Jeśli chcecie przyjrzeć się
końcówce długoletniego związku, pełnej starań bohaterów, by żyć w zgodzie ze
sobą samym, nieustannej walki o sprawy najoczywistsze, jesteście na właściwym
spektaklu. Spektakl Teatru Polonia ALEJA ZASŁUŻONYCH to studium pary
małżeńskiej, starości, która obnaża i doświadcza człowieka najboleśniej, bo
zarówno mężczyzna, grany przez Olgierda Łukaszewicza, jak i kobieta, kreowana
przez Krystynę Jandę, mimo że się kochają, są bezsilni wobec wyzwań, którym
muszą stawić czoło. Gdy się już bardzo zestarzeli, a bilans życia,
szczególnie ten finansowy, nie wypada zbyt zadowalająco. Mimo różnych
charakterów, temperamentów, poglądów są razem, wierni swej naturze, partnerowi,
temu, co sobą reprezentują. Czas zespolił ich tak silnie, że mogą już tylko
trwać w codziennym rytuale powszedniości. Znają się jak przysłowiowe łyse
konie. On - racjonalny, stateczny, opanowany, wyważony katolik dbający o żonę
ateistkę - dawno się poddał, dostosował, zaakceptował charakter żony i jej
pracę - uspokaja ją, przygotowuje posiłki, wchłania negatywne emocje, gasi lub
rozbraja jej histeryczny, napastliwy, egzaltowany, wybuchowy sposób bycia. Ona -
niedoceniona artystka (pisze prozę, poezję, eseje, tłumaczy) z głową w
chmurach, niezaradna życiowo, zachowuje się tak, jakby straciła wszelką
cierpliwość, każdy dystans do spraw przyziemnych a niezbędnych w życiu.
Rozgoryczona, rozczarowana, sfrustrowana traci coraz bardziej wiarę w siłę
sztuki, wątpi w sens swojej pracy, choć niczym innym nie jest w stanie się
zająć. Jedyną rekompensatą za poniesiony życiowy wysiłek twórczy mogłoby być
miejsce spoczynku w Alei Zasłużonych, zwłaszcza że na zakup grobu jej, niestety,
nie stać.
Krystyny Janda i Olgierd
Łukaszewicz obdarzają swych bohaterów ciepłem, czułością. Tak, tak, trudną
miłością, która przebija się przez okazywane sobie zniecierpliwienie,
oskarżenia, fochy, frustrację wywołującą napastliwą agresję. Ona klnie jak
szewc, on ją łaje. Ona przeprasza za tyrady gniewu bogato inkrustowane
przekleństwami, wulgaryzmami, inwektywami, on to cierpliwie przeczekuje,
ignoruje lub neutralizuje. Są jak lód i ogień, ale nie mogą bez siebie żyć. Miłość, jak dożywotni wyrok, nadal wszystko znosi i
wybacza. Przyzwyczajenie wiąże i zobowiązuje. Uciec można tylko w śmierć. Ale i
ona nie gwarantuje wolności. Kiedy on odchodzi, ona podąża za nim. Jakby byli
jednością, której nic nie jest w stanie rozerwać ani zniszczyć. Bohaterka Jandy
długo, bardzo długo z niesłychanym trudem wdrapuje się na katafalk, chcąc być
bliżej Męża a może śmierci. To nie jest łatwe zadanie dojrzeć do momentu, gdy
trzeba odejść na zawsze, pogodzić się z przemijaniem. Niezbędna jest determinacja
i ogromny wysiłek, należy wiedzieć, jak to zrobić. Scena rodzi ogromne
napięcie. Jest przejmująca. W końcu Żonie się to udaje. Ale gdy już się przytula
do Męża, jego duch wstaje, i zanim zniknie w ciemności, wygłasza poetyczną
afirmację życia i śmierci, alegorycznie wyraża konieczność pogodzenia się z
tym, co nieuniknione. Jakbyśmy obserwowali przeprowadzony scenicznie dowód na
to, że po tak długim wspólnym życiu mentalności partnerów oddziałują na siebie,
przenikają się, inspirują. On, księgowy, praktyczny, metodyczny, o umyśle
ścisłym a jednak w głębi utkany jest z duchowości metafizycznej. Ona,
pochłonięta sztuką, w końcu zmuszona jest zająć się sprawami przyziemnymi.
I zdobywa nowe doświadczenie. Obserwuje, jak poezja porusza zwykłych
ludzi, co w nich wyzwala, jak na nich działa. Przekonuje się, że jej wysiłek twórczy
nie poszedł na marne i wpływa na stosunek do niej jako człowieka.
Jest w tej koegzystencji
różnych światów: kobiety i mężczyzny, sztuki i codzienności, urzędników i
artystów, córki i matki, doczesności i wieczności niewypowiedziane ale mocno
wyczuwalne piękno. Bolesna, gorzka, trudna do akceptacji prawda, że mimo
wszystko długoletni małżonkowie są razem, bo czasu na testowanie alternatywnych
rozwiązań nie ma. Sztuka, jeśli nawet nie jest rozumiana czy doceniana, może
być głęboko przeżywana przez jej odbiorców i ma to głęboki sens (rozmowa
Żony z Urzędnikiem kancelarii cmentarza, w tej roli Grzegorz Warchoł), bo
w jakiś cudowny sposób zbliża, łączy ludzi. Tworzy
płaszczyznę komunikacji, porozumienia,
współodczuwania (spotkanie artystki z Urzędniczką Ministerstwa Kultury,
którą gra Dorota Landowska). Rozwija w nich, kimkolwiek są, wrażliwość, buduje
pozamaterialną sferę przeżywania, czucia. Otwiera ludzi, czyni ich sobie
bliższymi, co ułatwia pokonywanie trudności, sprzyja rozwiązywaniu
problemów(zatroskana, czuła, pomocna, rozumiejąca wszystko Matka Emilii
Krakowskiej).
Jeżeli ten spektakl opowiada o
życiu w jego paradoksach, o kobietach dających z siebie wszystko do końca, ale
też do końca ignorowanych, niedocenianych, o mężczyznach wchłaniających lub
rozbrajających ich patologiczne samonakręcające się wkurwy, matki umierające ze
strachu o swoje dojrzałe dzieci, wspomagające je bezwarunkowo (finansowo,
emocjonalnie), syzyfową pracę na niwie sztuki, to ja je znam bardzo dobrze.
Dlatego doceniam talent Jarosława Mikołajewskiego, który napisał świetną
sztukę, mocno osadzoną w prawdziwym życiu zwykłych/niezwykłych ludzi. Podziwiam
hipnotyzująca kreację Krystyny Jandy, która genialnie zagrała kobietę w amoku
furii w różnych odcieniach, natężeniach, zakresach. Bez jednej fałszywej nuty,
bez śladu przesady. A przecież z impetem, z zacięciem i nerwem. Adekwatną
ekspresją. Podoba mi się jej adaptacja i reżyseria, budujące postaci, których
ambicja i marzenia wyrażone są wielkim uniesieniem (projekcje), a finał
wysiłków druzgocącym czernią gigantycznym cieniem (w głębi sceny, jak
alternatywna wizja rzeczywistości, tego, co się dzieje na scenie). I
rozwiązania scenograficzne Zuzanny Markiewicz minimalistyczne, ale symboliczne
i wieloznaczne, konsekwentnie rozwijane (na przykład stół jako łóżko
prosektoryjne- sekcja martwego związku, spotkań, rozmów, biurko,
katafalk, miejsce posiłków, które Mąż serwuje, ale nikt ich nie
zjada), dające przestrzeń dla alegorycznych projekcji Andrzeja Wolfa i
reżyserii światła Rafała Piotrowskiego, która stanowi wizualny kontrapunkt dla
energetycznych scen aktorskich lub podkreśla głęboko poważny (np. monolog
Męża), ale też czuły nastrój toczącej się akcji (rozmowa z Matką).
ALEJA ZASŁUŻONYCH jest
wzorcowym teatrem środka. Mądrym spektaklem, niepozbawionym poczucia humoru, z
doskonałym aktorstwem, który porusza tematy rozpoznawalne i ważne dla każdego
widza, pozwalające mu wniknąć w problemy zmierzchu długiego życia. Warto mu się przyjrzeć. Poznać i przeżyć jego blaski i cienie. Teatr daje szansę.
Powodzenia:)
ALEJA ZASŁUŻONYCH JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI
0 komentarze:
Prześlij komentarz