Ciąży na nas, Polakach, KLĄTWA zahukanej zaściankowości, folwarcznej mentalności, małej, zalęknionej wiary- spuścizny historycznych uwarunkowań. Zapatrzeni w siebie, skupieni na sobie, dumni, pyszni, zakompleksiali, nie chcemy, by ktoś obcy, inny, przez nas wykluczany pluł nam w twarz. Jeśli nawet chce się z nami komunikować poprzez sztukę. Jak inaczej zrozumieć można to, co wokół spektaklu KLĄTWA, jego reżysera, Olivera Frljića i Teatru Powszechnego się dzieje?
Do teatru nie wchodzi się bezkarnie. Dotyczy to także każdego innego rewiru sztuki. Winna być różnorodna. Wolna. Może się wtrącać, by rozbijać skostniałe struktury, ograniczające stereotypy, nawyki, podważać błogostan świętego spokoju. Musi kwestionować poczucie bezpieczeństwa, zwracać uwagę na zapuszczające głęboko korzenie zło. Przekraczać granice. Wściekła, obrazoburcza, dosłowna, jątrząca swą performatywną prowokacją jako sztuki teatru bluźniercza reakcja na ostrą realu akcję. Życie pisze scenariusze niezwykle okrutne, zabójczo złe, nie do zniesienia obsceniczne. Sztuka je tylko sublimuje, naśladuje, oswaja, przepracowuje, palimpsestem rejestruje. Gdy prawo i sprawiedliwość nie działa. Wolność jest ograniczana. A zasady narzucane są mocą silniejszego.
Państwo to ludzie, kościół to wierni, sztuka to artyści i jej odbiorcy. Indywidualni i zbiorowi. Nic, co ludzkie chyba nie jest nam obce. Wyobrażam sobie, że dorośliśmy już do dojrzałości. Dużo już o sobie wiemy, jeszcze więcej intuicyjnie czujemy. Brakuje jednak determinacji, siły woli, by dobro zwyciężało, prawda była jasna jak słońce a prawo moralne w nas jak niebo gwiaździste nad nami. Dlaczego trzeba nas uderzać w splot uczuć, szargać świętości nad świętościami, byśmy zaczynali działać? Dlaczego potrzeba nas obrazić, nami wstrząsnąć, byśmy zechcieli się określić, sprawdzić, ile jesteśmy warci, czy jesteśmy wierni swoim deklaracjom, zasadom, wartościom. Sztuka to sprawdza, takie jej zadanie, taki jej sens. Może to się nam nie podobać, możemy to odrzucić, zanegować, obnażyć jej bezczelne, bezkompromisowe nas tykanie ale wtedy też jesteśmy już w polu jej oddziaływania. Spełniła swoja rolę. Zadanie. Cokolwiek się potem wydarzy. Wynik jej oddziaływania zawsze będzie pouczający. Ważny. Wiele nam o nas, o kondycji człowieka, obywatela, wierzącego /lub nie/, o państwie, władzy powie.
Spektakl KLĄTWA na motywach sztuki Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Olivera Frljića jest już bytem pozateatralnym. Mówi słowami, postawą tych co go widzieli i nie widzieli. Demonstruje, manifestuje, protestuje. Fikcja teatralna miesza się z rzeczywistością, która ciągle jest bardziej kreatywna, rozwojowa, nieprzewidywalna. Mam wrażenie jakby rzeczywistość wdarła się na scenę i z powrotem wylała się na ulicę. Spektakl wzmaga tylko frustrację, lęk, bezsilność słabych, podporządkowanych, uległych. Dlatego tak histerycznie się mu przeciwstawiają. Im bardziej się boją, tym głośniej krzyczą. Dlaczego równie zdecydowanie nie występują publicznie, otwarcie przeciw pedofilii, opresji politycznej, religijnej, przeciw wszelkiemu złu?
Sztuka nie generuje realnego zła. Pokazuje je. Ujawnia. Prowokuje, by zostało zrozumiane, by można było przeciwstawić się mu i wyrugować. Szuka środków mocnej, adekwatnej, nawet kontrowersyjnej formy dla swej motywacji i intencji, uzasadnienia sensu. A w tej mierze spektakl jest skonstruowany profesjonalnie, perfekcyjnie, bezkompromisowo. Konsekwentny i śmiały, precyzyjny i hardy, spójny i ostry imponuje konstrukcją, sprawnością realizacyjną. Zarządza emocjami. Bezpruderyjny, odważny profanuje, bluźni, oskarża. Dynamicznie zagrany robi ogromne wrażenie poziomem warsztatu aktorskiego. Bezbłędnie asekuruje się przed wszelkimi oskarżeniami, zarzutami, atakami. Reżyser, aktorzy, teatr sami siebie odkrywają, kompromitują, sprawdzają. Podejmują ogromne ryzyko artystyczne i zawodowe wykorzystując swój wizerunek, dotychczasowe osiągnięcia, karierę. Tu nie ma zabawy, gry. Choć jest śmiesznie. To jest walka, to jest konfrontacja, pytanie o to jaka jest prawda i co tak właściwie wyzwala. Spektakl manipuluje? Oczywiście! Przegina estetycznie? Ależ tak! Stawia nas pod ścianą pytań osobistych, intymnych, bezpośrednio, publicznie zadanych. Jest nieobiektywny? Ten reżyser a priori tak ma! Określa się ideologicznie jednoznacznie, nie chowa głowy w piasek. Podobnie jak teatr. Smutne jest to i przykre, że musi używać granicznie dopuszczalnych środków ekspresji, by wywołać zamierzony efekt. Ale to ma moc. Przekracza obrazoburczą masę krytyczną. Zarzutów jest wiele: obraza uczuć religijnych, symboli narodowych, pochwała aborcji, groźba karalna za mowę o zbiórce pieniędzy w celu zabójstwa Kaczyńskiego, bluźnierstwo, profanacja, obsena, wulgaryzmy. Lista nie ma końca.
A na początku spektaklu na scenie pustej, pogrążonej w ciemnościach majaczy wielki jasny krzyż. W samotności, spokoju, ciszy. Dominuje monumentalnie, czeka. Prowokuje. Jak wyrzut sumienia, poczucie winy, które pochłania każdą radość, nadzieję, miłość, światło. Może i wiarę, bo w ostatniej scenie ten symbol cierpienia i odkupienia człowieka zostaje zerżnięty przez kobietę. Symbolicznie unieważniony, pokonany. W odwecie. W akcie wyzwolenia spod jarzma patriarchatu, dyktatu instytucji kościoła, systemu prawnego państwa, który gwałci nadal wolność kobiety, stygmatyzuje ją, zniewala. Wykorzystuje podporządkowując sobie, uprzedmiotawia. Czyni z niej ofiarę.
Spektakl odnosi się do KLĄTWY Stanisława Wyspiańskiego opowiadającej o losie kobiety uwiedzionej przez księdza, która zostaje ukamienowana przez lokalną społeczność, obarczając ją winą za suszę. To ona jest występna i grzeszna. Bezwzględnie, brutalnie ukarana. Rodzi dwoje dzieci, bękarty. Proboszcz odmawia chrztu. Ksiądz kochanek jest nietykalny. Bez skazy. Grzech nieczystości uchodzi mu płazem. Ta opresja wobec kobiet trwa do dziś. Nie jest już tematem tabu. A jednak wymaga gestu radykalnego, mocnego, bulwersującego, by pokazać starą hierarchię, która się tylko dostosowała do nowych wspaniałych czasów. I ma się dobrze. Religia, która głosi pochwałę miłości cywilizacji przeciw śmierci nadal narzuca swoje reguły obok dekalogu. Krzywdzi człowieka prostego. Krzywdzi człowieka słabszego. Rozziew między jej deklaracją a realizacją budzi frustrację, histerię, prowokuje ostry gest sceniczny. Pokazuje hipokryzję, obłudę, sankcjonowanie posłuszeństwa, podporządkowania pod groźbą kary, wykluczenia. A prawda jest zawsze jedna: nieprosta, niejednoznaczna, trudna. Ciągle zafałszowywana, manipulowana udziwnia, krzywdzi, zniewala, zabija.
I gdy na scenę wkracza figura, pomnik przypominający Jana Pawła II ujawnia się kontekst współczesnego zniewolenia człowieka. Jego tragiczny wymiar. Nic dziwnego, że symbolem tego jest fellatio wykonane przez bohaterkę graną przez Julię Wyszyńską, która chcąc nie chcąc, na kolanach, weszła w narzuconą jej rolę. Obsceniczna, bulwersująca jest sytuacja, która ją do tego zmusiła. Demaskuje relację wiernego o niskiej samoświadomości, funkcjonującego w systemie posłuszeństwa, podporządkowania, rezygnacji z siebie i nietykalnego świętego w sposób jednoznaczny. Pokazuje wiarę bałwochwalczą, płytką, powierzchowną. To kobieta, wierny, jego człowieczeństwo jest tu bezczeszczone przez system, nie zimna, martwa figura papieża. Dlatego tak bolesne jest milczenie, obojętny, lekceważący stosunek kościoła wobec hipokryzji, obłudy, niemoralnego prowadzenia się księży, ich bezkarności czy stosunku do ofiar pedofilii. Stygmatyzacja figury Jana Pawła II napisem"Obrońca pedofilii" i powieszenie jej na prostym, grubym powrozie odczytać można jako symboliczne, sprawiedliwe wykonanie wyroku za popełniony grzech zaniechania. Nie wydaje się tu ważny przedmiot, nawet jeśli jest ważnym symbolem religijnym, obiektem kultu, ale ofiara, żywy człowiek doznający krzywdy od tego, który z woli boskiej i ludzkiej miał go chronić od wszelkiego zła. Pejoratywny charakter aranżowanych scen, złożona charakterystyka postaci scenicznych powoduje, że to co bluźniercze i kontrowersyjne, jest mocno, głęboko uzasadnione. przywraca porządek, ład, sprawiedliwość. Karze winnego. Nie budzi więc sprzeciwu, oburzenia, histerii a raczej smutek i żal wynikający z bezsilności wobec dokonanego, nieodwracalnego zła wyrządzonego pokrzywdzonemu. Teatr upomina się o stosowanie zasady, że wobec prawa każdy jest równy. Nie razi ostrość scen, bo jest intuicyjnie zrozumiała, intencjonalnie czysta, przez to akceptowana przez widza, który jest po stronie niewinności, ofiary, słabszego, tego, który nie może się bronić. To, co widzimy pozornie nie zgadza się z tym, co czujemy, co chcemy, co powinniśmy czuć. Akt bluźnierczy, obsceniczny w swojej postaci jest aktem przywracania normalności. Jest brutalny, ale jeszcze bardziej brutalnym aktem jest molestowanie, gwałcenie dzieci. Pozwalanie oprawcy uniknięcia kary. Zmuszanie człowieka, by zmieścił się w z góry określonym szablonie, schemacie wbrew sobie, wyznawanym wartościom. Teatr przywraca właściwą miarę dla popełnionej przez system, instytucję na człowieku zbrodni. Pokazuje bezduszność, bezsilność gdy akceptuje niekwestionowane zło. Przechodzi nad nim do porządku dziennego. Wie o wszystkim ale nie reaguje, dlatego takim radykalny gestem jest konstrukcja karabinów z krzyży. Szybka, metodyczna, systemowa układanka, prawie zabawka, która bez zahamowań strzela w kierunku widzów. Uruchamiana przez bohaterów kościelnego, systemowego matriksu. Dlatego tak bulwersującym, mocnym gestem jest podtarcie tyłka aktora flagą państwa Watykanu, smarkanie w nią. Kościół profanuje dzieło boże, akt Jego stworzenia, dziecko. Teatr tylko jego symbol, przedmiot. I tak nie ma w tym sprawiedliwości, zadośćuczynienia.
Siłą, nie słabością jest ten radykalny, trudny do zniesienia sceniczny gest, konstrukcja postaci, sytuacji, poszczególnych scen, która składa się ze sprzecznych, przeciwstawnych sobie elementów. Pozytywu i negatywu. Dobra i zła. Konieczności i potrzeby. Grzesznego, występnego, fizjologicznego ciała i pragnącej miłości, bliskości, czułości duszy. Symbol religijny to obiekt nietykalnego, świętego kultu, uwielbienia,wiary ale też wizualizacja słabości ludzkiej, grzechu. Daje wiele nadziei, pociechy wszystkim wierzącym ale również niesprawiedliwie, bezdusznie, nieludzko krzywdzi zbyt wielu. Zakaz aborcji z mocy prawa ludzkiego i boskiego ma chronić życie poczęte, nie chroni życia kobiety. Niszczy je, uprzedmiotawia, instrumentalnie wykorzystuje/postaci: Wyszyńskiej, Bielawki, Adamczyk/. Gdy tymczasem mężczyźni są narodem wybranym, wyniesionym, chronionym. Żyją w rzeczywistości ziemi obiecanej, stworzonej prawnie, systemowo, instytucjonalnie pod ich fantazje, marzenia, oczekiwania i potrzeby. Dla ich interesu. Bez odpowiedzialności, bez winy i kary. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Twórcy spektaklu dobrze wiedzą na jakim diapazonie wrażliwości, drażliwości, czułości grają. Nic dziwnego, że się asekurują samooskarżeniem, samoośmieszeniem, zastrzeżeniem prawnych paragrafów. Nie oszczędzają swoich wizerunków ale chyba nie było innego wyjścia. Wywyższają się poprzez odkrycie, poniżenie, karykaturę, kompromitację. Odpierają zarzuty adwersarzy ex ante. To klasa mistrzowska. Stawka jest wysoka, bo można nisko upaść, przebijając jeszcze dno małej, bezpiecznej stabilizacji. Ale to już jest boksowanie się ideologii przeciw ideologii, instytucji przeciw instytucji. Racji przeciw racji. Dobra przeciw złu.
KLĄTWA działa. Nie przewiduję, by się coś w tym względzie zmieniło. Ale nie lękajmy się. Prawo wyznacza granice. Prawo obowiązujące ustawowo i prawo moralne w nas. Spektakl pełnia swoją rolę, bo uaktywnia, daje do myślenia, nie pozwala na obojętność. Testuje siebie i nas. Naszą wiarę w teatr, w Boga, w ludzi, siebie samych. Zmusza do zastanowienia, przewartościowań, do szukania argumentów. Prowokuje do działania, określenia, co jest a co nie jest sztuką. Jakie są jej cele, zadania. Jaki ma sens, jej działanie. Zadaje pytanie o granice sztuki/czy są, czy być muszą/, czy wszelkie świętości mają być poza sztuki, krytyki, oceny zasięgiem. Każe zdefiniować piękno, dobro, prawdę. Pyta, czy artysta może więcej niż inni. Pyta, czy kościół, polityk, zwykły człowiek może stać poza prawem.
Problem polega na tym, że spektakl atakuje tylko kościół katolicki i jego wyznawców, odnosi się do polskiego systemu politycznego, konkretnych osób i zdarzeń. Nie tyka innych religii, systemów, instytucji. Może się wydać naiwny, płytki, powierzchowny. Prosty. Łopatologiczny. Obliczony na wstrząs. Skandal. Polityczną rozróbę. Stosuje jednoznaczny, wyrazisty język sceniczny, buduje skończone charakterystyki postaci o konkretnym profilu, które się przed nami nie tylko obnażają mentalnie, ale też są dla siebie najsurowszym krytykiem szydercą. Miesza to, co prywatne, intymne, osobiste, z tym, co jest zawodowym, publicznym wizerunkiem artysty włączając w to postać sceniczną. Aktorzy dokonują samooceny. Spowiadają się, snują domysły, przypuszczenia, jak ten spektakl wpłynie na ich dalsze życie, karierę. Chcą, by i widzowie się zwierzali. Przepytują ich z dokonanych aborcji, zaczepiają, zmuszają do reakcji. Oceniają surowo reżysera, zarzucając mu hipokryzję, gwiazdorzenie, chęć zarobienia pieniędzy, zrobienia kariery. Zamazuje nam to obraz, nie wiadomo do końca, co jest prawdą a co fikcją ale jest ciekawym zabiegiem. Odbiera argumenty, możliwość krytyki. Powoduje, że lubimy te postaci sceniczne, stają się nam bliższe, bo więcej o nich wiemy. Opowiadają nam o molestowaniu w dzieciństwie, o aktach wywierania presji, podtekstach seksualnych zachowań księży. Pokazują, że wiara jest bronią wymierzoną przeciwko ludziom. nie tylko ratuje ale i może zabić. Używają krzyży do zachowań seksualnych, wykonują ruchy frykcyjne w czasie skandowania słowa POLSKA, które wybrzmiewa niewyraźnie, bełkotliwie, nierówno. Bo tak naprawdę świadomość obywatelska jest w powijakach, a naród to nadal zbiór indywidualnych głosów niezsynchronizowanych ze sobą w jednej idei, sprawie, programie. Ubrani w czarne sutanny kobiety i mężczyźni, całują się, pieszczą delikatnie, czule. To budzi najpierw sprzeciw, odruchowe zdziwienie ale za chwilę empatię. Przypominają aktorzy w innej scenie historie molestowania, gwałtu, niemoralnych zachowań i propozycji księży, których ich bohaterowie doświadczyli w dzieciństwie. Nie zaskakują nawet bardzo, nie bulwersują, wydają się znane, już gdzieś zasłyszane. Wszyscy wszystko dziś tak naprawdę wiedzą. Ale nie rozmawiają o tym. Nic z tą wiedzą nie robią. I to też jest oskarżenie o tą zmowę milczenia, nie reagowania na zło. Balansuje sztuka w duchu estetyki teatru Brechta, choć i on nie wie, jak wyreżyserować KLĄTWĘ. Nie chce osobiście uczestniczyć w tym procesie twórczym uzdrawiania tkanki społecznej i odsyła pytających do papieża Polaka, jak do samego Boga.
A wszystko to dla wywołania silnych emocji, głębszego, otwartego myślenia i działania. Prowokowanie obsceniczną, śmiałą, kontrowersyjną formą obnaża bezsilność merytoryczną, sprawczą tych, w imieniu których spektakl walczy. Jest ideologicznym działaniem teatralnym oburzonego, który oburzyć chce jeszcze silniej, mocniej przez wywołanie szoku, wstrząsu, sprzeciwu. Jakby nie było innego sposobu. Ale ani KLĄTWA Wyspiańskiego, jako sztuka niczego nie zmieniła, ani prowokacyjna Frljića niczego nie zmieni. Skłóci już skłóconych jeszcze bardziej. I głębiej podzieli już podzielonych. Ale milczeć też nie może. Sztuka pokazuje przyczyny kumulującej się agresji, nienawiści, pogardy. Dowodzi, że wszystko wolno, pod warunkiem, że posiada się kompetencje, możliwości, odpowiedni status, na przykład artysty, duchownego, polityka. Zamiatając pod dywan wszelkie skandale, przesuwając wszelkie granice coraz bardziej bulwersującymi, szokującymi przekroczeniami etycznymi, moralnymi, błędami, zaniechaniami, które są im wybaczane bez sądu, orzekania winy, wymierzania kary. Gdy sami we własnej sprawie ferują wyroki.
Obecnie jesteśmy świadkami odbrązawiania Lecha Wałęsy. Spektaklem Frljić uderza w kolejną, nie tylko narodu polskiego świętość. Autorytet Lecha Wałęsy, "Bolka", wydaje się być nadszarpnięty, autorytet Jana Pawła II ośmieszany, oskarżany. Czy prawda nas wyzwoli? Na razie nas coraz bardziej dzieli i udziwnia nasze międzyludzkie relacje. Stygmatyzuje winą, naszą winą, naszą bardzo wielką winą, bo wierzymy płytko, prymitywnie, poddańczo pozwalając, by myślano i decydowano za nas. Zagrzewa do walki, wysyła na wojnę. W końcu należy bronić prawa i sprawiedliwości. Nie można milczeć, bo gdy się już prawdę pozna i ją ujawni, trzeba coś z nią zrobić. Inicjatywa, działanie jest po stronie widza. Artyści swoje zrobili. Z poświęceniem, maestrią, naddatkiem. Ale z fallusem figury papieża w ustach, po samosądzie na "Obrońcy pedofilii", przygnieceni boleśnie obrazem zerżniętego krzyża, z pozbawionym pazurów orłem w koronie, osaczeni dźwiękiem pikującego samolotu, ostrzelani z karabinów skonstruowanych z krzyży, obwąchiwani, dyscyplinowani, osaczani klauzulą bezwzględnego posłuszeństwa, świadomi molestowania niewinnych- zgwałceni sztuką -czy będziemy w stanie wykrzesać z siebie wolę zrozumienia, przebaczenia, pojednania?
zdjęcie: Magda Hueckel
Świetna wypowiedź.Kto jest jej autorem?
OdpowiedzUsuńSztuki nie widziałam, mam za to uczucie że to doskonała recenzja otaczającej rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńSztukę należy, jak twierdzi wielu, obejrzeć. Wtedy będzie jasne, czy ona jest bliska krytykowanej w spektaklu rzeczywistości. Ale skąd wziąć bilety, jeśli wszystkie są już od dawna wykupione? Nawet chyba wejściówek brak.
Usuńa czy tę sztuke bedzie można jeszcze obejrzeć, czy już nie będą jej wystawiać ?
OdpowiedzUsuńBędą, będą, chyba że wyrok sądu jakiego będzie najwyższego. Ale to, znając działanie naszego wymiaru sprawiedliwości za hohohohoho nie wiadomo ile lat!!Spoko wiec, będą grać. To naprawdę co innego zobaczyć spektakl a czytać o spektaklu. Przynajmniej ja tak mam.
Usuń