sobota, 30 grudnia 2023

CZEGO NIE WIDAĆ TEATR WYBRZEŻE


Minęło sporo czasu, kiedy widziałam spektakl CZEGO NIE WIDAĆ Teatru Wybrzeże i nadal o nim myślę. Nie znajduję wytłumaczenia, dlaczego ta komedia mnie aż tak bardzo zirytowała, w ogóle nie śmieszyła. Przecież tematem jest teatr, którym się interesuję. Przecież reżyseruje Jan Klata, którego praca mnie ciekawi. Może wcale nie ma znaczenia dla mnie, czego nie widać w procesie przygotowywania spektaklu(scena z próby generalnej), tego, co się dzieje na zapleczu podczas grania przedstawienia, czy już w jego regularnym przebiegu. Różnice pomiędzy tymi trzema bytami nie są duże. Panuje męczący chaos, dominuje landrynkowy kicz, wylewa się ze sceny nieznośna lekkość banału. A jednak...

Widzowie obserwując, co się dzieje na scenie, w gruncie rzeczy podglądają, a sztuka ta daje do tego okazję aż trzykrotnie. Pierwszą jest próba generalna, która jest jeszcze work in progress; wiele można zmienić, poprawić, przećwiczyć. Dopracować. Tu obserwuje się  wpadki, pomyłki, powtórki. Można podejrzeć, jak reżyser pracuje z aktorami, twórcami, z jakiego powodu coś się zmienia, ulepsza, wydłuża czy skraca. Można przekonać się jak bardzo nerwowy jest to moment, jak bardzo stresujący i w jaki sposób sobie wszyscy z napięciem przedpremierowym radzą. Czy są do grania swych ról przygotowani. Czy wpadają w panikę, krzyczą, wrzeszczą, wściekają się. Za chwilę premiera spektaklu  pod tytułem CO WIDAĆ a wszystko się rozpada. Ciągle jest w powijakach. Ułomna. Niedopracowana.

Backstage pobudza wyobraźnię. Tego, co się tam dzieje, zazwyczaj nie widać. Ale nie w tym spektaklu. Akcja na zapleczu toczy się wartko. Prywatne miesza się z teatralnym i może się wydać bardziej interesujące niż sama sztuka. Bebechy  podskórnego życia, podtekstów, napięć, emocji, interpersonalnych stają są tu pierwszoplanowe. Panuje nerwowa atmosfera, przytłacza galimatias towarzysko-zawodowych relacji. Słychać pogłos fragmentów tekstu, hałas trzaskających z impetem drzwi, żywe reakcje widowni, której oczywiście nie widzimy.  Aż trudno uwierzyć, że w takich warunkach przedstawienie może być grane.

Trzecia odsłona to zwykły przebieg spektaklu w trakcie tournee. Tym razem widać jeszcze bardziej nonszalancką, niechlujną grę aktorską, pozbawioną dyscypliny, wszelkiej kontroli. Wszystko się rozjeżdża, wali, każdy gra ot, tak, bez zwracania uwagi na innych. Trudno znieść  po raz trzeci brzmienia tekstu infantylnej farsy, obserwowanie banalnych bohaterów, ich idiotycznych póz, tyrad, lapsusów, bezładnie toczącej się akcji w słodkiej scenografii( ściana różowo-białej tapety), wytrzymywać hałas raz po raz trzaskających otwieranych- zamykanych gwałtownie jedenastu par(?!) drzwi. Zastanawianie się, kto zjadł sardynki. Co się stało, że zniknęły. Ale  w tej  części Katarzyna Figura ma mistrzowskie wejście. Gdyby wszyscy od początku tak grali, to CZEGO NIE WIDAĆ  byłoby aż nadto widoczne!

Może chodzi Klacie o absurdalność rzeczywistości, w której gramy kiepskie role byle jak z byle kim-zmanierowani, znudzeni, zepsuci. Może chodzi o chaos powszedniości, bylejakości, miernoty, który infekuje tak bardzo, tak głęboko, że nawet farsa staje się swoją ostrą karykaturą.  Co dopiero prawdziwe życie.  Brak czasu, pieniędzy, umiejętności, harmonii, zrozumienia, profesjonalizmu, sensu jest tu supergwiazdą. Jej wcielenia superbohaterem. Nie widać tego, co istotne, ważne, niebezpieczne. Jak te obrazy Rosji, Putina, wojny, nadciągającej katastrofy przemykające przez scenę niepostrzeżenie (wyświetlane wideo, żołnierz w pełnym rynsztunku wyruszający do boju), jakby pochodziły z innego porządku, obcego świata. Jak wszelki kryzys, bo nie tylko w teatrze tym spektaklem jest on mocno ilustrowany. Jak aktorzy (w kostiumach stylizowanych na więzienne pasiaki w swej roli zamknięci i w ostatniej części spektaklu we wzorze tapety, czy wszyscy ludzie, którzy biegają bezładnie, uwięzieni w kieracie absurdalnej rzeczywistości, w rolach sobie obcych, narzuconych, niechcianych.  Całkowicie rozśrodkowani, zagubieni, niezdolni do wspólnej gry,  do współdziałania, co przyniosłoby sukces. W tym sensie jest to ostra krytyka cywilizacji Zachodu, która przyspiesza w swym pędzie, galopuje na oślep, zapętla się coraz bardziej i bardziej (jak w filmie CZYŻ NIE DOBIJA SIĘ KONI? S.Pollacka, TANGO Z.Rybczyńskiego, WESELE A.Wajdy), zmierzając nie wiedzieć do czego, gubiąc po drodze wszystko, co najważniejsze. Godność, cel, złoty róg. Człowieczeństwo.

Rezygnacja z dostrzegania i mierzenia się z prawdą, udawanie, że jej się nie widzi lub o niej nie wie, prowadzi do degradacji. To, co się wypiera, co lekceważy albo na co się przymyka świadome/nieświadomie oczy do klęski. Co ludzi nie obchodzi z najróżniejszych powodów a co jest ważne, istotne, decyduje, by zrozumieć całokształt zjawiska/wydarzeń/życia, wniknąć głębiej, zobaczyć szerzej, przeżyć intensywniej funduje upadek. Wybiera się przyznanie do akceptacji chaosu  dla wygodnego uzasadnienia bierności, wycofania. Bo wiedza wymusza zaangażowanie, zajęcie stanowiska, wykonanie pracy. Rodzi sprzeciw wobec absurdów, miałkości egzystencji i głupoty ludzkiej. Uzasadnione są więc w tym wypadku pytania: Z czego się śmiejecie? Z samych siebie? Przede wszystkim z mentalności serfujących na fali lekkości bytu; łatwego znieczulenia, przyjemnego funu, bezbolesnego samozadowolenia. 

Wspomnienie tego spektaklu nadal budzi we mnie mieszane uczucia, bo zakleja usta słodyczą landrynki(scenografia, kostiumy, kołowrót scenicznej narracji), budzi niezdrowy apetyt na nieosiągalne sardynki. Każe szukać  w mętliku scenicznym, co funduje światu w potrzebie, w kryzysie wyhodowana na głodzie  konsumpcji bezsilność, poczucie niepewności (z niezliczoną ilością wejść-wyjść awaryjnych), usiłująca za wszelką cenę, tego co trzeba nie zobaczyć, nie zrobić, nie powiedzieć. Co widać. Do bólu widać!




fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

0 komentarze:

Prześlij komentarz