poniedziałek, 2 lutego 2015

IWONA, KSIĘŻNICZKA BURGUNDA TEATR NARODOWY W WARSZAWIE



Nareszcie Teatr Narodowy z  IWONĄ, KSIĘŻNICZKĄ BURGUNDA Agnieszki Glińskiej wystawił Gombrowicza, z którym może świat objechać, świat zapoznać!! W narracji komunikatywnej, pięknej, estetycznie wystylizowanej, nie wykrzywiony pokracznie manierą językową, cudowną ale do tej pory udziwnienie artykułowaną, błyszczy swym przekazem. Oto interpretacja na miarę teatru środka. Inteligentna, konsekwentna, uzasadniona. Wybornie zagrana, ciekawie scenograficznie oprawiona i kostiumem podkreślona. Ruch sceniczny przemyślany, niebanalny, spełniający swoją funkcję. Gra muzyka! Gombrowicz wybrzmiewa sobą!! Pełną teatralnie dramaturgiczną gębą!!

Już nie gubimy się w meandrach językowych wygibasów, które w jakiś czarodziejski sposób brzmią naturalnie. Tak jak powinny. Podkreślając charakter postaci, tworząc oprawę jego sytuacyjnych uwikłań. Jest zabawnie, jest . odkrywczo, jest morderczo naturalnie.

Jednak jest to przede wszystkim zwycięstwo zaproponowanej przez artystów formy dla Gombrowiczowego dramatu. Nie ma fałszu, mielizn, nudy, karykatury. A to za sprawą sprawnej reżyserii Agnieszki Glińskiej. Dzięki perfekcyjnej grze aktorskiej całego zespołu Narodowego.  Jerzy Radziwiłowicz  buduje postać mocną, wyrazistą, nieprzerysowaną. Mistrzostwo! Ewa Konstancja Bułhak odważnie odkrywa całą złożoną słabość i siłę budowanej przez siebie postaci królowej, matki, kobiety. Tyle ról w jednej. Brawo!! Paweł Paprocki konsekwentnie, wiarygodnie pokazuje dojrzewanie Księcia. Marcin Hycnar jakby uskrzydlony, unosi się nad ziemią. Pozostali doskonale wzmacniają swoją grą wymowę przekazu. To nie jest zderzenie światów. Tego przeciętnego, zwyczajnego, normalnego, codziennego z pełnym blichtru, sztuczności, konwenansów. Naturalnego z uwięzionym w formie. Niskiego z wysokim. Prawdziwego z wykreowanym. To rzecz o złożoności dobrego i złego. I konieczności życia dalej. Jednostki w zbiorowości. W złożoności społecznego tygla.

W gruncie rzeczy to historia rodzinna. Dojrzewający syn, który się buntuje, postępując wbrew wszystkiemu i wszystkim. Prowokuje i zadziera ze starym porządkiem świata, jaki zna, jaki go chce przeciągnąć , nagiąć do swoich racji, norm, kompromisów, konwencji, konwenansu . Otoczenie chce wtłoczyć go w swoją formę. Ukształtować na swój obraz i podobieństwo. Stworzyć. Książę się temu przeciwstawia, opiera, boczy, buntuje. Ostentacyjnie, przekornie, dziecinnie. Rodzice wiedzą jednak swoje. Znają ten świat, siebie, syna. Akceptują ten demonstracyjny bunt, dyplomatycznie przyzwalają na jego wypalenie. To przecież naturalny proces dojrzewania do dorosłości, do odczytania i zrozumienia zasad i reguł postępowania, których nie da się zmienić, bo zaszczepione są głęboko z wychowaniem i wykształceniem. Konieczność wejścia  w przypisane role życiowe, społeczne, zwyczajowo narzucone przez urodzenie czy wynikające bezpośrednio z natury człowieka, sytuacji. Kwestią czasu jest, gdy książę zrozumie i zaakceptuje ostatecznie, że jest dokładnie taki sam, jak otoczenie.  Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Iwona, to jedno z tych doświadczeń, które prowokują odkrycie istoty rzeczy, zrozumienie siebie samego. Iwona działa jak płachta na byka. Jak papierek lakmusowy. Wyzwala wspomnienia, powoduje projekcje słabości, drażni samą obecnością osoby będącej nie na swoim miejscu. Cokolwiek zrobi się z tą prawdą, którą Iwona wyciąga z zakamarków podświadomości osób, z którymi się styka, trzeba jej doświadczyć, zmierzyć się z nią, spojrzeć jej w oczy. I zdecydować, co dalej. By się wzmocnić, uodpornić. Utwierdzić w przekonaniu, że inaczej postępować nie można. Zanim się zaakceptuje, co nieuniknione. Zanim poświęci się siebie na rzecz zbiorowości. Ograniczy swoją wolność na rzecz świętego spokoju i poczucia bezpieczeństwa.

W gruncie rzeczy to historia dojrzewania do władzy. Książę na naszych oczach przepoczwarza się w swoją dorosłą formę.  Z rozbisurmanionego, rozpuszczonego jak dziadowski bicz młodziana, któremu wszystko wolno. Poprzez poznawanie swoich możliwości, predyspozycji, powinności. Prawdziwych potrzeb i uczuć. Iwona to pole doświadczalne, obiekt ćwiczeń, badań, figura osła ofiarnego. Bez niej książę nie byłby gotów do przejęcia władzy po ojcu. Bo nie ma złudzeń; jaki ojciec, taki syn. Przechodzą tę sama drogę, popełniają te same błędy. Dokonują tej samej zbrodni na niewinności, by stać się silnym przywódcą, odważnym władcą. Morderstwo Iwony, jej martyrologia, to proces inicjacji. Ojciec czuwa nad tym, matka otacza pomocą, wspomaga ten proces. Wszyscy grają swoją rolę perfekcyjnie. Ojca, matki, syna. Króla, królowej, księcia. Męża, żony, dziecka. Mężczyzny, kobiety, młodzieńca. Wszyscy na swoich miejscach. Według szablonu poprawności, w formie akceptowanej, w porządku rzeczy. Iwona to ofiara losu, terytorium ćwiczeń, wprawek, doświadczenia. Figura silna swą słabością i ograniczeniem. Rolą, jaka wypełnia. Bez niej, nic nie miałoby sensu, właściwego wymiaru. To w kontrapunkcie do niej forma się pojawia, kształtuje, krzepnie. Definiuje i pokazuje swoją potęgę. Sprawczą, choć zabójczą. Kim jest Iwona? Tym, co formie się wymyka, do niej nie pasuje. Co ją sprawdza. Co ją ośmiesza, pomniejsza, unieważnia, wysadza z posad. Jest tym, co z formy wyzwala. Ale tego uprzedmiotowienia, tej Iwony, się nie kocha. Przez chwilę tylko toleruje, wykorzystuje, bada. W lekarskich, gumowych rękawiczkach. Po czym się tego wykorzystanego przedmiotu eksperymentu, zwierzątka doświadczalnego pozbywa. Wywozi na śmietnik jak zużyty, zbędny śmieć.

W gruncie rzeczy to historia o porządku świata. Który brutalnie, bezceremonialnie i wprost promuje władzę, siłę  nad tym, co słabe, uległe, niedopasowane i mieszczące się w kanonie panującej, obowiązującej formy a forma tego porządku jest niezmienna i nie znosi nieprzystosowania, niepodporządkowania, anarchii. Tego, co odstaje, prowokuje, demaskuje, zmieniać chce, wysadzać z posad. Albo się przyjmuje ogólnie obowiązujące zasady albo się wypada z gry. Mordowanym za ogólnym przyzwoleniem. Na oczach wszystkich. Albo się obcy wtłoczy, obciosa w formie świata albo zginie marnie. W samobójczym przyzwoleniu. W blasku publicznej egzekucji. W podłej pogardzie. Świat nie znosi prawdy ale akceptuje formę iluzji konstytuującej kłamstwo, słabość, wszystko, co niegodne, niewłaściwe, nieetyczne. Jednostka przegrywa z  większością. Mimo, że ma moc wyzwalania prawdy. Niesie ją sobą. Nikt tego nie lubi. Nikt tego nie chce zaakceptować. Natomiast szybko chce zapomnieć.

W gruncie rzeczy to historia o sztuce.  Kiedy poszukuje się,  kształtuje jej nowa forma. Ale skazana na klęskę w momencie zaistnienia, bo jest unieważniana przez kolejne rewolucje, zmiany. Krąg się zamyka. Faza buntu, dojrzewania do formy dojrzałej i jej kształt końcowy, równie skostniały jak na początku, tyle, ze już na innym poziomie. Iwona to symbol tego, co słabe, poślednie, brzydkie, niegodne, absolutnie niedoskonałe, bez formy, stylu, klasy. To człowieczy negatyw, którego się wstydzimy, unikamy, którym gardzimy. To, co nieprzewidywalne, nieobliczalne, zuchwałe, instynktowne, prymitywne, pierwotne. Nie ukształtowane, nie nazwane. To ta część człowieka, z którą się walczy, którą się niszczy, ukrywa, eliminuje, tłamsi, morduje. Wypiera. Bezkształtna masa bez właściwości.To, co trzeba odrzucić, zniszczyć, bo nie mieści się w żadnej formie. Ale bez której kształtowanie formy nie byłoby możliwe. Mroczna strona twórczości. Faza przejściowa, eksperymentalna. Bo niedookreślona, niezdefiniowana. Niewinna, bez samo świadomości. Potęgująca wyrzut sumienia. Wzmagająca poczucie winy. Ta część doświadczeń podlegająca zepchnięciu do podświadomości. Wychodząca z niej i wracająca do niej. Ulegająca wymazywaniu. Zakłamaniu, jeśli trzeba. Tak, by można było udawać, że nad wszystkim nieprzewidywalnym, zuchwałym, nieokreślonym się panuje. Forma trzyma w ryzach.

Tak, trzeba zabić tę miłość. To, co jest w nas wpatrzone z bezgraniczną ufnością i oczekiwaniem. To, co pamięcią niesie w sobie ciemną stronę naszej mocy. To, co jednocześnie wprowadza chaos i samowolę. Tak, trzeba zabić, tą wiedzę. O tym, co słabe, niedoskonałe. By kłamliwie wybaczyć sobie i żyć dalej, co nie jest łatwe. Tak, trzeba zabić w sobie dziecko, by dojrzeć. I wspominać w tej dojrzałości czas niewinności, czystości, niepokalania. Zrezygnować z rozpasanej wolności na rzecz pewnej formy jej koniecznego ograniczenia.

Przeczytałam recenzję spektaklu autorstwa Jacka Wakara i zdumiałam się/http://kultura.gazetaprawna.pl/artykuly/834218,wakar-iwonie-ksiezniczce-burgunda-w-narodowym-zabraklo-charakteru.html/. Nie widziałam tak wielu inscenizacji IWONY jak on, nie mam zamiaru się ścigać, licytować czy konkurować w sprawie doświadczenia oglądu, które byłoby jakimś mocnym argumentem ale mam zupełnie odmienne zdanie co do spektaklu w Narodowym. To przełom w ostatnio złej passie reżyserskiej Agnieszki Glińskiej /mimo nagród/.  Pozytywny. To spójny, rzetelnie przygotowany spektakl. Może nie ma rewolucyjnej interpretacji, powalających, odlotowych zabiegów formalnych/jak np. u Garbaczewskiego/ ale jest to całość komunikatywnie, sprawnie skomponowana. Gombrowicz nie jest w tym obrazie jakimś wybrykiem, fanaberią, dziwolągiem ale konsekwentnie zagranym przedstawieniem. Z wybitnym aktorstwem. On nie pokazuje zabójczej mocy formy, ale jej nieuniknioność, konieczność. Forma trzyma w ryzach, pozwala przetrwać. Istnieć. Wpisana jest w normalność. Zwyczajność dnia powszedniego. Rządzi się swoimi prawami, ale jej wady były tu aż nadto widoczne. Dobrze rozpoznane. Spektakl ten przybliża zrozumienie procesu dojrzewania do różnych funkcji w życiu. W które wpisane jest popełnianie najcięższych błędów. Ale ważne jest, by się nie poddać.  I jeśli losu IWONY nie potraktujemy do końca zbyt poważnie i dosłownie, to zrozumiemy, że  musimy panować nad swoimi słabościami, musimy kontrolować swoje emocje, musimy dać sobie radę z najcięższymi grzechami, doświadczeniami, by w ogóle istnieć. Inaczej siła tego złego, słabego, nikczemnego, co w nas jest, zabiłaby, zniszczyła. Forma pozwala przeżyć. Ukryć się. Dać sobie kolejną szansę. Nie jest w tym spektaklu pusta, zabójcza, jałowa. A normatywna, wartościująca, znacząca. Może to banalne, niskie, niewymyślne. Niebłyskotliwe. Takie normalne. Ale jednak skuteczne. Jednostka przegrywa, każdy z bohaterów w jakimś sensie przegrywa ale jednocześnie zbiorowość absolutnie wygrywa. Jest uratowana. Potrzebuje obrządku, tradycji, zasad, norm, porządku. Nie może obejść się bez FORMY.

A spektakl ogląda się świetnie.


IWONA, KSIĘŻNICZKA BURGUNDA
Witold Gombrowicz

reżyseria: Agnieszka Glińska
scenografia: Magdalena Maciejewska
kostiumy: Agnieszka Zawadowska
muzyka: Jan Duszyński
choreografia: Weronika Pelczyńska
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
obsada:
Jerzy Radziwiłowicz, Ewa Konstancja Bułhak, Paweł Paprocki, Martyna Krzysztofik, Marcin Hycnar, Patrycja Soliman, Michał Mrożek, Grzegorz Kwiecień, Piotr Piksa, Joanna Kwiatkowska-Zduń, Magdalena Warzecha, Beata Fudalej.

foto: Krzysztof Bieliński/materiały teatruhttps://www.narodowy.pl/repertuar,spektakle,91,iwona_ksiezniczka_burgunda.html

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/193182.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/192006.html?josso_assertion_id=95B646AC65DD7399
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/191865.html
http://www.teatr-pismo.pl/po-premierze/1054/trudna_ryba/


4 komentarze:

  1. „Iwonę” widziałam prawie rok temu. Szłam w ciemno do teatru, bo wiedziałam, że kupuję porządny, markowy produkt reżyserki Agnieszki Glińskiej. Nie zawiodłam się, dostałam to, co chciałam.
    „Iwona…” nie należy do moich ulubionych sztuk, w przyszłości pewnie obejrzę sobie jeszcze nie jedną inscenizację, jednak moje serce nigdy mocniej nie zabije dla niej.
    Zdecydowanie wolę taką Iwonę, jaką zaprezentował nam Teatr Narodowy - sympatyczną dziewuchę, trochę przaśną i nieco zagubioną, wzbudzającą współczucie, niż karykaturalną, udziwnioną.
    KK

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ dawno oglądałam ten spektakl!! I zapamiętam go na zawsze z powodu pani paskudy, która siedziała obok mnie i przez cały spektakl bez zahamowań przeglądała wiadomości na fb, świecąc po oczach ostrym światłem wyświetlacza. Byłam wściekła. Nie mogłam spokojnie śledzić spektaklu. A jednak nie zwróciłam jej uwagi. Czekałam aż któraś z pań bileterek mnie wyręczy. Do dziś nie wiem, która z nas była w tym wypadku Iwoną na widowni. Nie ma spektaklu, na którym by się komuś nie włączyła komórka. Często też ludzie włączają je podczas trwającego przedstawienia. Jakby musieli ratować komuś życie, świat cały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja boję się w studentów w swetrze. Niech każdy sam zgadnie, o jaki zmysł mi chodzi :C
      KK

      Usuń
  3. Mnie się podobała KSIĘŻNICZKA Garbaczewskiego. Zupełnie inna niż dotychczasowe.

    OdpowiedzUsuń