wtorek, 13 grudnia 2016

ŻYJEMY W NAJLEPSZYM Z MOŻLIWYCH ŚWIATÓW TEATR SOHO


Niemiecki filozof Gottfried Wilhelm Leibniz uważał/nie trzeba mu wierzyć, z nim się zgadzać/, że świat, w którym żyjemy, jest najlepszy z możliwych. Niewykluczone, że to prawda, bo oprócz świata zastanego, do którego się dostosowujmy, wszystko budujemy na miarę naszych wyobrażeń, możliwości, potrzeb, na swoje własne podobieństwo. Jeśli istnieje możliwość wyboru śnimy sen o wolności. Fantazjujemy, marzymy, uruchamiamy wyobraźnię stwarzając światy równoległe. I wydaje się, że kompilacja realu z fantazją ostatecznie stwarza świat możliwie optymalny, oczekiwany, szczęśliwy już w samym trudzie kreacji. W końcu tylko taki realnie mamy do dyspozycji. Nawet jeśli okaże się niedoskonały, niechciany ale ostatecznie dokonany, pozostanie tym jedynym. Inaczej dzieje się w rewirze sztuki. Tu wszystko jest możliwe.

Gdy patrzymy na czarno-białą fotografię z 1927 roku, która była inspiracją sztuki, co widzimy? Cztery uśmiechnięte dziewczęta w czarnych kostiumach kąpielowych biegnące po plaży, trzymające się za ręce z niewyraźnym drugim planem jakby rozmywała się  pozostawiona za sobą przeszłość, majacząca jeszcze w tyle. One są najważniejsze. Emanują siłą. Napierają tyralierą radości, młodości, kobiecości. Do przodu, przed siebie. Wyzwolone. W aurze ciepła pozytywnej energii. Wolności i swobody. Spontaniczności, odwagi kreacji przyszłości, siebie, podboju świata gotowego do zdobycia, narzucenia mu swojej woli. W blasku słońca w samo południe. W zenicie wszelkich możliwości. Bez cienia lęku, obawy, wahania czy smutku. Jakby nie można ich było już zatrzymać. Jakby nie chciały zrezygnować z obranej drogi.

Spektakl proponuje impresję, wariację na temat bohaterek fotografii zamkniętych w kadrze, uwięzionych w jednej przypadkowej chwili. Kreuje byty równoległe, prawdopodobne ale tak naprawdę nieprawdziwe. To iluzja. Konfabulacja. Projekcja wyobrażeń teraźniejszości o możliwej przeszłości. Jakby negatyw zdjęcia. Bo kostiumy są jasne, bo życiorysy są wirtualne. To tylko możliwa, domniemana, niezobowiązująca propozycja, przecież:
Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia, 
to - to jest bardzo mało...* 
Potrzebujemy teatralnego rozwinięcia, by móc wejść głębiej w to szczęście, w ten umysł, w to ciało. W ten cud zaistnienia. Scena wyznacza rewir umownej plaży z pomostem drewnianym, symboliczną taflą wody, kątem dla mini orkiestry wykonującej na żywo przedwojenną muzykę, będącą też podkładem do śpiewanych piosenek. Ale przestrzeń ta staje się też salą operacyjną, miejscem przesłuchania, atelier fotograficznym, prywatnym mieszkaniem, snem. Tam gdzie pragnienie spotyka się z doświadczeniem. Przeczucie z samym życiem. Iluzja z rzeczywistością. Bo dziewczyny snują tu swoje plany na przyszłość/ślub/, marzą/o karierze aktorki/, cieszą się odniesionymi sukcesami/zdany egzamin na studia medyczne/, przeżywają dziedziczne lęki, eksperymentują z własną seksualnością, droczą się, kłócą, świętują, doświadczają męskiej dominacji, spod której pragną się wyzwolić ceniąc sobie własne predyspozycje, zainteresowania, zdolności, by zaspokoić kobiece ambicje, wyegzekwować oczekiwania wobec ludzi i świata. Śnią sny na jawie.

To są kobiece narracje, ich mentalne punkty widzenia. Mężczyzna- fotograf, policjant, narzeczony, pacjent-jest tylko niezbędnym kondensującym punktem odniesienia. Tłem, kontekstem, przyczyną, siłą, która kobiety ogranicza, definiuje, pozwala się realizować, spełniać, osiągać cele/ seksualne, zawodowe, uczuciowe/ lub je niszczy, stygmatyzuje traumą. I choć spektakl fantazjuje o kobietach z okresu międzywojennego, to ich świat nie jest obcy naszemu. Podobnie i dziś kobiety prowadzą podwójne życie, wykorzystują mężczyzn ze wzajemnością, by zrobić upragnioną karierę, muszą naginać się do ich woli lub udawać, że to robią, wchodzą w społeczne, tradycyjnie wyznaczone role żony, matki, kochanki, słodkiej idiotki, głupiej blondynki, mrocznego przedmiotu pożądania. Nadal pozycja kobiet jest niepewna, zagrożona, bo rządzi: przyzwyczajenie, stereotyp, religia, tradycja, rodzina, władza silniejszego. A samotność w związku, hierarchia, zależność nie jest czymś incydentalnym, wyjątkowym. Ma się dobrze, rozkwita. Szczęście i spełnienie ciągle potwierdza wyjątku regułę. Tak trudno wyjść poza ograniczenie, poza rzeczywistość. Jakby wyobraźnia była nią śmiertelnie skażona. Ciągle wraca się do tego, co zna się najlepiej. Siła presji konieczności sprowadza na ziemię. Tak jest z tym spektaklem. Jego mocną stroną jest muzyka, poezja. To, co poza definicją. To, co między słowami. Między jednym momentem a drugim, wszystko jedno jak odległym. Czysta może być tylko metafizyka czucia, siła wyobraźni, która jest wolna, poza wszelka władzą i wpływem. Reszta to wypełniacze fabuły, okoliczności, konieczności, ograniczeń. Paradoksalnie każda z bohaterek spektaklu, czy w ogóle rodzaj żeński, może powiedzieć o sobie odważnie, bezpruderyjnie, samokrytycznie:
Jestem kobietą
i jak księżyc uśmiecham się często,
bez powodu
Wszystko łączy się ze wszystkim w mym myśleniu, 
gdy moje oczy są otwarte, 
a jeszcze bardziej,
kiedy są zamknięte
A ręce moje przywykły
krzyżować się wątło nad mą głową. 
W moich rękach spoczywa ból, 
bez przyczyny.
Usta me choć niemalowane
są całkiem czerwone.
bo twarz moja jest gorąca 
i często, coraz częściej skrzywiona, 
zapewne od grzechu.
Nocą pragnę nagle 
dla żartu zakpić z mego losu, 
nadchodzi ciemność, 
kłania się w pas, 
śmieję się ciemności w twarz
do późnej nocy.**

Moja opowieść o spektaklu nie opowiada o nim samym kongenialnie. Jest jego kolejną subiektywną kompilacją, impresją, wariacją sprowokowaną inspiracją projektu, jego sceniczną wizualizacją i tym, co uruchomiła, wyzwoliła. Prawdopodobnie każdy z widzów wyniesie z tego spotkania ze sztuką własną wersję wydarzeń, ich interpretację. Ile osób, tyle historii. Ale bez histerii! Czyż nie jest to interesujące, inspirujące, piękne? Zgodne z intencją autorki, reżyserki, przecież kobiet, aktorek, też kobiet? Jedyny aktor, Mateusz Korsak, miał bardzo trudne zadanie. Cały świat męski, różnorodny przecież i złożony godnie reprezentował. Ale był zaginął w czasie spektaklu, w czasie tej emancypacji, ekspansji, dominacji kobiet. I to się zgadza, bo współczesna męskość, pogrążona, w kryzysie, też coraz bardziej zanika, gdzieś się zapodziewa. I dochodzenie prowadzone przez mężczyznę/sic!/w czasie spektaklu jest rozpoczęte, ma sens głęboki, aktualny. Trzeba dociec, z jakiej/kobiecej?/ przyczyny tak się dzieje, bo należy ją mężczyznom na powrót, na dobre i na złe dla świata, dla kobiet, dla równowagi, przywrócić. Emancypując się, kobiety dostrzegają jednak pierwiastek męski, który je determinuje, prowokuje, definiuje. Wiedzą czego chcą, pragną, dokąd mają zmierzać. Zawłaszczają go, wpinając w kod genetyczny kobiecości. Stają się wytrwałe, ambitne, twarde. Waleczne, samodzielne.

I tak w wykreowanych na scenie konkretnych losach, sytuacjach, charakterystykach kobiet ujawnia się świat mężczyzn, ich status quo, pozycja. Jakby nic bez udziału mężczyzn o kobietach nie można było powiedzieć. Ale to one pozostaną do końca królowymi tego spektaklu wyobraźni, który z rzeczywistymi zjawiskami, z prawdą mają  wiele wspólnego. Podkreślony jest ten moment kobiecej przemiany, przebudzenia, przepoczwarzenia, dojrzałości, świadomości siebie. Gdy porzucają świat narzuconej, niechcianej, fałszywej niewinności na rzecz nieskrępowanej, odpowiedzialnej wolności. Mężczyznom równe, mężczyznom podobne.

Spektakl jest przejrzysty, prosty, otwarty. Ma ambicję inspirowania wyobraźni, pragnie wyzwolić z okowów czasu, ograniczeń płci. Uruchamia zastygły w czasie obraz, przywraca mu impet życia, wyraziste osobowości jego bohaterek. Z przypływami i odpływami emocji. Lekko, dynamicznie zagrany jest uroczo sentymentalny. Nie dotyka, nie wstrząsa, ledwie przemyka.  Jak wyblakłe, niejasne, zanikające albo przywracane wspomnienie. Kobiety- młode, piękne, zmienne, tajemnicze -wodzą rej, czarują, dominują, również aktorsko. Mocnym atutem, wyrazistym akcentem jest budująca nastrój nostalgii, zadumy żywa muzyka. Której można słuchać i słuchać. By śnić o najlepszym z możliwych światów bez końca. Bez końca.




ŻYJEMY W NAJLEPSZYM Z MOŻLIWYCH ŚWIATÓW
reżyseria: Karolina Kowalczyk
scenariusz: Alicja Kobielarz
muzyka na żywo: Gabriela Mościcka, Kazimierz Nitkiewicz, Mateusz Kowalski ( Warszawska Orkiestra Sentymentalna)
scenografia i kostiumy: Joanna Walisiak-Jankowska
dramaturgia ruchu: Magdalena Ptasznik
kwerenda: Justyna Martynek, Alicja Brudło
koordynacja produkcji: Alicja Brudło
asystent produkcji: Paulina Majewska

obsada: Magdalena Hertrich-Woleńska (Zofia Krzeszowiak), Anna Lemieszek (Rebeka Elzenberg), Joanna Osyda (Wanda Rudzińska), Joanna Rozkosz (Hanna Zakrzewska), Mateusz Korsak (Stanisław Skwierczyński)


Przedstawienie powstało w ramach trzeciej edycji projektu “Muzeum Społeczne”.
W spektaklu wykorzystano wiersze:
 Fotografia” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej* ,
“Autoportret” Kadii Mołodowskiej w tłumaczeniu Joanny Lisek** .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz