piątek, 15 listopada 2024

KIEDY STOPNIEJE ŚNIEG TR WARSZAWA

 


Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Łatwo się przekonać, że tak jest i tym razem, w spektaklu KIEDY STOPNIEJE ŚNIEG Katarzyny Minkowskiej. Ci, którzy z rodziny się "wypisali", najlepiej wiedzą w czym rzecz. Nie chcą być komponentem nieszczerego zadowolenia, udawania, że wszystko jest w porządku, że wszystko gra. Spektakl dowodzi końcowym akordem, że tak jest wszędzie. Każda rodzina to konstrukcja krucha, zbudowana na płytkich fundamentach, scementowana słabymi więziami, bez ducha zrozumienia, prawdziwej miłości i troski. Przy pierwszym podmuchu tragedii, gdy wszyscy się spotykają, jest to boleśnie widoczne, emocjonalnie nie do zniesienia. Porażające. Ale czy to prawda? 

Reżyserka spektaklu nie interesuje się przyczynami takiego stanu rzeczy, nie ujawnia źródeł, nie analizuje zaistniałych czy rysujących się na przyszłość skutkach a proponuje widzom przestudiowanie obrazu rodziny z zasygnalizowaniem pęknięć, mielizn jej funkcjonowania, oczywistego rozpadu. Dysfunkcji. To sekwencja ujęć fotografa/filmowca/artysty na dany moment, dająca złudzenie dokumentu. I jest to studium fascynujące. W sposób niezwykle naturalny, autentyczny, reporterski pokazuje spotkanie rodzinne po stracie dziecka, 15- letniej dziewczyny, która prawdopodobnie (wiele na to wskazuje) popełniła samobójstwo. Jakby jeden do jednego obraz przeniesiony z rzeczywistego domu na scenę. Ten rumor, galimatias, krzątanie się wokół stołu, poszarpane rozmowy (jak ta na temat niedogotowanego, bo ciągle twardego mięsa), samopoczucia tej czy innej osoby, gra na gitarze, wspomnienia stanowiły kamuflaż dla emocji, uczuć, myśli, tematów, których za nic nikt nie chce poruszać, a gdy już zacznie mówić, to nie chce myśli rozwijać. Jeśli padną zaczepne, trudne pytania, zbywane są szybko i skutecznie wymówką, wykrętem, milczeniem. Inaczej spowodują lawinę oskarżeń, pretensji, otworzą zabliźnione rany. Spowodują jeszcze głębsze podziały, pognębią jeszcze bardziej już pognębionych. 

O tym, co się dzieje z bohaterami mówi widzom przede wszystkim wymowa ich ciał. Dlatego tak ważne jest ekspresyjne aktorstwo, które wyraża bezsilność, niemożność porozumienia, brak bliskości i więzi, ukrywanie głębokiego bólu, maskowanie wielkiego napięcia. Matka (Aleksandra Popławska) w depresji popada w niegroźne szaleństwo. Milczący, załamany ojciec (Tomasz Tyndyk) wygląda jak śmierć a jego średni brat (Rafał Maćkowiak) ma z kolei luzacki styl bycia i obraca wszystko w żart, ironizuje, gra na gitarze, śpiewa. Dziadek (Mirosław Zbrojewicz) próbuje dominować, wprowadzać porządek, ale jest całkowicie przez wszystkich ignorowany, a przez to bezsilny. Babcia (Maria Maj) to ciepła osoba, która wciąż krząta się, gotuje obiad. Jej najmłodszy syn (Jan Dravnel), farmaceuta nie rozstaje się z saszetką z pigułkami, stara się pomóc wszystkim, czym ukrywa poddenerwowanie, psychiczne rozbicie, brak koncentracji (doprowadza do wypadku). Ciotka (Małgorzata Kuta) narzuca się córce (Justyna Wasilewska), która ją brutalnie ignoruje, milcząco zbywa, koncentruje się na analizowaniu sytuacji pod kątem zawodowym (co i jak kadrować, jak najlepiej utrwalić obraz na taśmie filmowej). Jedynie siostra ofiary (Izabella Dudziak), ubrana jak ona, chciałaby porozmawiać o tym, co się stało, potrzebuje bliskości rodziny i zrozumienia tragedii, która się wydarzyła. Nadaremno. Duch nastolatki (Antonina Marcysiak) pojawia się i znika, nie rozwikła zagadki, nie wyjaśni tajemnicy. Ciągle z rodziną, nieobecna, milcząca, jest.

Uderzające jest, że podczas tego spotkania mówi się jedynie o rzeczach błahych a o istotnych tylko napomyka, okazując nieumiejętność wyrażania uczuć, formułowania myśli, prowadzenia konstruktywnej rozmowy, jakby wszyscy byli skompromitowani, jakby każdy znał każdego na wylot i tylko gestem, milczeniem, fukaniem i uciszaniem wyrażał swoją dezaprobatę. Doprawdy diagnoza Minkowskiej jest porażająca. Każdy z bohaterów jest przedstawiony jako obiekt-konstrukt o naturze na tyle ogólnej, pozbawionej właściwości, można by rzec abstrakcyjnej, że każdy widz może nań dokonać w określonym stopniu projekcji, opartej na własnych doświadczeniach, wiedzy, spekulacji. To bardzo ciekawy zabieg otwierający temat na wielość interpretacji. Zwłaszcza, że aktorzy swoją grą potrafią wytworzyć duże napięcie między niewypowiedzianym a sygnalizowanym komunikatem. Bohaterowie też prowadzą rozmowy, w których wspominając starają się ustalić, jak było naprawdę z tym czy innym zdarzeniem, wyglądem osoby, jej zachowaniem, obecnością, kolejnością sekwencji. Relacje są zgodne, ale też bardzo często różnią się nie tylko szczegółami. Dodatkowym filtrem spojrzenia na to, co się dzieje jest zawodowa perspektywa kontekstu obserwacji, weryfikacji i wyboru tego, co i jak się utrwali (chodzi w tym wypadku o proces twórczy decydujący o ostatecznym kształcie zapisu rzeczywistości). To bardzo ciekawy zabieg pokazujący jak wybiórcza i indywidualna jest pamięć, jak często zawodzi, jak może zniekształcać, a nawet zakłamywać prawdę. Dlatego może portrety psychologiczne bohaterów i ich relacje z poszczególnymi członkami rodziny są na tak wysokim poziomie ogólności. Ale jednak pozostają osobne, mocne i wyraziste. 

Podobnie jest z kontekstem, w którym znajduje się rodzina. To przestrzeń neutralna z aneksem kuchennym w kącie, pozbawiona charakteru, jakby była projekcją wewnętrznego świata rodziny, jej członków. Olbrzymi stalowy stół, zimny, jak w prosektorium, wygląda tak, jakby nikt go nigdy nie sprzątał. Z boku kanapa, krzesła, a w głębi okna zasłonięte roletami, na których  wyświetlane są filmy (rozmowy podczas jazdy samochodem). Pojawia się też gigantyczna pralka- z portretem nieżyjącej córki, potem wirująca z jej ojcem lub matką otuloną uściskiem olbrzymiego węża-zabawki.  

Katarzyna Minkowska mierzy się tym spektaklem z rodziną, przeżywaną w indywidualny sposób przez jej członków stratą, przebiegiem i sensem żałoby w sytuacji, gdy więcej wszystkich dzieli niż łączy. Gdy każdy na własny sposób ucieka w swój własny świat, w chorobę, w śmierć choć paradoksalnie pragnie być blisko najbliższych, bo bardzo ich potrzebuje, bardzo za nimi tęskni, jednocześnie wiedząc, że nie otrzyma tego, na czym mu zależy. Z dokonanej wiwisekcji relacji nie wynika nic dobrego. Wspólna przeszłość rodzinna rzutuje na teraźniejszość, w której bohaterowie nie mogą siebie nawzajem znieść, zaakceptować, zwłaszcza w kontaktach międzypokoleniowych. Jakby nie byli w stanie się ze sobą komunikować, bo nie znają się, nie rozumieją, każdy na swój sposób definiuje i wyraża uczucia lub je całkowicie przemilcza. Jakby rodzice nie wiedzieli, co spowodowało rozdźwięk, który uniemożliwia nawet wspólną obecność, bo staje się ona niezręczna, jakikolwiek kontakt, bo nic nie wnosi, przeprowadzenie rozmowy, bo kończy się spięciem, wysłuchanie wyjaśnień, bo nic nie zmieniają -  to wszystko działania bolesne, bezsensowne, daremne. I choć więzów krwi nie da się wyprzeć, tak naprawdę nic tu nie znaczą. Wspólne zdjęcie staje się obrazem zafałszowanej wspólnoty, ludzi sobie obcych. Gorzej, ludzi, którym przebywanie razem tak naprawdę ciąży, jest obojętne albo sprawia ból. 



KIEDY STOPNIEJE ŚNIEG

reżyseria, scenariusz, scenografia: Katarzyna Minkowska
scenariusz, dramaturgia: Tomasz Walesiak
scenografia: Łukasz Mleczak
kostiumy: Jola Łobacz
wideo: Agata Rucińska
kompozytor: Wojciech Frycz
choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
reżyseria światła: Paulina Góral
operator kamery live, autor zdjęć i wideo do spektaklu: Janusz Szymański
asystent reżyserki: Wojciech Sobolewski
inspicjent: Piotr Piotrowicz
kierowniczka produkcji: Aleksandra Szklarczyk
asystent kompozytora: Maciej Synowiec


OBSADA: Jan Dravnel-najmłodszy, Izabella Dudziak-siostra, Małgorzata Kuta-ciotka, Rafał Maćkowiak-średni, Antonina Marcyniak-dziewczyna, Aleksandra Popławska/Natalia Kalita-matka, Tomasz Tyndyk-najstarszy, ojciec, Justyna Wasilewska-kuzynka, Mirosław Zbrojewicz-dziadek, Maria Maj-babcia


fot. Wojtek Sobolewski

niedziela, 10 listopada 2024

WENUS W FUTRZE TEATR COLLEGIUM NOBILIUM

 

"Przedstawiamy Tomasza i Wandę, bohaterów spektaklu „Wenus w futrze”.
Inspirując się postmodernizmem filmowym stworzyliśmy dla nich świat, który nazwaliśmy dzikim realizmem. Jest wulgarny, brutalny i pozbawiony nadziei - po prostu pracują w teatrze". Tak o spektaklu i jego bohaterach mówią sami twórcy i wykonawcy: Julia Banasiewicz i Adam Stasiak. Wkraczamy więc w sferę tworzenia sztuki, ścierania się osobowości artystycznych, konfrontacji wizji tego, co i jak konkretnie powinno być przedstawione, o co chodzi w procesie twórczym, który ma doprowadzić do powstania spektaklu. I jest to rzeczywiście bezpardonowa, podstępna, pełna pasji gra nie tylko kobiety z mężczyzną o dominację, ale i ekspansywna walka - aktorki starającej się za wszelką cenę dostać rolę w projekcie z autorem sztuki i jednocześnie jej reżyserem - o kształt i wymowę dzieła, ale też gra teatru, w ogóle sztuki w celu uwiedzenia widza. Przebieg spotkania pokazuje, jak wszechstronnie trzeba być przygotowanym, by móc osiągnąć swoje cele, bo praca w teatrze wymaga całkowitego zaangażowania, niesie ogromne ryzyko porażki, łączy życie prywatne z zawodowym więzami najintymniejszych, często niewidocznych dla osób postronnych, relacji. 

Spektakl jest dynamiczny, z ciągłymi zwrotami akcji, zmianami perspektywy na sens i kształt tworzonego dzieła, co pozwala zaskakiwać, uwodzić, przykuwać uwagę widza. Nie ma mowy o nudzie, bo aktorzy cały czas balansują między improwizacją i grą a prywatnymi rozmowami, zmieniają kostiumy, scenografię, oświetlenie, ciągle modyfikują treść i formę sztuki, nad którą pracują. Między aktorką a reżyserem iskrzy. W ferworze ciągłych tarć, spięć, dyskusji, uzgodnień zacierają się całkowicie granice, co jest prywatne, co jest grą, co prawdą, co interpretacją. Do puli walki o kształt i wymowę sztuki wchodzi wszystko - oboje idą na całość. A ponieważ jest to teatr w teatrze, więc dodatkowo temperatura rośnie, atmosfera gęstnieje. Emocje pikują, napięcie sięga zenitu. A zakończenie zaskakuje. 

Może to tylko wariacja na temat relacji aktor - autor, reżyser, gdy jedne drugiego stymuluje, inspiruje. Tego, czego artysta potrzebuje w procesie twórczym. W końcu, tak naprawdę Wanda nie była umówiona na casting o 14.30, bo nie było jej na liście zgłoszeń. Jej pojawienie się i zniknięcie jest tajemnicze jak pomysł, jak myśl, jak tchnienie, jak nagłe uderzenie pioruna (było ich w sztuce kilka). Oto reżyser rozczarowany castingiem, w wyniku którego nie wyłoniła się kandydatka, mająca grać  główną bohaterkę, wyobraża sobie idealną aktorkę-muzę, wymarzoną Wandę.   

Julia Banasiewicz w roli Wandy rozsadza małą scenę Teatru Collegium Nobilium, Adam Stasiak w roli Tomasza, pewnego siebie autora sztuki i władczego reżysera, dzielnie jej w tym sekunduje. Aktorka ma ogromny potencjał dramatyczny i świadoma tego, na szczęście bezpiecznie szarżuje. Ma urok, wdzięk, temperament. Ma to coś, co od pierwszej chwili przykuwa uwagę i do końca ją utrzymuje. To się nazywa chyba talent. Tak, nie ma wątpliwości , ona tu rządzi, dominuje. W końcu gra Wenus. Nie, ona jest WENUS W FUTRZE! 

Najlepiej przekonać się o tym osobiście. Zanurzyć się w tym żywiole i wyciągnąć wnioski. Materiał jest imponujący. Powodzenia:)




WENUS W FUTRZE 
Na podstawie dramatu: “Venus in Fur” Davida Ivesa

Przekład tekstu na język polski: Jacek Kaduczak
Reżyseria, adaptacja tekstu, obsada: Julia Banasiewicz, Adam Stasiak
Opieka artystyczna: Michał Walczak
Scenografia i reżyseria świateł: Julia Pakuszewska, Oliwia Pakuszewska, Jakub Wiązowski

fot. Tomasz Jakub Motyka

czwartek, 7 listopada 2024

PIĘKNA ZOŚKA TEATR WYBRZEŻE W GDAŃSKU 6.KIELECKI MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL TEATRALNY

Drewniany szkielet wiejskiej chaty ciemnej, biednej, z klepiskiem i czarną jak los jej gospodarzy ziemią mieści kilka prostych sprzętów: kuchnię z paleniskiem, łóżko, stół, stołki. Jest rewirem ścierania się racji ambitnej żony, która chce przeprowadzić się do Krakowa z rozsądkiem chcącego pracować na roli męża. Miłość na początku znosi wszelkie przeszkody, wydaje się, że wszyscy będą szczęśliwi i spełnieni. Nic bardziej błędnego. Życie jest kreatywne i sprawdza. Bezwzględnie weryfikuje potrzeby i marzenia małżonków sprowadzając je do realnych możliwości, funduje im brutalną walkę, siłowe rozwiązania, doprowadza do tragedii. 

Zośka, muza krakowskich malarzy, jest piękna, ale nie po śmierci.  Swoje życie zaplanowała najlepiej jak umiała, ale stało się ono dla niej udręką, znojem, piekłem. Zaprowadziło ją na skraj rozpaczy, doprowadziło do śmierci. Mimo miłości, mimo starań, mimo wszystko. Jej mąż, Maciej Paluch, to chłop na schwał, były żołnierz, szewc i rolnik, człowiek prosty. Też był piękny, ale wojna go głęboko doświadczyła, może się nawet domyślał, że wykrzywiła mu psychikę, zakodowała traumę. Ale mocno kochał i mocno wierzył, że miłość do Zośki pomoże mu góry przenosić, usunąć wszystkie przeszkody. Dzięki niej zniesie wszystko. Osiągnie wiele. A jednak doprowadziła go do zguby. W furii niemocy zniszczyła i pogrzebała do cna wszelkie nadzieje. 

Zdarza się, że miłość staje się siłą niszczącą. Nie buduje a rujnuje. Jest żywiołem, na który nie ma się wpływu. Czy można coś zrobić, by nie doprowadziła do katastrofy? W tym wypadku uczucie Zośki do Maciej nie było bezwarunkowe. Ślub przypieczętował układ, że kobieta będzie z mężczyzną, jeśli zaakceptuje ją taką, jaka jest. Nic nie ukrywała, ale stawiała warunek - wyjazd do Krakowa. Paluch się zgodził, licząc na to, że i tak narzuci jej to, co uzna za stosowne a ona to zrozumie i zaakceptuje. Przecież życie weryfikuje plany. Mężczyzna złamał przysięgę. Zlekceważył ją. Zdradził. I obudził w sobie demona, który sprawił, że miłość przerodziła się w utrapienie, upadek, dramat. Okazała się pułapką. Ale stało się tak, bo Zośka nie potrafiła zrezygnować z marzeń, z życia, jakie sobie wymyśliła i czuła się bardzo zawiedziona, bardzo nieszczęśliwa. Jej upór, zacietrzewienie, brak wyczucia jak daleko może się posunąć w swoich żądaniach sprawił, że nie umiała się wycofać, gdy trzeba było. Nie chciała ustąpić, ani pójść na kompromis. Zapędziła się w tym niespełnieniu w kozi róg. Ona też obudziła demona. Zaniedbała, co się dało - dom, siebie, męża, dziecko. Obróciła przeciwko sobie wszystkich, bo nie dała sobie pomóc. Cokolwiek się po ślubie  Zośki i Macieja działo, było destrukcyjne. W końcu makabryczne. Spektakl to pięknie pokazał. Wyjątkowo pięknie. Ma taką konstrukcję, tak wyrazistych bohaterów, że pozwala z łatwością wniknąć w ich losy, w ich wewnętrzny świat i zrozumieć ich motywacje i postępowanie, by móc mocno się zaangażować w rozwikłanie, zrozumienie, przeżywanie ich losów. 

Historia jest fascynująca, a sposób jej opowiedzenia genialny. To zasługa tych, którzy ją przygotowywali w teatrze. Tak wiarygodny przekaz jest możliwy, bo płynie z wymowy postaw bohaterów, przepracowanych przez aktorów, którzy głęboko wniknęli w ich psychologiczny, mentalny, sytuacyjny kontekst. Tu wszystko wypływa, objawia się naturalnie, jest uzasadnione, toczy się właściwym rytmem, nie jest udawane. Budowane napięcie, kumulowane emocje, zagęszczająca się atmosfera klinczu subtelnie eskaluje, ujawnia swoje podłoże. Pomaga poznać bohaterów jako ludzi o mocnej konstrukcji psychicznej, zmagających się ze swoją złożoną naturą oraz nieumiejętnością rozwiązywania problemów wobec stosowania wobec nich argumentów przemocy.   

Dzięki temu zbrodnia, która się wydarzyła w podkrakowskiej wsi pokazała swoje prawdziwe, przejmujące podłoże. Ujawniła sprzeczne cele małżonków(ona - miasto, on - wieś), skutki traum wojennych, cechy męża (heroizm, ale i przemoc, ratowanie Kaspra, ale i doświadczenie zabijania). Cechy te w czasie pokoju objawiły się jako nieustępliwość, hardość, gwałtowne, brutalne zachowania. Ale trafiła kosa na kamień. Zośka jest charakterna i nie rezygnuje ze swoich planów, ostro sprzeciwia się mężowi, choć chce być przykładną żoną, dobrą matką, pracowitą gospodynią. Tymczasem w domu jest brudno, śmierdzi, bo Zośka zaniedbuje wykonywanie swoich obowiązków. To rodzi konflikty, pogarsza sytuację, sprowadza nieszczęście, mimo że okoliczności małżonkom sprzyjają: otrzymują pole od matki, mogą mieć dzieci, są zdrowi. Innym w rodzinie nie wiedzie się tak dobrze (siostra i jej mąż). Potrafią jednak znieść swoje nieszczęścia. Małżeństwo Zośki i Macieja kontrastuje z charakterem związku jej siostry i szwagra oraz matki i ojca, gdy jeszcze żył, dlatego stają się tak wyraziste jego pęknięcia, problemy, nieszczęścia. Portrety psychologiczne obu par bardzo się różnią i to również pomaga zrozumieć błędy, jakie popełniali oboje główni bohaterowie. Dodatkowo kuzynka z Krakowa, która pracuje, nie do końca jest zadowolona z życia, jakie wybrała. Emancypacja nie gwarantuje szczęścia, ma również ciemną stronę. 

Główną przyczyną nieszczęścia, do jakiego doszło, była niemożliwość pójścia pod prąd presji tradycji, nieumiejętność osiągnięcia kompromisu i niechęć do zmiany zachowań, by nie doprowadzały do eskalowania napięcia, a łagodziły je, neutralizowały, eliminowały. Pogłębiało to z jednej strony w bohaterach poczucie niezrozumienia przez innych a z drugiej przybliżało do zrozumienia, że żadnego z planów nie uda się przeprowadzić, że żadnego celu nie będzie można osiągnąć, a to rodziło gniew, w ostatecznych starciach wzbudziło największą frustrację przechodzącą w zwierzęcą wściekłość, która doprowadziła do zbrodni. Tak, nieustępliwość Zośki, jej twarda, nieprzejednana postawa prowokowała gwałtowną reakcję Palucha. Ona była słabsza fizycznie, on zaprawiony na wojnie, w gospodarstwie dominował i bił ją, nie potrafiąc inaczej rozładować napięcia. Oboje nie potrafili opanować swej natury, gwałtownych emocji, reakcji i pojawienie się kłopotów było kwestią czasu. Matka, która mieszkała z nimi, siostra z mężem, ksiądz, malarz nie byli w stanie pomóc. Zawiedli, bo sami zmagali się ze swoim trudnym losem, z własnymi problemami. Regulatorami miały być system społeczny, tradycja, obyczaje, religia, ale przemoc, jaką wywierały na silne, zdeterminowane, uparte jednostki zniszczyła wszystko . 

Ten spektakl oferuje tak wiele! Fascynuje. Unosi. Jest doskonały pod każdym względem. Ogląda się go z zapartym tchem. Zaczyna się i kończy jak thriller kryminalno-sądowy, który badając historię zbrodni przekształca się w dramat społeczno-obyczajowy. Działa tak silnie, bo wszystkie jego elementy: rodzajowa scenografia, rekwizyty i kostiumy Magdy Muchy, nastrojowe światło, które wyczarował Szymon Kluz, elektryzująca muzyka akcentująca napięcia Marty Zalewskiej, autorski scenariusz oparty na materiałach dokumentalnych Justyny Bilik i  Marcina Wierzchowskiego, dynamiczna choreografia Anety Jankowskiej (ach, ten taniec weselny z przytupem antycypującym eskalację przemocy!) oraz cudowne aktorstwo całego zespołu z wyróżniającą się pięknie Karoliną Kowalską w roli Zośki i Piotrem Biedroniem w roli Macieja, mężczyzny, który jest i uroczy, i straszny stapiają się w niezwykle przejmującą historię, tętniącą życiem, ekstremalnymi namiętnościami, z prawdziwą miłością przekształcającą się w niszczącą furię przerażającej zbrodni. Wdziera się w serca i umysły widzów szturmem, bo sugestywnie buduje kontekst życia wiejskiego, pozwala szczegółowo poznać motywacje bohaterów,  złożone nietuzinkowe osobowości, głęboko wniknąć w ich życie. Przejąć się trudnym ludzkim losem. Bez wybitnej reżyserii Marcina Wierzchowskiego wspomaganego dramaturgią Macieja Bogdańskiego byłoby to niemożliwe. 


PIĘKNA ZOŚKA

scenariusz: Justyna Bilik, Marcin Wierzchowski
reżyseria: Marcin Wierzchowski
dramaturgia: Maciej Bogdański
scenografia, kostiumy: Magda Mucha
światło: Szymon Kluz
muzyka: Marta Zalewska
choreografia: Aneta Jankowska


OBSADA:
Justyna Bartoszewicz - OSKARŻYCIELKA/ KAŚKA "LILKA" ŻOŁDAŃ Z DOMU ZIÓŁKO
Piotr Biedroń - MACIEJ PALUCH
Katarzyna Dałek - ANIELA SZCZUPAK
Maciej Konopiński - KASPER SZCZUPAK, SZWAGIER ZOFII
Karolina Kowalska - ZOFIA PALUCH
Grzegorz Otrębski - OBROŃCA/ KSIĄDZ ANTONI SIUDA
Marek Tynda -PIOTR STACHIEWICZ, MALARZ
Marzena Nieczuja Urbańska- MATKA, MARIANNA FRANCZAK Z DOMU ZIÓŁKO

Fot. Natalia Kabanow

sobota, 2 listopada 2024

2:22 (HISTORIA O DUCHACH) TEATR POLONIA

  


Teatr Polonia proponuje widzom spektakl fascynujący, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej chwili. To zasługa interesującej treści i wyjątkowej, jak na teatr, formy. Zamysłu, który zarówno bawi, jak i daje do myślenia. Nie jest jedynie rozrywką.

Odnowiony podmiejski dom Jenny i Sama, młodej pary z maleńkim dzieckiem, która zaprosiła znajomych, Louren i Bena, na kolację, jest miejscem niezwykłych zdarzeń w tonacji thrillera psychologicznego. Czy dom jest nawiedzony, czy jest jakaś inna przyczyna niepokojących trzasków, tajemniczych dźwięków i dziwnych sytuacji, zaskakujących odgłosów, niewytłumaczalnego poczucia czyjejś obecności, której doświadcza Jenny o 2:22, gdy jest z dzieckiem sama w domu? Do rana wyjaśni się wszystko, objawi się cała prawda o zgromadzonych w domu osobach, ich relacjach i życiu. To spotkanie przeciągające się do środka nocy, kiedy zaciera się różnica między jawą a snem sprawia, że można mówić otwarcie, szczerze, wprost. Działa siła podświadomości, ale i alkoholu, który pozbawia hamulców i pomaga uwolnić tłumione dotąd wszelkie zmory, troski, frasunki. Wypowiedzieć ukrywane na co dzień pretensje, zadać niewygodne pytania, wyjaśnić wątpliwości, okazać prawdziwe uczucia. Ten czas sprzyja mówieniu tego, co się myśli i czuje naprawdę, prowokuje odkrywanie siebie takim, jakim się jest. Okazał się też okazją do wiwisekcji oczekiwań, pragnień, marzeń. Porównania wizji rozumienia świata, postrzegania siebie nawzajem.

I w tym kontekście można założyć, że kluczem do rozwiązania zagadki może być to, co ukrywają bohaterowie. Spotkanie staje się pretekstem do konfrontacji prowadzących do zaskakującej, ale logicznej pointy. Sztuka pokazuje, jak trudno jest na bieżąco rozwiązywać wszelkie problemy, rozstrzygać sporne sprawy, dochodzić do porozumienia, jak skomplikowana jest rozmowa, gdy trzeba wyjaśniać nieporozumienia z osobą, z którą się jest związanym i nie chce się jej urazić, czy skrzywdzić. To brak właściwej komunikacji, szczerości, zaniechanie sygnalizowania tego, co ważne, co boli, rezygnacja z dzielenia się wątpliwościami prowadzi do bolesnych konsekwencji. Bilans zaniechań zaskakuje, daje do myślenia. Naprawdę przeraża.

Wypracowywanie napięcia, by rosło ku zaskakującej kulminacji jest bardzo trudnym zadaniem. Wymaga żelaznej konsekwencji w utrzymaniu tempa akcji, zdyscyplinowanego aktorstwa, czujności i synchronizacji ekipy technicznej i zespołu aktorskiego. Duża w tym zasługa reżysera, Waldemara Śmigasiewicza, który trzyma pieczę nad przebiegiem całości. Ciekawa forma, zagadkowa konstrukcja pozwala na budowanie grozy dzięki scenografii i kostiumom Macieja Prevera, muzyce i opracowaniu muzycznemu Jakuba Śmigasiewicza, reżyserii światła Waldemara Zatorskiego i niesamowitym efektom specjalnym Wojciecha Rotowskiego. Ale to zestawienie różnych portretów psychologicznych bohaterów, kontrastujących ze sobą postaw, sposobów bycia, stylów życia bardzo podnosi napięcie. Pokazanie różnicy miedzy tym, co jest ukrywane przez każdego bohatera, a tym, jak się to przedstawia na zewnątrz jest fascynujące. Umiejętność aktorskiego niuansowania tych sprzecznych stanów świadomości wymaga biegłości warsztatowej, a ta jest w tym wypadku satysfakcjonująca. Jenny Agaty Turkot, w pełni skupiona na domu, dziecku, zdominowana przez męża, ale przeciążona budową idealnego gniazda rodzinnego jest przeciwieństwem Louren Marii Sobocińskiej, psycholożki, która nadużywa alkoholu, by zagłuszyć chaos w swoim życiu, kompletny brak nad nim kontroli. Ben Michała Sitarskiego - otwarty, prostolinijny hydraulik - jest całkowicie innym człowiekiem niż pewny siebie ortodoksyjny racjonalista, profesor fizyki, Sam Krzysztofa Szczepaniaka. Jest więc ciekawie, gdy ścierają się skrajne racje, temperamenty, różne podejścia do postrzegania siebie i świata wokół. Dzięki temu uprawdopodobniono, co właściwie generuje grozę w tym domu, co straszy, co niepokoi. W efekcie szokuje. Ale czy zawsze wszystko można zracjonalizować, wyjaśnić, nazwać? Może jednak istnieją duchy i sfera zjawisk paranormalnych?

Warto przeżyć w Teatrze Polonia ten zabawny, elektryzujący seans psychoterapeutyczny, bo wywołuje dreszczyk emocji. W tle pokazuje błędy, jakie można popełnić w relacjach z bliskimi sobie ludźmi, ale też konsekwencje braku poczucia szczęścia, gdy wypierany niepokój przeradza się we frustrację rozwijającą się w nieprzewidywalnym kierunku. To wartość tego spektaklu, bo podejmuje ciekawe tematy w bardzo atrakcyjnej dla widza formie. A to wielka sztuka.



2:22 (HISTORIA O DUCHACH)  DANNY ROBINS 

Reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz
Przekład: Małgorzata Semil
Scenografia i kostiumy: Maciej Preyer
Muzyka i opracowanie muzyczne: Jakub Śmigasiewicz
Efekty specjalne: Wojciech Rotowski
Asystentka scenografa i kostiumografa: Małgorzata Domańska
Reżyseria światła: Waldemar Zatorski
Realizacja dźwięku: Tatiana Czabańska-La Naia
Producentka wykonawcza: Magdalena Kłosińska

Obsada:
Maria Sobocińska(Louren), Agata Turkot(Jenny), Wojciech Rotowski, Michał Sitarski(Ben), Krzysztof Szczepaniak(Sam)

niedziela, 27 października 2024

KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA OCH-TEATR


Homo sovieticus nie umiera nigdy. Jest wiecznie żywy. Spektakl OCH-TEATRU pod tytułem KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA Daniela Majlinga w reżyserii Krystyny Jandy jest tego doskonałym przykładem. Podejmuje temat toksyczności systemu komunistycznego, jego destrukcyjnej siły w obliczu systemowej transformacji. Co prawda koniec jednej epoki jest początkiem nowego porządku, ale dopóki żyją ci, którzy urodzili się w czasach i w strefie wpływów Związku Radzieckiego, dopóty duch Lenina i Stalina będzie nadal formatował ludzi, ciągle ingerował w ich zachowanie. Zachodzące zmiany zderzają się z tym, co było, ale nie są w stanie wyrugować wszystkiego, co złe. Spuścizna historyczna, kulturowa zapuszcza głębokie korzenie w każde pokolenie w postaci edukacji, wychowania, rytuałów, ciągle żywej pamięci, wytresowanej systemowo mentalności i zakodowanego przez kolejne dekady wielkiego strachu. Stąd wyraźne w sztuce odniesienia do spuścizny dramatycznej Antoniego Czechowa, przykłady stereotypów myślenia Rosji o Zachodzie, który ciągle traktowany jest jak wróg, ale też Zachodu o Rosji, który nadal zakochany jest w bezkresnej, dzikiej, cudownej krainie, w teorii komunizmu realnie wprowadzonego w życie, szalonej duszy rosyjskiej, fascynującej kulturze (proza, poezja, balet). W czasie zmian wkracza do postsowieckiego kraju agresywny kapitalizm. Zderzają się wtedy postawy zachowawcze z postępowymi, a więc te zaprzeszłe, które sprzeciwiają się gwałtownej ingerencji nowego sposobu myślenia i zmianie stylu życia z tymi, które chcą szybkiego wzbogacenia się i korzystania z wolności. Ta konfrontacja między starym a nowym systemem rodzi konflikty, generuje duże napięcie, doprowadza też do tragedii. Generuje istny galimatias.

O tym jest spektakl Krystyny Jandy zrealizowany na podstawie książki CZASY SECONDHANDU. KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA autorstwa noblistki z Białorusi, Swietłany Aleksijewicz. I ma wymiar smutnej konstatacji, że nowe wspaniałe czasy wolności i zmian to gorzka lekcja. Bo mentalność stanowi bardzo trudną materię do przeprogramowania. Transformacja bardzo ludzi udziwnia, ale tak naprawdę ich nie zmienia. Pozwala wypracować tylko nową formę dla starych treści. 

Widzowie poznają rodzinę generała - majora Aleksiejewa (doskonały Grzegorz Warchoł) w jego urodziny, od 1989 do 2023 roku. Każdy tu na swój sposób stara się funkcjonować w nowej rzeczywistości, po rozpadzie Związku Radzieckiego. Pan domu - despotyczny, dominujący, ciągle pijany, zaczepny, a nawet agresywny- budzi nie szacunek jako głowa rodziny, lecz strach i przerażenie. To posłuszny funkcjonariusz, wierny wodzom narodu żołnierz, który nigdy nie miał wątpliwości, poczucia winy, nadal nie odczuwa wyrzutów sumienia z powodu swej niechlubnej przeszłości. Jego żona, Marusia Iwanowna (cudowna Dorota Nowakowska), nie jest w stanie zaakceptować żadnych zmian, żyje przeszłością, z każdej opresji wychodzi cało tłumacząc się bólem głowy. To postać ciepła, komediowa, ale i niereformowalna, zachowawcza, w pewnym sensie straszna, bo broni "zdobyczy" socjalizmu. Wiera, ich córka (piękna Agnieszka Warchulska), ciągle przestraszona, przejęta, zapracowana i Borys (Przemysław Sadowski), jej mąż, który angażuje się w zachodzące zmiany polityczne, muszą zmagać się z bólem po śmierci syna (Szymon Szczęsny), ofiary opowieści o walecznej przeszłości, patriotyzmie, śmierci za ojczyznę. Interesujący jest wątek Leny (sugestywna Lidia Sadowa), która porzuca męża Jurija (wzruszający Krzysztof Ogłoza) i dzieci dla nieznanego mężczyzny, który jej się śnił a okazał się przestępcą odbywającym karę w więzieniu. Kobieta z determinacją, odważnie podąża za absurdalnym, wydumanym, romantycznym uczuciem, które doprowadzi ją do osobistej klęski. Z kolei Irina (dramatyczna Grażyna Sobocińska) - zagubiona, zdezorientowana, wykorzystana i opuszczona przez mężczyzn- pozostaje sama. Wuj, Grigorij Iwanowicz (cudowny Stanisław Brejdygant), jest wycofany i, mimo że został boleśnie doświadczony na Syberii, nadal broni idei wielkiej Rosji. Paweł Iwanowicz (Mateusz Rzeźniczak), najpierw żołnierz, później imigrant z tęsknoty za ojczyzną i za Iriną wracający z dalekiego świata, w którym się doskonale życiowo odnalazł, i Siergiej Antonowicz (Łukasz Garlicki) w ojczyźnie prowadzi z powodzeniem interesy, nie zawsze legalne, przejrzyste - obaj więc reprezentują dwa różne spojrzenia na rolę mężczyzn w nowej rzeczywistości. 

Krystyna Janda wyreżyserowała spektakl o tematyce, którą doskonale zna i czuje. Pewną ręką prowadzi zespół aktorski, nadaje sztuce spójny kształt artystyczny. Rodzajowa scenografia i kostiumy Zuzanny Markiewicz - szkielet altany, okrągłe stoły z kieliszkami, porcelaną i butelką wódki, krzesła, kanapa i ścianka z obrazkami na tle makaty oraz popiersia dwóch ojców narodu, najpierw Lenina, później Stalina, i jeszcze czerwone chorągwie przy wejściu- tworzy kontekst miejsca i czasu sztuki, jakby zastygły, stały. Nie bez znaczenia jest choreografia Emila Wesołowskiego i światło Katarzyny Łuszczyk, co decyduje o temperaturze emocji, wzmacnia dramatyczny przebieg zdarzeń. Reżyserka z pietyzmem tworzy elektryzującą atmosferę w domu przeciętnej rodziny, podkreśla mentalny obraz Związku Radzieckiego, który pod wpływem pierestrojki się zmienia, staje się rosyjski. Jednak nowy obraz Rosji powiela wzory zaprzeszłych pokoleń, bo zawiera gen tęsknoty za tym, co wydumane, silne, wielkie. Nazbyt absurdalne, w związku z tym bolesne. Bardzo niebezpieczne. Groźne.

Spektakl jest ważny również dla nas, Polaków, bo nie daje zapomnieć o tym, co chcielibyśmy do końca wyprzeć i wymazać. A okazuje się, że tak naprawdę jeszcze w naszych duszach to "coś" głośno gra i zagłusza zdrowy rozsądek. Resentymenty, tęsknoty, manie wielkości, poczucie misji.  Udajemy, że nie widzimy tych duchów przeszłości, które nadal się plączą pośród nas, jak generał - major Aleksiejew w swoim domu, jak Rosja w Ukrainie, i w przewrotny, podstępny sposób nas/nie nas dopadają. Zabijają.




KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA DANIEL MAJLING

Reżyseria: Krystyna Janda
Tłumaczenie: Michał Sieczkowski
Światło: Katarzyna Łuszczyk
Kostiumy i scenografia: Zuzanna Markiewicz
Choreografia: Emil Wesołowski
Asystent scenografki i kostiumografki: Małgorzata Domańska
Realizacja dźwięku: Michał Cacko
Realizacja światła: Maciej Gendek
Multimedia: Paweł Nowicki

Producent wykonawczy i asystent reżysera: Cezary Margiela 

Obsada: Dorota Nowakowska, Lidia Sadowa, Grażyna Sobocińska, Agnieszka Warchulska, Tomasz Borkowski/Łukasz Garlicki, Stanisław Brejdygant, Aleksander Kaźmierczak, Bartosz Łućko/Szymon Szczęsny, Piotr Łukawski, Krzysztof Ogłoza, Mateusz Rzeźniczak, Przemysław Sadowski, Grzegorz Warchoł.

fot. Rober Jaworski