Bohater jest hedonistą. To wolny, wyzwolony, nieskrępowanie eksperymentujący, podejmujący ryzyko i artysta, i mężczyzna. Korzysta z życia bez skrupułów, bez ograniczeń, bez wyrzutów sumienia. Leci w relacje międzyludzkie, ryzykowne przygody bez trzymanki, bez norm i zasad. Bez zobowiązań i odpowiedzialności. Galopuje, ledwie zauważając, że używa innych nie bacząc na konsekwencje. Uprzedmiotawia siebie poprzez uprzedmiotowianie innych. Zatraca się w łatwo dostępnym tak zwanym szczęściu, które jest tylko zaspokajaniem żądzy. Spuszczaniem nakręconego wcześniej napięcia. A ponieważ to jego szczęście nie jest wartością, postacią czystą, szczerą, prawdziwą, a chwilową tylko przyjemnością, bohater podkręca emocje, przyśpiesza, całkowicie nie zauważając tego, co dla niego jest najważniejsze, dobre, prawdziwe. I co przegapia. Co mu umyka. Przechodzi obok. Staje się bezpowrotnie stracone.
Monolog jest analizą życia jakie wiódł, stanu psychicznego, w jaki sam się wkręcił. Przechodzi w zawoalowany lament, tłumione zdziwienie nad własną głupotą, ślepotą, stępieniem. Brakiem wrażliwości. Zdrowego rozsądku. Chwili opamiętania. Jest furią niezadowolenia, skutkiem frustracji, krzykiem bólu straty. Wyrazem żałoby. Cały czas gra. Gra. Jakby celowo przebrał się w szaty pajaca, bo tak się czuje, takim się sam sobie wydaje. Ku samokrytyce, ku przestrodze obśmiewa, wyszydza, obrzydza, z naddatkiem żółci ironizuje, komentuje. Jakby też obarczał winą, atakował świat cały/tu:publiczność/ za własne błędy, za przegapioną szansę szczęścia, miłości.
Występ odbywa się w kolorowej dyskotekowej oprawie stand-upu a może peep show lub talk show i adekwatnym kostiumie /srebrzysta marynarka, okulary z oprawkami w formie gwiazd, gigantyczny plastikowy fallus/. Nonszalancja, żałosna w skutkach niedojrzałość bohatera tej historii wydawać by się mogła banalna i płytka a nawet nudna gdyby nie aktorstwo Bosaka. Najpierw zaczepnie drapieżny, mocno wulgarny, mentalnie i psychicznie ekshibicjonalny, obsceniczny prowokuje, bulwersuje, szarżuje. Leci, oj, leci.Nie przestaje być artystą przekuwającym własne życie w sztukę. Jakby takie były współczesne wymagania, oczekiwania. Trendy, mody. Bosak potrafił jednak dotrzeć do jego jądra ciemności, ocieplić jego wizerunek. Rozumiejąc jego bohatera można mu nawet współczuć. Tęsknić razem z nim za rajem utraconym. Bosak doskonale przeprowadza tę zawoalowaną metamorfozę mentalnego dojrzewania, ten show psychoanalityczny; od bezmyślnego brylowania, zatracania się w żądzy po bolesną świadomość przebudzenia. I za to mu chwała. I dla jego aktorstwa, które zbudowało tak ekstremalną huśtawkę emocji, nastrojów, postaw warto na tym monodramie być. Powodzenia.:)
RACHATŁUKUM wg powieści Jana Wolkersa
PRZEKŁAD Andrzej Dąbrówka
REŻYSERIA Sebastian Chondrokostas
ADAPTACJA Marcin Bosak, Sebastian Chondrokostas
SCENOGRAFIA Urszula Bartos-Gęsikowska
CHOREOGRAFIA Anna Bosak
ŚWIATŁO Petro Aleksowski
WYSTĘPUJE Marcin Bosak
Bohater sztuki – młody, sympatyczny człowiek, którego mam ochotę nazwać zwierzakiem (to przez te zwierzęce instynkty) latał sobie po scenie z narządami na wierzchu (sic!)
OdpowiedzUsuńHahaha, ano latał, ano prowokował. Tym gestem obnażał, obśmiewał organ, którym myślał, działał, żył. Który nim rządził. Narząd jako symbol stylu życia, przyczyna klęski.
OdpowiedzUsuńZaletą przedstawienia jest to, że ten kubeł z ekskrementami nie rozlewa się na publiczność. Historia bohatera troszkę szokuje, ale nie obraża widzów, nie pozostawia też obojętnym.
OdpowiedzUsuńTak, to prawda. Ta strategia działa. Na początku zaskoczenie i konsternacja ale potem zaduma i zrozumienie. A nawet współczucie. Może dziś trzeba z grubej rury, między oczy, w splot, by cokolwiek do nas dotarło? Środkami, jakie znamy. Językiem, który komunikuje najdosadniej, wprost. Fajnie było zobaczyć Bosaka w monodramie.
Usuń