Widz sam może zdecydować, co jest dla niego najważniejszym tematem sztuki: życie inteligenckiej rodziny klasy średniej w kryzysie wywołanym oskarżeniem Arnolda Friedmana i jego syna Jessiego o pedofilię, postawa, zachowanie, kondycja, losy poszczególnych członków rodziny a może udział i wpływ mediów, organów dochodzenia i ścigania, przewodu sądowego, opinii publicznej w nagłaśnianiu i rozstrzyganiu sprawy. Na pewno interesujący jest nurtujące wszystkich pytanie o to, czy Friedmanowie są czy nie są winni zarzucanych im czynów. Prawda jest jedna ale nie ma do niej dostępu. Znają ją nieliczni. Spektakl ostatecznie jej nie ujawnia. Właściwie staje się jednym z mechanizmów, które kreują pewną wersję rzeczywistości.
Istotne jest to, że brakuje równowagi. Nie ma kompletnie mowy o ofiarach pedofilii, ich historii, punktu widzenia, perspektywy, wersji wydarzeń, krzywdy. Poza odczytanym listem podczas gali oskarowej w 2003 r., gdy film Andrew Jareckiego CAPTURING THE FRIEDMANS, na podstawie którego powstał spektakl, został nominowany do Oskara, nie dostajemy nic. Skutkuje to tym, że wszyscy w tym procesie stają się ofiarami a to, co się dzieje wielką manipulacją, histerią, niesprawiedliwością. Tym bardziej okrutną i bolesną, bo wiemy że dotyka realnego życia konkretnych ludzi.
To prawda, że każdy może w określonych okolicznościach zostać oskarżony. Wystarczy, że znajdzie się w nieodpowiednim miejscu i czasie, nie będzie miał alibi, argumentów, pieniędzy do obrony, przysłowiowego łutu szczęścia. Zdarza się przecież, że niewinni zostają oskarżeni, skazani a nawet straceni. Pomyłki są rzadkością ale tym bardziej, bo straconego życia, czasu, czci, opinii nie da się zrekompensować. Spowodowane są fatum, ślepym losem? Niekoniecznie. Podobnie należałoby współczuć ofiarom przestępstw, których sprawcom udało się uniknąć kary. Znów fatum, ślepy los decyduje o tym, że prawda nie wyszła na jaw, nie zwycięża, nie uwolniła od winy?
Ciekawe, że wielu widzów polubiło Friedmanów, staje w ich obronie, uważając, że zostali niesłusznie oskarżeni. Filmy pokazują normalną, kochającą się rodzinę. Bohaterowie są dowcipni, weseli, zżyci. Alfred Friedman jest bardzo dobrym ojcem, nieposzlakowanym człowiekiem, nagradzanym wieloletnim nauczycielem informatyki, obywatelem, któremu nic nie można było zarzucić. Nie ma przedstawionych twardych dowodów, że akty pedofilii się odbyły, poza kwestionowanymi zeznaniami chłopców/brak jakichkolwiek wcześniejszych sygnałów, że coś złego się działo na zajęciach Friedmanów, ani od dzieci, ani od ich rodziców, brak śladów, obrażeń, zeznania "wtłoczone" podczas hipnozy/ . Łatwiej uwierzyć Friedmanom a nawet im współczuć niż ich ofiarom, które są dodatkowo maksymalnie marginalizowane, nieobecne. Bardzo brutalne sceny w komisariacie, wzmacniające się tym, że na przemian są przesłuchiwani ojciec i syn, mocna, bezkompromisowa postawa sędziny, doświadczonej w orzekaniu w tego typu sprawach, scena w areszcie, gdy na Arnolda i Jessiego rzucane są torebki z moczem wywołują u widzów odruch obronny, empatyczny. Teatr manipuluje, jednoznacznie staje po stronie oprawcy, bo pokazuje sceny opresyjne wobec nich a o momentach wykorzystywania seksualnego nieletnich tylko wspomina, tylko opowiada. Nie ma symetrii, nie ma równowagi. Postawa matki, która mówi o tym, że była oszukiwana, mąż ją traktował instrumentalnie, a gdy wybrała całkiem rozsądną zresztą linię obrony z prawnikiem, jest dezawuowana, oskarżana, mimo że cały czas ciężko pracowała, by Arnoldowi w jego obronie pomóc. Chłopcy jej nienawidzą, mąż wykazuje obojętność, nieszczerość, dystans. Adwokat Friedmana zaburza obraz niewinności Arnolda, ale nie musimy mu wierzyć. Brat Arnolda chce być osobą neutralną, nic kompletnie nie pamięta/wszystko wyparł?/ ale cały jego życiorys świadczy o tym, że też jest jego ofiarą. Dzieciństwo Arnolda wzrusza, rozmiękcza ale tak naprawdę jest tylko pewną wersją wydarzeń, o niczym nie musiało przesadzić. Neurotyczna, puszczalska matka, brak ojca w procesie wychowawczym, samotność, pierwsze kontakty seksualne, wykorzystujące młodszego brata i "programujące" mu przyszłość to nie jest jakiś prawdziwy horror, który usprawiedliwia późniejszą pedofilię. Arnold przez całe życie dokonywał świadomych wyborów, czynów. Doskonale je maskował. Również wizyty u lekarza, który zalecił mu przeglądanie pism pedofilskich/zabronionych w Stanach/ wykorzystał jako argument na swoją korzyść. Gwałcił nieletniego brata przez lata, miał przygody z chłopcami w czasie wakacji/tylko raz, potem przyznał się do drugiego razu/, coś było na rzeczy w czasie zajęć komputerowych i z molestowaniem syna Jessiego, który udzielił na ten temat wywiadu. Sam się w końcu przyznał do pedofilii przed sądem, popełnił samobójstwo. Łatwo przychodzi stwierdzić, wydaje się oczywiste, że był altruistą, odpowiedzialnym człowiekiem, bo myślał o rodzinie, przyszłości syna a więc był niewinny, czysty, skrzywdzony, bo zmuszony sytuacją, na którą nie miał wpływu.
Trzeba przyznać, że historia wkręca każdego. Widoczna powierzchnia zdarzeń działa jak magnes. A tajemnica, prawda pozostaje do końca nieodkryta. Jakbyśmy sami jej do siebie nie dopuszczali, od siebie odrzucali. Nie chcemy, by taki miły, oddany dzieciom nauczyciel, wierny mąż, ojciec rodziny, zwykły, normalny, taki jak każdy z nas człowiek, był kimś złym, niebezpiecznym, toksycznym. Lubimy w nim siebie. Zniewolonego własną słabością. Walczącego z nią całe życie. Zaszczutego przez otoczenie. Pokonanego przez fatum. Potencjalnie absolutnie niewinnego. Nie chcemy przyznać, że nie odkrywamy jego ciemnej strony życia, jak nie chcemy ujawnić własnej. I dać jej na żer opinii publicznej, pod osąd sądu. Nie chcemy być ukarani za coś, co nie jest, jak to sobie sami dla siebie ustaliliśmy, naszą winą.
Na pewno popełniono wiele błędów w tej sprawie. Na pewno ją instrumentalnie wykorzystano. Ale olbrzymim błędem było niewyjaśnienie do końca, nawet po wielu, wielu latach, jaka była, jaka jest prawda o Arnoldzie i Jessim Friedman. Gra pozorów trwa nadal. Kręci nas i zwodzi. Nie daje spokoju. Im więcej mówi się o niesprawiedliwości, krzywdzie potencjalnego winnego niż jego ofiar, tym bardziej uporczywie myślimy, że jednak są winni.
Marcinowi Wierzchowskiemu i Danielowi Sołtysińskiemu doskonale udało się udowodnić tym spektaklem manipulującą rolę przekazu, w tym wypadku teatralnego, w kształtowaniu wiary widzów na temat prawdy zdarzeń z przeszłości. Zwłaszcza, że pozwolili im być najbliżej jak tylko to było możliwe akcji, jej bohaterów. Dali jedyną w swoim rodzaju szansę wejścia w różne role, utożsamiania się z bohaterami/domownika, sprawcy jako ofiary, sędziego, przesłuchującego, itd./.A to przecież była, choć bardzo wiarygodna i sugestywna, to jednak fikcja. Za każdym razem gdy mamy kontakt z tą czy inną historią, otrzymujemy lub tworzymy sami powidok tego, co się wydarzyło rzeczywiście. Powidok prawdy, jej część, wersję, ujęcie, modyfikację. Każdy tworzy nowy, inny obraz, który w czasie może się zmieniać. Te przekazy się multiplikują. Jest wersja na dany moment policji, sądu, film Andrew Jareckiego, Arnolda Friedmana, Jessiego Friedmana, matki, każdego z braci, itd., kolejna wersja sądu, Arnolda Friedmana, itd., bez końca. Dlaczego nie można wrócić do tej jednej wersji, od początku do końca domkniętej prawdy, by nie mieć cienia wątpliwości? By zachować wiarę w sprawiedliwość. By mieć nadzieję, że w końcu stanie się jej zadość. Oto jest pytanie, tajemnica, zadanie. Mission impossible.
Aktorzy grają zjawiskowo, fenomenalnie w ekstremalnie trudnych warunkach, bo z oddechem widzów na karku!! Pomysły reżyserskie i inscenizacyjne są genialne!! Scenografia, kostiumy, charakteryzacja jedyna w swoim rodzaju!!! Tajemnice z kukłą obserwatorem nad mieszkaniem Friedmanów włącznie!! Wszystko działa!! Publiczność była cudowna!! To indywidualne i wspólnotowe śledztwo w sprawie Friedmanów wyzwoliło niezwykłe emocje, przeżycia, doznania. Zafundowało niezapomniane chwile, które żyją w tych, którzy tam byli, widzieli, słyszeli a nie wiedzą, nadal nie wiedzą jak było naprawdę!!!
SEKRETNE ŻYCIE FRIEDMANÓW
Marcin Wierzchowski, Daniel Sołtysiński
reżyseria: Marcin Wierzchowski
scenografia: Barbara Ferlak
kostiumy: Ewa Mroczkowska
muzyka: Urszula Chrzanowska
Najlepszy spektakl 10. Międzynarodowego Festiwalu 'Boska Komedia
Istotne jest to, że brakuje równowagi. Nie ma kompletnie mowy o ofiarach pedofilii, ich historii, punktu widzenia, perspektywy, wersji wydarzeń, krzywdy. Poza odczytanym listem podczas gali oskarowej w 2003 r., gdy film Andrew Jareckiego CAPTURING THE FRIEDMANS, na podstawie którego powstał spektakl, został nominowany do Oskara, nie dostajemy nic. Skutkuje to tym, że wszyscy w tym procesie stają się ofiarami a to, co się dzieje wielką manipulacją, histerią, niesprawiedliwością. Tym bardziej okrutną i bolesną, bo wiemy że dotyka realnego życia konkretnych ludzi.
To prawda, że każdy może w określonych okolicznościach zostać oskarżony. Wystarczy, że znajdzie się w nieodpowiednim miejscu i czasie, nie będzie miał alibi, argumentów, pieniędzy do obrony, przysłowiowego łutu szczęścia. Zdarza się przecież, że niewinni zostają oskarżeni, skazani a nawet straceni. Pomyłki są rzadkością ale tym bardziej, bo straconego życia, czasu, czci, opinii nie da się zrekompensować. Spowodowane są fatum, ślepym losem? Niekoniecznie. Podobnie należałoby współczuć ofiarom przestępstw, których sprawcom udało się uniknąć kary. Znów fatum, ślepy los decyduje o tym, że prawda nie wyszła na jaw, nie zwycięża, nie uwolniła od winy?
Ciekawe, że wielu widzów polubiło Friedmanów, staje w ich obronie, uważając, że zostali niesłusznie oskarżeni. Filmy pokazują normalną, kochającą się rodzinę. Bohaterowie są dowcipni, weseli, zżyci. Alfred Friedman jest bardzo dobrym ojcem, nieposzlakowanym człowiekiem, nagradzanym wieloletnim nauczycielem informatyki, obywatelem, któremu nic nie można było zarzucić. Nie ma przedstawionych twardych dowodów, że akty pedofilii się odbyły, poza kwestionowanymi zeznaniami chłopców/brak jakichkolwiek wcześniejszych sygnałów, że coś złego się działo na zajęciach Friedmanów, ani od dzieci, ani od ich rodziców, brak śladów, obrażeń, zeznania "wtłoczone" podczas hipnozy/ . Łatwiej uwierzyć Friedmanom a nawet im współczuć niż ich ofiarom, które są dodatkowo maksymalnie marginalizowane, nieobecne. Bardzo brutalne sceny w komisariacie, wzmacniające się tym, że na przemian są przesłuchiwani ojciec i syn, mocna, bezkompromisowa postawa sędziny, doświadczonej w orzekaniu w tego typu sprawach, scena w areszcie, gdy na Arnolda i Jessiego rzucane są torebki z moczem wywołują u widzów odruch obronny, empatyczny. Teatr manipuluje, jednoznacznie staje po stronie oprawcy, bo pokazuje sceny opresyjne wobec nich a o momentach wykorzystywania seksualnego nieletnich tylko wspomina, tylko opowiada. Nie ma symetrii, nie ma równowagi. Postawa matki, która mówi o tym, że była oszukiwana, mąż ją traktował instrumentalnie, a gdy wybrała całkiem rozsądną zresztą linię obrony z prawnikiem, jest dezawuowana, oskarżana, mimo że cały czas ciężko pracowała, by Arnoldowi w jego obronie pomóc. Chłopcy jej nienawidzą, mąż wykazuje obojętność, nieszczerość, dystans. Adwokat Friedmana zaburza obraz niewinności Arnolda, ale nie musimy mu wierzyć. Brat Arnolda chce być osobą neutralną, nic kompletnie nie pamięta/wszystko wyparł?/ ale cały jego życiorys świadczy o tym, że też jest jego ofiarą. Dzieciństwo Arnolda wzrusza, rozmiękcza ale tak naprawdę jest tylko pewną wersją wydarzeń, o niczym nie musiało przesadzić. Neurotyczna, puszczalska matka, brak ojca w procesie wychowawczym, samotność, pierwsze kontakty seksualne, wykorzystujące młodszego brata i "programujące" mu przyszłość to nie jest jakiś prawdziwy horror, który usprawiedliwia późniejszą pedofilię. Arnold przez całe życie dokonywał świadomych wyborów, czynów. Doskonale je maskował. Również wizyty u lekarza, który zalecił mu przeglądanie pism pedofilskich/zabronionych w Stanach/ wykorzystał jako argument na swoją korzyść. Gwałcił nieletniego brata przez lata, miał przygody z chłopcami w czasie wakacji/tylko raz, potem przyznał się do drugiego razu/, coś było na rzeczy w czasie zajęć komputerowych i z molestowaniem syna Jessiego, który udzielił na ten temat wywiadu. Sam się w końcu przyznał do pedofilii przed sądem, popełnił samobójstwo. Łatwo przychodzi stwierdzić, wydaje się oczywiste, że był altruistą, odpowiedzialnym człowiekiem, bo myślał o rodzinie, przyszłości syna a więc był niewinny, czysty, skrzywdzony, bo zmuszony sytuacją, na którą nie miał wpływu.
Trzeba przyznać, że historia wkręca każdego. Widoczna powierzchnia zdarzeń działa jak magnes. A tajemnica, prawda pozostaje do końca nieodkryta. Jakbyśmy sami jej do siebie nie dopuszczali, od siebie odrzucali. Nie chcemy, by taki miły, oddany dzieciom nauczyciel, wierny mąż, ojciec rodziny, zwykły, normalny, taki jak każdy z nas człowiek, był kimś złym, niebezpiecznym, toksycznym. Lubimy w nim siebie. Zniewolonego własną słabością. Walczącego z nią całe życie. Zaszczutego przez otoczenie. Pokonanego przez fatum. Potencjalnie absolutnie niewinnego. Nie chcemy przyznać, że nie odkrywamy jego ciemnej strony życia, jak nie chcemy ujawnić własnej. I dać jej na żer opinii publicznej, pod osąd sądu. Nie chcemy być ukarani za coś, co nie jest, jak to sobie sami dla siebie ustaliliśmy, naszą winą.
Na pewno popełniono wiele błędów w tej sprawie. Na pewno ją instrumentalnie wykorzystano. Ale olbrzymim błędem było niewyjaśnienie do końca, nawet po wielu, wielu latach, jaka była, jaka jest prawda o Arnoldzie i Jessim Friedman. Gra pozorów trwa nadal. Kręci nas i zwodzi. Nie daje spokoju. Im więcej mówi się o niesprawiedliwości, krzywdzie potencjalnego winnego niż jego ofiar, tym bardziej uporczywie myślimy, że jednak są winni.
Marcinowi Wierzchowskiemu i Danielowi Sołtysińskiemu doskonale udało się udowodnić tym spektaklem manipulującą rolę przekazu, w tym wypadku teatralnego, w kształtowaniu wiary widzów na temat prawdy zdarzeń z przeszłości. Zwłaszcza, że pozwolili im być najbliżej jak tylko to było możliwe akcji, jej bohaterów. Dali jedyną w swoim rodzaju szansę wejścia w różne role, utożsamiania się z bohaterami/domownika, sprawcy jako ofiary, sędziego, przesłuchującego, itd./.A to przecież była, choć bardzo wiarygodna i sugestywna, to jednak fikcja. Za każdym razem gdy mamy kontakt z tą czy inną historią, otrzymujemy lub tworzymy sami powidok tego, co się wydarzyło rzeczywiście. Powidok prawdy, jej część, wersję, ujęcie, modyfikację. Każdy tworzy nowy, inny obraz, który w czasie może się zmieniać. Te przekazy się multiplikują. Jest wersja na dany moment policji, sądu, film Andrew Jareckiego, Arnolda Friedmana, Jessiego Friedmana, matki, każdego z braci, itd., kolejna wersja sądu, Arnolda Friedmana, itd., bez końca. Dlaczego nie można wrócić do tej jednej wersji, od początku do końca domkniętej prawdy, by nie mieć cienia wątpliwości? By zachować wiarę w sprawiedliwość. By mieć nadzieję, że w końcu stanie się jej zadość. Oto jest pytanie, tajemnica, zadanie. Mission impossible.
Aktorzy grają zjawiskowo, fenomenalnie w ekstremalnie trudnych warunkach, bo z oddechem widzów na karku!! Pomysły reżyserskie i inscenizacyjne są genialne!! Scenografia, kostiumy, charakteryzacja jedyna w swoim rodzaju!!! Tajemnice z kukłą obserwatorem nad mieszkaniem Friedmanów włącznie!! Wszystko działa!! Publiczność była cudowna!! To indywidualne i wspólnotowe śledztwo w sprawie Friedmanów wyzwoliło niezwykłe emocje, przeżycia, doznania. Zafundowało niezapomniane chwile, które żyją w tych, którzy tam byli, widzieli, słyszeli a nie wiedzą, nadal nie wiedzą jak było naprawdę!!!
SEKRETNE ŻYCIE FRIEDMANÓW
Marcin Wierzchowski, Daniel Sołtysiński
reżyseria: Marcin Wierzchowski
scenografia: Barbara Ferlak
kostiumy: Ewa Mroczkowska
muzyka: Urszula Chrzanowska
obsada: Piotr Pilitowski, Małgorzata Kochan, Patryk Palusiński (gościnnie), Jakub Klimaszewski (gościnnie), Piotr Franasowicz, Jan Nosal, Jagoda Pietruszkówna, Maja Pankiewicz, Kajetan Wolniewicz, Ryszard Starosta
premiera: 19.11.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz