XIV FESTIWAL KULTURY ŻYDOWSKIEJ WARSZAWA SINGERA już się zakończył ale dla tych, którzy w nim uczestniczyli pozostanie ważnym wspomnieniem, czasem radości, przemyśleń, nauki, mądrych, wzruszających artystycznych przeżyć. Wszystko, co widzowie zobaczyli, wysłuchali w nich pozostanie: spektakle teatralne, koncerty jazzowe, poetyckie, muzyki poważnej, klezmerskiej, religijnej i nie tylko oraz spotkania z pisarzami, artystami, gośćmi festiwalowymi, czy może też konferencja naukowa, spacery po Warszawie, zwiedzanie Synagogi, cmentarza żydowskiego na Bródnie, warsztaty, lekcje języka jidisz, tańca, zajęcia kulinarne i wiele, wiele innych interesujących spotkań. Teatromani mieli możliwość nadrobienia zaległości repertuarowych Teatru Żydowskiego a także obejrzenia spektakli gościnnych i przedpremierowych. Wybór nie był łatwy. Czas też stanowił poważne ograniczenie. Często o tej samej godzinie odbywało się kilka imprez. Program bowiem był bogaty i różnorodny. Każdy mógł spędzić interesująco czas, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, potrzebami. Impulsem była ciekawość, pasja, fascynacja. Trzeba było dokonywać selekcji, z konieczności rezygnować z wielu atrakcyjnych propozycji.
Ale najważniejsze było to wspólne ze sobą, z bogactwem kultury żydowskiej obcowanie. Odnawianie i wzmacnianie relacji międzyludzkich. Wspólne dyskusje, rozmowy, spotkania. Celem stało się dostrzeganie poezji w najtrudniejszej prozie życia, szukanie ukojenia w bolesnych wspomnieniach, dociekanie sensu cierpienia i śmierci. Zasadności odzyskiwania utraconego czasu, przywracania i utrwalania pamięci o przeszłości, ludziach i ich losach. Zaproponowano powrót do przeszłości, wiwisekcję teraźniejszości, by móc patrzeć bez lęku i obaw w przyszłość. Bo artyści Teatru Żydowskiego z Gołdą Tencer nie boją się podejmować odważnych, trudnych współczesnych tematów. Spektakle Mai Kleczewskiej są tego koronnym dowodem. Nagrodzony, doskonały DYBUK i kontrowersyjny ale mocno przejmujący MALOWANY PTAK to wspaniałe spektakle prezentujące najwyższy poziom artystyczny. Są oskarżycielskie, prowokacyjne, plastycznie, choreograficznie i tekstowo gorące emocjonalnie. Dramaturgicznie perfekcyjne. Nie pozwalają widzowi na letniość uczuć czy powściągliwość myśli. Na obojętność. Chwytają mocno za gardło, czule za serce. Dają do myślenia.
Performance SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ Agaty Duda-Gracz przepięknie przeniosło widzów w świat wrażliwości jawy i snu Brunona Schulza. Pozwoliło każdemu w pełnej wolności błąkać się we własnym rytmie, czasie i formie, tworząc tym samym indywidualny seans poetyczno-metafizyczny. Można było być jak Bruno Schulz, tu i teraz w zawsze i wszędzie. To było wyjątkowe spotkanie ze sztuką, niesamowite przeżycie. Wspaniale, że ten performance powstał!!
Gościnny spektakl CZEKAJĄC NA GODOTA Teatru Yiddishpil z Izraela pokazał interesującą interpretację dramatu Samuela Becketta. Dwaj wędrowcy, Vladimir i Estragon, są tu francuskimi Żydami uciekającymi z okupowanego przez nazistów Paryża. Bohaterowie mówią różnymi językami/jidisz, francuski, hiszpański/, co pokazuje jak trudno się im skomunikować, zrozumieć. Utknęli w wolnej strefie na południu Francji, 3 km do granicy z Hiszpanią, w czasie drugiej wojny światowej, na przełomie zimy i wiosny 1943 roku /wyświetlany jest dokładny czas akcji, słychać naloty, strzały, wybuchy, odgłosy bitwy/. Cała sytuacja odnosi się do sytuacji uchodźców, widzimy bowiem koniec linii kolejowej, rampę na stacji końcowej, ciemność wokół i samotne, bezlistne drzewo- drogowskaz. Niewykluczone, że Godotem jest zwykły człowiek, Bóg, siła wyższa albo sama śmierć. Czekanie wynika z sytuacji w jakiej znaleźli się bohaterowie, którzy są w stanie swoistego klinczu, zniewolenia, uwięzienia, nie są w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji, nie potrafią odpowiedzieć sobie na pytania: co dalej mają zrobić?, czy w ogóle można coś zrobić?, dokąd się udać?, w którą pójść stronę?, jak się ratować?, jak przetrwać? Opuszczeni przez ludzi i Boga bohaterowie są bezradni, zagubieni, zdezorientowani. Znaleźli się w sytuacji absurdalnej, trudnej do zaakceptowania ale konkretnej, prawdziwej, realnej. Niepewność, strach, zagubienie symbolicznych wiecznych tułaczy, uchodźców, tkwiących w pułapce czasu i miejsca, trudności komunikacyjne, niemożność porozumienia się, dogadania przełamywana jest poczuciem humoru, lekkością gry. Kontekst, dystans i spokój bohaterów, ich wzajemne zrozumienie i relacje nadają mu cechy konkretnego przypadku. Nie jest on wyłącznie abstrakcyjną, symboliczną tylko alegorią życia ale zyskuje rys zarówno szczególny, indywidualny, jak i ogólny, zbiorowy. Oczywiście nie wiemy, czy ostateczne wyjście z zaklętego kręgu czekania na Godota uwolniło bohaterów, przeniosło ich w nowy świat, kolejną sytuację bez sensu, bez wyjścia czy pozostaje ono symbolicznym przekroczeniem granicy życia, odważnym powitaniem śmierci. Z wyraźną ulgą bohaterowie opuszczają miejsce, które ich niszczy, degraduje. Stan dotychczasowego trwania w bezsensownym, wrogim, zabójczym świecie na ten moment skończył się. Godot jest przeczuwaną, spersonifikowaną śmiercią/to przecież człowiek ją tu zadaje/, a czekanie na nią to okrutne, puste, marnotrawione życie. Jakiekolwiek działanie, walka nie ma sensu. Człowiek jest słaby, pozbawiony wpływu na cokolwiek. Właściwie liczy się tylko relacja międzyludzka, stosunek człowieka do człowieka, jaki może sam tworzyć, budować. Ale też to, czy w końcu człowiek podejmie ryzyko, czy się odważy, podejmie próbę, by cokolwiek zmienić. I to jest tu najistotniejsze w temacie czekania na oczywiste, czekania na nieuniknione, czekania aż ktoś za bohaterów podejmie decyzję, wskaże kierunek działania, wyjaśni sens wszystkiego, przyniesie wybawienie w postaci ostatecznego rozwiązania wszelkich problemów. Wytłumaczy niewytłumaczalne. Zrozumie niezrozumiałe. Pokocha, zaakceptuje bezwarunkowo. Wchłonie lęk egzystencjalny. Weźmie na siebie całą odpowiedzialność za skutek i jego przyczynę. Wyzwoli, ocali lub zada cios ostateczny. Będzie sprawczy, silny, decyzyjny. Wydaje się, że jak żydowscy bohaterowie dramatu umieszczeni w kontekście wojny, tak współcześni uchodźcy i my, świat zachodni, czekamy na Godota, który podejmie za nas decyzję, będzie wiedział, co dalej robić, jak się zachować. To czekanie nie doprowadza do rozwiązania problemu. A czas wydaje się bezsensownie marnotrawiony. Trwamy tak w kryzysie bezdecyzjności, bezdziałania, w coraz groźniejszym stanie chaosu.
Cudownie dał nam poczuć jednię Boga i człowieka koncert kantoralny AHAVA RABA-POKÓJ, MIŁOŚĆ, MUZYKA, uroczyście otwierający festiwal w Synagodze im. Nożyków. Religia, tradycja poprzez sztukę pozwoliła poczuć siłę wiary, sens życia, rolę modlitwy. Dane człowiekowi możliwości wyboru, talenty mają mu pomóc w wyrażeniu więzi z Bogiem, drugim człowiekiem. Umożliwiają afirmację życia i śmierci. Ale w miłości i pełnej prawdzie winny go przybliżyć do pokoju. Do odczuwania złożoności, komplikacji świata. Yaakov "Yanky" Lemmer z fantastyczną maestrią, czułością i lekkością śpiewał a Frank London, Merlin Shepherd, Patrick, Farrell, Guy Schalom i Benjy Fox-Rosen grali czerpiąc ze źródeł muzyki klezmerskiej, chasydzkiej i kantoralnej, będącej sercem i duszą wschodnioeuropejskiej tradycji żydowskiej. Dali mistrzowski, energetyczny, nastrojowy koncert, pełen duchowości, pasji, radości, piękna. Równie interesująco było na koncercie finałowym festiwalu, który uświetnił David D’Or, światowej sławy izraelski kontratenor i kompozytor, który po raz pierwszy wystąpił z wielką gwiazdą izraelskiej sceny muzycznej, Miri Mesiką.
Nurt jazzowy festiwalu pozwalał publiczności cieszyć się spotkaniem ze znanymi zespołami, orkiestrami, wspólnym słuchaniem i przeżywaniem muzyki czerpiącej inspiracje z różnych kulturowych źródeł. Improwizacje, wariacje muzyczne i wokalne zachwycały publiczność, która doskonale się bawiła. Podobnie było na koncertach klezmerskich/Orkiestra Teatru Sejneńskiego/ czy poezji śpiewanej a także podczas recitalu OD SERCA DO SERCA Moniki Chrząstowskiej, pięknie interpretującej piosenki Wiery Gran, opowiadającej o jej życiu, drodze twórczej, traumach. Ciekawy, bo przybliżający poezję Gertrudy Stein był spektakl BARDZO UWAŻAJ NA...Barbary Dziekan, która z talentem, naturalnym wdziękiem i poczuciem humoru namawia nas -za inteligentną autorką tekstów- do życia pełnią, w zgodzie ze sobą, do szacunku, otwartości, wolności, walki o nią. Do świadomego, intensywnego bycia, zanurzenia się w prostej ale wzmacnianej własną wrażliwością egzystencji. Zawiódł mnie tylko koncert BOOGIE STREET, w którym usłyszeliśmy Renatę Przemyk w repertuarze Leonarda Cohena. Koloratura aranżacji muzycznej i interpretacji wokalnej zagłuszyła intencje i przesłanie autora. Nie było w tym występie ani Przemyk, ani Cohena, jakich znamy, jakich kochamy, jakich czujemy. Jacy nam w sercu grają i śpiewają. Jedynie tekst-mocny, inteligentny, nastrojowy, poetyczny- nieśmiało się przebijał przez rozbudowaną mocno instrumentalizację muzyczną, wyszukany wokal. Na szczęście poezja ocalała. A publiczność to hojnie nagrodziła. Naturalnie i wzruszająco wypadł za to recital CZAS WSZYSTKO ZMIENIA Sławomira Zygmunta, śpiewającego poezję Krzysztofa Baczyńskiego, Bolesława Leśmiana, Boba Dylana, Leonarda Cohena oraz duetu Simon& Garfunkel. Przed koncertem uhonorowano artystę Medalem Zasłużony Kulturze GLORIA ARTIS. Gratulacje!
Ogromne mnie poruszyło spotkanie, na którym aktorzy Teatru Żydowskiego-Rafał Rutowicz, Piotr Sierecki, Gołda Tencer, Jerzy Walczak, Ernestyna Winnicka-czytali opowiadania anonimowych Żydów ujęte w książce REJWACH Mikołaja Grynberga. Relacje dawały świadectwo traum, metamorfoz osobowościowych i mentalnych, bolesnych przeżyć spowodowanych wojną. Bezpretensjonalne, szczere, prawdziwe uświadamiały, jak pamięć doświadczeń, strata kochanych, najbliższych osób, bolesne przeżycia wojenne, głęboko wrośnięty w podświadomość lęk i niekończąca się samotność wpływają na życie ocalałych z zagłady. Udowodniły siłę oddziaływania bezpośredniej relacji. Moc prostej, intymnej opowieści skomplikowanego życia. Pomyślałam, że jest to gotowy w koncepcji,-słusznie oparty na indywidualizmie talentów, cech osobowych występujących aktorów- intensywny, mocny, kameralny spektakl, który na pewno wzbudziłby zainteresowanie u publiczności. Z powodzeniem mógłby być grany, przynajmniej raz na jakiś czas.
Podobnie ważne było spotkanie W KUCHNI MAMY SONI: SKRAWKI PAMIĘCI -GOŁDA TENCER I JEJ GOŚCIE. Usłyszeliśmy życiorys Gołdy Tencer, opowiedziany przez nią samą, utkany ze skrawków jej pamięci. Z tego, co ocalało, przetrwało, daje nadal świadectwo/fotografie, listy, fartuszek szkolny, skrzypce Żyda, złoty zegarek z obozu w Ravensbrück/. Usłyszeliśmy, że "Pamięć to ojczyzna Żydów".Wzruszająca, prosta, szczera była to opowieść, ilustrowana piosenką, muzyką. Zakorzeniona w historii, tradycji, obrządku. Wciągająca w emocjonalną, trudną, patchworkową podróż w czasie głównej bohaterki, jej rodziny, ale też historia Teatru Żydowskiego. Znów była to relacja nadająca najwyższą rangę pamięci, której nośnikiem jest każdy człowiek. Dzięki niej ma szansę wiedzieć kim jest, jaki ma cel w życiu, jaki jest jego sens. I waga, i znaczenie. Piękne to było spotkanie. Intymne, czułe, odwołujące się do tego, co dla Gołdy Tencer w jej życiu było i jest najważniejsze.
Interesująco wypadło też czytanie performatywne sztuki SZYC Hanocha Levina. Aktorzy Teatru Żydowskiego- Piotr Chomik, Henryk Rajfer, Joanna Rzączyńska, Ernestyna Winnicka- z werwą, zaangażowaniem, wstępną interpretacją, niedopiętą dramaturgią, bez scenografii, choreografii, muzyki, czy innych środków wyrazu absolutnie celnie oddali specyfikę twórczości autora sztuki. Tekst był tu najważniejszy, charakterystyka postaci i relacji międzyludzkich. Pokazał prawdę o ludziach, ich nieskomplikowanym życiu, które jest interesem, nieustającą negocjacyjną walką, grą, w której znać trzeba wartość wszystkiego ale i poszukiwaniem miłości, szczęścia, spełnienia. Mówił o marzeniach, celach, ambicjach bohaterów dowcipnie, dosadnie, bez ogródek, wprost. Dotarł do źródła natury ludzkiej, roli jaką pełni, co sobą stanowi. Levin, w tym pokazanym nam work in progress, bardzo mi się podobał. Wybrzmiał przyziemnością egzystencji ludzkiej, normalnością jej okrutnych, prostych prawd, oczywistych reguł i zasad, koniecznością przemijania, zwyczajnością śmierci. Uczciwie, bez usprawiedliwiania potraktował bohaterów, dla których szczęście, spełnienie, zaspokojenie kojarzy się z konsumpcją krwistego kawałka mięsa, ulubionej kiełbasy, uwielbianych frytek. Myślę, że nie tylko mnie taka surowa ale na swój sposób jednak czuła interpretacja zainteresowała. Ciekawie byłoby ją zobaczyć w teatrze w kształcie ostatecznie dopracowanym.
Równie intrygująco wypadł pokaz przedpremierowy spektaklu GINCZANKA. CHODŹMY STĄD w reżyserii i adaptacji Krzysztofa Popiołka. Niepokojąca scenografia/zniszczone, klaustrofobiczne przedwojenne lokum ze zniekształconymi, zaplamionymi lustrami/, muzyka wykonywana na żywo tworzą kontekst dla poezji -przepełnionej lękiem, niszczącą samotnością i bolesnym poczuciem zagubienia, świadomością nieustannego zagrożenia. To, co poetka przeżyła, pamięć o tym, decyduje o jej stanie psychiczno- emocjonalnym. Ginczance, granej przez Ewę Dąbrowską, towarzyszy dziewczynka, jej niewinne, czyste, ufne, wolne wcielenie. Tym bardziej dominuje atmosfera klinczu, uwięzienia, sytuacji bez wyjścia. Strachu. Obsesyjnego kluczenia wokół tematu nadchodzącej katastrofy, nieuniknionego pożegnania, przedwczesnej śmierci. Poczucia winy, że się nadal żyje. Spektakl przywołujący wiersze Ginczanki /mówione, śpiewane/, pokazujący ocalone, stare fotografie, przedwojenny film z dansingiem w restauracji ADRIA z tańczącymi parami na wirującym parkiecie, daje przejmujący obraz niezasłużonego niczym przemijania, z którym nie sposób się pogodzić, przeczucie końca niewinności, nadziei, którego nie można zaakceptować. Opór nic nie daje a znieczulenie nie działa. Świat znany, kochany odszedł bezpowrotnie. Życie piękne, wartościowe, czułe brutalnie zostało unicestwione. Tylko mała dziewczynka mogła pisać: "Nie boję się ogromu świata" a więc i ogromu osobistego bólu, strachu i poczucia klęski, o czym jeszcze nie wiedziała. Nie można po doświadczeniu i skutkach wojny, narodzić się na nowo. Lub uciec. Wszelkie próby są nieskuteczne. Wszędzie jest tak samo. Przygnębiająco, smutno, źle. Bez nadziei na szczęście normalnego życia. Premiera spektaklu będzie miała miejsce w październiku. Czekam, czekamy.
Nie sposób przemilczeć gościnnego spektaklu A TOURIST'S GUIDE TO WARSAW Państwowego Teatru Żydowskiego z Bukaresztu. W tonacji komediowej farsy, z lekkością przemyca prawdę o relacjach dorosłego, niespełnionego ale zaradnego biznesowo artysty z jego znającą życie i ludzi despotyczną matką. Pokazuje problem odzyskiwania utraconego przez Żydów przedwojennego mienia o znacznej wartości/ warszawska kamienica w doskonałym stanie, w świetnej lokalizacji/. Spektakl tematycznie celnie wstrzelił się w naszą bieżącą, warszawską rzeczywistość, co dodatkowo wzbudziło zainteresowanie/w realu można obserwować reprywatyzacyjną komisję śledczą/. I znów poruszany jest temat pamięci. Tęsknoty za życiem, światem, rajem utraconym. Za miłością, bliskością przeciw destrukcyjnej samotności, którą bardzo mocno doświadczają wszyscy bohaterowie sztuki. Za atmosferą Warszawy, miastem szczególnym, które jest cmentarzem, pomnikiem, miejscem, które się kocha i pragnie w nim żyć. Warto się przyjrzeć obrazowi pamięci przeżyć, który wpływa na całe życie człowieka. Publiczność warszawska nie pogardziłaby takim spektaklem Teatru Żydowskiego. Miałby na pewno powodzenie.
W Teatrze Studio można było zobaczyć PSALM, spektakl Teatru OPERA MODERN. Interdyscyplinarny projekt z muzyką wykonywaną na żywo, śpiewem operowym, pantomimiczną choreografią, sugestywną scenografią poruszał problemy współczesne życia pary uchodźców i pary przedstawicieli świata, która ich przyjmuje oraz splątanie ich wzajemnych relacji. Temat jest aktualny, gorący, ważny. Opowiada o kondycji współczesnego człowieka, jego mentalności. O problemach, wymogach, koniecznościach bieżącego życia jednostki, współczesnej rodziny, którym trudno sprostać/dużo obciążającej pracy, brak czasu dla rodziny/. Które są w kolizji z tym, co nowe, obce, inne, niestandardowe. Potrzebujące uwagi, czasu, troski, miłości, a przede wszystkim cierpliwości i zaangażowania. Spektakl wymaga od wykonawców wszechstronnego, specjalistycznego przygotowania/zdolności wokalne, aktorskie, taneczne/, gotowości do sprostania niełatwym wyzwaniom. Umiejętności przekazania psychologicznej prawdy, szczerości intencji, budowania przekonujących, wiarygodnych charakterystycznych portretów bohaterów. Zakończenie jest smutne, bolesne. Przesłanie jasne, trudne do zaakceptowania, do wykonania. Wiemy o tym z autopsji. Przyglądamy się sobie w teatrze jak w lustrze. Spektakl poprzez analizę rzeczywistości bieżącej szuka dla nas pocieszenia, ratunku. Odwołuje się do intuicji, do tytułowego psalmu, który pozwala ludziom czerpać siłę z wiary w Boga a poprzez nią nie tracić wiary w człowieka. Interesujący jest to projekt z mocnymi, plastycznymi obrazami scenicznymi i pięknym śpiewem solistów. Cieszę się, że udało się go zrealizować i publiczności pokazać. Myślę, że z czasem nabierze większej intensywności, spójności i mocy zgrania wszystkich tworzących go elementów. Brawa należą się twórcom i artystom, wszystkim, którzy odważyli się wypracować tak ważny tematycznie i bardzo trudny realizacyjnie projekt!
Oferta festiwalu była imponująca! Ciekawa, różnorodna, bogata. Żegnała lato, witała jesienne, pracowite już klimaty. Fantastycznie pozytywnie przygotowała widzów do nowego sezonu teatralnego. Rozgrzała ich i wyostrzyła apetyt na artystyczne życie poza festiwalowe. Przypomniała repertuar Teatru Żydowskiego. Pokazała jego możliwości, chęć rozwoju i otwartość, elastyczność. I uzmysłowiła wagę podejmowanych tematów, znaczenie dyskutowanych problemów. Teatr Żydowski to nowoczesny, silny programowo teatr. Ale nadal nie ma swojej siedziby a jego spektakle, co celnie ujęła Gołda Tencer na koncercie inaugurującym festiwal, jak dybuki pojawiają się na różnych gościnnych scenach teatralnych Warszawy/Nowy Teatr, Teatr Kwadrat, Klub Garnizonowy/. Obserwujemy bardzo smutną, zupełnie niezrozumiałą, wyjątkowo trudną logistycznie, organizacyjnie, finansowo walkę o przetrwanie. Ale Teatr Żydowski a razem z nim i FESTIWAL KULTURY ŻYDOWSKIEJ WARSZAWA SINGERA to wszyscy, którzy go tworzą i w jego życiu uczestniczą. Ci, którzy ciężko pracują, by trwał i rozwijał się nadal oraz ci, którzy tak licznie przybywają na jego wezwanie. Nic nie zawiodło; ani artyści, ani publiczność. Pogoda też w niczym nie przeszkodziła. Było pięknie, było ciekawie, energetycznie. Organizator, FUNDACJA SHALOM, i TEATR ŻYDOWSKI z Gołdą Tencer odnieśli wielki sukces!:)
Do zobaczenia więc za rok, na kolejnym FESTIWALU WARSZAWA SINGERA! Tymczasem Teatr Żydowski wchodzi w nowy sezon 2017/2018. Na pewno będzie grał swój repertuar, w którym każdy widz znajdzie coś interesującego dla siebie, na pewno będzie wystawiał nowe sztuki, dawał premiery. Warto w tym teatrze być, warto mu sekundować, warto go w gościnnych, przyjaznych mu teatrach warszawskich szukać. Powodzenia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz