piątek, 7 kwietnia 2017

37.WST PODOPIECZNI STARY TEATR


PODOPIECZNI  Elfriede Jelinek w reżyserii Pawła Miśkiewicza to spektakl z wielu powodów niezwykły. Podejmuje gorący, rozwojowy, ważny temat uchodźców, obcych, innych, którzy tak naprawdę nie stanowią tylko problemu Europy. W rzeczywistości budzą wiele emocji. Ich realna obecność elektryzuje opinię publiczną. Zaburza dotychczasowy ład i spokój. Budzi lęk. Burzy poczucie bezpieczeństwa. Wymaga zaangażowania, otwartości i zorganizowanego działania. Sprawdza deklarowany system wartości. Zmusza do zastanowienia i ciągłego szukania spójnego, konsekwentnego planu, który by rozwiązywał piętrzace się problemy. Czy treść i forma sceniczna koresponduje ze stanem faktycznym?

Zdania co do oceny spektaklu są podzielone. Jelinek jest trudna do czytania, Jelinek jest trudna do wystawienia w teatrze. Słuchanie tekstu wymaga koncentracji i dyscypliny. Zapętlenia, wygibasy słowne, wariacje logiczne, napastliwość oskarżeń nie ułatwiają odbioru i zrozumienia. Wielu uważa, że to bełkot, grafomania, żadna literatura. Jednak to jej wewnętrzna struktura wypowiedzi, styl, powodują, że ta proza posiada silny potencjał dramatyczny, po który z sukcesem sięgają reżyserzy tacy jak Kleczewska, Miśkiewicz. Jej teksty są dynamiczne, energetyczne, bezkompromisowe. Mocne. Nie dają spokoju. Drażnią, jątrzą, angażują. Wkładają palec w ranę i szarpią bez litości. Poniewierają emocjonalnie. Każą się zastanawiać, wartościować, opowiedzieć się za lub przeciw. Przy bardzo wyrazistej postawie autorki polaryzują opinie czytelników.

Adaptacja Pawła Miśkiewicza ma podobne oddziaływanie.  Jest głośna, chaotyczna, napastliwa. Mówi, że w pewnych okolicznościach podopiecznym mógłby być każdy z nas. Fortuna kołem się toczy. Przedstawia wiele sprzecznych, wykluczających się argumentów, krzyżujących się racji, różnych poglądów, stanowisk, przerażająco tragicznych wspomnień, traum, złożonych losów ludzi układających się w niespójne historie, których nośnikami są postacie sceniczne ale nie porządkuje tego galimatiasu. Nie ingeruje w to zamieszenie. Pozwala mu tętnić własnym życiem. Układać się spontanicznie, intuicyjnie. Podążanie za wątkami nie ma sensu, bo się wymykają recepcji. Ten słowotok generujący kolejne sceny trwa nieprzerwanie. Staje się dręczącym wyrzutem. Falą wzbierającej frustracji, która przeradza się w rozpacz lub ostre oskarżenie. Bywa szantażem. Bywa prowokacją. A nawet nienawiścią. Ale kryje się za tym wielka potrzeba bliskości, zrozumienia, bezpośredniej komunikacji. Dążenie do wspólnego życia a nie w gettach, które przełamie steoretypy, przyspieszy proces wzajemnego poznania sie, asymilację. Na scenie panuje chaos.

Może dlatego, że tak właśnie wygląda rzeczywistość związana z napierającą falą uchodźców do Europy. Nadal docierają do nas tylko fragmenty opowieści, strzępy informacji, obrazy migawkowe, niepełne, wybiórcze. Newsy dnia szybko ginące w strumieniu kolejnych newsów. Zdjęcia sensacje. Obrobione albo zupełnie surowe relacje rzucone na żer publice. Bez szerszego, głębszego kontekstu. Wypowiedzi są komunikatami, deklaracjami, namiastkami, okrzykami. Roszczeniem. Furią niezadowolenia, napastliwą agresją, wzbierającą bezsilnością, głębokim rozczarowaniem, rezygnacją. Bólem i cierpieniem. Poczuciem niesprawiedliwości i zawodu. Niekontrolowaną emocją. I to uwolnioną ze skumulowaną, wyolbrzymioną, zmanipulowaną siłą. Im dłużej sytuacja trwa, tym bardziej powszednieją problemy z uchodźcami, nie wyzwalają w obserwatorze empatii ale sprzeciw, znużenie, lęk. I chęć odsunięcia od siebie tego problemu. Może dlatego trudno jest Europie wypracować wspólny plan ratunku, pomocy, ocalenia jej podopiecznych. Pogubienie w natłoku zdarzeń, dezorientacja, nowe tragedie powodują, że nie panuje świat zachodu nad sytuacją, która jest dynamiczna, ciągle się zmienia. Nie słyszymy dokładnie narracji ze sceny, bo w ogóle nie dociera do nas pełna, rzetelna narracja ze środków masowego przekazu. Komunikacja jest niekomunikatywna. Zagłuszana, zakrzyczana ginie. Nie ma jasności, spójności, obrazu uporządkowanego, logicznego.  Z początkiem, kulminacją, zakończeniem. Akcja się rwie, przerywa, zawiesza, ale uporczywie trwa, nieprzerwanie posuwa dalej, jakby nie mogła, nie chciała się skończyć.

Na spektaklu widzowie z podopiecznymi wtłoczeni są w rzeczywistość mroczną, gęstą, mokrą. Brudną i lepką. Duszną mimo otwartej, prawie pustej przestrzeni. Poza czarnym kolorem krajobrazu, stalowymi podestami prowadzącymi donikąd wyróżniają się pomarańczowe kapoki uchodźców. Przytłaczającą jest to wizja zawieszenia. Klinczu. Nie dającą nadziei. A temat jest nadal istotny. Szkoda, że głównie wykrzyczany. Zespół zaangażowany, ofiarnie wykonuje swoje zadania. Ale to Jan Peszek jest doskonały, perfekcyjny.  Krzysztof Globisz wspaniały, wzruszająco grał siebie. W tym momencie sztuka z rzeczywistością spotkała się najpełniej. Bez żanego dystansu, kamuflażu, bez znieczulenia. Wielki to gest artysty. Szczodry i odważny. Ale przecież świadomy. Mądry. Ku nam skierowany. Podczas oklasków bardzo dramatyczny. Przejmujący. Dający do myślenia.

A spektakl? Jest nieposkromiony. Ale mądry. Niepokorny. Ale ważny. Gubiący się w czasie i przestrzeni. Ale konsekwentny. Jest już ograną kalką. Zużytą, dobrze znaną wypowiedzią, która spowszedniała więc nie działa tak mocno jak tego oczekujemy i winna być na nowo sformułowana, przepisana. Rozszerzona. Trzeba ją jednak przywoływać, przypominać w formie, jaka jest, choć zmiany następują tak szybko i obraz nie jest już aktualny, pełny.  Życie ciągle wyprzedza sztukę. Jest silniejsze. W bezpośrednim kontakcie działa na wrażliwość mocniej. "Najtrudniejszym zadaniem człowieka jest nadążanie za tym, co się zmienia"/Pier Paolo Pasolini/ a my z naszymi podopiecznymi utknęliśmy na dobre. Bez nadziei na rozwiązanie. Horyzont jest pusty. Brakuje punktów stałych, punktów odniesienia czy oparcia. Poruszamy się razem instynktownie. Działamy zrywami, reagujemy spontanicznie. Nadal oswajamy się z sytuacją, poznajemy siebie nawzajem. Ale zbyt wolno, ze zbyt dużym dystansem, ostrożnością, chłodem. My ich potrzebujemy, oni nas, ale tak trudno się nam do siebie zbliżyć.  Proszą, błagają bezskutecznie. Jeśli nie znajdziemy rozwiązania, pogubimy się na dobre.  Problemy będą się multiplikowały, mutowały, pęczniały. I to byc może podopieczni przejmą inicjatywę. Zmienią rzeczywistość. Już przecież zmieniają. Okaleczeni. Skrzywdzeni. Pozostawieni sobie. Nie mający nic do stracenia. Osamotnieni. Rozczarowani ziemią obiecaną, Europą. Rozczarowani ludźmi, Europejczykami.

PODOPIECZNI ELFRIEDE JELINEK
reżyseria: Pwaeł Miśkiewicz
przekład: Karolina Bikont
adaptacja: Joanna Bednarczyk, Paweł Miśkiewicz
scenografia: Barbara Hanicka
muzyka: Rafał Mazur
światło: Marek Kozakiewicz
choreografia: Maćko Prusak

obsada: Iwona Budner, Aldona Grochal, Ewa Kaim, Urszula Kiebzak, Ewa Kolasińska, Katarzyna Krzanowska, Marta Nieradkiewicz, Jaśmina Polak, Marta Ścisłowicz, Bartosz Bielenia, Szymon Czacki, Roman Gancarczyk, Krzysztof Globisz, Zygmunt Józefczak, Zbigniew W. Kaleta, Patryk Kulik, Jan Peszek, Krzysztof Zawadzki

muzycy: Paulina Owczarek, Sebastian Mac, Tomasz Chołoniewski, Rafał Mazur


2016 – XVIII Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej INTERPRETACJE, Katowice – spektakl mistrzowski, poza konkursem
2016 – Festiwal Dramatu 2016, Wrocław. Nagrody: Jan Peszek – nagroda za najlepszą drugoplanową rolę męską, Barbara Hanicka – nagroda za najlepszą scenografię

zdjęcie: Magda Hueckel/materiały prasowe Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

0 komentarze:

Prześlij komentarz