niedziela, 12 kwietnia 2015

WYCINKA BERNHARD LUPA TEATR POLSKI WE WROCŁAWIU

SURREAL PENCIL DRAWINGS OF LIPS BY CHRISTO DAGOROV

O WYCINCE tyle już napisano, tyle powiedziano. Najwięcej jednak mówi sama sobą. Do każdego z nas innym przekazem, komunikatem, wrażeniem, 
sensem. Przemawia szczerze, uczciwie, głęboko. Najpiękniej artystycznie. Teatr działa. Znów możemy to poczuć, znów możemy z nim razem pomyśleć, wzruszyć się, dotknąć tajemnicy. 

Z pozoru to simply story. Towarzyska bohema artystyczna spotyka się na kolacji po pogrzebie znajomej,Joany, która popełniła samobójstwo. Co jest prawdą, co fałszem? Jakie są więzi, zależności w tym środowisku? Niech żyje sztuka tworzenia czy sztuka przetrwania? Sens. Uwikłanie. Wolność. Śmierć. Wszystko, co i nas, zwykłych śmiertelników, dotyczy. Bo przybliża nas do odpowiedzi na pytanie:czy i za ile błyskotek, obietnic tego świata jesteśmy zdolni do sprzedania, wyrzeczenia się samych siebie. Judaszowy to problem. Piekielnie podstępny. Zabijający boskość w człowieku. Akt czystej kreacji.

Jak to jest, jak się to dzieje, że tak łatwo, wyzwala się w człowieku program na przetrwanie po najmniejszej linii oporu, skłonność do obłudy, przywiązanie do kłamstwa, kompromisu, rezygnacji z siebie, swoich marzeń, walki o swoje, z wolności co to krok po kroku niszczy, unieważnia sens i istotę istnienia /każdego pod każdym względem/. Najpierw jest zachłyśnięcie się możliwościami zmiany świata, dokonania rewolucji, przewrotu. Czuje się moc. Później następuje rozpoznanie rzeczywistości i w niej siebie. Ta konieczność podległości systemowi, by móc w ogóle przetrwać czy zaistnieć zawodowo, poznać jakim się jest naprawdę człowiekiem, jest porażająca. System, za naszym przyzwoleniem, jak żarna 
 w pył mieli nasze marzenia, talenta, kreację. Wycina w nas wszystko co indywidualne, jemu przeciwne, niepoprawne, co mu zagraża. A gdy jest słaby, wszystko nad czym nie jest w stanie panować, na swoją modłę przerobić czy nawet zwyczajnie zrozumieć. System i czas. Słaba natura ludzka ulegająca presji większości, konieczności. To, co prowadzi do wypalenia. Dlatego samobójstwo jest ostatnim możliwym aktem indywidualnej, suwerennej decyzji, manifestem sprzeciwu wobec opresji, która niszczy, nie daje się realizować, nie pozwala zaistnieć na własnych tylko warunkach. Joana, wierna sobie i bezsilna wobec oporu świata wobec jej osobowości, jej sztuki, niezakłamana i czysta, w pijanym zwidzie doszlusowuje do samobójczego końca manifestu wolności i wyzwolenia. Nie mogąc się sprzedać, umiera. I nie wzrusza świata, nawet tego najbliższego. Tego, co zna jej wartość, potencjał, bezkompromisowość. Większość w żaden sposób jej nigdy nie wspomogła. Oprócz Thomasa. Jego twórczość ratowała jej życie. Nadawała sens. Ale to było za mało. System jej nie chciał.

Jaką siłę, determinację, gen uporu trzeba mieć w sobie-kimkolwiek jesteśmy-by zrealizować to, co z mocy swojej istoty, uznajemy za słuszne, właściwe, konieczne. Jaki talent, niezależność/ też tę finansową/, imperatyw wewnętrzny, pakiet argumentacyjny, by iść i walczyć o swoje -poprzez siebie dla innych- pod prąd dominującej większości, mimo napierających trudności, niemożności, ograniczeń. Jak pogodzić konieczność współistnienia indywidualizmu, nawet skrajnego, ze zbiorowością, która chcąc się rozwijać i wzmacniać, winna wspomagać go a w istocie eliminuje, wycina, niszczy. Czy zauważamy ten moment sprzeniewierzania się sobie. Zdrady. Staczania się. Niewidzialnego jeszcze upadku. Tchnienia zła.

A przecież jak buszujący w zbożu chcemy zatracić się w naturze, chcemy wracać do źródła, do matecznika, do lasu. Tam szukać wszelkiej inspiracji. Chcemy wykrzyczeć, wykreować swój bunt wobec tłamszącego, zniewalającego nas świata. Czekającego na nas ale na własnych warunkach akceptacji, zrozumienia, finansowania. Chcemy zaistnieć swoją indywidualnością, odrębnością. Niby mamy do tego prawo, niby jesteśmy wolni. I silni. Utalentowani. Gdzie i kiedy się to bogactwo roztrwania, gubi, wypala, wycina pokazuje Bernhard, Lupa, artyści Teatru Polskiego we Wrocławiu, aktor Teatru Narodowego w Warszawie. Bo w obszarze sztuki najbardziej namacalne, bolesne, niszczące jest to przymuszanie do wyparcia się siebie. Dobrowolne ubezwłasnowolnianie. Splątanie wolności z instytucjami ją finansującymi. Zależności kreacji ze sprawowaną nad nią władzą. 

Ci, co się poddali, snobi, megalomani i pozoranci, nie są puści, przegrani, bezwartościowi, bezproduktywni. Oni przepełnieni są porażką, butą, sprzeniewierzeniem się sobie, swoim marzeniom, talentom. Są dowodem na zwycięstwo mieć nad być. Trwać nad tworzyć. Budzą litość i żal ale i zrozumienie. Ale i przerażenie, że jest to możliwe. Zdumienie, że są kontynuacją przymusu podporządkowania większości. Sami tworzą opresyjny, środowiskowy system wobec którego boją się wyrażać swoją postawę zarówno młodzi artyści, James and Joyce,/tylko w łazience lub na uboczu/, jak i sam Bernhard na koniec kłamiący, że nie napisze o tym spotkaniu ani słowa. Wszyscy indywidualnie tańczą, jak im zagra większość. Dlaczego? Młodzi się boją, starzy nie chcą stawać oficjalnie wspak. Tu niemożliwe jest starcie. Racji, poglądów, doświadczeń. Szkiełka i oka kontra czucie. To zwycięstwo materialnej formy przetrwania, pozoru sukcesu, pozycji towarzyskiej, społecznej, które żeruje na tkance twórczej. Odsłonięty bez znieczulenia krajobraz klęski intelektualnej, wypalenia artystycznego, słabości natury ludzkiej. Wycinka. Bez możliwości ratowania się, bez możliwości powrotu do źródeł. Nie ma się więc gdzie skryć, nie ma gdzie przeczekać kryzys. Na wszystko jest już za późno. Nie ma do czego wrócić, co rozwijać, ocalić. Zbiorowość nie może pomóc Joanie, nie próbuje nawet. Jak może pomóc samej sobie? Spotyka się, by będąc razem wchodzić na nowe poziomy szaleństwa indywidualnych porażek, jak w BOLERZE Ravela. Jak w prozie Bernharda. Która melodyjnie wspina się po spirali coraz to nowych uzasadnień, opisów, szczegółów, kontekstów, by w końcu zacisnąć pętlę. Pisarz przenosi na czytelnika swoje udręczenie, szaleństwo w poszukiwaniu sensu, nieustępliwość w docieraniu do prawdy . Wwierca się w jego umysł  i serce namolnym powrotem do problemu, ciągłym rozpamiętywaniem, nieustannym roztrząsaniem argumentów, uzasadnień, powodów. Jakby nigdy nie chciał zapomnieć. Jakby nigdy nie chciał zrezygnować. Jakby całe jego jestestwo było zbudowane z bólu, cierpienia, pretensji i żalu. Tak, że nie mamy wątpliwości, że kiedykolwiek mógłby odpuścić walkę o swoje, o nasze. Wygrywa swoimi wypowiedziami słowne bolera. W końcu dając tak pełny obraz zjawiska, problemu, że stajemy się nim samym. Czujemy jego niechęć, nienawiść wypływające z miłości i troskę w nadziei, że wiedza o zaistniałym złu coś może jeszcze zmienić. Cokolwiek. Trzeba przebić się przez tę skorupę niechęci, utyskiwania, krytyki, by zstąpić do głębi jego uczuć i motywacji tego twórczego działania. Jemu również, jak Joanie, twórczość ratuje życie.Ta nieustępliwość, uporczywe parcie pod prąd, bezkompromisowość ujawnia czułego, odważnego artystę, któremu zależy, który musi świadczyć prawdę za wszelką cenę. A ta jest też taka, że zarówno realizowanie swoich planów twórczych jak i sprzeniewierzanie się im, jest sytuacją, która degraduje człowieka, niszczy go. A w końcu zabija. Joana ginie, toksyczne artystycznie towarzystwo wzajemnej adoracji to środowisko zombie. Thomas żyje choćby tylko po to, by opowiedzieć o tym. Ale w jakim jest rozdarciu, konflikcie!

Lupa pięknie Bernharda czuje, ale i na scenie uspokaja, uśrednia nie rezygnując z jego przenikliwości spojrzenia, celności oceny, jedni przekazu, spójności diagnozy rozumu i serca. Przy czym nadaje mu głębię. Thomas/Skiba jest zdumiewająco monochromatyczny. Nienapastliwy, niesfrustrowany, spokojny a refleksyjny, wycofany, stonowany, empatyczny. Jakby przyglądając się swoim znajomym, czuł się jednym z nich. Widząc ich upadek, myśli o zagrożeniach dla siebie. Wyciszona,  konsekwentna interpretacja działa z  jeszcze większą mocą. Bo człowieka ciągnie do bratnich dusz, nawet upadłych. Nie istnieje w próżni. A również poprzez nich. Dla nich. Zajmuje się wiwisekcją artystycznego środowiska, bo mu na nim zależy, bo był z nim związany. I w jakiś sentymentalny sposób nadal jest ten świat mu bliski. Rozpoznaje swoje uczucia. Zastanawia się, jak jednocześnie można kochać i gardzić. Bo Bernhard kocha to umarłe, zamordowane w nich marzenie, wolność, talent. Tęsknotę za autentycznością. Jest na całe towarzystwo ubrane w obłudę i kompromis wściekły, widząc roztrwoniony potencjał twórczy, klęskę szansy na wielkość. To, co miało być kreatywne i silne, jest miałkie i słabe. Samolubnie, fizjologicznie zapatrzone tylko w siebie. 

Tylko bezkompromisowość daje szansę ocalenia ducha. Joana traci życie ale jest do końca wierna sobie. Jest ofiarą systemu, który jej nie chciał, który ją odrzucił. Jest jednostką, której bliskie jej środowisko nie pomogło. Jedynie grając czuła, że żyje. Bernhard wie, że będzie pisać o tym, co widział, przeżył. A jednak kłamie przyrzekając, że wszystko zachowa dla siebie i zbuntuje się dopiero poprzez twórczość. Tylko partner samobójczyni potrafi powiedzieć wprost, co myśli, czuje. I wychodzi. Jest spoza układu. I zna inną Joanę.

Bo oceniać człowieka można z różnych punktów widzenia. Jako człowieka, jako artystę. Kim chciał, kim mógł być i kim w istocie był. I to na przestrzeni całego życia. Bernhard brutalnie, z pogardą, nienawiścią a za nim Lupa ale i z czułością i dystansem odsłania tą wieloznaczność zaklętą w człowieku. I pokazuje, jak trudno go jednoznacznie ocenić. A tym bardziej potępić. Im bardziej jest krytyczny, tym bardziej widzimy, jak bardzo mu na tych ludziach zależy. Ułomnych, niedoskonałych, ale jednak mu bliskich.Jest jednym z nich, z tych czujących głębiej,mocniej ale z tą różnicą, ze nie zaprzedał duszy diabłu/posady, zaszczyty, pieniądze, prestiż/. Dlatego ich zdrada tak go boli, tak dotyka. Tak przyciąga, nęci, nie pozwala pozostawić ich samym sobie.Bez upuszczenia krwi. Bez wbicia kija w mrowisko.

WYCINKA to teatr artystycznie autorski. Nowoczesny, nam współczesnym dedykowany. Szlachetnie klasyczny. Scenografia, wideo jest komplementarnym bohaterem sztuki, muzyka jej siostrą i bratem. Światło światem równoległym, rozszerzającym, pogłębiającym pole widzenia i podskórnego czucia. Matką i ojcem jest Bernhard adoptowany przez Lupę. Nie wiem, czy to już nie jedna osoba. Persona. Aktorzy to mądre, zdolne piekielnie, błyskotliwie dzieci. Kochający swych rodzicieli, przewodników, partnerów. A my, widzowie? Ja, w każdym razie, podążam za nimi. Są mi bliscy. Tak bardzo. Bo widzę ich wysiłek, trud w docieraniu do mnie. Tą uporczywość w szukaniu właściwego sposobu porozumienia, wyrażania siebie. Z szacunkiem, uczciwością, mozołem. Odwagą i bezkompromisowością. Gdzie wszytko coś znaczy i tak się dostraja, komponuje doskonale, że czar teatru działa i chroni jego z nami tajemnicę artystycznego obcowania. 

I tak Bernhard czerpie z siebie i otoczenia uporczywie, obsesyjnie, natarczywie, odważnie. Nakręca spiralę emocji, napięcia jak w BOLERZE Ravela, w jego rytmie, tempie przybliżając się do kulminacji prawdy. Za cenę wykluczania, samotności, cierpienia, walki z samym sobą i światem, który i czeka na to, co ma do przekazania i który jednocześnie walczy z nim, nie rozumiejąc lub bojąc się jego przekazu, intencji, celu. Lupa czerpie z  Bernharda, siebie i otoczenia konsekwentnie, bezkompromisowo, mistrzowsko. I w rytmie, tempie BOLERA Ravela konstruuje swoją hipnotyczną, senną, spójną wypowiedź artystyczną. Precyzyjną, plastyczną i melodyjną, ostrą i czułą. Jest współczesnym, żywym przykładem jak można, można i trzeba walczyć o wierność sobie w przekazie prawdy o świecie, o człowieku, o artyście. Za cenę możliwości porażki, konfliktów, niezrozumienia, oporu a nawet odrzucenia przez poprawną, betonową większość. Artyści, aktorzy też czerpią z siebie, z Lupy, Bernharda, otoczenia polifonicznie, perfekcyjnie, precyzyjnie. Wygrywając aktorskie BOLERO. Ryzykując osobiste odkrycie w pełnym zaangażowaniu w proces twórczy, który jest wymagającą bestią, gotową zniszczyć najdelikatniejszą tkankę uczuć i wrażliwości w człowieku. Ale bez tego niemożliwe jest przekroczenie własnych możliwości, ograniczeń, niedoskonałości.  Tylko najwięksi są gotowi na takie starcie, na taki proces sprawdzania siebie.  I my, im podobni. Choć każdy odrębny i wolny. A łączy nas teatr. Zaczarowani artyści, zaczarowane kreacje, zaczarowana sztuka. 


Spektakl
fot. Natalia Kabanow, Teatr Polski we Wrocławiu

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/207007.html    WYCINKA 
    Thomas Bernhard
  • na podstawie przekładu MONIKI MUSKAŁY
  • adaptacja, reżyseria, scenografia i reżyseria światła KRYSTIAN LUPA
  • apokryfy KRYSTIAN LUPA i improwizacje aktorskie; cytaty z dzieł Jeannie Ebner i Friederike Mayröcker; myśli Joany w Sebastiansplatz VERENA LERCHER (Graz)
  • kostiumy PIOTR SKIBA
  • oprawa muzyczna BOGUMIŁ MISALA
  • wideo KAROL RAKOWSKI i ŁUKASZ TWARKOWSKI

OBSADA

  • improwizacja na temat Cold Song Henry’ego Purcella w Sebastiansplatz MIECZYSŁAW MEJZA
  • asystenci reżysera OSKAR SADOWSKI, SEBASTIAN KRYSIAK (PWST), AMADEUSZ NOSAL (PWST)
  • koordynator projektu MAGDALENA PŁYSZEWSKA
  • inspicjent EWA WILK
  • sufler MAGDALENA KABATA
  • charakteryzacja MATEUSZ STĘPNIAK, MARIANNA BARTNICKA
  • garderobiane ANNA DOBOSZ, LUCYNA DOMAŃSKA, BEATA MAZURKIEWICZ, JOANNA ZBOROWSKA
  • montażyści ADAM BURACZEK, BOGDAN DYLĄG, DAMIAN DYLĄG, MIROSŁAW GOŁĘBIOWSKI, GRZEGORZ KLOC, PAWEŁ STANASZEK, GRZEGORZ SZNAJDER, ŁUKASZ SZYSZKA
  • rekwizytor MAREK IWANASZKO
  • realizacja światła DARIUSZ BARTOŁD, PAWEŁ OLSZEWSKI
  • realizacja projekcji DARIUSZ BARTOŁD, KAZIMIERZ BLACHARSKI
  • operator kamery MAREK STUPKA
  • realizacja dźwięku TOMASZ ZABORSKI, WOJCIECH BIELACH, MARCIN NIEBOJEWSKI
  • współpraca scenograficzna w zakresie wykonania projektu technicznego PIOTR CHOROMAŃSKI

0 komentarze:

Prześlij komentarz