wtorek, 9 sierpnia 2016

POLSKA KREW WOJCIESZEK TEATR TRZYRZECZE


"..nie można się bać. Nie można się, kurwa, bać"*

I autor/reżyser sztuki się nie boi, aktorzy się nie boją, teatr się nie boi. I widzowie też się nie boją. Spektakl miał premierę. W końcu został pokazany. Wszyscy byli zwarci i gotowi, na swoich miejscach, stanowiskach, pozycjach. Katastrofy nie będzie! Nie może, kurwa, być. Bo jednak nadal demokracja działa! Czy aby na pewno? Jak długo jeszcze?

Sztuka napisana przed chwilą dla chwili obecnej walki z autorytarnym państwem niszczącym demokrację, jak twierdzi jej autor Przemysław Wojcieszek, została wystawiona w niezależnym Teatrze TrzyRzecze odważnie prowadzonym przez Konrada Dulkowskiego. Cokolwiek się zdarzy w związku z prawami rynku i poziomem popytu na krytyczną komedię polityczną spektakl POLSKA KREW został zrealizowany, pokazany. Zaistniał. Wstrzelił się w przestrzeń publiczną. Mimo wszystko. Czy będzie przyczynkiem do analizy, dyskusji, naprawy tego, co sam krytykuje, piętnuje i ośmiesza, zobaczymy. Choć nie jest do śmiechu. Tak naprawdę w ogóle nie jest do śmiechu.

Spektakl jest cały z  zaobserwowanej, doświadczanej przez autora rzeczywistości i lęków przeczuwanej przez niego przyszłości. W znacznej części antycypuje. Mówi nam, że polska mentalność, spuścizna kulturalna, historyczna, polityczna-nacjonalistyczna, antysemicka, zainfekowana prymitywną dewocją POLSKA KREW- w nas płynie, nas żywi i z nią wkraczamy w rewir życia i sztuki. Tu muzyka pozycjonuje, nastraja, wprowadza widzów w przestrzeń minimalistyczną, podzieloną na dwa przeciwstawne światopoglądy wyznaczające rewiry wykoślawionej pustki i pozoru łatwego, słodkiego, miłego życia, hipokryzji, światów skłóconych, wrogich, ze sobą wojujących. Niewidzialną granicę bardzo mocno  wyczuwalną wytyczają postawy i czyny, wymowa emocjonalna języka bohaterów. Konfrontacja śmieszy, tumani, przestrasza. Zdumiewa. Obraża. Irytuje. Prowokuje. Jest trudna do zniesienia. Zaakceptowania. Przyjęcia.

Obraz młodych Polaków jest przerażający. Jednoznacznie negatywny. Oskarżycielski. Wkraczający w dorosłe życie bohaterowie, bez względu na opcję polityczną, religijną, płciową to łatwi do manipulowania, niestabilni, cyniczni, niedouczeni idioci. Oto Polacy właśnie? Niegotowi do walki o swoje, o naszą i waszą wolność. Personifikacja niedojrzałości, bezradności, błądzenia. Niezdolności do odpowiedzialnego życia, samookreślenia. W słabości, naiwności swego samostanowienia ośmieszani. Bo ich racje są wypaczone, wykoślawione, pozbawione wartości, rozsądku,  wiarygodnej postawy wdrażającej je w czyn, w życie. Nie mają siły sprawczej. I w tym tkwi największe zagrożenie demokracji. Jedni pokazani są jako kretyńsko zdewociali, otumanieni fałszywymi autorytetami wyznawcy, drudzy jako wyjałowieni, zdegenerowani frustraci nieudacznicy, bez planu, programu, bez systemu wartości, który umożliwiłby skuteczną opozycję, walkę. Jakby całe pokolenie wkraczające w dorosłe życie było zupełnie niegotowe na sprostanie wyzwaniom nie tylko tu i teraz ale zawsze i wszędzie.

Tu nie ma tych, którzy mają rację. Są ci, którzy mają władzę i ci, którzy jej nie mają. To bezkształtna, prymitywna ludzka pulpa pozwalająca bezwolnie kształtować się na obraz i podobieństwo nowej generacji niewolników. Pokolenia zarządzanego STRACHEM. Gdzie każdy walczy z każdym, osłabiając siebie. A wszystkim tak naprawdę chodzi tylko o przeżycie, robienie, co się chce po bezstresowym wychowaniu bez rodziców, bez prawdziwych autorytetów. Bez jakiejkolwiek wiary lub z płytką, prymitywną wiarą podszytą interesem osobistym. Straszenie rządami PIS-u nie jest już skuteczne. Dziś Polak boi się wroga zewnętrznego. Nie dostrzega tego rozbudzonego w nim samym.

Sztuka to jest o stanie naszej dzisiejszej demokracji w wydaniu szyderczym, bluźnierczym. O społeczeństwie, które jak stado baranów prowadzić się daje na skraj przepaści. Widzimy zagrożenia, nie diagnozujemy przyczyn. Robimy wiele hałasu o nic, bo nic nie jesteśmy w stanie skutecznie wywalczyć. Akceptujemy przyzwolenie na  głupotę prowadzącą do samo ubezwłasnowolnienia. Bagatelizujemy brak doświadczenia w budowaniu i obronie społeczeństwa obywatelskiego, nie mamy umiejętności słuchania siebie nawzajem, prowadzenia merytorycznej rozmowy, dialogu, nie umiemy wypracować konsensusu, zawierać porozumień, podejmować działań koncyliacyjnych. Pewnego zadowalającego poziomu demokracji nie można osiągnąć z dnia na dzień a nawet po wielu latach. Obecnie trwa galimatias skrajnych przeciwieństw, dominuje feeria ścierających się, zwalczających kontrastów.

Kontrowersje dotyczące tego spektaklu nie wynikają z epatowania golizną, ostentacji wulgaryzmów, obecności przemocy, ośmieszania rządzących, wierzących w Boga czy prezesa, świętości, brutalnego atakowania widzów ale grzechu pierworodnego założeń formalnych sztuki polegających na zaangażowaniu jej w walkę ideologiczną, nakreślającą wyraźne, zamknięte, uszczelnione podziały, strefy oddziaływań i wpływów. To teatr polityczny na poziomie stereotypów: mentalnych, osobowościowych, prymitywnych zachowań i argumentacji. Jednoznacznie stygmatyzujący, oceniający, z gotową, narzucaną, mimo pozornie równo rozłożonych racji, diagnozą. Nie sugeruje, nie daje do zrozumienia a łopatologicznie wali po łbie /plastikową butelką, strzela z pistoletu/. Wypada to dramatycznie moralizatorsko. Naiwnie. Populistycznie. Z jednoznaczną puentą, nie podlegającą dyskusji projekcją przyszłości. Autor, jak jego bohaterowie sztuki miedzy sobą, nie potrafi nawiązać rozmowy z widzami, którzy od razu, zgodnie ze swoją opcją polityczną, religijną, itd., stają po którejś z dwóch stron, bo tylko takie są przedstawione. Nie trudno przewidzieć, że jednym się bardzo będzie podobać/standing ovation/, inni będą odprawiać egzorcyzmy, negatywnie oceniać sztukę i jej autora. Przedstawienie nie nawiązuje kontaktu tylko pozycjonuje, dzieli widzów. Pozornie rozkłada racje po równo, ale i tak wiadomo, po której jest ona stronie. Z katastrofą na horyzoncie. Ha ha, pif paf. Sztuka pokazuje rzeczywistość ale wybiórczo, karykaturalnie i jeśli przyjmiemy, że wartościuje to niestety z oczywistym wskazaniem. Nie ufa widzom. Myśli i puentuje za nich. Dosłownie, dosadnie. Tak na wszelki wypadek, by inaczej niż autor/reżyser sugeruje, nie wybrzmiała.

Chce wstrząsnąć, sprowokować a tylko może zirytować lub śmieszyć. Wizualizacja bezsilności, całkowitej bezradności, braku dojrzałości tych, którzy już za chwilę będą decydować o przyszłości, kondycji całego kraju jest trudna do zniesienia. Jeśli tak wygląda współczesny chocholi taniec narodu-młodych rozedrganych, wirujących cały czas w takt techno- to polska krew jest śmiertelnie zatruta. Otumanieniem, otępieniem, idiotycznym stylem życia i brakiem aspiracji poza biologicznym zaspokojeniem, trwaniem. Tu tylko głupota konfrontuje się z głupotą. Przemoc z przemocą. Pożądanie z konsumpcją przeciw zdrowemu rozsądkowi. Wydaje się, że nie potrzebujemy wrogów zewnętrznych, bo od zawsze hoduje każdy z nas wroga w samym sobie. Z mlekiem matki historii, batem religii ojca, antysemityzmu, rasizmu i innego każdego bękarta "izmu".

Młoda demokracja, w jakiejś wypaczonej, spotworniałej, wynaturzonej  zdaje się formie, niedojrzały szczeniacki naród całkowicie bezwolny, zatracający się w szaleństwie narzucania swoich racji nie potrafiący się porozumieć sam ze sobą, zmierzający do wojny domowej oto sensacyjne konstatacje sztuki. Przed nami apokalipsa samozagłady. Zamknięci, odrażający, głupi i źli niszczymy siebie, podporządkowujemy się temu, który ma władzę. Jesteśmy władzy ulegli. A jedyną stosowaną bronią jest obśmiewanie, szyderstwo, mowa nienawiści, zawiści, podłości. W imię Boga, honoru i ojczyzny przeciw martwemu Bogu, braku honoru, braku ojczyzny. Patriotyzm, tradycja, tożsamość to pojęcia nawet nie obce, co puste, obsceniczne, wyjałowione. Martwe.

Jaka jest prawda o Polsce, Polakach? Każdy z nas "filozuje" na ten temat i coraz chętniej przywdziewa maskę hipokryzji. Może nawet już jest tak, że w ogóle jej nie zdejmuje. Co innego mówi, co innego myśli. Nie akceptujemy siebie nawzajem, swoich słabości, niedoskonałości, błędów. Niewiele tak naprawdę wiemy. Większość z trudem wiąże koniec z końcem. Słowo ze słowem. Zdanie ze zdaniem. Myśl z myślą. Rejestr przedstawionych zaniechań, win jest tak długi, że nie daje żadnej nadziei. Może być tylko eskalacja. Nie ma przyznania się do winy, nie ma kary, nie będzie też wybaczenia i porozumienia. Ten naród małoduszny, obojętny, cyniczny niechybnie sczeźnie. Po tak postawionej diagnozie każdy wyjdzie ze spektaklu ze swoją tylko najracniejszą racją. Zbulwersowany lub zadowolony. Gotowy na bój/?/. Niekoniecznie dowiemy się, co tak naprawdę o sztuce sądzi. Niewykluczone, że opinię będzie modyfikował zgodnie z poglądami, sympatią polityczną rozmówcy. Tak to bywa gdy sztuka jest z określonej opcji politycznej. W wypowiedziach autora interwencyjna na cito. Z kontrowersyjną tezą. Trudno wymagać wtedy dyskusji merytorycznej, bo dyskutanci sytuują się jednoznacznie po stronie emocji.

Spektakl jest niesłychanie dynamiczny.  To maraton tańca samotnych ludzi w związkach, w który wpisane są kwestie, dialogi, komentarze, kolejne sceny spotkań i konfrontacji. Aktorzy zachowują  galopujące katorżniczo tempo, by nie wytracić narzuconego  rytmu galopującego czasu. Nie jest łatwo, bo wymaga to nieprawdopodobnej kondycji. Zwłaszcza, że muszą budować napięcie, pokazywać zmienne stany nastroju i świadomości, narastające emocje bohaterów. Odważnie wchodzić w interakcje z widzami, prowokować ich. Budzić z bezpiecznego letargu widza=obserwatora podglądacza. Rzeczywiście ruch sceniczny to jeden z głównych moderatorów manipulacji teatralnej. Ważny język wypowiedzi tej sztuki. Wyzwala emocje. Wprowadza nerwowość. Nastraja. Opisuje stan psychologiczny postaci. Taniec, ruch ciała, gest ilustruje i buduje. Budzi sympatię lub antypatię u widzów.  Silnie działa. Jest naprawdę ważny i świetnie spełnia swoją funkcję. Doskonały pomysł, by treść, która podkreśla brak komunikacji międzyludzkiej, podbić mową ciała.

Po obejrzeniu spektaklu mamy wiedzieć, że polska krew jest zepsuta. Zainfekowana. A ciało, w którym płynie  przejawia objawy poważnej choroby. Niewykluczone, że natury psychicznej. Ciało domaga się ciała.  Myśl niekoniecznie karmi się myślą. Czyn jest prymitywny, instynktowny, intuicyjny. Chyba, że diagnoza autora jest błędna. Symptomy zakłamane. A interpretacja artystów poprowadzona po bandzie samonapędzającego się stereotypu, powierzchowności, prostych konstatacji, łatwych uzasadnień. W egzystencjalnym, konsumpcyjnym speedowaniu współczesnym. Bo to, co się dziś dzieje, nie może być takie proste. I na pewno nie jest. Sztuka obnaża lęki, frustracje, bezsilność. Wywołać ma strach, konkretną reakcję na swój manifest ruszenia z posad. Ale pokolenie wychowane bez wiary albo w wierze w fałszywego Boga jest całkowicie pozbawione woli walki. Straciło instynkt. Obejrzy sztukę, pofuka, pokontrowersuje i szybko się przystosuje. Ulegnie. Tego się boi autor. Ale chyba naszym przeznaczeniem jest uległość. Starsze pokolenie jest wypalone, zmęczone, pozbawione złudzeń. Młode nie potrafi walczyć. Potrafi rozrabiać. Bawić się. Szaleć. Robić wiele hałasu. For fun a nie dla zmiany świata.

Temat kondycji polskiej demokracji jest gorący. Autor i reżyser, Przemysław Wojcieszek, jednoznacznie wojowniczo opozycyjnie zdeklarowany. Walczy sztuką. Pięknie, kurwa, pięknie walczy jak umie. Aż trudno uwierzyć, że teatr do tej pory dezerterował, nie podejmował bieżących problemów. Zapowietrzył się, zakrztusił, zastygł w oczekiwaniu bojąc się o przetrwanie. Chyba tylko kabaret obrabiał,  obśmiewał, drwił, kanalizował bieżące frustracje. Ku zmniejszeniu napięcia. Upuszczenia chorej, skażonej krwi. Polskiej krwi.

Spektakl nie rezygnuje z kabaretowego tonu, kreślącego wykoślawiony, karykaturalny stereotyp mentalności Polaka popaprańca. Pokazując podziały, które dobrze znamy z realu życia społecznego, politycznego, konstytuuje je i pogłębia. Wynaturza. Obśmiewa. Kieruje broń w publiczność. Atakuje agresywnie szantażem emocjonalnym podpierając go wybiórczymi faktami historycznymi. Co jednych śmieszy, innych oburza. I o to chyba chodzi autorowi/reżyserowi, który wcześniej już w mediach zinterpretował, omówił swoje sceniczne dzieło, uzasadniając je osobistym stanem ducha.

A więc katastrofa, apokalipsa wewnętrzna przed nami.  I co my, widzowie, z tym zrobimy? Autor chce, byśmy walczyli z koktajlem Mołotowa w ręce. Przeczekać się tej demolki nie da. Znów trzeba się jasno, dobitnie określić, zaangażować i walczyć. Ale sam udowadnia, że nie ma potencjału frustracji, poziomu gniewu i niezadowolenia, by dziś było to możliwe. Emigracja wewnętrzna w nowej formie już trwa, emigracja zewnętrzna przy szalejącym terroryzmie będzie coraz mniej popularna i praktykowana. Świat zarządza strachem. Ale nic dziwnego, do tej pory było to skuteczne. Dlaczego nastąpiło załamanie tego sposobu oddziaływania na ludzi w ostatnich wyborach w Polsce, nie dowiedzieliśmy się ze sztuki. Pewnie świeży, większy, nowy, zewnętrzny strach/niekontrolowana migracja/ pokonał ten stary a jednak swój, wewnętrzny, oswojony/rządy PiS-u/. Autor też nie znajduje innych powodów poza egoizmem, gnuśnością, obojętnością narodu a właściwie głównie młodych Polaków. Dlaczego liberalna opcja przegrała i nadal przegrywa? Nie wiadomo. Bo, to że jest znudzona, to za słaby argument. I chyba nieprawdziwy. Przyczyn jest znacznie, znacznie więcej.

Jest wiele sposobów umierania. Najgorszy z nich to żyć dalej. Ze świadomością, że jedyne, co można zrobić, to pójść na wybory i zagłosować. Wszystkie inne wysiłki to jedna wielka beka. Śmiech na sali. Wymachiwanie szabelką, moherem, krzyżem/tu rewolwerem/. Przekonajcie się sami. Warto. Warto przyjrzeć się tej szczeniackiej demokracji, która tańczy jak jej na to pozwalamy. Na scenie młodzi bohaterowie nowych wspaniałych czasów wolności, równości i braterstwa tańczą cały czas. Taniec św. Wita. Chocholi taniec. Wpadkę demokratkę. Pokolenie zdezorientowanych, otumanionych frustratów miażdżonych przez polityczne siły interesów w istocie nie ma sił i środków stanowienia o sobie samym. Jest wiele sposobów umierania demokracji. Najgorszy z nich to żyć dalej. O tym jest sztuka. Jednoznacznie politycznie zaangażowana. Z tezą. Impotencją ciała i ducha. Niewydolnością serca i rozumu. Czucia. Talentu.

Jedni będą ten mocny, gorzki, polityczny spektakl odsądzać od czci i wiary i się obrażą , drudzy się w nim przejrzą, z nim utożsamią, potraktują jak argument. Cokolwiek się zdarzy, nikt nie będzie mógł powiedzieć, że sztuka, tym razem sztuka teatru milczy. Jest nieobecna w przestrzeni dyskusji politycznej na fundamentalne dla Polaków tematy. W całej swej chropowatej, niewygodnej, kontrowersyjnej niedoskonałości. Pretensjonalnej, uproszczonej formie, bluźnierczym, krytycznym przekazie, miałkości argumentacji. Jednak "..nie można się bać. Nie można się, kurwa, bać" pisać i mówić, co się tak naprawdę czuje i myśli. Cokolwiek innego na ten temat inni czują i myślą. Nie można milczeć. Nie można nic nie robić. Nie można się poddać. Ulec. Naprawdę nie można? Przekonajcie się osobiście. Sami zobaczcie, osądźcie, wyróbcie sobie zdanie. Sztuka, teatr, artyści czekają. Powodzenia:)

Następne spektakle już 17, 18, 19 sierpnia o godzinie 19.00.:)/ https://www.facebook.com/events/153326411768857//

*http://www.trzyrzecze.pl/#!to-jest-wojna/ke7wc


POLSKA KREW

tekst i reżyseria: Przemysław Wojcieszek
scenografia i kostiumy : Bracia 
muzyka: Filip Zawada 
światło: Zofia Goraj 
choreografia: Małgorzata Rostkowska
obsada: Adrianna Jendroszek, Natalia Łągiewczyk, Ewa Jakubowicz, Kacper Sasin, Michał Surówka 

premiera 5 sierpnia 2016 r.

Teatr TrzyRzecze w Warszawie.

zdjęcie: strona internetowa Teatru TrzyRzecze

1 komentarz: