niedziela, 19 marca 2017

WYZWOLENIE TEATR STUDIO FESTIWAL NOWE EPIFANIE/GORZKIE ŻALE 2017

"- My jesteśmy wychowani na Konradów, mamy wielkie narracje we krwi - mówi Garbaczewski. - Wolność jest dla nas nowością, bo nasze mity są mitami niewolników. Dobrze by było poszukać nowych. Może więc pozwólmy się zabrać do San Escobar, gdzie nie ma ani jednej wielkiej narracji!"

I wszystko jasne. Teleportacja Konradów na San Escobar pozwala im budować nowy wspaniały świat, konstrukcje, systemy społeczne, dekalog wartości. Wiwisekcja wypada dramatycznie. Jest jak było zawsze. Nudne życie, normalne, przyziemne. Ćwierkanie ptaszków, roślinki, uprawa warzyw, już nie szklane ale tylko tekturowe, jak bezdomnych, wypędzonych, wykluczonych domy. Nie ma buntu, kontestacji, rozdrapywania ran. Szukania, rozumienia, wypracowywania wspólnej narracji. Miotania się chorej, zranionej wyobraźni. Jest raczej odlot w niebyt. Nie ma mowy o wyzwoleniu, bo nie ma sensu się wyzwalać. Sztuka już nie wynosi ponad poziomy ale sprowadza na ziemię. Wyzwolenia nie ma. WYZWOLENIA nie ma. Brak interpretacji ma tu być interpretacją.

Witajcie więc w teatrze na spektaklu! Takim, który unieważnia wszystko, co dotychczas zostało w nas wychowaniem zaszczepione, literaturą romantyczną zbudowane. Krzysztof Garbaczewski wyzwala nas od tego, co znamy, w sobie hodujemy, podsycamy, czego oczekujemy. Buduje swoją formą. Co z tym zrobimy, czy ten sceniczny gest zrozumiemy, zaakceptujemy? Tą work in progress?Bo smutny jest w swej wymowie, obrazie, wnioskach. I jakiś jednak obcy, wynaturzony, szalony.

Konradem jest robot, kosmita, sztuczna inteligencja /TERMINATOR/, który prześwietla, obserwuje, ocenia gdzieś z góry, będąc poza zasięgiem bezpośredniego działania. Lustruje przestrzeń, którą zasiedla różnorodna Konradów barwna społeczność /bohaterowie sztuki łącznie z obsługą techniczną/, w istocie nie mająca nic do powiedzenia, która buduje, wznosi konstrukcje. Żyje jak zwykli, normalni,  ludzie.

Konradem jest też kobieta, a właściwie dziewczyna wygłaszająca monolog Konrada w całkowitej kontrze do Wielkiej  Improwizacji DZIADÓW Mickiewicza. Ubrana jest w męską koszulę narzuconą na koszulkę, krótkie spodnie, podkolanówki, żółte tenisówki. Nosi słuchawki, przez które słucha Treli w monologu Konrada/?/, korzysta z laptopa, w którym wyświetla się inscenizacja WYZWOLENIA w reżyserii Konrada Swinarskiego czy może jakiś inny bełkot, obrazotok, słowotok medialny, internetowy/?/. Kobiecy Konrad, dziewczyna mówi tekst, jakby go nie rozumiała. Błądzi więc, szuka znaczeń. Chce się przebić przez to, co do niej dociera z zewnątrz ale i ona to samo robi. Coś do nas mówi. Ale jak? Nie epatuje, nie przeżywa a duka, wypowiada, powtarza bezwiednie za Trelą/?/, który jest jakby suflerem, obcym głosem w niej samej, tym, co wtłoczone, nabyte ale nie jej własne. Dla nas też nie jest już nasze, do zrozumienia, do użycia to, co popkultura z klasyką robi. Nie wyraża więc siebie, o nic nie walczy, o nic jej nie chodzi. Nie wyzwoliła się spod wpływu męskiego Konrada. Jakby powtarzała tylko bez rozumienia zasłyszane treści. Jakby ten tekst nic nie miał znaczyć. Co wydaje się nieskładnym, wyjałowionym wyrazem bezsilności i niemocy, pomysłu na to, co można ze swoim życiem, sobą zrobić. Za nią zbudowana jest ściana z pustych pudeł i gdy kończy monolog, odwraca się od nas i uderza w nią wybijając przejście. Przechodzi na drugą stronę kartonowego muru, gdzie wcześniej majaczyły jakieś głosy gromadne, niewyraźne. Nie wiadomo, co wypowiadały, o co walczyły, w jakiej sprawie/np.czarny protest?/. Dziewczyna Konrad w tamtą zmierza stronę i ginie z naszych oczu. Ostatecznie dołącza do reszty sobie podobnych, nie potrafiących się zdefiniować, określić, wybić na indywidualność. Przepada jak jednostka statystyczna, anonimowa na zawsze.

Publiczność chyba jednak do końca nie rozumie tego spektaklu, odrzuca go. Uznaje, że to nie o niej jest, nie dla niej. Nic dziwnego, bo Garbaczewski nie stara się wcale być komunikatywny, gładki, atrakcyjny dla kogokolwiek. Jakby robił ten spektakl tylko dla siebie, o sobie. I był jedynym, najważniejszym widzem. I jak tu widz może zrozumieć  trudno definiowalną nieokreśloność, pozorną przypadkowość i udziwnienia, zaskoczenia inscenizacyjne. Narracje scenicznego, pozawerbalnego języka. Barwne, słodkie, pretensjonalne kostiumy z perukami. Postacie anonimowe, trudno identyfikowalne, jakby to miał być jeden bohater zbiorowy, o obojętnym psychologicznie składowym portrecie indywidualnym. Każdy jest osobny i zbiorowy jednocześnie. Jak klony mentalne. I nie ma tu dyskusji, relacji, interpersonalnych oddziaływań. Są indywidualne wypowiedzi, deklaracje, monologi narracje. Kolorowa magma budowniczych, wznosząca od nowa konstrukcje bez przeznaczenia, bez właściwości, bez działania. Bez funkcji. Coś człekopodobni budują z niczego. Coś bardzo nietrwałego, ulotnego, bezwartościowego. Pustego. I sami też są z tej samej materii. Bo są te kartony, pudła jak cegły, jak komórki, jak elementarna jednostka budulca tworząca  mur, domy, a nawet postacie ludzkie. Łatwopalne, łatwe do manipulowania, zniszczenia, obrócenia w nicość. Wszystko umieszczane obok rozrastających się szkieletów pustych, niebotycznych konstrukcji. Brak jest idei, pomysłów, planów, które wypełniłyby je treścią, działaniem. Słomiany zapał Konradów na popiół wszystko obraca I tak z pustki do pustki czas przemierzają, nic nie tworząc. Z niewoli w niewolę. Mimo szczerych chęci, zaprzeszłych górnolotnych deklaracji, szczytnych medialnie idei. Mimo wyzwolenia Polski, narodu, sztuki. Mimo panującej demokracji. Jakby to była ciągle syzyfowa praca.

Sztuka nadal zawodzi. Pokazuje tylko wariacje na temat stanu rzeczy, rozgląda się, analizuje i zatrzymuje się na klęsce, porażce, stuporze chocholego tańca. Jakby jej wyobraźnia, kreatywność nie mogła się wyzwolić z okowów zniewolenia niezgłębionego nadal pochodzenia, z niemocy, braku pomysłu na ciąg dalszy po wyzwoleniu. Konkluzje, wnioski zatrzymują Konradów na skraju przepaści wyborów niemożliwych do spełnienia. Albo wybiera jednostka emigrację wewnętrzną, cieszy się życiem jakie jest-wiatru podmuchem, roślinką, kwiatkiem, Konrad z wędką, Konrad z porem i kapustą- wiecznym tu i teraz, i w tym ma szansę ocalenia albo zaangażowana jest we wspólne szaleństwa narodu a wtedy sczeźnie, zginie, spłonie w tym ogniu wielkich wspólnych spraw, politycznych idei beznadziejnych/zapalony płomień gigantycznej zapałki, który wszystkich pochłonie- w scenie końcowej/. Sztuka nie wyzwala , a więc ani naród, ani Polska nie ma szans na wyzwolenie poprzez nią. Prawdziwe, dające nadzieję,  zmiany. Rozwoju a więc i ocalenia. San Escobar Garbaczewskiego jest wynaturzonym marzeniem o wyzwoleniu. Groteskowym obrazkiem, ironiczną karykaturą Polski, Polaków. 

Bo zmienia się tylko forma. Utknęliśmy w starej, emocjonalnej, zjełczałej, archaicznej treści. I nawet tak wolny, bezkompromisowy artysta jak Krzysztof Garbaczewski, nie jest w stanie poprowadzić nas o krok dalej. Pozostawia nas w mrokach mentalnego zniewolenia. Ze świadomością budowania nowych jego form według starych szablonów, zasad. Technologiczny kontekst się zmienił, możliwości się rozszerzyły, Konradem może być każdy z nas a jednak pozostajemy bytem, umysłem zniewolonym, skupionym na codziennym życiu. Jałowym, papierowym, przaśnym, modnym, zdezorientowanym. Zmierzającym w nieznanym kierunku. Nadal jesteśmy pawiem narodów. 

Nie dziwmy się temu Garbaczewskiego WYZWOLENIU próbującego wyzwolić nas za Wyspiańskim, za Witkacym. Reżyser pozostaje sobą. Jak zwykle, trudny w oglądaniu jest to spektakl. Niezrozumiały, hermetyczny w zbanalizowanej, uproszczonej, karykaturalnej, groteskowej nowoczesnej formie. Gdzie Konradem może być potencjalnie każdy, ale tak naprawdę go nie ma. Mimo wszystko to nadal jest głos Wyspiańskiego. Jego o nas prawda. Najpierw rozszerzona o konstatacje Witkiewicza co do wyczerpania się potencjału sztuki i wyzwolenia się z wyzwolenia. Potem też nawiązań znanej nam współczesności/np. do roku 1968:"ojciec był bohater, my jesteśmy nic"/. Ten wielki traktat o teatrze, patriotyzmie i poszukiwaniu własnego ja ubrany jest w odjazdową, dla wielu niezrozumiałą formę, która pozbawiona jest konsekwencji, sensu, treści. Jakby reżyser szukał, błądził. Ale przecież my też szukamy, błądzimy. Ciągle niezadowoleni, zdegustowani. Skażeni  pulpą popkulturalnej pułapki, która wszystko banalizuje, upraszcza, wyśmiewa, spłyca, pożera.

Problem w tym, że zawsze potrzebujemy narracji, która porządkowałaby nam świat, która wyręczając nas wyznacza nam cele, jasno artykułuje sensy. A im jest większa, niebotyczna, mityczna, uwznioślona, tym bardziej pożądana. Zawsze śnimy o wolności, ale nigdy się z tego snu nie chcemy obudzić, bo wymagało by to konkretnej nad nią pracy, działania. Zbyt jest słodki ten sen mara, zbyt nęcący, zbyt dla nas ważny. Marzymy o wyzwoleniu ale nigdy go nie wywalczymy, bo tak naprawdę nie chcemy, nie umiemy, nie wiemy jak. Bo jesteśmy wiecznym niewolnikiem, który nowe, kolejne formy zniewolenia myli z wolnością, w zaślepieniu euforii zwycięstwa oddaje się mu z miłością, nadzieją, wiarą. Ale bez świadomości zagrożeń, bez odpowiedzialności. I może to jest najcenniejsza wartość tej interpretacji WYZWOLENIA. Mówi o tym, że zawsze bardziej lub mniej jesteśmy zniewalani, zwodzeni, manipulowani ale gdy o tym wiemy, jesteśmy tego świadomi, możemy mieć nad swymi wyborami, nad życiem kontrolę. Wolność jest w nas, od nas zależy jej zakres.  O życiu trzeba myśleć, nie o śmierci. Na przyszłości się skupiać nie na przeszłości. Dziś wolność jest wywalczona ale trzeba nadal ją chronić, monitorować, badać. Konrad romantyczny to artysta samobójca kamikadze, samotny wojownik. Dziś maską jego jest codzienna praca, indywidualne radości i troski życia.

"Wyzwolin ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony!" W Konradzie Mickiewiczowskim to JA naród się próbuje wyzwolić, walczyć chce jeden za wszystkich. Wyspiańskiego naród to MY indywidualni, poszczególni, w różnych maskach. Garbaczewskiego naród to zmultipblikowany Konrad bez właściwości, zagubiony, bezsilny, ciągle poszukujący swojej tożsamości. Wyrwany z korzeniami. Pije, łowi ryby, uprawia ziemię, łapie wirusy, buszuje w internecie, powtarza bez rozumienia. Żyje w rzeczywistości wirtualnej, malignie mitów, religii niby normalnie. Cudaczny, przaśny, groteskowy. Wylogowany z nurtu głównego świata cywilizowanego. Zesłany albo dobrowolnie migrujący. Podatny na manipulację. Tu każdy Konrad ciągle na nowo musi się zdefiniować, określać. Odbudowywać. Ale czeka na gotowe, przetrawione ścieżki, hasła dostępu,
adresy wi fi. Tak, by nie musieć myśleć. Tymczasem spala się na popiół w bezsensownej, codziennej walce. Wychodzi z ciemności, na nowo w nią wkracza. Mały, przyziemny, bezrozumny. Ograniczony. Skazany na klęskę. Na śmierć, na jedyny pewny cel życia. Garbaczewskiego kurtyna.

Ciągle jesteśmy niezadowoleni, podzieleni, niezgodni. Indywidualnie i zbiorowo. Oliver Frljic /KLĄTWA, Teatr Powszechny/ nas oburza estetycznie, obraża religijnie, straszy politycznie ale ekstremalnie zachwyca siłą bezpośredniego, bezkompromisowego ataku, artystycznej spójnej formy, aktorskiej sprawności, zaufania. Wstrząsa, szokuje i każe się określić. Öhrna uznajemy za dziwoląga, który gdzieś zgubił Strindberga/SONATA WIDM, Nowy Teatr/, ale też ostro atakuje naszą cywilizację za to, że jeśli nas nie zabija to udziwnia radykalizacją bezwstydu, okrucieństwa, gwałtu. Jarzyny sztuka estetycznie wydelikacona, wysublimowana, kompozycyjnie doskonała jest jednak emocjonalnie pusta/G.E.N, TR Warszawa/. Niestety, pozostaje bezsilną propozycją, sugestią, bo nie gwarantującą sukcesu grą wstępną możliwych zmian w życiu jednostki czy społeczności. Na jednych mocno działa, estetycznie urzeka, dla drugich jest wtórna i obojętna. A Garbaczewski, jak to Garbaczewski, znów odlatuje w kosmiczne otwarte narracje, których już niekoniecznie statystyczny widz jest ciekaw, bo go nudą, brakiem komunikatywności, interpretacyjnej jasnej wykładni irytują i po cichu, zastanawia się nad kombinacją środków, które umożliwiłyby wniknięcie mu w świat sztuki, dzieło artysty. W tym względzie Witkacy poszedł dalej. Nie ukrywał źródeł swych artystycznych inspiracji.

Nie wiem, co reżyser miał ostatecznie na myśli. To, co pokazał, to co zobaczyć można na scenie oznacza, że nie ma już narracji, motywacji, spójnej, sensownej, zrozumiałej, która by nas zainteresowała. Nie ma wyzwolenia. Jesteśmy co prawda kolorową, różnorodną, niby wolną masą społeczną krzątającą się wokół siebie, coś tam budującą ale to twór bez właściwości- twórczej, spójnej, napędowej, kreatywnej. Naród, którego nie ma, nie ma tez idei, która mogłaby go wokół niej jednoczyć. Niby wszyscy jesteśmy Konradami, ale dziś nie potrafimy nic z tej myśli romantycznej już zrozumieć, przetworzyć, dostosować. Nie podoba się to publiczności? Prawidłowo. Nie powinno się jej podobać, jaka jest. Jak jest traktowana nie tylko przez artystów ale i polityków, wszystkich, którzy mają jakikolwiek wpływ na kształtowanie rzeczywistości, budujących wspólne, na przykład narodowe, polityczne, medialne, marketingowe, wizerunkowe narracje.

Jak jest? Garbaczewski pozostawia nas z tym pytaniem. Niektórych wypycha ze swojego spektaklu. To też jest jakaś rekcja widza. Reżyser nie chce wykonać za nas pracy nad samym sobą. Nie chce rządu dusz. Ale czy to zrozumiemy? Nawet nie daje nam nadziei/Jarzyna sugeruje, daje/. Chyba i sam pomysłu na wyjście z impasu nie znajduje. Nie znalazł. Przynajmniej w WYZWOLENIU. Tak naprawdę pozostał sobą a spektakl jest tego dowodem. Ma wszystkie znamiona jego estetyki, sposobu myślenia i działania- ciągle na deficycie czasu, w pełnej improwizacji, nieokreśloności, niedopowiedzeniu, zaproszenie do kreacji zarówno aktorów, jak i widzów.

Sztuka nie zawsze musi działać. Nie zawsze się udaje. Nie działając też działa. Nic nie proponując prowokuje. Ale jeśli odrzucimy ją bez przemyślenia, co tak naprawdę w nas poruszyła i dlaczego, dołączymy jak dziewczyna Konrad do korowodu mieszkańców San Escobaru, udowodnimy słuszność obserwacji reżysera. Wiemy, wiemy, ze najłatwiej odwrócić się od wysiłku stwarzania siebie na pięcie, zburzyć z łatwością pozorną barierę, fałszywy mur, by dołączyć do sobie podobnych i zanurzyć się bezpiecznie w anonimowym tłumie,  zmierzającym siłą inercji nie wiadomo dokąd. Za tym czy innym hasłem, tą czy inną ideologią, a najlepiej bieżącą sprawą.

Ja wolę nudzić się, upadać, błądzić, przeżywać klęski spektakli Lupy i Garbaczewskiego/ nie jestem wyznawcą, fanem/,  niż być dziewczyną Konradem i rezygnować, uznawać, że problemu nie ma. Górale mówią: "jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz". Porażki mobilizują, są kolejnym, czasem niezbędnym, nieuniknionym elementem rozwoju. A eksperyment i podejmowanie ryzyka jest wpisane w rewir sztuki. WYZWOLENIE Garbaczewskiego miało zachwycić a nie zachwyca? Miało wstrząsnąć a nie wstrząsa? Jest bez sensu? Nudzi? Rozglądam się w realu wokół siebie. I co widzę? Jestem wstrząśnięta. Chyba muszę się wylogować z tej  otuliny nudy, braku sensu, fałszywego zachwytu. Głupoty i omamiania. Od pijanych egocentryzmem współczesnych, niedojrzałych Konradów, polityków. Wojenek z porem i kapustą zamiast twardych argumentów w ręku. Muszę wziąć się do roboty. Nad sobą, nad światem. Inaczej spalę się ze wstydu. Moja kurtyna. :)  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz