wtorek, 13 grudnia 2016

HARPER TEATR DRAMATYCZNY


HARPER to piękna, seksowna kobieta czterdziestoletnia, żona bezrobotnego architekta podejrzanego o pedofilię, matka 17-latki w fazie ostrego buntu. Pracuje, ale nie ma pozycji na jaką by mogła zasługiwać, gdyby miała odpowiednie wykształcenie. Do niczego wielkiego nie doszła, nic szczególnego nie osiągnęła. Czas na podsumowanie sprowokowany poważnym kryzysem, dał jej impuls do sprzeciwu, do zmiany w życiu. To śmierć ojca, z którym nie zdążyła się zobaczyć, porozmawiać, pożegnać wyzwoliła w niej determinację do zdecydowanego działania. Nie powiedziała mu, że go zawsze bardzo kochała. Ta niemożność naprawienia tego stanu rzeczy dodała jej sił do spojrzenia prawdzie w oczy. Spóźnionego buntu wobec życia, które sama sobie zafundowała własnymi wyborami, zgodą na podporządkowanie, wycofaniem z walki o siebie.

Każda kolejna scena spektaklu definiuje głęboki problem Harper, wprowadza nas krok po kroku w jej świat, z którym nie jest w stanie się porozumieć. Próby komunikacji kończą się porażką. Harper wycofuje się. Ulega. Rezygnuje z walki. Za każdym razem ma wrażenie, że się dusi, tonie, pogrąża. Nie potrafi  uzyskać od szefa urlopu, który jej się słusznie należy. Nie rozmawia otwarcie z mężem o zdjęciach, które robił dzieciom w parku i udostępniał w cyberprzestrzeni. Nie drąży przyczyn jego zachowania, które doprowadziło go do sądowego zakazu korzystania z komputera, utraty pracy, niemożności ponownego zatrudnienia. Harper ponosi klęskę w rozmowie z córką Sarah, która z łatwością przejmuje kontrolę nad rozmową. Posługując się szantażem emocjonalnym, niesprawiedliwymi oskarżeniami, agresją, lekceważeniem, stwarzaniem dystansu, chłodem odpycha matkę, która chcąc nie dopuścić do eskalacji, wycofuje się. Nawet przeprasza córkę, co łagodzi jej bunt, rozdrażnienie. Sarah ma lepsze relacje z ojcem, który z powodu swej sytuacji, ma więcej dla niej czasu. Harper zbyt troskliwa, zbyt natarczywa i bezpośrednia, naciska na córkę. Widzi, jak bardzo Sarah jest do niej podobna, boi się, że popełni te same błędy,  które doprowadziły ją samą do tego, że ma pracę nie na miarę swoich możliwości i upokarzająco zależna jest od innych.

Stres wywołany porażką rozmowy z szefem, który nie daje jej urlopu na wyjazd do umierającego ojca, fiasko konfrontacji z córką, brak szczerości w relacjach z mężem i spotkanie kolegi ze szkoły Sarah, Tobiasa, który uzmysławia jej, że jest atrakcyjną, namiętną kobietą i zasługuje na więcej niż otrzymuje w swoim życiu, spóźniona wizyta w szpitalu już po śmierci ojca to moment decydującego przesilenia. Przełomu. Zmiany, która niekoniecznie wszystko zmieni na dobre. Harper czeka nowe życie, na pewno już inne, bo końcowa scena gdy przy stole nakrytym obrusem wszyscy się gromadzą to zaklinanie rzeczywistości. Tworzą obraz pozornie przykładnej, zżytej rodziny. Zgodnej, kochającej się, szczęśliwej. Takiej, z którą wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu.

Harper odwiedza matkę, dowiaduje się prawdy o ojcu. spędza noc z przygodnie spotkanym żonatym mężczyzną, który więcej okazał jej uwagi, cierpliwości, czułości, troski, delikatności, zrozumienia niż jej własny mąż, któremu nie ufa, do którego czuje podświadomie niechęć, obrzydzenie. Ale wraca do domu. Zna swoje miejsce. Już nie jest bezwolnym pionkiem ustawianym na szachownicy życia, jak chcą tego inni. Harper panuje nad sytuacją. Ale dopiero wtedy, gdy udaje jej się wyznać prawdę o sobie i innych. Gdy otwarcie, szczerze rozmawia z najbliższymi. Teraz może zacząć nowe życie. Uwolniła się od paraliżującego ją lęku, podporządkowania w relacjach. Już nie tonie. Może wyrównać  oddech. Wyciszyć emocje.

Najważniejszy wydaje się problem komunikacji, porozumienia. Problem docierania do prawdy, wyboru momentu i formy prowadzenia rozmowy tak, by nie urazić nikogo, być zrozumianym. Harper łatwiej się komunikuje z osobami, których nie zna. Jest swobodniejsza, rozluźniona, dowcipna. Szczera, bezpośrednia, odważnie prowokująca. Jest sobą, którą lubi, która jej się podoba Dobrze się z tym czuje. Potrafi tym przygodnym osobom pomóc. Potrafi od nich przyjąć pomoc. Inaczej jest z jej rodziną. Może dlatego, że widać, jak Harper jest podobna do swojej matki, a Sarah do niej. Łatwiej przychodzi dotknąć, manipulować bliską osobą, łatwiej się jej sprzeciwić, bo zna się ją lepiej. Na więcej można też sobie pozwolić. By ranić. By oskarżać. Niedogadywanie się dotyczy nie tylko dorosłych ale i dzieci. Tobias jest nieśmiały, kontrolowany przez ojca, nie ma przyjaciół. Sarah twierdzi, że nie ma o czym rozmawiać z chłopakami w swoim wieku. Harper, podobnie jak jej córka, miała lepszą relację z ojcem niż z matką. Dzieci powielają błędy swoich rodziców. Podążają wyrobioną przez pokolenia koleiną.

Spektakl usytuowany jest w monochromatycznej, neutralnej, nie zaburzonej zbędnymi detalami przestrzeni. Światło podkreśla prosto adekwatny nastrój. Nieliczne rekwizyty, jak i aktorzy, grają różne role. Ściany są lekko przezroczyste, delikatne, jakby pozornie tylko ograniczały, więziły. Kostiumy w tonacji tła sugerują szarą, powszednią rzeczywistość szarych, zwykłych ludzi, przełamaną akcentami/kurtka skórzana/. Nie wybijają się na wyjątkowość indywidualnego przypadku.  Ta pusta przestrzeń jednak przygnębia, narzuca swą obojętnością nastrój samotności. Jakby nie można było- poza stołem, krzesłami, barkiem- na czym się oprzeć, czego się uchwycić. Ubogi jest ten świat bohaterów. Tylko sami na siebie mogą liczyć. Niekoniecznie ze wzajemnością. Może dlatego prawie przez cały spektakl wszyscy bohaterowie są obecni na scenie. Jak mroczni strażnicy. Świadkowie wzlotów i upadków.

Agnieszka Warchulska w roli Harper- na początku stłamszona, wycofana, przestraszona gdy jest zmuszona, sprowokowana przechodzi metamorfozę. Choć zmienia wiele-także  styl ubierania się, co jest demonstracją jej prawdziwej, wyzwolonej natury-nie wywołuje to jednak gwałtownych, nerwowych, agresywnych zachowań. Jej bohaterka dociera do prawdy i ją ujawnia. Wypracowuje nowy sposób prowadzenia rozmowy. Choć jest równie oskarżycielska, nieufna i agresywna w stosunku do matki, jak jej córka do niej, to jednak ostatecznie  przywracanie normalności przebiega spokojnie. Przynosi wszystkim ulgę. Mąż nadal niczego nie wyznaje jakby tylko kobietom zależało na budowaniu relacji w zgodzie z prawdą. Rola główna Warchulskiej, wiodąca przecież, wtapia się, ginie wśród innych. Nie wyróżnia się, nie dominuje znacząco. Za sprawa aktorstwa, za sprawą reżyserii, która równo rozkłada akcenty narracji, nie doprowadzając do kulminacyjnego wstrząsu.

Adam Ferency gra dwie role: szefa i ojczyma Harper. Dwa wcielenia patriarchatu. Dominacji męskiej. Władzy silniejszego. Role są skontrastowane: zły pracodawca, bezduszny człowiek-dobry szef, czuły ojczym. Elwood jest szefem krwiopijcą, tyranem, szowinistą, paskudną, obleśną kreaturą. Duncan jest troskliwym mężem, przykładnym pracodawcą i ojczymem. No cóż, przemykają ci mężczyźni Ferencego w sztuce, to nie jest ich historia. Są tylko tłem, uzasadnieniem zachowań innych, głównie Harper. Pełnią funkcję służebną. Ilustracyjną.

Otar Saralidze wciela się w trzy role. Jest kolegą, Tobiasem, równolatkiem Sarah. Wychowywany w reżimie ojcowskich zasad przejmuje jego system wartości. Tęskni za matką. Saralidze gra też rolę zestresowanego, niezadowolonego ze swego życia dziennikarza, którego Harper rani szkłem i kradnie mu kurtkę oraz zdyscyplinowanego, dobrze wychowanego pracownika, zdominowanego przez swojego szefa ucznia, ojczyma Harper. Saralidze różnicuje trzy stany młodzieńczego upupienia. Personifikuje męskość w kryzysie samostanowienia. Niedojrzałość emocjonalną. I jest wyrazisty, może nawet nadto, bo przy nim Harper zamiast rozkwitać ledwie się przebudza. Za nim podąża. To nie ona jest dominująca, najważniejsza ale Tobias, Mickey, może najmniej Mahesh.

Marcin Sztubiński jest mężem Harper, człowiekiem bez właściwości, a w innej scenie jej przypadkowym, przygodnym kochankiem, człowiekiem żonatym, ojcem trójki chłopców, ułożoną, pedantyczną osobowością. Komplementarna konstrukcja obu postaci z powodu zakodowanej w nich tajemnicy, różnicowana jest zachowaniem Harper. Ale stanowi typ tak znaczący, że znów Harper schodzi w cień służebny. Do męża się dystansuje, unika go, wszystko przemilcza, do nieznajomego mężczyzny zbliża się bez zahamowań, zwierza się mu otwarcie, rozmawia z nim długo i szczerze.

Halina Łabonarska- posągowa, pewna siebie, stanowcza, ujmująca, z zakodowaną w zachowaniu ostrożnością wyczuloną na stan emocjonalny córki - to matka Harper.  Starsze, doświadczone, mądrzejsze, co oczywiste, wcielenie córki i  wnuczki. Niezależna realistka, zawiedziona ale nie zrozpaczona z powodu rozczarowania córką, niszczy jednak całkowicie relację z Harper. Co ważne, bardzo subtelnie pokazuje tę niemożność wypowiedzenia tego, co się chce, co nie daje jej spokoju, bo wzbudza duże emocje, co należy powiedzieć dorosłej córce, gdy dziecko nie jest mimo swej dorosłości gotowe na to, by przyjąć prawdę. Nie daje się nic ocalić. Są do siebie podobne, mają takie same problemy w komunikowaniu się ze sobą. Matka uszczypliwa, dozująca niezadowolenie, wymieniająca wszelkie porażki Harper, ujawnia jej w końcu prawdę o ojcu, szanowanym nauczycielu, bystrym obserwatorze, co jeszcze bardziej przygnębia córkę. Pozbawia ją złudzeń. Wie, że nie ma w nikim oparcia. Zdana jest na siebie.

Martyna Kowalik, Sarah, to nastroszona nastolatka. Nerwowa, zbuntowana, podkreślająca cały czas niechęć do matki. Kocha oboje rodziców, ale ojciec więcej czasu jej poświęca, przecież nie pracuje, i z nim jest emocjonalnie bardziej związana niż z matką. Walczy o niego, oskarża i atakuje Harper w jego obronie. Ale prawda jest bardziej złożona niż się to jej wydaje i gdy wychodzi na jaw, przychodzi czas na korektę dotychczasowych ocen i uczuć. Nie jest związana ani z babcią, ani z dziadkiem.  Może jest to tylko kolejna demonstracja młodzieńczej niezależności.Lub brak relacji międzypokoleniowej naszych czasów.

Zarówno konstrukcja sztuki z ledwie  nakreślonymi bohaterami przez Simona Stephensa, jak i reżyseria Natalie Ringler, nie sięga do głębi. Buduje sytuacje, nie kumulacje. Pokazuje mechanizm, strukturę, schemat, konstrukt, gubi niejednoznaczność i neutralizuje wypracowaną na scenie siłę emocji. Tak naprawdę nie ma tu tragedii, jest konflikt interesów, brak porozumienia, zrozumienia, trudno więc tę narrację sceniczną jest udramatyzować reżyserią.

Nie udało się Natalie Ringler powtórzyć sukcesu BENTA, bo zabrakło tu tych kulminacyjnych emocjonalnych olśnień. Koncentrując się na  zbyt wielu wątkach pobocznych, spłyca główny, co osłabia dramat Harper. Aktorstwo Agnieszki Warchulskiej-poprawne, konsekwentne,znaczące- też nie wybija jej na plan pierwszy. Jakby rozbiło się lustro, w którym przegląda się Harper. Odpryski, nawet pieczołowicie pozbierane zniekształcają efekt całości. Autor sztuki a za nim pozostali twórcy za wszelką cenę pragną zwrócić uwagę jednocześnie na zbyt wielu problemach, które w efekcie pozbawiają nerwu historii Harper.  Przebija się znacząco konieczność wiary w wartości tradycyjne, chrześcijańskie, zwraca się uwagę na zasady określające miejsce i rolę kobiety w świecie mężczyzn łącznie z kodem jej ubioru, tego co jej wolno, czego nie wolno, podkreśla się bunt wieku dorastania i bunt wieku dojrzałego, jego konsekwencje na przyszłość, zaburzenia relacji międzyludzkich i komunikacji między nastolatkami, rodzicami i dziećmi, między małżonkami, pracodawcą a pracownikiem oraz negatywny stosunek do uchodźców Polaków, pogardliwy, szyderczy do Żydów, roli prawdy, milczenia, etyki, moralności, zdrady, żałoby, pożegnania z kochaną osobą, podróży, znaczenia miejsca zamieszkania/ co jest Londynem, co nie jest i jakie to ma znaczenie/, praca w mediach/ w dobie internetu po co?/, kwestia radzenia -nieradzenia sobie ze stresem/narkotyki?/, pociąg młodego chłopaka do seksownych, dojrzałych kobiet/brak matki?/, pociąg dojrzałych kobiet do młodych, pięknych nastolatków/Fedra?/, problem pedofilii, sytuacji prawnej podejrzanego o pedofilię, jego położenie po przyznaniu się do winy, itd. Tak, tematów, którym nadano szczególny status ważności jest bardzo, bardzo dużo. Zbyt dużo. Są mocne ale jednocześnie zaledwie zasygnalizowane. Wydaje się, że każdy z nich jest wierzchołkiem góry lodowej, odrębną nierozwiniętą never ending story.

Tak naprawdę chodzi o edukacyjną lekcję, dydaktyczną radę, by nie dać się zapędzić w kozi róg. Nie rezygnować z siebie, bo nie oszuka się własnej natury, warto zaufać sobie. Nie należy wyrzekać się marzeń, bo nie jest to konieczne a bywa szkodliwe. Trzeba uporczywie dogadywać się szczególnie z tymi, których się kocha, na których nam zależy. A życie i tak będzie trwać, czy tego się chce czy nie. Ważne jest, by  płynąć w jego głównym nurcie, nie dawać się marginalizować, wypchnąć na mieliznę. Wydaje się, że Harper obrała dobry kurs. Dusiła się, zachłystywała ale nie utonęła. Przejęła inicjatywę i zmierzać zaczęła w wyznaczonym przez siebie kierunku. Chciałoby się powiedzieć krótko:"Tak trzymaj Harper, tak trzymaj".


HARPER  Simon Stephens
reżyseria: Natalie Ringler
scenografia i kostiumy: Aneta Suskiewicz
muzyka: Piotr Łabonarski

obsada: Agnieszka Warchulska/Harper Regan/, Halina Łabonarska/Alison Woolley/, Adam Ferency /Elwood Barnes/Duncan Woolley/, Martyna Kowalik/Sarah Regan/, Otar Saralidze/Tobias Rich/Mickey Nestor/Mahesh Aslam/, Marcin Sztabiński/Seth Regan/James Fortune/

4 komentarze:

  1. Zagadnienia, o których pisze Oko Widza w recenzji, zostały zobrazowane na scenie i nie uszły mojej uwadze. Zapamiętałam je jako rozbudowane do przesady tło dramatu, gdzież więc mam szukać sedna ? Cały czas miałam wrażenie pewnej umowności, którą potęgowali aktorzy nie schodzący ze sceny i grający frontem do publiczności. W związku z tym wybiórczo zwracałam uwagę na elementy mało istotne takie jak prześliczny, różowy sweterek Haliny Łabonarskiej.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na sweterek też zwróciłam uwagę. I na Panią Łabonarską. A spektakl niezły, całkiem niezły. Mimo wszelkich uwag.

      Usuń
  2. Brawo, wszystko w tym spektaklu jest zrozumiałe!!! Tematem jest współczesna rodzina. Jej problemy i jak sobie z nimi radzą poszczególni jej członkowie. Jest o czym myśleć. Dobre przedstawienie. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Możliwe, że będzie to ostatni komentarz - byłem na spektaklu żegnającym tytuł z desek Teatru Dramatycznego. Zgadzam się bardzo z autorką tekstu - spektakl otwiera zbyt wiele bram "trudnych tematów". Odbiorca w pewnym momencie zaczyna się zastanawiać o co w ogóle chodzi. Gdyby otwierane bramy dotyczyły tylko tytułowej Harper to możliwe, że zarysowałaby się nam historia przytłoczenia kobiety przez świat, patriarchalny, skierowany na podległość wobec zasad. Jednakże próbuje się też scharakteryzować wszystkie poboczne postacie co wprowadza lekki chaos w odbiorze. Minimalistyczna scenografia, oświetlenie i obecność prawie wszystkich aktorów na scenie przez cały spektakl znacznie pomaga w odbiorze sztuki.

    OdpowiedzUsuń