sobota, 9 stycznia 2016

ZOFIA TEATR POWSZECHNY

Ten spektakl to współuczestniczenie w żałobie, która nigdy się nie kończy. Pogrążenie w różnych odcieniach rozpaczy. Życie dziecka po śmierci w pamięci matki, w jej życiu. Dowód na istnienie wszystkiego, co straciła a kocha nadal. Ten stan jest jak ból fantomowy; nie do opisania, nie do zniesienia. Nie do zrozumienia. Po amputacji najistotniejszej części niej samej, po stracie. Jak można z tym cierpieniem żyć bardzo, bardzo długo jeszcze? Jak można o tym opowiadać? W ograniczonej możliwości słowa bezpośredniej relacji, delikatnej sugestii obrazu? Jaki przekaz powstanie? Czy skomunikuje się z odbiorcą? Czy można zilustrować mękę krajobrazów wewnętrznych matki po stracie dziecka? Teatr próbuje. Stara się. Przybliża.

Wyobraźcie sobie, że giną wasi synowie, młodzi wspaniali ludzie. Potraficie? W życiu Zofii bliskich już nie ma ale w jej świadomości istnieją nadal. Wypełniali całe jej życie, wrośli w nie, nadali mu sens, zaprawili radością, szczęściem. I nagle wszystko się skończyło. Matka dalej musiała żyć.  Ciało wydrążone ze swej istoty poruszało się, wykonywało rutynowe czynności. Wdech-wydech ciała na bezdechu zawieszenia. Jeszcze czterdzieści lat tak funkcjonuje. Wdech-wydech cierpienia prozy życia. Z czasem wyłączało się i ciało coraz bardziej z życia innych ludzi. Niepostrzeżenie sygnalizując swój stan. Coraz ciszej wchodziło w strefę cienia z intensywnym obrazem przeszłości w sobie.

Wyobraźcie sobie, że tracicie sens, istotę swojego życie a istniejecie dalej.  Pozostaje praca, rutynowo wypełniane obowiązki. Kontakt z tym, co po synach zostało. Ubranie, przedmioty, drobiazgi. Miejsce na cmentarzu z nagrobkiem, który się odwiedza, czyści, porządkuje w kompulsywnym, irracjonalnym odruchu. Z pamięcią o synach, która domaga się wspomnienia. Jak twarz przypadkowego przechodnia, któremu trzeba w biegu wszystko opowiedzieć, wytłumaczyć się, objaśnić. Bo rana się nigdy nie zabliźniła. Miłość tęskni. Nie chce zapomnieć, pogodzić się ze stratą. Nie może, nie umie złagodzić bólu.

Właściwie po co te czterdzieści lat życia matki ponad wydzieloną życiem synów normę szczęścia? Po co ta udręka. Czas, który chętnie oddałaby natychmiast dzieciom. Gdyby tylko chcieli, gdyby tylko mogli go przyjąć. Ale oni dokonali wyboru. Ryzykowali, prowokowali śmierć. A ta im nie odmówiła. Zebrała żniwo.

Nie wiadomo skąd Zofia, matki, kobiety, które straciły swoich najbliższych, brały siłę, by żyć dalej. Pomagała im wiara w Boga, poczucie obowiązku, praca, konieczność opieki nad kolejnym dzieckiem, mężem, dopóki i ich nie straciły. Bo nie troska o siebie same. Kobiety takie jak Zofia pozostają pogrążone w wiecznej tęsknocie, w wiecznej miłości do dzieci, męża. Może siłą inercji brnie się dalej i dalej, jak spektakl sugeruje. Ale nieustający ból powoduje, że przeszłość miesza się z teraźniejszością. Wspomnienie z tęsknotą, pragnieniem.  A życie ze snem. Relacja Zofii na konferencji z wywiadem dziennikarskim. A gdy cierpienie staje się nie do zniesienia i traci się zmysły, zapada się cień człowieka, w siebie. Kurczy się. W stanie zawieszenia, dezorientacji, wybicia z realnego bytu ogarnia go czarna rozpacz. Po wielokroć. W długiej przerwie ciszy, bezsilności, strachu.

Bez tej miłości zwrotnej od dzieci można żyć. Swoją własną wypełniać ten brak. Zasypywać rosnącą wyrwę. Spekulować, co by było gdyby. Toczyć walkę z losem na próżno. Gonić marzenia, snuć plany, tworzyć projekcje, które nie maja prawa się ziścić. Galopować w czasie. Wstecz i do przodu. I odbywać wieloletnią pokutę za bezkarnego, winnego oprawcę. Czuć żal za grzechy nie swoje. Udrękę nieodwracalnej straty rozpamiętywać. Bo nic w zamian nie może być dane. Żadne zadośćuczynienie. Rehabilitacja. Zmartwychwstanie. Hiobowe odrodzenie życia rodzinnego. Próba Zofii doświadczanej przez los jest najwyższej miary. Jest niegasnącą miłością. Wiarą w jej wagę i sens. I pewnie to jest czynnik, co ratuje życie tych, którzy tu na świecie pozostają. Świadczenie, przechowywanie w sobie tego skomplikowanego czucia, której nie można się wyrzec, wyrwać z siebie, unieważnić. Zapomnienie byłoby sprzeniewierzeniem się samemu sobie, przyznaniem, że nic nie było. I nic się nie stało.

Nadal nie wiem nic o stracie dziecka przez matkę. Tyle będę wiedzieć o sobie, ile mnie sprawdzono. Czuję jednak tę wielką tajemnicę cierpienia, które musi być w jakiejś niepojętej równowadze z miłością, z życiem, by naturalnie wypełniło się do końca. Jak w tej sztuce. Jak w rzeczywistości, na bazie której sztuka powstała.

Tekst spektaklu Anny Wakulik inspirowany jest biografiami matek Powstańców Warszawskich (m.in. Zofii Rodowiczowej, matki porucznika Jana Rodowicza pseudonim „Anoda”) ale ma wymiar uniwersalny. Jak i cały monodram kontrolujący emocje, wypowiedziany w sugestii, wysublimowanym kontekście scenicznych działań. Poprzez czułą, wrażliwą, subtelną grę aktorską Małgorzaty Pieńkowskiej, minimalistyczną, powściągliwą, surową scenografię, kostium, rekwizyty, mroczną muzykę. Wszystko wydobywa się z otchłani czerni i w nią zapada. A więc i my, widzowie. Przeżywamy impresję, dotykamy tajemnicy ale i tak jej do końca nie zgłębimy. Bo nie jest to możliwe. Nie jest to tak naprawdę możliwe.


ZOFIA  Anna Wakulik
reżyseria - Beniamin Bukowski
kostiumy - Elżbieta Radke
muzyka - Aleksandra Goetzen
światło - Maciej Majchrzak
autorka zdjęcia - Monika Motor
obsada - Małgorzata Pieńkowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz