztuka oskarża i ośmiesza nie tylko instytucję ale i sposób uzdrawiania osób przez nią skrzywdzonych. Spektakl nie rozsadza, nie wstrząsa, nie budzi grozy. Łagodnie traktuje błądzących w miłości w Kościele. Sprowadza powagę do banału, ważny problem do formy kontrowersyjnej(scena ze zwłokami dziewczynki). Skupia się na ofiarach ale wobec ogromu krzywd wydaje się bezsilny. Widzom pozwala się rozluźnić, uspokoić, odprężyć, bo pozostają w istocie obojętni, rozbawieni, wdzięczni za to, że ich wyręczono. Nie muszą już nic robić. I pewnie nie będą. 

Czy to wystarczy?

Sztuka krytyczna doprowadzić winna do katharsis ale tu zadowala się tylko łagodną połajanką, bezbolesną wyliczanką krzywd, rozbrajającą zabawą. Rozładowuje negatywne emocje, powtarza stereotypy, potwierdza to, o czym wszyscy wiedzą, niektórzy z autopsji znają. Jakby dowodziła, że nie trzeba dramatyzować, eskalować, żądać, a wystarczy pokazywać, informować i czekać na cud samo uzdrowienia instytucji. Jeśli się wierzy w oczyszczającą moc sztuki. Artyści stoją murem za człowiekiem, jego dobrem, powrotem do siebie samego, do miłości prawdziwej. Jak dzieci biorą potrzebujących za rękę lub obejmują ich, bezwarunkowo ufają. Uczą i uzdrawiają. Dla pozostałych będzie to niestety wciąż za płytko, zbyt nieskutecznie, za mało. Za mało.

W tym kontekście problem miłości w Kościele jest nierozwiązany. Pozostaje sprawą wyłącznie osobistą. Instytucja, która jedno głosi, drugie czyni, pozostaje anachroniczna, niereformowalna, niewzruszona. I stanie się coraz bardziej ułomna, okaleczona, szczątkowa, jak niejednoznaczne obiekty w pustej przestrzeni 2033 roku.


PTAKI CIERNISTYCH KRZEWÓW. RZECZ O MIŁOŚCI W KOŚCIELE

REŻYSERIA: Jędrzej Piaskowski
DRAMATURGIA, TEKST, REŻYSERIA ŚWIATEŁ: Hubert Sulima
SCENARIUSZ SCENICZNY: Hubert Sulima, Jędrzej Piaskowski
SCENOGRAFIA: Anna Maria Karczmarska, Mikołaj Małek
KOSTIUMY: Rafał Domagałac
MUZYKA: Jacek Sotomski

Obsada: Karol Franek Nowiński, Emilia Piech, Jerzy Pożarowski, Michalina Rodak, Michał Surówka, Małgorzata Trofimiuk, Jakub Ulewicz, Małgorzata Witkowska


niedziela, 17 marca 2024

15 FSTIWAL NOWE EPIFANIE: GUSŁA LUBUSKI TEATR W ZIELONEJ GÓRZE

 

GUSŁA w reżyserii Grzegorza Brala, spektakl Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze, wskrzesza co umarło, co odeszło, a jednak paradoksalnie w nas, Polakach, a może w każdym człowieku ciągle żyje. To kultura wszczepia kolejnym pokoleniom tożsamościowy kod, odsłania niezmienność porządku rzeczy, demaskuje piętno natury ludzkiej. Wykorzystane na potrzeby spektaklu II i fragmenty IV części DZIADÓW Adama Mickiewicza wydobywają i akcentują to, co najgłębiej ukryte, co pierwotne, co nigdy nie ginie. Co wraca, uczy, przestrzega, straszy senną marą. Opowieści o winie i karze, historie o niezawinionej krzywdzie budują przekaz, w którym zmartwychwstaje z popiołu i obraca się w pył wysiłek istnienia, ból najsłabszego, krzywda ludzkiego świata. Portret człowieka w jego splątaniu i złożoności. Uwięzionego między niebem a piekłem, życiem i śmiercią.

Guślarz, powstały z ziemi, jakby był jej częścią, otwiera i zamyka czasoprzestrzeń. Wyprowadza z ciemności upiora- człowieka, reprezentację porządku zaprzeszłego świata, by ten mógł przyjrzeć się sobie i po konfrontacji z rzeczywistością, w nią na powrót go wtrąca. Przeprowadza go przez rytuał spowiedzi-wyznania: opowiedzenia o swym losie, upomnienia się o sprawiedliwość, przyznania się do winy, zaakceptowania kary. Obnaża go, pokazuje w prawdzie. Wobec samego siebie i zgromadzonych. To ten, który przyszedł na gusła egzorcyzmuje siebie. W mroku i świata, i własnych dusz. W błądzeniu w wiecznym poszukiwaniu odkupienia, które nie może się dokonać. W niemożności uwolnienia się od poczucia zarówno wyrządzonej, jak i doświadczonej krzywdy. Bo, co się dokonało, nie da się naprawić, uznać za niebyłe. Pozostało człowiekowi tylko -ze świadomością siebie, własnych czynów -wiecznie trwać. Ciągle przeżywać, analizować, ku przestrodze uczyć, upominać. Wyłaniać się i ukrywać w ciemności. Jak Guślarz gasić świecę.



Reżyser odpowiedzialny za choreografię Grzegorz Bral, z nim pozostalitwórcy i aktorzy, przywołują obrzęd DZIADÓW ale proponują obraz bardziej uniwersalny, bo sięgają do tego, co w człowieku i społecznościach, które tworzy, jest nie do końca definiowalne, pozostaje zawsze mroczne, tajemnicze, bolesne, ważne. Wyczarowują rzeczywistość wyczuwalną/ rozumianą zmysłowo. Doskonałym śpiewem i  grą aktorów:  Aleksandra Podolaka(charyzmatyczny, groźny Guślarz), Elżbiety Donimirskiej(Sowa, Starzec), Katarzyny Kawalec(Aniołek), Radosława Walendy(Widmo Pana), Romany Filipowskiej(Dziewczyna, Pasterka), Pawła Wydrzyńskiego(Widmo-Upiór), Joanny Koc(Kruk ), Daniela Zawady(Pustelnik), Jamesa Malcolma(Upiór ), ekspresyjną muzyką Macieja Rychłego, wykonywaną na żywo Pianino – Daniela Grupę(pianino) i Michała Ostrowskiego(skrzypce), wzmacniającą swym tempem, akcentem, barwą tekst, odrealniającą postaci mocną charakteryzacją Marii Kaczmarowskiej, jedyną w swoim rodzaju atmosferą, kompozycją, magią obrazu(mrok, dym, światło),  dynamiką wypracowaną przez dramaturgię Alicji Bral uruchamiają bardzo silne emocje. Skontrastowanie ascetycznej scenografii i przepięknych, bogatych kostiumów Adama Łuckiego decyduje o pozaczasowości akcji i podkreśla znaczenie kierującej się instynktem, zdroworozsądkowym prawem moralnym nietkniętej wpływami cywilizacji i kultury społeczności, tworzącej ją jednostki ludzkiej. Obraz człowieka doświadczającego trudnych  realiów życia-wymagających spełnienia obowiązków wobec innych, powinności wobec siebie - zmuszonego ponosić konsekwencje własnych czynów po wiek wieków mocno porusza. Uwięzienie w wiecznym niespełnieniu, zniewoleniu, rozczarowaniu staje się piekłem. Fala emocji wdziera się szturmem do serc, uwodzi umysły widzów i porywa rzewną nutą bezsilności wobec losu wykutego przez postawę, decyzje  człowieka, wobec fatum, z którym stara się bezskutecznie pogodzić. Spektakl swą spójnością estetyczną, intensywną ekspresją, przemyślaną dramaturgią, nastrojem grozy, prostym a jednak celnym pomysłem interpretacyjnym zachwyca. Dowodzi, że  bohaterowie GUSEŁ to my. Wypowiedziane wstrząsająco, wyśpiewane temperamentnie GUSŁA, wyrosłe z DZIADÓW, mają nam wiele do powiedzenia.  Inspirują, obnażają, fascynują. Sugestywna wizja, artystyczna jednia inscenizacji porwała widzów, zawładnęła nimi i uniosła do standing ovation. Aplauz długo, bardzo długo nie pozwalał aktorom zejść ze sceny Teatru Polskiego w Warszawie, gdzie spektakl gościł w ramach 15. FESTIWALU NOWE EPIFANIE 2024. Zasłużenie. Bardzo zasłużenie. 


GUSŁA Adam Mickiewicz

Reżyseria, choreografia - Grzegorz Bral
Dramaturgia - Alicja Brał
Scenografia, kostiumy - Adam Łucki
Charakteryzacja - Maria Kaczmarowska
Kompozytor - Maciej Rychły
Koordynator - Joanna Stremich
Koordynator - Katarzyna Kawalec
Fotograf, kamera - Kamil M. Derda
Wodzirej i koordynator muzyków - Michał Kiszowara

Obsada:
Guślarz – Aleksander Podolak
Sowa, Starzec – Elżbieta Donimirska
Aniołek – Katarzyna Kawalec
Widmo Pana – Radosław Walenda
Dziewczyna, Pasterka – Romana Filipowska
Widmo-Upiór – Paweł Wydrzyński
Kruk – Joanna Koc
Pustelnik – Daniel Zawada
Upiór – James Malcolm

Muzycy:
Pianino – Daniel Grupa
Skrzypce - Michał Ostrowski


fot. Magdalena Szulczak

sobota, 9 marca 2024

DON'T GIVE UP TEATR RAMPA

 

W czasach PRL-u rzeczywistość była szaroburo nudna, beznadziejnie monotonna, przewidywalna, bo narzucona z góry- totalitarnie ideologiczna. Nic dziwnego, że zetknięcie się z kolorowym, eksplodującym, wolnym światem choćby tylko znanym z telewizji (wyjeżdżać za granice mogły tylko jednostki uprzywilejowane), było jak zażycie środków odurzających. Teledyski w MTV były kosmicznym naturalnym dopalaczem, dowodem na istnienie świata doskonałego, raju, arkadii. Obietnicą kosztowania owoców zakazanych, niedostępnych. Rozbudzały wyobraźnię, wskrzeszały nadzieję, dawały chwile wytchnienia. Wskazywały drogi ratunku, były antidotum na nudę, świat jednowymiarowy, zamknięty, beznadziejny. Tworzyły fatamorganę dobrobytu, spełnienia, normalności. Wolności. Były zagłuszaczem bylejakości, ucieczką od biedy, alternatywą dla codziennych problemów, bo innej przyszłości nie było.

Dlatego bohaterka monodramu, w tej roli Anna Mierzwa, atrakcyjna blondynka w średnim wieku, zafascynowana twórczością piosenkarską, osobowością i scenicznym wizażem Kate Bush jest jej fanką Jej twórczość podnosi ją na duchu. Zauroczona utożsamia się z nią. Naśladuje swoją idolkę-śpiewa jej piosenki, nosi seksowny czerwony kostium superbohaterki( Robert Woźniak), ufa mamonie niezwykłych mocy pozwalających ratować siebie, rodzinę i świat, radzić sobie z wszelkimi kłopotami, z pesymizmem, depresją, złem. Daje ogromną siłę ta moc wyobraźni, marzenia, wiary. Przynosi ulgę, jest znieczuleniem przed znojem codzienności, nudą. Kolejne urodziny naszej bohaterki nie są stresującym zbliżaniem się do przepaści smutku (wiadomo, proza życia!, czas płynie!)  lecz sprawdzają skuteczność skrzydeł wyrosłych u ramion dzięki piosenkom Kate Bush, optymizmowi i sile jakie niosą. Dowodem na to, że nigdy nie można zwątpić, poddać się. Ulec. Przenigdy!

Aktorka ze swadą opowiada, pięknie śpiewa- naturalnie spaja dwa wykluczające się światy. Lekko, z poczuciem humoru buduje skomplikowaną, atrakcyjną postać. Pracującą kobietę, matkę umęczoną a jednak obdarzoną wolą zmiany, szukającą ratunku, dążącą do psychicznej równowagi i duchowej harmonii. Pozwala na to pomysłowy tekst, dramaturgia Agaty Brajczewskiej, która sprawnie z  Heleną Radzikowską wyreżyserowała ten minimalistyczny spektakl w przestrzeni łączącej pustkę życia z działalnością sceniczną (wybieg). Choreografia Krystyny Lama Szydłowskiej spowodowała, że bohaterka dominuje, wypełnia ją temperamentem, dynamiką, dramatyzmem. Ciepłem. Nie bez znaczenia są multimedia Oli Knedler i aranżacje piosenek Stanisława Pawlaka, tak przecież ważne w monodramie muzycznym.

Podoba mi się ta walka o siebie postaci  wykreowanej przez Annę Mierzwę. Jej determinacja siły woli. Jej uporczywe ale jednak nie desperackie szukanie sposobu, by utrzymać się na powierzchni. Z pozoru absurdalne, dla niektórych naiwne naśladowanie abstrakcyjnego wzoru. Bo jest w tym sens. Wzruszająca, czuła, budująca racja. Sposób na ocalenie na pewno gdzieś istnieje. Każdy może go znaleźć, wypracować, u innych podpatrzeć. A więc drogie Panie, a może i Panowie: NIE PODDAWAJCIE SIĘ. NIGDY. Powodzenia!


DON'T GIVE UP

Tekst i dramaturgia: Agata Brajczewska
Reżyseria: Agata Brajczewska i Helena Radzikowska
Aranżacje muzyczne: Stanisław Pawlak
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Scenografia i kostiumy: Robert Woźniak
Multimedia: Ola Knedler

Obsada: Anna Mierzwa

Fot.Robert Jaworski

środa, 6 marca 2024

KRÓL LEAR TEATR NARODOWY W WARSZAWIE

 
William Shakespeare w swych studiach nad istotą i obliczem władzy, motywacji i skutków jej sprawowania musiał opowiedzieć historię Leara, końca wszelkich wysiłków i starań. Przepracowuje w KRÓLU LEARZE problem sukcesji w kontekście starości, relacji i więzi ojciec- dzieci(Król Lear i córki, Hrabia Gloucester i synowie). To studium dotyczące popełniania błędów w ocenie ludzi(rodziny,  najbliższych współpracowników, samego siebie), ulegania emocjom, miłości własnej i skutków jakie z tego wynikają. Gdy dzierży się wielką władzę, pod koniec życia ma się wszystko i całe to bogactwo traci, upadek ma wymiar antycznej tragedii. Przeżyć rozpad świata, który się całe życie z ogromnym trudem, poświęceniem i talentem budowało, utracić z własnej winy, co się kochało to śmiertelna tortura.
 
Król Lear, mimo ostrzeżeń, sprzeciwu otoczenia przekazuje władzę i dzieli królestwo Brytanii miedzy dwie córki Gonerylę i Reganę, bo rozczarowany szczerą i prawdomówną odpowiedzią  najukochańszej Kordelii, wydziedzicza ją. Ta decyzja króla, wydawać by się mogło szczodra, sprawiedliwa, mądra, osłabia królestwa, doprowadza  do wojny, rozpadu rodziny. Jest dla starca początkiem drogi ku degradacji, nędzy, bezdomności, bo pogarda córek perfidnie poniża go, jest oznaką braku szacunku, pozbawia go człowieczeństwa a on dumny, dotknięty głęboko ulega emocjom, reaguje gwałtownie. Traci orientację. Z bólu popada w szaleństwo. Obłęd. I nie mogąc znieść cierpienia umiera.

Wszystko stało się nie tak, jak tego oczekiwał. Popełnił kardynalny błąd, bo to nie wynik słabości charakteru króla lecz stetryczałej starości, która szukała tylko samozadowolenia płynącego z próżności schlebiającej pysze  zwiodła go. Lear oczekiwał wdzięczności, uwielbienia, należnego mu szacunku. Nic sobie nie pozostawił poza statusem ojca i tytułem króla. Gdy oddał wszystko, nic mu nie zostało. Potrzebna mu była już tylko miłość, ale z czasem zrozumiał, że nikt go już nie potrzebuje i nie kocha. Odpowiedź Kordelii go dotknęła, odrzucił ją lecz po bezdusznym,  psychopatycznym dręczeniu  oraz ostentacyjnej demonstracji siły Goneryli i Regany już wiedział, że się pomylił, źle ocenił córki a najmłodszą, wydziedziczoną,  skrzywdził. To wtedy narodził się jego żal nad sobą i głębokie, dręczące cierpienie, które zabija. Prawda o własnych błędach jest najskuteczniejszą trucizną. Lear zrzucił z siebie wszystkie warstwy ochronne, maski i stanął bezbronny, nagi wobec surowego losu. Był stracony. Gorzej, wiedział, że pociągnął za sobą wszystkich. 

Jan Englert, odtwórca głównej roli, ma prawo i kompetencje, jest w idealnym wieku, doskonałej kondycji, by zagrać Króla Leara. Wielki aktor  buduje na scenie głęboko tragiczną postać potężnego władcy, szczęśliwego ojca, pewnego siebie starca, który schodzi ze sceny życia. Przypadek jego bohatera dowodzi, że nie ma godnej starości, bo odbiera wszystko, nie ma godnej śmierci, gdy ponosi się sromotną klęskę z powodu błędnych decyzji, złej oceny ludzi, fatum. Z czasem król traci złudzenia, doświadcza rozczarowania sobą i światem. Funduje sobie najtrudniejszy egzamin w życiu i przegrywa. Dojrzewa do prawdy o swoim położeniu, o dzieciach, relacjach, więziach międzyludzkich, o świecie -rezygnuje z władzy, traci ją też nad sobą samym. Nie był przygotowany na odrzucenie, poniżenie, pogardę córek,  metodyczne pozbawianie go człowieczeństwa. Król Lear przeżywa to, o czym powinien wiedzieć wcześniej, będąc potężnym władcą, doświadczonym  przez życie człowiekiem.  Pragnąc czynić dobrze, roztrwonił wszystko i musiał znosić skutki brutalnej rzeczywistości wynikającej z presji  córek, ich prawdziwych uczuć do niego. Gdy  Kordelia, którą ukochał najbardziej, umarła, zgasło i jego życie. Stał się jej całunem. Grobem. Wszystko się skończyło.

Interpretacja Grzegorza Wiśniewskiego podkreśla próbę sił pomiędzy racjami ojca i dzieci. Jednak nikt ostatecznie nie wygrywa. Ujawnia znikomość podłości, nieskuteczność nadużywania władzy. Subtelność i delikatność miłości, która nie może być kartą przetargową. Podkreśla sromotną klęskę konstrukcji świata, uznanego za obowiązujący, gdy przywódca-ojciec rezygnuje z władzy. Bo tylko ten, kto ją ma, narzuca swój system zasad i wartości. Decyduje i egzekwuje. Król Lear Jana Englerta z  determinacją nieuznającej sprzeciwu dzieli królestwo między wyniosłą, zaborczą, wyrachowaną Gonerylę Danuty Stenki i manipulowaną przez nią okrutną, impulsywną Reganę Ewy Konstancji Bułhak. Wydziedziczona za powściągliwość, szczerość w okazywaniu uczuć Kordelia Dominiki Kluźniak staje się Błaznem, który towarzyszy Learowi: komentuje, stara się mu przemówić do rozsądku, rzuca mu w twarz gorzką prawdę. Walczy o niego na różne sposoby. W kolejnym wcieleniu jest głosem poetycznego wyrażania uczuć(w songach). Prawdomówna, prowokująca do bólu, bo widzi nieszczęście ojca, przejęta z rozpaczy, bo nie może mu pomóc, kochająca czuwa nad nim, nie opuszcza go w swych tak różnych wcieleniach. To piękna, wzruszająca, mocna kreacja. Aktorka gra wspaniale, zadziwia skalą, różnorodnością, intensywnością wyrażanych emocji. Buduje wielowymiarową, pozbawioną ostentacyjnego wyrażania siebie postać. Zupełnie inną córką jest Goneryla stworzona z  całego arsenału mocnych, wyrazistych, może nawet przerysowanych środków wyrazu przez Danutę Stenkę. Jej postać- monstrum, typ tyrana, szwarccharakteru- jest zimna, wyrachowana, bezwzględna, nie ma skrupułów, by upokorzyć, złamać, pozbyć się ojca, zniszczyć autorytet, wyeliminować króla, jakby się go bała, chciała ukarać albo na nim zemścić. Gdy ma już władzę mataczy, spiskuje bezwstydnie, bez poczucia winy. Ma sprzymierzeńca w siostrze Reganie Ewy Konstancji Bułhak, która jest uległym, podatnym na wpływy, sterowanie, manipulację ale z natury okrutnym, impulsywnym, przez to bardzo niebezpiecznym, bo nieobliczalnym przywódcą. Nad Królem Learem czuwa jeszcze lojalny, wierny, oddany Książe Kentu w kreacji Ireneusza Czopa, który podobnie jak Kordelia w przebraniu Błazna towarzyszy starcowi w drodze do zatracenia. 

Równolegle do historii upadku Leara opowiadana jest historia zaślepienia innego ojca,  Hrabiego Gloucestera, granego przez Jana Frycza. Tym razem chodzi o przywileje, miłość ojca do synów, uczucia synów do ojca. Jeden jest bękartem i czuje się dyskryminowany, niedoceniany, ledwie tolerowany a drugi, ten z prawowitego łoża, mimo że jest lekkoduchem, wywyższany. Wątek jest interesujący, bo zagrany przez Przemysława Stippę Edmund, przekonująco dowodzi, że w dziecku spychanym ciągle na plan drugi, traktowanym  instrumentalnie, obserwującym jak jego matka jest lekceważona przez ojca, wyzwala się zło: potrzeba odwetu, zdrady, chęć zemsty. Z nawiązką to sobie kompensuje. Uwodzi obie siostry, im podobny. Zdradza. Hańbi rodzinę. Wychodzi na jaw uknuty przez niego i przeprowadzony perfidny plan. Kończy przegrany. Aktor jest tak dobry w roli pokrzywdzonego, że budzić może zrozumienie i współczucie. Stippa tworzy pełnokrwistą, wiarygodną postać. Hrabia Jana Frycza popełnił błąd, bo ostentacyjne faworyzując Edgara, budzi w Edmundzie wszystko, co najgorsze. Sromotnie przegrał. Edgar  Mateusza Rusina, mocno doświadczony przez manipulacje brata, okazuje się dobrym synem, opiekuje się oślepionym w szale przez Reganę, wygnanym za domniemaną zdradę ojcem.

W spektaklu dominuje zło: mroczne, ostentacyjnie bezwzględne, bezwstydne, pozbawione hamulców(np. Goneryla i Regana w czarnych skóropodobnych sukniach)  a wielobarwne dobro musi się uciekać, ukrywać, przebierać, maskować(Kordelia, Hrabia Kent, Edgar). Kto nie jest w stanie je właściwie rozpoznawać i celnie oceniać, przegrywa. W ogromnej przestrzeni sceny bohaterowie giną, jakby pustka czerni miała ich osłabić, wchłonąć, unicestwić. Burza szalejąca w szklanym boksie-choć niebezpieczna jest okiełznana, zamknięta. Może odzwierciedlała, co się dzieje w Leara mentalnym wnętrzu. Doskonała jest muzyka Aleksandry Gryki  na żywo wykonana na kontrabasie przez Tadeusza Wieleckiego/ Wojciecha Pulcyna dyskretnie podkreślająca akcję, tworząca nastrój. Niektóre projekcje wideo miały wzmocnić a rozpraszały uwagę ale olbrzymi, centralny obraz Błazna Dominiki Kluźniak robił wstrząsające wrażenie. Odsłonił całą grozę tragedii Leara w trosce, przerażeniu, bezsilnej miłości córki.

Prawość, sprawiedliwość, uczucia, ich  wyrażanie jest sprzeczne z definicją władzy. Tylko błaznów czy desperatów na to stać, choć i oni zostaną najsurowiej, jak tylko można było, ukarani. Czy Król Lear, Hrabia Gloucester, im podobni są dobrymi ale błądzącymi ojcami czy może tylko starymi, przegranymi błaznami?  Na to pytanie musimy sobie odpowiedzieć sami. Wychowywać nikt nie uczy a poprzeczka wymagań, szczególnie dla dzieci i ojców królów, ustawiona jest bardzo wysoko. Jednak w tym rozprzestrzeniającym się ogromie mroku, zalegających ciemnościach, zagęszczającym się nieszczęściu, bo wszystko obraca się w nicość, rozpada w nieistotność i ginie, tli się przygnębiająca myśl, że prawda zabija. Cały wysiłek życia Leara idzie na marne, bo to co stanowiło jego istotę i wartość a mogło przynieść odrobinę szczęścia na starość, przepada. Najbardziej boli utrata złudzeń, rozczarowanie, świadomość, że człowiek zawodzi sam siebie, jest przyczyną własnych nieszczęść i zgubą dla innych a nie ma szansy, by cokolwiek naprawić. 

Spektakl jest wyzwaniem dla widzów. Oczekuje koncentracji, uwagi. Umiejętności syntezy, samodzielnego poszukiwania sensów. Poskładania puzzli rozstrzelonej narracji, rozbitych portretów psychologicznych bohaterów więc i aktorskich kreacji, precyzyjnie przecież wypracowanych  i bardzo dobrze zagranych. Gdyby ogromna scena nie wydłużała drogi przemieszczania się aktorów a ruch sceniczny organizował krótsze przebiegi nie przerywałyby to tak drastycznie ciągłości akcji, nie zwalniałoby jej tempa i nie czyniłoby koncepcji reżyserskich, gry aktorskiej, intencji i pomysłów twórców trudnymi do zinterpretowania. Rozwleczenie scen nie niszczyłoby spójności, słabo słyszalny tekst nie osłabiałby czytelności, co nie zacierałoby wyrazistości przekazu. Nie osłabiłoby dramaturgii(współpraca dramaturgiczna Jakuba Roszkowskiego).  Ginie nam Lear, nawet jeśli jest zmultiplikowany, zastyga Jan Englert w jego roli.  Przejmujące są i mocne z jego bohaterem obrazy-komunikaty dramatu, jakby sprawiały, że rozpływał się w trudnym dla niego czasie i zanurzał coraz głębiej i głębiej w nicości przestrzeni(od sceny: skoku na stół w furii złości. otępienia w wózku inwalidzkim, zrzucaniu ubrania warstwa po warstwie wespół z dublerem, bezruch podczas burzy, moment wejścia z martwą Kordelią, śmierć nad jej ciałem). W potężniejącym mroku, który coraz bardziej na niego napiera. W końcu pochłania. 



KRÓL LEAR   WILLIAM SHAKESPEARE

reżyseria: Grzegorz Wiśniewski
współpraca dramaturgiczna: Jakub Roszkowski
scenografia, kostiumy, światło i projekcje wideo: Mirek Kaczmarek
muzyka: Aleksandra Gryka
choreografia: Wioleta Fiuk

Występują: Jan Englert (Lear, król Brytanii), Hubert Paszkiewicz (Król Francji), Robert Jarociński (Król Francji), Piotr Piksa (Książę Burgundii), Marcin Przybylski (Książę Kornwalii), Karol Pocheć (Książę Szkocji), Ireneusz Czop (Hrabia Kent; gościnnie), Jan Frycz (Hrabia Gloucester), Mateusz Rusin (Edgar), Przemysław Stippa (Edmund), Robert Czerwiński (Oswald, sługa Goneryli), Mateusz Kmiecik (Sługa Regany, Posłaniec, Kapitan), Danuta Stenka (Goneryla), Ewa Konstancja Bułhak (Regana) i Dominika Kluźniak (Kordelia/ Błazen) oraz gościnnie Tadeusz Wielecki/ Wojciech Pulcyn (wykonanie muzyki na żywo na kontrabasie), a także tancerze: Wioleta Fiuk, Andrzej Buczkowski, Grzegorz Grzywacz, Witold Jurewicz, Jerzy Klonowski, Marek Kowalski i Andrzej Pankowski.

W przedstawieniu wykorzystano następujące utwory Radiohead: Exit Music (For A Film) z płyty OK COMPUTER (1997), There, There z płyty Hail to the Thief (2003), Idioteque z płyty Kid A (2000), I Might Be Wrong z płyty Amnesiac (2001). Utwory zostały nagrane w oparciu o oryginalne kompozycje zawarte w ww. wydaniach płyt. Partie wokalne w nagraniu, jak i na żywo wykonuje Dominika Kluźniak.

Fot. Marta Ankiersztejn / Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego