Nie będę pisać o rodowodzie tego przedstawienia. Że inspiracją jest książka. Że to sentymentalna podróż w czasie. Że wypełnia białe plamy w teatralnej problematyce gejowskiej/ciot/. Że obscena ejakuluje na scenę i rozlewa się na widownię porażając zadowoleniem z samej siebie. A wszystko to w wyniku gwałtu na normie wszelkich wartości. W imieniu celu : TERAZ, KURWA, MY! wzmocnione HETERYCY, SPIERDALAJCIE! Oto cała filozofia i przesłanie. Myśl przewodnia skąpana w lubieżności. Forma sprowadzona do kloacznego wymiaru bezwstydu. Cokolwiek ze sceny zostaje wyrażone , wzbudza odruch odrzucenia i niesmaku. To nie teatr. To objazdowa buda z dziwolągami, które bogu ducha winne, zaprzęgnięte są w złej sprawie. Zapomnijcie o tęczowym kolorze sztuki. Wyrasta na skontrastowanej jednoznaczności. Płytko, płyciej , płyciuńko się zakorzenia w tematyce ciot wpisanych w krajobraz rozciągający się od PRL-u po dzień dzisiejszy. Manifest obrazoburczy, atak innością na innych, bezpardonowa szarża na zastane. Rozmemłana wspominkowatość sentymentalna i ckliwa. W sumie homoseksualiści bez przyszłości z mrzonkami z przeszłości. Teraźniejszość rozdeptana przez własną tożsamość umoczoną w krótkookresowe inwestycje uczuciowe. Życie naznaczone chwilą zaspokajaną przypadkiem i namiastką. Chwilą przyjemności wyuzdanej, rozpasanej, bezpruderyjnej. Która rozrasta się jak rak na całe życie. Wulgaryzm wrośnięty w każdą myśl, słowo, gest i formę. To nie jest obraz sympatyczny z przymrużeniem oka. Czy nawet puszczający oko do widza. To nie jest obraz budujący postrzeganie homoseksualistów jako normalnych ludzi ale jako margines próbujący się klinem wbić w stan obowiązującej normalności.
Ta sztuka została napisana w pośpiechu. Została wystawiona w pośpiechu. To widać, słychać i czuć. Zgrzyta, smęci, drażni, jątrzy, marudzi, rozdrapuje, prowokuje, rekonstruuje. Rozłazi się i gubi. Budzi uczucie zniecierpliwienia, zniechęcenia,odrzucenia, agresji. Chce się przed nią bronić ucieczką. Chce się ją unieważnić zapomnieniem. Chce się ją usprawiedliwić. Wytrąca jednak swą treścią, formą i intencją wszystkie argumenty jej ratunku, obrony. Uczucie zażenowania pozostaje nieścieralne, uczucie niesmaku utrwalone na stałe, uczucie zawodu pewne i nieodwołalne. Zamiast zbliżać, oddala. Zamiast pozyskiwać , odstręcza. Zamiast być sztuką jest chałturą, gniotem, zakalcem. Niedopracowaną, obliczoną na sukces last minute. Nie jest zabawnie. Miało być, a nie jest. Miało być profesjonalnie, wyszło kabaretowo- kuglarsko, w grubej pomadzie obsceny utytłania, w obleśnej , uwiędłej myśli uwięzieniu, w fekalno- fetorowej formie wyrazu. Dramaturgia rwie się i strzępi, rozłazi, zawiesza. Sączy się cienki humor, kiepski żart. Żaden point of view. Antyreklama homoseksualizmu. Przypieczętowana złym aktorstwem. Nie o tym miałam pisać. Nie o tym chciałam pisać. O nie! Nie dano mi szansy.
Schłostana dziadowsko-ciotowskim biczem teatralnym wracam do Almodowara, Pasoliniego, Szymanowskiego, Iwaszkiewicza, Wodeckiej. Co tam, nawet Sośnickiego.
Tak, czuła może być noc.
LUBIEWO: CIOTOWSKI BICZ wg powieści Lubiewo Michała Witkowskiego
koprodukcja Teatru Nowego w Krakowie i Teatru IMKA w Warszawie
reżyseria: Piotr Sieklucki
scenografia: Łukasz Błażejewski
choreografia: Mikołaj Mikołajczyk
producent: Marek Kutnik
obsada: Lukrecja Paweł Sanakiewicz
Patrycja Janusz Marchwiński
Pisuaressa Teresa Pawłowicz
Blondyn Sylwester Piechura
Dominik Dominik Nowak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz