sobota, 28 marca 2015

KOŃ, KOBIETA I KANAREK TEATR ZAGŁĘBIA



Z tytułu tylko wyraz "kobieta" brzmi po ludzku. A przecież "koń" jest mężczyzną a "kanarek" nienarodzonym dzieckiem*. A więc o nią tu chodzi, o niej tu będzie. Cała reszta jest kontekstem. Dekoracją. Martwą naturą. Statystami. Środowiskiem toksycznym, opresyjnym, zabójczym. Ona jest ważna. Ona, kobieta, która ma mieć bezdyskusyjne prawo do decydowania o sobie samej. O tym, co ma się dziać z jej ciałem. I nic ani nikt inny nie może wywierać  na jej wybór presji. Ingerencja, narzucanie, przesądzanie z góry nie wchodzi w rachubę. Manipulacja, przymus, prawo ludzkie czy boskie, prawo moralne w nas, ludziach, niebo gwiaździste nad nami ani żadna inna okoliczność, powód, przyczyna.

Dziewczyna ma 21 lat, w dodatku jest zamężna, a więc poślubiona i to sakramentem świętym, kościelnym związana, bo to Śląsk, środowisko wierzących. W ciąży. I dopiero w tym momencie życia przewartościowuje swoją dojrzałość. Uznaje, że jest dorosła a więc wie, czego chce a czego nie. I ma prawo sama jedna o tym decydować.  A nie chce dziecka, nie chce go urodzić. Dla niego samego, cząstki siebie samej. Dla siebie. Dla męża, cząstki jego samego. Czy dla rodziców, świata, boga. Nie chce być matką.  Nie chce. Tak po prostu. Bo nie. Wszystkim bez wyjątku mówi: NIE, BO NIE. Bez jakiegokolwiek powodu, przyczyny, motywacji. I już. Koniec kropka.

Jednak nie żyje w próżni, w środowisku wirtualnym, zupełnie sama dla siebie samej. A ciąża nie jest niepokalanym poczęciem. I chcę wierzyć, że wolność, wolna wola wiąże się w jej świadomości z odpowiedzialnością. A więc z konsekwencjami, nawet tymi, których nie jest w stanie w żaden możliwy sposób przewidzieć. W przypadku tego spektaklu nie jest to w ogóle rozważane. Nie ma to chyba dla twórców znaczenia.

Dziewczyna jest cały czas w opozycji do otoczenia. Nie uczestniczy we wspólnych zajęciach, pracach, rytuałach czy to rodzinnych czy kościelnych, społecznych. Jest bierna. Odwrócona. Wycofana. Zdystansowana. Milcząca. I nie jest za to karana, nie ponosi za to żadnej konsekwencji. Wszyscy wywierają na nią presję, proszą, tłumaczą, domagają się, żądają. Bez efektu. Bez skutku.

A środowisko jest szczególne. Patriarchalne. Katolickie. Ale takie, co ubezwłasnowolnia  kobiety, poniża je, wykorzystuje i bardzo źle traktuje. Ogranicza. Spycha do roli matki i żony. Jest opresyjne. Wszyscy mężczyźni, bez wyjątku, to idioci, brutale, chamy. Nieokrzesani ojcowie i mężowie. Damski bokser. Opryskliwy, nieczuły syn. Akceptujący prawo i zwyczaje mężczyzn młody ksiądz. Pastwiący się nad swoją żoną, protekcjonalnie traktujący pacjentki lekarz. Ród męski pomiata rodzajem żeńskim. Molestuje kobiety lub je krzywdzi. Stosuje psychiczną przemoc, fizyczną siłę. Bezradny intelektualnie, ułomny emocjonalnie przekonuje, uzasadnia, nakłania groźbą. Wyjątkowo lub dla pozoru prośbą.

Kobiety kobietom nie pomagają. Ze swoimi problemami każda pozostawiona jest sama sobie. Jedna drugiej jest tylko w stanie poradzić, by akceptowała swój los. Matka córce. Znajoma znajomej. Katoliczka katoliczce. Bo tak zawsze było. Bo tak trzeba. Bo bunt nic nie da. Praca z mężczyznami jest niemożliwa, może się źle skończyć. W najlżejszej formie jest permanentnym upokarzaniem. Bo świat  ozutych w buty mężczyzn i bosych kobiet oddzielony jest od siebie elektrycznym pastuchem. Ta lina wyznacza symboliczny podział na świat kobiet i świat mężczyzn.

To bardzo prymitywny podział. Ten podział kontrastem. Na panów mężczyzn i niewolnice kobiety. Z pozycji TAK lub NIE. Bez uzasadnienia. Głębi psychologicznej. Prawdy historycznej. Kontekstu czasu i miejsca. Bo to, co jest pokazane działa siłą mocno obciosanego z wszelkiej wieloznaczności, rysu indywidualnego stereotypu. Obrazu czarno białego. Jednej, niczym nie uzasadnionej racji wobec wielkiej niewiadomej. Prymitywnego katolicyzmu, pustej wiary. Obśmiewanego obrządku, tradycji, obyczaju. Ciągłości przyzwyczajenia. Jednostki w opozycji do społeczności, skąd jej ród. Wrażliwej, wyciszonej, pewnej swego, choć nie wiadomo dlaczego, choć nie wiadomo, jakie konsekwencje uparta, niezłomna postawa dziewczyny przyniesie.

Jest więc ten spektakl  głosem upominającym się o aborcję. Za tym, by kobieta sama o sobie niezależnie, nie wiadomo czy odpowiedzialnie, bo o tym nie ma w spektaklu mowy, decydowała. Gdy nie chce urodzić dziecka, bez względu na powód, przyczynę, motywacje i okoliczności. Ma mieć do tego prawo. Tylko, że w taką postawę zawieszoną w próżni trudno uwierzyć. Właściwie nie można.

Kobieta symbolicznie wkładając buty nie zrobi kroku milowego w swojej niezależności w samostanowieniu  gdy widzimy, że nic ją ze światem, w którym żyła nie łączy. A to co przed nią jest zbiorem pustym. Nie kocha męża, ani rodziców, nie chce dziecka nie wiedząc dlaczego, pozbawia prawa ojca do jego własnego dziecka, odrzuca całą dotychczasową otulinę wygodnego życia, w którym nic nie robiła. Odrzuca konia i kanarka. Jak chce dalej żyć i po co, co chce robić, nie wiadomo. Jakby się to w ogóle nie liczyło, jakby nie było ważne.

Wykonała gest emancypacyjny. Dla siebie samej. W swoim imieniu i w imieniu wszystkich zniewalanych kobiet, wśród których żyła i wszystkich innych. I tylko o ten gest tu chodzi, o nic więcej. Bo w istocie nic więcej nie wiemy.

Teatr opowiada o koegzystencji prymitywnych kobiet i mężczyzn. O wspólnocie pierwotnej nie kwestionującej swego życia. Pogodzonej z nim za każdą cenę. I jeśli się buntują jednostki, to nie wiedzieć dlaczego. Jeśli to jest o naszym życiu, to ja takiego nie znam. Choć rozpoznaję zahukaną, bezwolną, modlącą się matkę. Kobietę, która  uporczywie stara się o pracę z mężczyznami choć jest przeciążona pracami domowymi, długami, zakupami, wychowywaniem dzieci. Mobingowaną żonę, kobietę pracującą. Dewotkę nie jedną. W końcu katowaną matkę z małym dzieckiem, która za każdym razem gdy się pojawia ma nowy siniak, opatrunek na twarzy. I usprawiedliwienie dla oprawcy. Ta młoda ciężarna mężatka, hołubiona córka sztygara to buntownik bez powodu. Raczej przerażona rzeczywistością. Zaczarowanym kręgiem dziedziczonego ogłupiania i niemocy wobec przemocy i upokorzenia. Wszyscy zawodzą. Rodzina zawodzi. Kościół. Święta Barbara. Silniejsi zawodzą. Niby mądrzejsi, lepiej wykształceni. I ci, co kochają, na pewno kochają, ale się boją sprzeciwić. Napompowano przekaz duszącą atmosferą niemożności. Samonapędzający się i reprodukujący system zniewolenia. Nie wiedzieć dlaczego.


To teatr publicystyczny, społecznie zaangażowany. Jednej racji bez uzasadnienia. W kontekście karykaturalnym. Schematycznym, przerysowanym. Szkolący jak uciec, uświadamiający ale z argumentami poniżej poziomu.  Dlatego jest ułomny. Nie staje się cudownie wiarygodny i przekonujący, nawet z uczestnictwem i wstawiennictwem Świętej Barbary. Autorzy dają nam do zrozumienia, że wiedzą od nas lepiej, prawdopodobnie znają problem z autopsji, buntują się przeciw słowom JPII o cywilizacji śmierci, porównaniu aborcji do wybuchu bomby atomowej. I znów z pozycji siły  mężczyźni nas pouczają. Walczą o prawo kobiet do aborcji. Wzniecają rewolucję. Ale bez wyjątku-autor sztuki z jej reżyserem- wchodzą w buty odebrane wszystkim mężczyznom, których nam w spektaklu tak płasko, jednoznacznie scharakteryzowali. Z pozycji brutalnej siły nie znoszącej słowa sprzeciwu,  z  drugiej strony elektrycznego pastucha. I uzasadniają swoją postawę: TAK, BO TAK. Koniec. Kropka.

Czy naprawdę jesteśmy tak naiwni myśląc, że każdy człowiek/a więc kobieta również/ może zawsze i wszędzie decydować samodzielnie o sobie, swoim ciele i duszy, o swoim życiu i śmierci? O warunku, że nikogo na pewno nie skrzywdzi swoją decyzją, również siebie,  można tylko pomarzyć. To zbyt poważny temat, by traktować go instrumentalnie. Rozumiem, że w tym przypadku głos artystów jest intencjonalnie czysty. Bo nie wolno milczeć. Nie wolno nic nie robić. Ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Wystarczy, że dopuszczamy  myśl, że tak łatwo można je wyeliminować. Traktując jak rzecz zbędną, niepotrzebną. Powiedzieć mu asertywnie, egoistycznie NIE, BO NIE, zakładając, że tak prostackie uzasadnienie mu wystarczy. Jemu, kanarkowi, tak. Koniowi też.  Ale nie nam. My wiemy, że konsekwencje każdej decyzji nie są do końca przewidywalne. Tak naprawdę nie wiemy, co nas zabije a co nas wzmocni. Lub udziwni. Ale przecież i tak dostatecznie dziwny jest ten świat, nadal bardzo dziwny.

Koi subtelna gra Edyty Ostojak. Głos niby słaby, spokojny, ale wobec atakującego go zewsząd agresji krzyku, irytującego zgiełku, odporny, opanowany, pewny. Niewzruszony ale wzruszający. Emisją subtelny i przekonujący. Dziewczyna w swej postawie nie boi się, nie waha. Tak młodzi ludzie nie myślą o ograniczeniach, zakazach, skutkach. Pewność siebie, nawet niczym nie uzasadniona, rozsadza świat. Poszerza pole widzenia. Edyta Ostojak ma ciekawe emploi. Grając rolę nie do końca przecież dookreśloną, budzi pozytywne emocje. Zawłaszcza dla siebie , dla roli obserwatora. Czyni go swoim sojusznikiem. Rzecznikiem. Nie wiem jak ta siła się rodzi z tej słabości, delikatności, kruchości.  Może wiem, ale chcę, by każdy sam jej szukał. I odkrył.

Oglądam ten spektakl, kiedy tylko mam okazję, możliwość. W teatrze, w telewizji. Zawsze wzrusza mnie, nadal dotyka. Cały jest ze mnie, z nas. Ta presja, przymus, ta siła zbiorowości wykorzystująca cały znany nam dobrze arsenał argumentów dla złamania woli jednostki. Ten kontekst rodzinny, środowiskowy, religijny, typowo polski napierający na wymuszenie wyższej racji, która zachowuje, chroni, popiera stary patriarchalny porządek, jego punkt widzenia. Nagina do zachowań, działań obcych własnej naturze. Nie jest to, co silniejsze, bardziej doświadczone elastyczne, giętkie, reformowalne. Chroni zbiorowość, nie jej pojedynczego członka. Te wyraziste, mocne szczegóły, nawiązania do natury. Porównania. Brutalna opozycja świata mężczyzn w stosunku do świata kobiet. Mądry to spektakl, niełatwy choć prosty, jasny, przejrzysty. Zabawny nawet ale i straszny. Samo życie. W miasteczku na S czy trochę większym miasteczku na W czy K.

A jednak można się zbuntować i obrócić w pył miałkie argumenty, powierzchowność wiary, pozorną równość kobiety i mężczyzny. Można wzuć buty i stanąć na własnych nogach. Nie ugiąć się. Nie poddać. Ale chyba do końca nie da się wyrwać z serca poczucia winy i osamotnienia. Odrzucenia. By móc żyć zgodnie z samym sobą.

Dobrze, gdy ma się możliwość wyboru. Szansę na uniezależnienie. I trzeba pamiętać, że zawsze się płaci konkretną cenę, której wysokości z pozycji buntu nawet nie można przewidzieć. Czas wystawia rachunek, spojrzenie wstecz pokaże, czy było warto.


* Tytuł sztuki nawiązuje do rozporządzeń, na mocy których w latach 50. XX w. wprowadzono w polskich kopalniach zakaz pracy pod ziemią kobiet, koni i kanarków (górnicy łączą te zakazy i zwyczajowo nazywają je „3K”).



 Koń, kobieta i kanarek
tekst: Tomasz Śpiewak
reżyseria: Remigiusz Brzyk
dramaturgia: Tomasz Śpiewak
scenografia: Remigiusz Brzyk, Iga Słupska, Szymon Szewczyk
kostiumy: Iga Słupska
opracowanie muzyczne: Maciej Midor

Obsada:
Agnieszka Bieńkowska / Bezrobotna
Maria Bieńkowska / Żona Sztygara
Beata Deutschman / Żona Górnika Praworęcznego
Dorota Ignatjew / Matka Górnika Leworęcznego
Edyta Ostojak / Córka Sztygara
Małgorzata Sadowska / Żona Lekarza
Michał Bałaga / Głupek
Aleksander Blitek / Górnik Leworęczny
Piotr Bułka / Ksiądz
Grzegorz Kwas / Stróż prawa
Zbigniew Leraczyk / Sztygar
Wojciech Leśniak / Lekarz
Tomasz Muszyński / Górnik Praworęczny
Piotr Żurawski (gościnnie) / Zięć Sztygara

Prapremiera: 5.04.2014 r.
fot.:materiały Teatru Telewizji
NAGRODA GŁÓWNA – LAUR KONRADA DLA REMIGIUSZA BRZYKA NA XVI OGÓLNOPOLSKIM FESTIWALU SZTUKI REŻYSERSKIEJ INTERPRETACJE (2014)
Zwycięzca plebiscytu na najlepszy spektakl Telewizyjnego Festiwalu Teatrów Polski 2015 r.

0 komentarze:

Prześlij komentarz