piątek, 5 grudnia 2014
WIŚNIOWY SAD NIKOŁAJ KOLADA
Jeżeli byliście kiedykolwiek ma spektaklu w reżyserii Mikołaja Kolady, wiecie czego mniej więcej się spodziewać. Na osnowie uproszczonego tekstu, który jest sprowadzony do roli koniecznego komunikatu, niezbędnej informacji, by całkowicie nie zgubić łączności z bazą dramatu, reżyser brutalnie przeplata krzykliwy, ckliwy, rzewny śpiew, chaotyczny, głośny rumor i sceny z życia codziennego wynaturzone karykaturalnym, zgrzebnym, charakterystycznie niedbałym aktorstwem. Kostiumy jak zwykle stanowią absolutnie lumpeksowy, przypadkowy zbiór rzeczy na powrót odnalezionych i wykorzystanych. Jakby komunikowały: nic nie może się zmarnować a w nowej konfiguracji też jesteśmy mocnym akcentem przekazu. Mam wrażenie, ze Kolada odnosi się do tego, co już wiemy i hula po swojemu według zasady: łatwo, lekko i przyjemnie. Jakby przetrącał sztywność teatralnej konwencji, jej koturnowość, wyniosłość i konieczność traktowania teatru poważnie. Jakby uwalniał scenę od napuszonej wzniosłości nabzdyczenia dramatycznego. Przekłuwał balon zadęcia proponując ogląd z przymrużeniem oka. I w tym przymrużeniu, pomiędzy jednym ziewem a drugim, złapaną drzemką, bezkarnie, swobodnie poddajemy się nastrojowi będącemu ekstraktem tej teatralnej kołomyi. Jakbyśmy sięgali do źródła.
By poczuć, poczuć WIŚNIOWY SAD, symbol matuszki Rosii. Utopiony w wódce, żyjący na krótkim kacu, szalony przywiązaniem do ziemi jak do osoby, którą się kocha na zabój po grobową deskę. Za którą się tęskni. Bez której nie wyobraża się życia. Która cała jest żywym wspomnieniem dzieciństwa, szczęśliwego, bogatego życia i kochających, oddanych ludzi. Przywiązanie, sentyment, wspomnienie ciężkiej, wydajnej pracy, która przynosiła zadowolenie, poczucie dobrze spełnionej powinności, wiernej służby. Wiśniowy sad to arkadia. Jak można ją stracić? Jak można się od niej uwolnić? Jak można bez niej dalej żyć? To stan nie do wyobrażenia. Nie do zaakceptowania.
A jednak konieczny. To, co było staje się mityczną przeszłością, rajem utraconym. Przyszłość to nowe wyzwania dla przystosowania umożliwiającego przetrwanie. Kara za rozpasany styl życia. Nie znający ograniczeń, nie akceptujący powściągliwości i pracy. Stary świat musi zniknąć, wypalić się w swym niezadowoleniu, nieprzystosowaniu, marzeniach, do końca na wyjeździe, gdziekolwiek by to nie było; Moskwa czy Paryż.
Bardziej czujemy to niż rozumiemy. Cepeliowska ludowość mieni się, wiruje. Rzewność nuty bólu istnienia łka, wyje. Pomieszanie pragnienia, marzenia z koniecznością wymuszoną zagłuszana jest tańcem, śpiewem, modlitwą. Tak jak i cierpienie po stracie. I panaceum na wszelkie stany wzlotów i upadków-wódka, wódka, wódka.
Maligno to jakie przerysowane, wyostrzone, karykaturalnie wynaturzone. Niby naprawdę, niby na poważnie. Niby żartem, niby patosem. Spontaniczne, szerokim gestem, zaśpiewem, grubą kreską, językiem rosyjskim, rodzimym autorowi wybrzmiałym. Poza wszystkim pozostaje wrażenie, powidok, przeczucie. Niepoważne, niegłębokie. A jednak podskórnie dojmujące. Niedoskonałe.Pospolite. Przaśne.Proste. Ludzkie. Prawdziwe.
To może być atrakcyjny teatralny zawrót głowy. Swoją egzotycznością. Swoim bezwstydem. Swoim rozpasaniem. Trafia w punkt prostoty czucia. Tak, że nieznacznie poniewiera i ciepło współczuje. Działa jak ta wódka. Mąci umysł, język rozwiązuje, oszałamia. Otwiera serce i duszę. Wywleka na powierzchnie wszystko. Codzienny, banalny brud bezowocnego filozofowania, użalania się nad sobą, narzekania. Zdziera poprawność, zasypuje głębię wszystkimi śmieciami życia. W kolorowym rosyjskim chocholim tańcu, w swojskim zaśpiewie, we wspólnocie beznadziei upadku, którego żadne marzenie nie może zagłuszyć, stłumić, skompensować.
A jednak musimy pożałować, jak proszą. I chcemy marzyć o posadzeniu nowego sadu, choć majaczą; do Moskwy, do Moskwy, do Moskwy. I zapijamy smutek teatralną wódką chociaż białą ale zaczerniającą reputację i czerwieniącą nos. Śnimy ten sen banalny a bolący niewydarzonym, nieszczęśliwym życiem, wołając:mama, mama, ja czajka. Męczymy się bez pracy . A gdy pracujemy myśl nasza lżejsza. Po takim spektaklu lżejsza, lżejsza, lżejsza.
Tego spektaklu już nie zobaczymy. Chyba, że w Jekaterenburgu. Chyba, że gdzie w realu. Pospolita tłuszcza obżera się, dławiąc i dusząc. Bełkocze, coś jakby mówi. Wygłodniała, niezaspokojona. Zachłanna. Prostacka. Rozkrzyczana. Wódką otumaniona stale. Pobożna wiarą prymitywną, pogańską, egzaltowaną. Ubrana na cebulę we wszystko, co ma, co przypadkowe. Co udało się zebrać, ocalić z jakiegoś kataklizmu, wojny, upadku. Twarze osmolone, wokół oczu zaczernione. Włosy nie znające grzebienia i wody. Zęby brudne, wybite. Ciała w strzępach. Dusze śmiertelnie okaleczone.To raczej duchy jakie nie ludzie. Niespokojne, czyśćcowe mary. Rozedrgane, nerwowe, zastraszone, niepewne. Nawet te, które mają pieniądze i przyszłość. Ale jednak ciągle na głębokim głodzie w niezaspokojonym pragnieniu. Marzeniu powrotu do przeszłości. Jasnej. Czystej. Bogatej. Dostatniej. Szczęśliwej. Bezpiecznej. Bo to Rosyjski Człowiek. Ducha tchnienie. W kryzysie. Na przetrwaniu. Genotyp bólu i cierpienia. Kompleksów i niemożności. Minimalizmu potrzeb życiowych i kulturalnych. Dziś znów puka do bram zachodu. A na zachodzie bez zmian. Bez zmian. Bez zmian.
http://teatrstudio.pl/spektakle/221,wi%C5%9Bniowy-sad-festiwal-kolady/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz