niedziela, 18 lutego 2018

BIESY STUDIO teatrgaleria

Natalia Korczakowska konsekwentnie tworzy w formule teatru postdramatycznego.  Odważnie linkuje, wprost odnosi się do tego, co już zaistniało, zapadło w pamięć widzów. Jak każdy artysta inspiruje się sztuką innych artystów. Nie wypracowała dotąd własnego, odrębnego artystycznego języka scenicznego, całkowicie niezależnego od jakichkolwiek wpływów. Na razie komponuje czerpiąc zewsząd. Skutkuje to powstaniem inscenizacji, która jest abstrakcyjnym patchworkiem. Odbiorca może odnaleźć w nim wiele znanych sobie, ugruntowanych już estetyk teatralnych, konkretnych pomysłów, inspiracji scenicznych, aktorskich, reżyserskich, scenograficznych. Sztuka-co nie jest nowością, poza tym nikt nie obiecuje, że będzie łatwo, lekko i przyjemnie -jest wymagająca wobec widza, który ma trudne zadanie szukania sensu, znaczenia, uzasadnienia użytych przez reżyserkę technik. Ale ma też szansę samodzielnie tworzyć własne rozumienie spektaklu. Widz, o ile to możliwe,  nie powinien zniechęcać się, rezygnować  z teatralnej przygody śledzenia myśli, założeń, intencji twórców, mimo że podążając za nimi może się gubić, błądzić. Sam musi rozwikłać tę teatralną zagadkę. Zmagać się z nią. Jeśli tylko zechce. Jeśli starczy mu sił, wyobraźni, woli. Uporu. Cierpliwości. Niewykluczone, że do końca pozostanie dla niego tajemnicą o co tak naprawdę w tym spektaklu teatralnym chodziło. Wysiłki artystów  i oczekiwania  odbiorców niekoniecznie muszą skonfigurować się w jednej wykładni. Na tym to spotkanie polega, że jedni komponują, drudzy interpretują. Wszyscy wolni, niezależni. Każdy ma prawo inaczej  myśleć i co innego dostrzegać, rozumieć. Łączyć. Pamiętać.


Odnieść można wrażenie, że rzeczywistość BIESÓW Natalii Korczakowskiej jest niesłychanie płynna, nieokreślona, symboliczna. Usytuowana poza miejscem i czasem. Poza konkretem, który by ją precyzyjnie definiował, kongenialnie w rzeczywistości rozpoznawalnej więził. Jakby chodziło o wzór ogólny zjawiska, o archetypy ludzi, idei, zjawisk, problemów. Ich cechy szczególne odnajdujemy w  sygnalizowanych- treścią, obrazem, nazwiskiem, w zarysach portretów scenicznych bohaterów, w kompozycji sytuacji- mgnieniach, błyskach, nastrojach.

Spektakl ma ambicje wybicia się ponad banalność, nudę, kanon, ograniczony zakres konkretnego przypadku. Oczekuje od widza umiejętności kojarzenia, składania, indywidualnego wartościowania, tworzenia w nim samym obrazu teatralnego.  Zmusza go do spostrzegania, odczytywania, łączenia sprowokowanych scenicznie asocjacji. Widz ma szansę odnaleźć tu odniesienia do teatru Krzysztofa Warlikowskiego/np. plastikowe boksy Małgorzaty Szczęśniak, muzyka, kostium, charakteryzacja /, Krystiana Lupy/atmosferę zawieszenia, rozciągnięcia czasu, stuporu, nastrój dezorientacji, np. MIASTO SNU/, Maję Kleczewską/ Pempuś rzucający się na boks, stylizacja Kiryłowa,  Rasiakówna i Porczyk=końcowa scena jak z GOLEMA,/, Michała Borczucha/ gra Krzysztofa Zarzeckiego jak w spektaklu WSZYSTKO O MOJEJ MATCE/, Jędrzeja Piaskowskiego/sposób konstruowania postaci scenicznej, mówienia nią, alternatywnego ilustrowania, komentowania/, Castellucciego. Film, wideo, zbliżenia wykorzystują prawie wszyscy. Przez co wszystko wydaje się cytatem, jego rozwinięciem lub kolejną wariacją, a to właściwie jest normalne w teatrze postdramatycznym, czy sztuce w ogóle/wytnij, wklej, stwórz collage, nadaj nowe znaczenie, zinterpretuj/. Przy czym tylko najzdolniejsi, najbardziej doświadczeni i utalentowani aktorzy potrafią wnieść wiele od siebie, radzą sobie z trudną dramaturgią, znacząco decydują o wypadkowej postaci swojej roli. Takich aktorów ma obecnie STUDIO wielu.

Fenomenalna jest, ulegająca metamorfozie Halina Rasiakówna w roli Szygalewa,  z perfekcyjnym, wieloznacznym Bartoszem Porczykiem w roli Lembkego, który się pod koniec do niej upodabnia, staje się jej klonem, kopią. Ulega transformacji, przeistacza się w kolejnego wyznawcę ideologii /socjalizmu/Szygalewa. Metaforycznie i dosłownie. Istotny jest moment gdy się rozbiera, by na nowo mógł się narodzić. Nie można od niego oczu oderwać gdy staje się człowiekiem niepodobnym do siebie dawnego. Lembke,  zwykły, normalny człowiek, dał się przeprogramować. Bo Szygalew Rasiakówny jest narratorem przewodnikiem, podstępnym agitatorem, zdolnym nauczycielem, który potrafi nawet w opresji wpływać na ludzi tak, że mu ulegają. Łowi dusze dla nowej religii. Wpływa na nie niepostrzeżenie. Tak buduje swą nową armię wyznawców bies niebezpiecznych ideologii, rewolucji.

Świetna jest Irena Jun ze Stanisławem Brudnym jako przedstawiciele klasy i generacji, która nie ma już nic do powiedzenia, odchodzi w niepamięć, traci całkowicie znaczenie i wpływ na rzeczywistość.  Statyczne, niepotrzebne, zbędne. Takie, które można już tylko dotknąć, skrzywdzić, zignorować. Na którym można ćwiczyć swoje ekstremalnie wyrafinowane okrucieństwo, sprawdzając jednocześnie granice własnego znieczulenia na cierpienie ludzi, którzy na to nie zasłużyli.

Scena, w  której Nikołaj Stawrogin Krzysztofa Zarzeckiego opowiada matce o psychopatycznym zachowaniu w Petersburgu w pustym, zamkniętym plastikowym boksie robi ogromne wrażenie. Uczeń przerósł mistrza. Metodyczne, spokojne, pozbawione emocji relacjonowanie o zezwierzęceniu, zepsuciu, upadku jako człowieka swojej rodzonej matce jest dla niej torturą, doświadczeniem granicznym.  Wieńczącym eksperymenty na własnej duszy, psychice, wytrzymałości wydawałoby się normalnego, przeciętnego człowieka, jakim wydawał się być Nikołaj. Nic dziwnego, że Barbara Stawrogin chce wyjść, uciec przed spowiedzią syna. Uchyla drzwi, by zaczerpnąć świeżego powietrza, bo atmosfera wewnątrz jest dla niej nie do zniesienia.

Bies Nikołaja, swymi podszeptami sprawdzania granic człowieczeństwa doprowadził go ostatecznie do samobójczej śmierci.  Rzeczywiście, jako przywódca rewolucji, jakim go widział Piotr Wierchowieński, musiał sprawdzić się, wyzbyć resztek cech ludzkich. Każdy jego czyn krok po kroku przybliżał go do stania się idealnym cyborgiem tyranem, mogącym się zdobyć na absolutnie wszystko, na każde niewyobrażalne zło, wyrobił w nim gotowość na przekraczanie kolejnych granic, w końcu przekonał go, ze nie ma już żadnych. Znieczulił go, uodpornił, wzmocnił. I ostatecznie zniszczył.

Kiriłłow opętany jest biesem ateizmu, nihilizmu. Samobójstwo jest dla niego całkowitym wyzwoleniem. Uważa, że "jeśli Boga nie ma to wszystko wolno" a udowadniając nieistnienie Boga poprzez własne samounicestwienie staje się przydatny do wykorzystania przez system, który manipuluje, zarządza strachem. Robert Wasiewicz w tej roli w długich włosach, rozmemłaniu, niepewności nagości tworzy postać słabą, podatną na wpływy innych. Trudno uwierzyć, że jest Bogiem dla siebie samego. Jego postać zaprzecza naturze jego bohatera.

Szatow Marcina  Pempusia to postać tajemnicza, mroczna, niepozorna. Milczy, rzuca się, bawi czcionkami  drukarskimi/jest przecież z zawodu drukarzem/ jak nabojami wyłuskiwanymi z magazynku pistoletu, który obok złowrogo leży na podłodze. To w czarny garnitur ubrana figura socjalisty, krytyka Zachodu, który staje się obrońcą dziedzictwa chrześcijańskiego prawosławnej Rosji zostaje jednak brutalnie zamordowany. Traci swą misję. Choć samotny, smutny za życia był już osobą przegraną.

Piotr Wierchowieński jest uosobieniem człowieka opętanego władzą, zwolennikiem anarchizmu. To on inspiruje walkę ze starym porządkiem społecznym. Tomasz Nosiński nieprzekonująco o tym sygnalizuje. Ma moc, siłę. Trudno mu jednak uwierzyć. Przejąć się jego walką. Może dlatego ostatecznie się przegrywa? Zawsze coś lub ktoś zawodzi. Nawet ci najlepsi.

Zwłaszcza, że nie ma w spektaklu linearnej akcji, dialogów, związków przyczynowo skutkowych. Bohaterowie są właściwie tylko enigmatycznie, zdawkowo, słabo zarysowani. Jakby byli zdeformowanymi cieniami swych powieściowych pierwowzorów. Dominuje wielość nakładających się planów. Dodatkowo wyświetlane są projekcje, zbliżenia. Całość skonstruowana jest na wygłaszanych przez postaci opowieściach metaforycznych, deklaracjach, obrazach i muzyce ilustrujących ich stany emocjonalne, poglądy, racje. Na scenach, które z czymś konkretnym, namacalnym się kojarzą, coś przypominają i w konfiguracje znane, choć nie do końca wiadomo skąd, się układają. Majaczą napomknięte, niedopowiedziane, niewyjaśnione, niezrozumiałe, nieprzejrzyste. Wywołują nastrój niepokoju, grozy, koniecznej zmiany. Jakby były efektem deja vu. Lub snu.

Nic dziwnego, ze fragment tekstu, który bezpośrednio nawiązuje do naszej polskiej sytuacji nie elektryzuje, nie działa. Współczesny komentarz nie robi wrażenia. Sygnalizuje, że w naszą rzeczywistość też wpisane jest biesów działanie i jego niebezpieczne szaleństwo. Resztę mamy dopowiedzieć sobie sami. W sobie zdefiniować i  skomentować. Ocenić.


Powstał przeładowany asocjacjami teatr postdramatyczny, który mówi, że wszystko już było, się wydarzyło. To, co przeżywamy jest kolejną wariacją na ciągle ten sam temat rewolucji, alienacji jej bohaterów. Walki dobra i zła. Tworzy piękne sugestywne obrazy,  powidoki innych, wcześniej już gdzieś widzianych, przeżytych w innym czasie, w innym miejscu sceny rozsypujące się na niepasujące do siebie alogiczne części. Ale może to stanowi jego wartość i siłę. Właśnie niedoskonały, chropowaty, niejednoznaczny, nieprzenikalny, niezrozumiały do końca  staje się bliższy przeczucia, intuicji, życia, prawdy. Gdy to, co teoretycznie zrozumiałe, doskonałe w praktyce doświadczenia, w oglądzie wydaje się być swoim zaprzeczeniem. Rozwikłanie dlaczego tak jest a nie inaczej, zrozumienie tej niespójności  wymaga wysiłku. Lub wiary. Bo w sposób naturalny dążymy do jasności, logiki i sensu. Uporządkowania.  Zrozumienia. Nie chcemy pamiętać, że życie, świat jest chaotyczny, skomplikowany, niejasny. A ludzie samotni i rozśrodkowani, ciągle błądzą i gubią się w jego podstępnym splątania omamie. Tak też może być z tym spektaklem. Jego nieoczywistym, trudnym przekazem. Zwłaszcza, że BIESY Dostojewskiego i BIESY Korczakowskiej to dwa zupełnie odmienne estetyki, techniki stylistyczne. Pisarz całkowicie przenicowuje bohaterów, sytuacje, konteksty, motywacje i przyczyny. Nie daje oddechu, pola na niezależną wyobraźnię. Ta pedantyczna, szczegółowość, skończona dookreśloność domyka i skoblem blokuje wszelką wolność interpretacyjną. Dostojewski jest jak Szygalew, który siłą swego talentu i umiejętności uwodzi, nagina nas do swojej racji, nawet wbrew nam samym. Korczakowska uwalnia nas. Otwiera szeroko to, co ograniczało i daje nam wolność. Niedoskonałą, ułomną ale nieskończoną, naszą własną. Własną.


Obraz zagazowania rodziny Romanowów, stanowiący ramę spektaklu, jest metaforą okrucieństwa koniecznego przemijania. Zawsze związanego z gwałtem, bestialstwem, mordem. Chaosem. A jednak młody Romanow przemyka przez cały czas trwania spektaklu. Towarzyszy postaciom, przytula się do nich, siada na kolanach, bawi się z nimi. Na końcu zostaje sam, jeździ na hulajnodze.  Jak historia zatacza koła. Jego postać, duch jego jest niegasnącą wieczną, bo odradzającą się nadzieją, że jednak młode, czyste, niewinne pokolenie zastąpi to, co się już skompromitowało, zużyło, nie sprawdziło. Przegrało. I być może sprzeciwi się, oprze -wnikającym tak łatwo, tak podstępnie w ludzkie ciała i dusze -BIESOM.

BIESY FIODOR DOSTOJEWSKI
przekład: Adam Pomorski
reżyseria: Natalia Korczakowska
adaptacja: Natalia Korczakowska i Adam Radecki
dramaturgia: Adam Radecki
scenografia: Nicolas Grospierre, Olga Mokrzycka-Grospierre
reżyser światła: Aleksander Prowaliński
kostiumy: Marek Adamski
muzyka : Marcin Lenarczyk i Wojtek Zrałek-Kossakowski
reżyseria wideo: Marek Kozakiewicz
efekty specjalne:Andrzej Słomiński

obsada: 

Stanisław Brudny
Irena Jun
Tomasz Nosinski
Monika Obara
Marcin Pempuś
Anna Paruszynska
Bartek Porczyk
Halina Rasiakówna
Andrzej Szeremeta
Robert Wasiewicz
Krzysztof Zarzecki
Mirosław Zbrojewicz
Ewelina Żak

Premiera : 26.01.2018

plakat Teatru Studio, zdjęcia Krzysztofa Bielińskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz