poniedziałek, 30 maja 2022

42.WST CUDZOZIEMKA Teatr Polski w Poznaniu


CUDZOZIEMKA, spektakl wyreżyserowany przez Katarzynę Minkowską na podstawie książki Marii Kuncewiczowej w Teatrze Polskim w Poznaniu, poraża siłą swego oddziaływania. Za sprawą tematu, dramaturgii, ekspansywnego aktorstwa. Magii teatru.

Osnową jest życie głównej bohaterki, Róży Żabczyńskiej, opowiedziane z perspektywy jej pogrzebu, kiedy poznajemy zmarłą, jej bliskich, którzy wspominają, podsumowują, analizują zjawisko jakim jest  matka, żona, artystka-demon psychologicznego terroru,  destrukcji, zniszczenia.  Jej portret psychologiczny kreślony poprzez  Alonę Szostak demaskuje kobietę silną, ambitną, dominującą. Cudzoziemkę, zarówno w kraju swego urodzenia, Rosji, gdzie jest później traktowana jako Polka, i w Polsce, gdzie jest, postrzegana przez akcent jako Rosjanka. Jest w tej tożsamościowej niejednoznaczności, dziecięcej samotności, braku zakorzenienia przyczyna wiecznych kompleksów,  poczucie lekceważenia, zagrożenia, swoistej bezdomności. Na Różę działa to jednak mobilizująco. W swych działaniach  za wszelką cenę prze do przodu, jest perfekcyjna, bardzo wymagająca. Pragnie w pełni panować nad sobą, własnym życiem, życiem dzieci, męża. Staje się zaborcza, agresywna, histeryczna. Kreuje się na osobę o wysokich aspiracjach, narzuca swoją wolę wszystkim, bo manipuluje sugestywnie, szantażuje emocjonalnie, nie uznaje sprzeciwu, wywiera ogromną presję. Konfabulacje, wariacje niespełnionych aspiracji, marzenia,  fantazje stają się w jej opowieściach szczerą prawdą. Dopina swego. Jest przekonywująca, atrakcyjna, silna. Kształtuje otoczenie  na swoją modłę, uzależnia je od siebie, jakby cały czas w ogromnym zagrożeniu walczyła o przetrwanie. I łamie wszystkim wolę, możliwość odkrywania, tworzenia siebie. Nie pozwala na samodzielność, błędy. Niszczy poczucie bezpieczeństwa, funduje lęk, depresję, załamanie  nerwowe- toksyczna matka, zaborcza kobieta, niespełniona artystka. A robi to, jak twierdzi, z miłości, troski, szczerej woli uszczęśliwiania.

To za sprawą świetnego scenariusza, doskonałej dramaturgii, pomysłowej choreografii, perfekcyjnie przemyślanej reżyserii udało się twórcom spektaklu zbudować potęgujące się napięcie, które niepostrzeżenie wzbierało, potężniało ku kulminacji dzięki fenomenalnej, sugestywnej, nieprzerwanej, niebywale intensywnej obecności Róży, granej wspaniale przez Alonę Szostak. Stopniowo ujawniana prawda, coraz bliższy kontakt bohaterki z widownią, którą najpierw informowała, później uwodziła, w końcu podbiła, co niebywale skutecznie pokazało, jak Róża osaczała, uzależniała od siebie innych, w konfrontacji zachowania i relacji dzieci, synowej, męża, jego nowej partnerki, Michała, młodzieńczej miłości Róży, zdemaskowało ją brutalnie, całkowicie obnażyło. W końcu stłumiło ten samonapędzający się, ciągle rosnący w siłę, emocjonalny gejzer. Uśmierciło. 

Bo Róża nawet po śmierci żyła, tak mocarną była osobowością. Zdefiniowaną przez brak akceptacji, lęk, niespełnienie. Nie sposób było się od niej uwolnić. Mimo pomocy lekarza, partnera, prawdy. Infekowała sobą wszystkich, z którymi się zetknęła. Potęga sztuki aktorskiej, siła teatru pozwoliła widzom w ciągu jednego wieczoru poczuć tę zaciskającą się pętlę destrukcji na własnej skórze. 



CUDZOZIEMKA Maria Kuncewiczowa

reżyseria: Katarzyna Minkowska
scenariusz: Katarzyna Minkowska, Tomasz Walesiak
dramaturgia: Tomasz Walesiak
muzyka: Wojciech Frycz
choreografia: Aneta Jankowska
scenografia: Katarzyna Minkowska, Łukasz Mleczak
kostiumy: Łukasz Mleczak
światło: Paulina Góral
asystent światła: Maciej Kaszyński
wideo: Agata Rucińska
kierownictwo muzyczne: Adam Domurat
asystent kierownika muzycznego: Jakub Czerski

OBSADA:
Barbara Krasińska, Monika Roszko, Alona Szostak, Kornelia Trawkowska, Mariusz Adamski, Michał Kaleta, Michał Sikorski, Andrzej Szubski
 
fot. Karolina Jóźwiak


niedziela, 29 maja 2022

42.WST BIBLIA:PRÓBA Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu


Spektakl otwiera scena wyznania miłości czułej, wzruszającej, żarliwej, która jest jak pokarm, bez której ani mężczyzna ani kobieta nie może żyć. W istocie jest to wyznanie miłości do Boga. I to ta relacja Bóg człowiek, szerzej fatum człowiek, jest tu testowana. Poddawana próbie. 

Mężczyzna to Hiob, kobietą jest jego żona.  Bóg jest fundatorem i gwarantem tego szczęścia. Mówi się, że Bóg nie wodzi człowieka na pokuszenie ale to Bóg został przez Szatana sprowokowany, by sprawdzić prawego, sprawiedliwego, mądrego Hioba. Uległ pokusie, by zbadać miłość, posłuszeństwo, zaufanie, oddanie człowieka. Ale potraktował go nie z miłością ale wyższością. Mówią, że wie wszystko, wszystko przenika, może sam siebie sprawdzał? W mocy swego majestatu odebrał człowiekowi wszystko: rodzinę, majątek, zdrowie, godność. W mocy swego majestatu przywrócił mu człowieczeństwo  Z doświadczeniem, że wszystko, co człowieka dotyka, jakie by nie było, trzeba zaakceptować. Zapomnieć?  Przeboleć? Uznać za niebyłe? Hiob odzyskuje cały majątek w dwójnasób, żył bardzo, bardzo długo. Przeszedł próbę. Za cenę ogromnej straty ocalał. Przetrwał. Odrodził się.

Koszt jest tego ogromny, ponadludzki. I to obrazuje scena za sceną. Przyjmowanie ciosów, decyzji Boga, a może naturalnej kolei losu odbywa się bez sprzeciwu, bez skargi, bez złorzeczenia. Bez ostatecznego zerwania więzi z Bogiem. To poddawanie się człowieka, temu co go spotyka  i brak buntu, agresji, załamania pokazuje hart jego ducha, moc wiary, brak zwątpienia. Tyle że Hiob na scenie sam sobie zadaje ból, decyduje o dawce cierpienia. Jakby był sprawcą, jakby był współwinny, odpowiedzialny za to, co się w jego życiu złego dzieje. Okaleczenie ma wymiar fizyczny, destrukcyjny. Duch mężczyzny od śmierci jego jestestwo ratuje. I Bóg, który wierzy w człowieka, choć nie wierzy swojej wierze w niego. Samemu sobie. Inaczej by tego ćwiczenia z posłuszeństwa, wierności nie było. Ostatecznie ma być, jak jest i człowiek, by trwać, musi pogodzić się z tym, że nie ma wpływu na to, co się dzieje w jego życiu, w dziejach świata. 

Ważna jest więc  postawa człowieka w obliczu strat, cierpienia, katastrof, które go dotykają. Życie jest próbą, bólem, walką o przetrwanie. Dobrze jest, gdy w jakiś niepojęty sposób uda mu się sprostać wyzwaniom, które go przerastają. Mówią, że człowiek poznaje się, ile się sprawdził. Jednak lepiej nie doświadczać Hiobowego bólu, poniżenia, odarcia z godności. Trudno zaakceptować sens i wartość jego nowego życia, wiedząc że nie zmartwychwstało, co ukochane, bliskie, jedyne, bo umarło bezsensownie w nicość się obróciło. Mamy myśleć nie o sobie tylko o przetrwaniu gatunku? Naprawdę o to chodzi?

Spektakl zamyka scena miłości. Ale po doświadczeniu próby jest to miłość nieufna, ostrożna, zdystansowana. Chłodna. Raczej z przyzwyczajenia, przywiązania, braku możliwości wyboru. Z konieczności. Kobieta i mężczyzna milczą/adekwatnie Hiob i Bóg/, nie patrzą na siebie. Skarga pozostaje bezgłośna, niewypowiedziana. Dzieli, nie łączy ich stół, niemy świadek zdarzeń. Ich obecność przy nim świadczy o relacji trudnej, głęboko bolesnej. Nie ma miłości ufnej, czułej i gorącej. To gorzka ludzka Eucharystia. Nic nie jest jak było, nic nie jest jak było. Mimo szczęśliwego zakończenia.

Spektakl-intensywny, drastycznie pokazujący męczenie Hioba- koncentruje się na wierności tekstowi/czytanemu, śpiewanemu/, budowaniu adekwatnego obrazu przedstawianej treści. Artyści zawierzają Biblii. Wskazują, że jest  propozycją człowieczeństwa, którego formę każdy widz ostatecznie musi wypełnić sam. BIBLIA:PRÓBA jest teatru, artystów wizją.


BIBLIA:PRÓBA
reżyseria: Jernej Lorenci
dramaturgia: Matic Starina
choreografia: Gregor Luštek
muzyka: Branko Rožman
kostiumy: Belinda Radulović
scenografia: Branko Hojnik

OBSADA:
Małgorzata Abramowicz, Maria Kierzkowska, Anna Magalska, Julia Sobiesiak-Borucka, Mirosława Sobik, Agnieszka Wawrzkiewicz, Paweł Kowalski, Tomasz Mycan (gościnnie), Paweł Tchórzelski, Michał Marek Ubysz, Arkadiusz Walesiak

fot. Wojtek Szabelski

sobota, 28 maja 2022

42. WST ODLOT Teatr Współczesny w Szczecinie

 

Kilka rzędów foteli lotniczych, fragment schodów/ rekwizyt-cytat a może miniaturka- szkielet Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej 2010 roku/, białe manekiny jak ofiary związane, ukryte, owinięte przezroczystą folią, olbrzymi ekran, na którym pojawiają się projekcje wideo/ruchome schody, ruchome mówiące/nieruchome duchów twarze/ jakichś miejsc powidoki. W sumie  przestrzeń klaustrofobiczna, zamknięta, z opcją no way out, tak  jak w samolocie w czasie podniebnego lotu. Wśród obłoków, we mgle, w chmurach, kto wie gdzie jeszcze. W jakimś majaku, błądzeniu. Może to Polska, a może czyściec, piekło, niebo albo wszystko naraz w splataniu myśli, skojarzeń, różnych piosenek, zaśpiewów, okrzyków, cytatów/ np. z Wyspiańskiego/, ról aktorskich. Czarny kostium jak kir otula każdą postać, ujednolica, daje się skryć prawdzie. Monochromatyczny obraz uspokaja. Emocje gasi dźwięk klarnetu. Swym niekończącym się pocałunkiem wycisza rejwach zakochana para.  

Narodowym galimatiasem jest ODLOT Zenona Fajfera, podróżą w czasie polskiego ducha, jego stanem i kondycją. Spektakl w reżyserii Anny Augustynowicz buduje nastrój chaosu w klinczu historycznej, literackiej narracji, mentalnej izolacji Polaków, mimo wyzwolenia braku poczucia wolności. Głębi. Niemożność zmiany czy ucieczki potęguje lęk/nie tylko wysokości/. Pokazuje, że jako zbiorowość/naród jesteśmy podzieleni/w teatrze symbolicznie na widownię i scenę/, skłóceni, napastliwi, agresywni. Bo choć podkreślamy, że najważniejsza jest miłość /powracające echem:"oni się całują"/, to zwycięża nienawiść, bo jest zamierzona, od miłości mocniejsza. Lubimy proste, wpadające w ucho  piosenki, łatwe rozwiązania, uniesienia, egzaltacje. Nie interesuje nas lot długodystansowy. Myśl krytyczna, rozwinięta. Monologujemy, nie rozmawiamy. Spisujemy kompromis, walkę na straty. Liczą się emocjonalne odloty. Ostra retoryka, czyn tylko słowny, szczytny, podniebny. 

Precyzyjnie skonstruowana analiza portretu Polaków w kapsule czasu, mimo niegasnącego poczucia humoru, nie nastraja optymizmem. Chęć lepszego życia unosi w marzeniach Polaków wysoko, ale nadzieja na poprawę losu szybko gaśnie. Zmiana na lepsze nie wydaje się możliwa, gdy żyje się tylko przeszłością i oczekuje katastrof. Każdy w tym spektaklu jest unieruchomiony, statyczny. Sam w sobie zamknięty. To, co mówi nie jest jego własne ale przyswojone, nabyte, zapożyczone. Jacy tak naprawdę jesteśmy, pojedynczy i zbiorowi, każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Sztuka tylko stawia pytania. Uruchamia wyobraźnię.

Bo może autor z artystami Teatru Współczesnego w Szczecinie wysyła gdzieś w niebyt kosmosu skarlałego ducha narodu. Sugeruje niepamięć, wyeliminowanie tego, co jak wirus osłabia, ciągle atakuje. Może to podpowiedź, że czas pożegnać anachroniczne wzorce, sformatowaną literaturą i sztuką, wychowaniem zaściankową mentalność, pańszczyźnianą naturę, wszystko, co się zużyło, umarło, dawno zdewaluowało. Może niech to zdeformowane anachronizmem truchło przepadnie, odleci, przestanie straszyć, nękać, niszczyć. Może warto się na nowo, na lepsze narodzić. Jak tego dokonać? Jak nową myśl wypracować, perspektywę zmienić, człowieka ukształtować? Nikt chyba nie wie. 

Anna Augustynowicz nie zaskakuje, potwierdza tym spektaklem kontynuację swojej minimalistycznej, ale celnej, wyrazistej, rozpoznawalnej estetyki. Dyscyplinuje, upraszcza, sublimuje formę. Nie uznaje długich, nużących, emocjonalnie podkręconych odlotów. Koncentruje się na istocie rzeczy wyrażonej intensywnym, mocnym, znaczącym skrótem. Kierowanym z wewnątrz artysty do wnętrza widza. Pilnuje, by się nikt nie rozpraszał, nie nużył, nie nudził.  Wyraża myśl, wywala emocje. Czeka na uważną wzajemność. Aktorzy nie zawodzą. Skromni, powściągliwi, doskonali w sposób naturalny niosą treści, wzmacniają je swoją sztuką, budzą tę wrażliwość, która widzowi pozwala czuć i rozumieć  jaśniej, głębiej, mocniej.  Łudzić się, że nie leci z innymi nie wiadomo po co w niebyt nieskończony. Na przykład ku następnej narodowej katastrofie. Wystarczy, mówią swą sztuką artyści, że bieżąca ciągle trwa. Odlot trwa.


ODLOT   Zenon Fajfer
reżyseria: Anna Augustynowicz
scenografia: Marek Braun
kostiumy: Tomasz Armada, Martyna Konieczny
muzyka: Jacek Wierzchowski
wideo: Wojciech Kapela
ruch sceniczny: Zbigniew Szymczyk
reżyseria światła: Krzysztof Sendke,
asystent reżysera: Adam Kuzycz-Berezowski
asystent scenografa: Karolina Babińska

OBSADA:
Anna Januszewska, Irena Jun (gościnnie), Barbara Lewandowska / Joanna Matuszak, Grażyna Madej, Magdalena Myszkiewicz, Paweł Adamski, Wojciech Brzeziński (gościnnie), Grzegorz Falkowski (gościnnie), Mirosław Gawęda (gościnnie), Bogusław Kierc (gościnnie), Nikodem Księżak, Adam Kuzycz-Berezowski, Wiesław Orłowski, Zbigniew Szymczyk (gościnnie), Przemysław Walich, Mateusz Wiśniewski (gościnnie), Bartosz Włodarczyk (gościnnie), Zofia Walich

fot. Piotr Nykowski


środa, 25 maja 2022

42.WST BADANIA ŚCIŚLE TAJNE Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu


To mogłoby być z powodzeniem słuchowisko czy spektakl filmowy. Tymczasem pokazano sztukę Iwana Wyrypajewa na dużej scenie Teatru Dramatycznego, co spowodowało, że intymne, tajne, ba, ściśle tajne badanie, spowiedź szczera uzyskało większą, wyższą rangę. Symbolicznie indywidualne, osobiste wyznania, sprowokowane a nawet wymuszone pytaniami z offu przez parę badaczy/on i ona/ wypowiadane były w przestrzeni ogromnej, pustej, bezbarwnej, laboratoryjnej. Zupełnie neutralnej, bez wyrazu, charakteru. Jedynie mały biały prostopadłościan, katafalk, siedzisko, ustawione centralnie, przypominał kozetkę u psychologa.  Jakby nic nie miało zakłócić, zasugerować, wpłynąć na odpowiedzi przepytywanych osób.

Poznajemy typowy trójkąt małżeński, tyle że w specyficznych okolicznościach. Trzy portrety psychologiczne, trzy historie osobowości dojrzałych, bardzo dobrze wykształconych, świetnie sytuowanych, światłych/psycholożka-żona, neurobiolog-mąż, biolog-ich obojga kochanka/. Jednak nie oni są głównymi bohaterami sztuki. Autora interesuje ludzkość, świat cały, problem ich zagrożenia i ratunku. Wyrypajew zdaje się być przejęty tym, że człowiek, mimo ogromnej, specjalistycznej wiedzy nie jest w stanie nic kompletnie zrobić. Zwłaszcza że nawet w sferze prywatnej tak wytrawni naukowcy, jakimi są bohaterowie sztuki, nie orientują się, jakie są ich prawdziwe intencje, uczucia, relacje. Nasuwa się pytanie, jak można rozpoznawać i ratować świat dla ludzkości, jeśli nie potrafi się tego zrobić w prawdzie, szczerości, miłości dla siebie i sobie najbliższych. 

Iwan Wyrypajew stawia pytania, oczywiście nie daje odpowiedzi. Wprowadza tylko element pewnego zażenowania, wstydu, ale w konsekwencji bezsilności, rejterady. Bohaterowie nie potrafią odpowiedzieć na fundamentalne pytania, są adecyzyjni, działają w wycofaniu a więc nauka, wysoka nauka, również. Sztuka bada głównie poziom naszego ludzkiego nieprzygotowania na nadciągającą nieuchronnie katastrofę.  Pozostaje mówić, uświadamiać, prowokować w nieskończoność. Bać się lub po prostu udawać, że o niczym się nie wie. Póki co, ani wypieranie problemów ludzkości, ani zaangażowanie w ich rozwiązywanie w intencji, mowie czy uczynku niczego kompletnie nie zmienia. 

Tak naprawdę te przesłuchania -niekończący się słowotok wymuszonych monologów wewnętrznych zanurzony w pustce-nie powinny być tajne. Puenta nie pozostawia cienia nadziei. Bohaterowie będą żyć jak żyli, organizacja, która zainicjowała badania przestała istnieć. Skompromitował się człowiek, nauka, działanie. Widzowie pozostawieni są w stuporze przygnębienia i beznadziei. Wydaje się, że nie ma nawet po co o tym myśleć. Świat, w nim człowiek zmierza ku zagładzie, którą sam sobie funduje. Żaden potencjał intelektualny, badawczy tego nie zatrzyma, nie zmieni. Żadna siła. Może sztuka. Kto wie?

Spektakl bardzo dobrze wyreżyserowany przez Norberta Rakowskiego, bezbłędnie zagrany, również w scenach zbiorowych z pantomimicznymi, tanecznymi układami,  na pewno nie pozostawia widzów obojętnymi. W gruncie rzeczy, to oni byli przepytywani, zmuszani do szczerych wobec samych siebie wyznań, prowokowani do myślenia. Nie muszą się w ogóle bać, bo o tym, co myślą i czują nikt się nie dowie.  Przecież to były badania ściśle tajne.

BADANIA ŚCIŚLE TAJNE
autor: Iwan Wyrypajew
przekład: Michał Rogalski
reżyseria: Norbert Rakowski
choreografia: Janusz Orlik
scenografia: Maria Jankowska
kostiumy: Krystian Szymczak
wideo: Wojciech Kapela
reżyseria świateł: Bogumił Palewicz
asystent reżysera świateł: Mikołaj Kałużny
opracowanie muzyczne: Janusz Orlik i Norbert Rakowski
inspicjentka: Urszula Kraska

OBSADA:
Katarzyna Herman (gościnnie), Karol Kossakowski, Karolina Kuklińska, Joanna Osyda, Bartosz Woźny, Michał Brzeziński, Elżbieta Gajda, Aleksander Gocalski-Rybarz, Piotr Kajdrys, Alicja Karniej, Marek Kosiński, Jolanta Kwiecień, Maja Lewicka, Youssef Moharram, Paulina Rutowicz, Zofia Szczecina, Kostiantyn Terentiev, Tymon Zyzik, Weronika Żurek.
fot. Edgar de Poray


niedziela, 22 maja 2022

42.WST DZIADY TEATR IM. JULISZA SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE

 


DZIADY Mai Kleczewskiej, jakie są, z medialnego przekazu już wszyscy wiedzą. Oczywiście najlepiej ci, którzy spektaklu nie widzieli i protestują lub zakazują oglądania. No dobrze, ci, którzy obejrzeli, co zobaczyli, co poczuli? Przecież o czucie tu chodzi, co myśl rodzi, głównie taką, która czynem się staje, rzeczywistość burzy i światy kreuje. Pytanie spokoju nie daje, czy na jawie jest przeżywane to czucie, czy może w podświadomości, w intencji tylko. Otóż DZIADY tym razem to sen, w nim wędrówka, obserwacja, doświadczenie artysty, kobiety. Poety, któremu się wydaje, że wolą może coś zmienić w sobie, wokół siebie. Który wierzy w człowieczeństwo, w ludzi. W Boga, diabły i anioły. W to co zawsze kłębiło się w wyobraźni, a czego tak naprawdę nigdy nie było i nie ma. Z pamięci zrodzone  majaczą pragnienia, iluzje o wielkiej władzy nad sobą, innymi i potędze spełnionego marzenia. 

Tym bardziej dojmujące jest odczucie, że jest poszerza się pole samotności, ból egzystencjalny gęstnieje. Pozostaje jedynie człowiekowi współczesnemu przestrzeń osobistej, wewnętrznej wolności. Innej nie zna. Wiara człowieka nieustannie karleje. Słabnie. Restrykcyjnie stosuje zasadę ograniczonego zaufania. Nie da się więc myślą i wiarą tylko, zmieniać siebie i świata, obalać i wynosić trony. Pozytywne myślenie, chęci szczere, nadzieja, determinacja to stanowczo za mało. 

Pierwsza scena  DZIADÓW jest tezą, następne są dowodem, że ta teza jest z gruntu fałszywa. Tezę wygłasza duch tego spektaklu, Maria Janion:  

"Człowieku! gdybyś wiedział jaka twoja władza!
Kiedy myśl w twojej głowie, jako iskra w chmurze
Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza,
I tworzy deszcz rodzajny, lub gromy i burze;
Gdybyś wiedział, że ledwie jedną myśl rozniecisz,
Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły,
Tak czekają twej myśli — szatan i anioły:
Czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz;
A ty, jak obłok górny ale błędny, pałasz,
I sam nie wiesz gdzie lecisz, sam nie wiesz co zdziałasz...
Ludzie! każdy z was mógłby, samotny, więziony,
Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony."

Kolejne sceny brutalnie pokazują, dlaczego ta wizja wieszcząca potęgę myśli ludzkiej, jej sprawczości, jest niemożliwa do zrealizowania. W czym tkwi przyczyna klęski, z czego się rodzi porażka. Dlaczego Konrad kobieta/fenomenalna Dominika Bednarczyk/na końcu pyta: „Czyż nie umiem rozróżnić marzeń od pamięci?”, wyobrażeń od rzeczywistości. Pozostaje utopia, z nią gorzki smak jej niespełnienia. Zbawcze snu znieczulenie, niepowodzenia łatwe, proste usprawiedliwienie/na podłodze usypia skulony anioł ze skarłowaciałymi skrzydłami husarskimi/. Tylko w ten sposób można być szczęśliwym, tylko w przestrzeni siebie można szukać nadziei. Pociechy. Ukojenia. A może jest to celowa ucieczka w nieświadomość. Zlekceważenie trudnej do zaakceptowania rzeczywistości. Wypieranie prawdy, że człowiek zmierza do unicestwienia świata, siebie. 

Obrzęd dziadów, nie w kaplicy lecz przy stole, w ciemnościach gromadzi żywych i umarłych ale jedni i drudzy tkwią w stuporze ponadczasowości. Odrażający, brudni, źli są reprezentacją tego, co w narodzie jest lub traktowane jest jako najgorsze/narodowcy z polskimi zakrwawionymi flagami, żydzi, kibole, wykolejeńcy, Niewolnicy Maryi, przedstawiciel LGBT+, żołnierze Armii Boga, warszawscy powstańcy, cud dziewczyna w sukni z orłem robiąca sobie selfie /. Guślarz/wspaniały Feliks Szajnert/ nie panuje nad chaosem, linczem, obscenicznością, przemocą. Agresywna społeczność, która gwałci, poniża i wyklucza za nic ma wszelkie świętości, tradycję, porządek. Niemożliwe jest, by zatriumfowała tu myśl ważna, mądra, czysta. Sól ziemi, taki naród, niezdolny jest do wzniosłości. Konrad, słaba, chora kobieta, poruszająca się o kulach milczy, nic swoją obecnością tu nie zmieni. Nie jest w stanie. Kiedy nadzieja gaśnie, pozostaje tylko siła wyobraźni. W niej pojawia się bliźniaczy Konrad kobieta, jej alter ego lecz wolny/a, swobodny/a, zdrowy/a. Uzbrojony/a w kule- skrzydła, które go/ją unoszą, wspierają, bronią/Kaya Kołodziejczyk/. 

To wieczne upokarzanie kobiet  przełamuje ich postawa  w scenie więziennej. Niepokorna, zaangażowana, harda. Zgromadzone w niejasnych okolicznościach/może po protestach, marszach, demonstracjach/, rozpamiętują cierpienie walczących, zesłanych. Zbuntowane, przejęte śpiewają: "Zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem, albo mimo Boga". Mężczyznom w swej determinacji podobne pozostają ciepłe, przejęte, empatyczne. Mimo wszystko w więzieniu poniżone, pobite, zastraszone wydają się w swych działaniach bezsilne. Jakby kobiecość była synonimem pyrrusowego zwycięstwa, walki daremnej, przegranej.

W Wielkiej Improwizacji niepozorna, krucha kobieta, zastyga zanurzona w głębokich ciemnościach, oparta o kule. Jest jak malutki jasny punkt w pustce wszechświata lecz w swym człowieczeństwie przejmująca, wielka. Samotna, może rozmawiać tylko sama ze sobą lub Bogiem.  To jest spowiedź szczera, intymne wyznanie, prośba-żądanie ciche i pokorne ale z pewnością siebie, poczuciem własnej wartości, stanowczością racjonalnych argumentów wypowiedziana przez  osobę słabą, ułomną, której kobiecość jest największą siłą. Konrad jest tu też figurą ubogiego, skromnego, człowieka zawsze ignorowanego, wykluczanego, wykorzystywanego, potrzebującego pomocy, za którym chrześcijański kościół deklaratywnie zawsze się ujmował. Stawał murem, wspierał. Lecz Bóg milczy. Nikt nie odpowiada. Konrad mężczyzna/mocarz Gustaw Holoubek, wzruszający Jerzy Trela/ silny, równy Bogu swym doświadczeniem, determinacją, statusem, mądrością też nie uzyskał odpowiedzi na swe żądanie. Smutne to i przygnębiające, że człowiek w swej wędrówce po życiu, w swej walce, zawsze jest skazany tylko na siebie. Znikąd nie otrzyma wsparcia, tego co mu się należy. Pozbawiony złudzeń, zdradzony, wybucha złością, gniewem. Złorzeczy lecz najgorsza obelga, oskarżenie z ust jego nie pada. 

Ale kościół, potężna bosko-ludzka instytucja, też zawodzi, rozczarowuje. W scenie egzorcyzmów, na tle monumentalnego piękna Mariackiego Ołtarza Wita Stwosza kobieta Konrad jest przez księdza/Marcin Kalisz, również w innych księży wcieleniach/ pobita, złamana, porzucona. Przygląda się bezsilnie gwałtowi kościoła na niewinności, która nie umie, nie może się bronić/widzenie Ewy/. Ta pycha, bezkarność instytucji, która krzywdzi, rani a powinna pomagać, chronić, zwłaszcza najsłabszych, szokuje. Społeczeństwo pozostawione w takich rękach, skazane jest tylko na siebie. Kościół ma ambicję wpływania na politykę/obrona Polski przed spiskiem europejskim/ ale proponuje nieskuteczny mesjanizm. 

Także portret psychologiczny władzy, tyranii, patriarchatu ilustruje dobitnie, że wszelka walka ze złem jest skazana na niepowodzenie. Polacy nie są w stanie zwyciężyć z taką potęgą. Bogactwo, przepych, dominacja dworu, siła ambitnego Senatora/Imperatora, nowego wcielenia Cesarza Bonapartego/, w genialnej, finezyjnej, wyrafinowanej kreacji aktorskiej Jana Peszka, dowodzi, że wszystko mu wolno. Bezkarny, bezduszny, okrutny ma wsparcie cara, rząd dusz, talent od Boga. W furii cierpienia Rollisonowa/Agnieszka Przepiórska/- kochająca matka, bogobojna kobieta, słaby człowiek-rzuca się na niego, ale ślepa chybia celu. Przegrywa. Senator jest nietykalny, nie boi się, nie liczy z nikim i niczym. Mimo to śni o jeszcze większej władzy. Wdziera się w muzykę DON GIOVANIEGO zdeformowane brzmienie ODY DO MŁODOŚCI, hymnu Unii Europejskiej, sugerujące jego działanie. Zakłada laur na głowę, płaszcz podbity jedwabiem, staje na głowie, szaleje na parkiecie, błaznuje na balu. Może wszystko, jak biorący z niego przykład tańczący konformistyczny dwór, który zagłusza słowa, sens, zrozumienie tragicznej opowieści Adolfa/Maciej Jackowski/o Cichowskim, mimo że jest skierowana bezpośrednio do widzów. Błąka się Adolf po widowni, bezskutecznie szuka słuchacza,  patrzy mu w oczy, nie znajduje jednak posłuchu. Nikt nie jest w stanie go zrozumieć. Zło triumfuje. Ton nadaje. Bez przeszkód formatuje rzeczywistość, przyszłość.

Maja Kleczewska , Łukasz Chotkowki i cały aktorski zespół Teatru Słowackiego zakwestionowali mit romantyzmu.  Naznaczyli jego duch stygmatem bezskuteczności, słabości. Amputowali mesjanizm, przemilczeli uniesienie, wzniosłość, emocje. Odbija się w wielkiej tafli złotej sceny to, co nas nadal gnębi, zniewala i boli. Osłabia. Małość, marność, działanie prostych instynktów, nieskuteczność społecznych ruchów ma nowe oblicze wstydu, rozszerza się obszary bezsilności wobec triumfu zła, bezkarności władzy, grzechu  kościoła/pycha, żądza, pedofilia, przemoc/. DZIADY pozostają żenującym snem o wielkości, horrorem Polaków przeżywanym na jawie. Nie mamy współczesnych tekstów dramatycznych, które by nas w końcu wyzwoliły z konieczności interpretowania na nowo dramatu romantycznego. Nie możemy się od tego uwolnić, nie mamy odwagi, by potraktować go jako spuściznę historycznego anachronizmu, byśmy o niej pamiętali, ale w jej duchu już nie majaczyli. W DZIADACH nie ma działania, ale chciejstwo strategii niemożliwych, skompromitowanych. Bolesna jest to nauka, gorzka lekcja przetrwania. Bo bez przyszłości, bez myśli, która by w czynie się spełniła. I tak narodem skłóconym, podzielonym tylko jesteśmy, echem przebrzmiałej romantycznej pieśni, fałszywej, ciągle aktualizowanej nadziei. Nadal nie wiemy skąd dokąd zmierzamy otumanieni złudzeniami. Pozbawieni pragmatycznej, silnie zakorzenionej w rzeczywistości narracji, mocnych argumentów, realnych, możliwych do wdrożenia w życie treści. Śnimy sen o wielkości bez przygotowania, bez planu, wartości. Bez oparcia w logice czystego rozumu. Ciągle w zaangażowanej wizji współczesnego artysty.

DZIADY  Adama Mickiewicza w reżyserii Mai Kleczewskiej z dramaturgią współautora scenariusza Łukasza Chotkowskiego, w cudownej aktorskiej kreacji całego zespołu Teatru im. J. Słowackiego, ze scenografią Katarzyny Borkowskiej to dzieło wybitne. Zachwycające pomysłem interpretacyjnym, spójną kompozycją, urokiem plastycznych obrazów, celną obserwacją, silną, komunikatywną, mądrą wymową. Nie wierzcie więc malkontentom, fałszywym urzędnikom, tym, którzy spektaklu nie widzieli a najlepiej wiedzą. Obejrzyjcie, znajdźcie własną interpretację. Ufajcie sobie. Własnej wrażliwości, czuciu. Osądowi. On Was nigdy nie zawiedzie.  Powodzenia:)



fot. Bartek Barczyk

https://e-teatr.pl/dziady-s26235

sobota, 21 maja 2022

FIZYKA KWANTOWA. CZYLI ROZMOWY NIGDY NIEPRZEPROWADZONE



Każdy z nas potrzebuje seansu terapeutycznego. W bezpiecznych warunkach, w przyjaznym otoczeniu. Z nadzieją na zrozumienie. Na pomoc, ratunek. Dla uwolnienia się od tajemnicy przeszłości wszelkich ograniczeń, tego co boli, uwiera, zatruwa radość życia. Kiedy można wypowiedzieć swoje bolesne traumy, wspomnienia, wyznać lęki, opisać trudne emocje, nazwać ból, spojrzeć z innej perspektywy, z dystansem, by można było przepracować problemy, które przez lata rosły, pęczniały, nabierały siły. Prześladowały niepokojem, dusiły paniką. Rozkwitały jak kwiaty zła. Jak pajęczyna paraliżowały działanie, powstrzymywały przed nieskrępowanym byciem sobą, bo potęgowały samotność, bezradność, lęk. Pogłębiały poczucie nieprzystosowania, niemożności decydowania o sobie i brania odpowiedzialności za siebie, swoje czyny. Prowokowały w końcu do wykorzystywania własnej inności, by bez względu na wszystkich i wszystko, być prawdziwym sobą. 

Moment, gdy decydujemy się na otwarcie przywołując przeszłość, która wbrew nam samym ukształtowała nas, za nas decydowała, to gest dojrzały, desperacki, szalony.  Nazwanie traum, wspomnienie depresji, tego, co się do niej przyczyniło, tych, którzy byli jej fundatorami, to początek przywrócenia kontroli nad własnym życiem, wracania do normalności po ostrym stanie choroby. Przywrócenia równowagi. Jak bardzo jest to trudne, jak bardzo boli, ile wymaga determinacji, poczucia humoru, odwagi, zawierzenia sobie świadczy fakt, że przez cały swój autorski spektakl Julia Wyszyńska ubrana w szczelny kostium dziecięcej zabawki/misia, jak mówi sama na scenie, wiewióry/, otulona w barwy ochronne, ukryta w miękkim futerku pozostała do końca wycofana, tajemnicza, ostrożna. Pełna ekstremalnych emocji. Z pragnieniem odkrywania w teatrze prywatności, siebie poprzez kreowaną postać sceniczną. Demonstrację wolności wyboru. Determinację pójścia własną drogą. 

Spektakl jest pomysłowym, dowcipnym, nowoczesnym coming outem tego, co zazwyczaj jest niewidoczne, skrywane,  a jednak kształtuje osobowość, decyduje o życiu człowieka. Udziwnia je, komplikuje. Rysuje mapę życiorysu z zaznaczonymi punktami przemocy ale i źródłami siły. Pomaga wyrwać ostre zadry głęboko tkwiące w psychice ludzkiej, zostawiające emocjonalne blizny. Jest ostrzeżeniem, by nie ranić dzieci, nie "łamać" im kręgosłupów, pozwalać na indywidualny, swobodny rozwój,  zbyt łatwo nie oskarżać, inności nie zwalczać, nie atakować, bezrefleksyjnie nie hejtować. Odróżniać to, co jest kreacją aktorską a co prywatną, osobistą sferą aktora, człowieka.

Zanim się spektakl na dobre zacznie, Julia Wyszyńska -z ukrycia, z offu- skonfundowana, ze wsparciem męskiego głosu, zabawnie wprowadza widzów w materię tematu. By go za chwilę- już na scenie- rozwinąć, przedstawić/np. toksyczny ojciec, dom, presja szkoły, przemoc systemu/.  Wyraźnie stawia granice. Mówi stop głupocie, miernocie. I gdy już wszystko, co chce zagra, wyrazi, wyzna, wykrzyczy, zaśpiewa na powrót wycofuje się w szczelny kostium wiewióry. Założenie rękawic dopełniło dzieła kamuflażu aktorki, mocnego podkreślenia dystansu do siebie a także zagranej właśnie perfekcyjnie roli. Ukryło Julię Wyszyńską. Odgrodziło od świata zewnętrznego. Zakończyło wyznanie, spektakl. Zakomunikowało, że nie wszystko jest takie jakim się wydaje. Jak łatwo przychodzi ludziom krzywdzić innych. Jak trudno sięgać głębiej. Mimo maski sztuki, oczywistości.

W jakim kostiumie każdy z nas chodzi po scenie tego świata? Jakie rozmowy chce przeprowadzić ?


FIZYKA KWANTOWA.CZYLI ROZMOWY NIGDY NIEPRZEPROWADZONE 
reżyseria: Julia Wyszyńska
obsada: Julia Wyszyńska
TWÓRCY:
scenariusz i reżyseria – Julia Wyszyńska
kostiumy – Emil Wysocki
muzyka – Filip Kaniecki
choreografia – Paweł Sakowicz
światła – Katarzyna Łuszczyk
konsultacje i opieka artystyczna – Miłosz Konieczny
głosy z offu – Klara Bielawka, Miłosz Konieczny, Mateusz Łasowski
obsada – Julia Wyszyńska
fot. MarekZimakiewicz
Premiera monodramu Julii Wyszyńskiej odbyła się 4 lutego 2022 r. w KOMUNIE//WARSZAWA. 
Gości też w TEATRZE POWSZECHNYM.

sobota, 14 maja 2022

KRÓL EDYP TEATR TELEWIZJI

Znacie tragedię Sofoklesa KRÓL EDYP? Ależ oczywiście! Z pokolenia na pokolenie przekazywany jest jej stereotyp interpretacyjny wskazujący na niesprawiedliwe karanie syna za winy ojca, społeczności Teb za morderstwo króla Lajosa. Stereotyp, który mówi o okrutnym, wydaje się, bezdusznym, ślepym, złym losie, z którym nie ma sensu walczyć, choć walka ta jest kwintesencją człowieczeństwa. To wystarczy, by zrozumieć los Edypa. I poczuć się lepiej, bo pozostaje nadzieja, że cokolwiek się zdarzy, życie ludzkie ma sens. Coś sobą niesie, udowadnia. Coś ważnego ocala. 

U Sofoklesa fatum to potężna, nadludzka, boska siła, która jest strażnikiem kodeksu moralnego. Nieprzekupnego, prostego, nie uwzględniającego okoliczności łagodzących, trików sądowych, idei przemiany człowieka złego w dobrego, wykluczającego domniemanie niewinności. Tym samym KRÓL EDYP to historia o nieuchronności kary, braku możliwości jej usprawiedliwienia, przedawnienia. Wymazania. Historia ta opowiada o stygmatyzowaniu nie tylko sprawcy odpowiedzialnością za zło, będącego gwałtem na niewinności, gwałtem, który zabija/młody Lajos wbrew woli kolegi, siłą go posiadł, ten popełnia samobójstwo/. Bez względu na to czy u źródła jest czynem instynktu, natury ludzkiej, przypadku. W tym wypadku jest grzechem dzieciństwa/czyn ojca/, słabości/czyn syna/, nieświadomości/czyn matki/. Prawda o nim jest znana, dostępna, obecna w każdym człowieku/świadkowie, wyrocznia, prawo moralne w nas/. Tyle, że człowiek świadomie lub nie pozostaje na nią ślepy.  Nawet jeśli wie o niej, to ją ignoruje, zagłusza, przed nią ucieka. Wypiera. Milczy. Kluczy. Stara się oszukać, zmienić swoje przeznaczenie. Jednak zła dokonanego nie można unieważnić, odkupić, zadośćuczynić. Ono rośnie, pęcznieje, szuka nowej formy, świeżej ofiary.  Nie dotyka tylko jednostki, rodziny ale całej społeczności /tu zaraza, plaga lub wojna/. Dowodzi, że jeśli zostało wyrządzone jednemu człowiekowi, to dotyczy wszystkich. Krzywda nie pozostaje w cieniu, skutkuje winą, domaga się kary. Przywrócenia równowagi.

Zbrukana, zamordowana niewinność nie żąda zemsty ale prawdy. Nie ma mocy, która mogłaby przywrócić czystość, wskrzesić umarłe, naprawić krzywdy. Dlaczego miałaby istnieć moc ludzka czy boska, która umożliwiłaby zapomnieć, wybaczać, unieważnić uczynione zło? Można jednak je ujawnić, wyznać, poznać. Los Lajosa, los Edypa, los Jokasty, ich dzieci to nie fatum ale sprawiedliwość. Winni nie walczą więc z fatum, ale chcą uniknąć kary, zawsze do czasu gdy prawdy nie da się ignorować. Ich człowieczeństwo nie przejawia się w bohaterskim, bezskutecznym zmaganiu się z przeznaczeniem czy dążeniem do przemiany wewnętrznej ale z wyznaniem i uznaniem prawdy, poniesieniem konsekwencji. Lajos ginie z rąk syna, Jokasta popełnia samobójstwo, Edyp oślepia się i skazuje na wygnanie, ich dzieci czeka straszny los. Strategia unikania kary ponosi klęskę. Prawda nie wyzwala, nie triumfuje lecz po prostu wychodzi -z mroku milczenia, nieświadomości- na światło dzienne. Nie ulega przedawnieniu.

Należy więc spojrzeć prawdzie prosto w oczy; los człowieka jest tragiczny, skazany na klęskę. Każdy, bez wyjątku, ponosi winę za zło tego świata, którego jest bardziej lub mniej znaczącą cząstką. Nawet niewinny, zostanie prędzej czy później ukarany. Może dlatego, że ciągle robi za mało, że przemilcza, wypiera prawdę o złu, które z pozoru jest dalekie, obce, nie jego. Może dlatego, że nie idzie na szaniec a na kompromis prostą drogą wygodnych wyborów. Ucieka. Udaje, że go zło nie dotyczy, nie dotyka, nie złamie. Próżne to jednak, mówi Sofokles swym dziełem, nadzieje. Dlatego jest to historia głównie EDYPA, a nie LAJOSA. Tego, który na początku nie zawinił, a w efekcie czynu ojca ponosi konsekwencje, sam wyznacza i doświadcza kary. 

W spektaklu, wyreżyserowanym przez Jacka Reginius-Królikiewicza, scenografią jest Orientarium łódzkiego Ogrodu Zoologicznego, surowe i monumentalne dzieło człowieka przedstawiające świat dzikiej przyrody. Prawo naturalne okiełznane przez ludzi, któremu można się bezpiecznie przyglądać i którym można cieszyć oko. Na tym tle tragedia Sofoklesa też jest propozycją laboratoryjnego studiowania. Sygnalizując ponadczasowość tematu, uniwersalność treści nie odbiega jednak od kanonu, nie zaskakuje, nie wstrząsa. Pieczołowicie opracowana i wystawiona, przejmuje jedynie nie jednostkowym ale zbiorowym kontekstem/współcześnie katastroficzne, pandemiczne czy wojenne konotacje/. To obraz cierpiącego, ponoszącego koszty za winy i błędy władzy ludu Teb, tłumu żywych i martwych, najdotkliwiej dotyka widza. Z mrożącą krew w żyłach kreacją Marcina Czarnika, która poraża siłą emocji, zaklętej w stylizacji, charakteryzacji, w wibracji, tonie głosu, prowadzonego przez muzykę Antoniego Wojnara; przejmującą, dziką, wspaniałą. Przy aktorstwie tak autentycznym, naturalnym, mocnym wszyscy pozostali- mimo wysiłku, doświadczenia, talentu- blakną. Tym samym to chór ze swym przewodnikiem, który w tragedii greckiej tylko komentuje i  pozostaje w cieniu, wysuwa się na plan pierwszy i pozostaje w pamięci. Wzrusza i niepokoi racją. Szokuje obrazem. Ilustruje grozę konsekwencji unikania odpowiedzialności.

Spektakl pozostawia widza z poczuciem pewności, że zło, mimo starań ludzi, by je ukryć, musi być i w końcu zawsze będzie ukarane, a prawda o nim ujawniona. Historia ludzkości dowodzi, że najgorsi tyrani, najwięksi oprawcy nie zawsze ponoszą karę. Nie liczą się z ludźmi, za których odpowiadają a mimo to cieszą się ich poparciem, trudnym do zrozumienia i zaakceptowania uwielbieniem, które idzie w pokolenia. To miliony niosą ciężar wszystkich tego konsekwencji. Ból i krew. I wstyd. I śmierć.

Dobrze więc pomyśleć, że Sofokles nie przebacza. Ściga jak erynie. Do końca.

KRÓL EDYP Sofokles

tłum. Robert Chodkowski
scenariusz i reżyseria: Jacek Raginis-Królikiewicz
scenografia: Justyna Elminowska
kostiumy: Katarzyna Adamczyk
zdjęcia: Andrzej Musiat
muzyka: Antoni Wojnar

obsada: Marek Nędza (Edyp), Agnieszka Wosińska (Jokasta), Mariusz Jakus (Kreon), Lech Łotocki (Tejrezjasz), Marcin Czarnik (Koryfeusz), Sławomir Sulej (Posłaniec), Mariusz Saniternik (Sługa), Chór Tebańczyków: Patryk Ignaczak, Mateusz Krautwurst, Kamil Bijoś, Kacper Andrzejewski, Tadeusz Seibert, Bartosz Deryło, Wojciech Kidoń (Bębniarz), Eliza Sondaj (Antygona), Marta Pacella (Ismena), Szymon Kukla (Eteokles), Sebastian Dela (Polinejkes), Marcin Włodarski (Lajos) oraz Zuzanna Cyran (Młoda Jokasta), Adam Sułek (Chłopiec), Michał Floriańczyk (Fotograf), Strażnicy Lajosa: Dawid Jędrzejczak, Jan Seweryn, Przyboczni Edypa: Szymon Kędzielawski, Vlad Kyryliuk, Dawid Frydkiewicz, Służki Jokasty: Klaudia Michalik, Iga Biaduń, Strażnicy: Michał Lachowski, Ernest Markiewicz, Antoni Mazanowski (Mały Edyp).

Teatr Telewizji Premiera 25.04.2022, program 1 TVP