poniedziałek, 15 czerwca 2015
MARY STUART KULESZA DUDA-GRACZ ATENEUM
Wyrok. W czerwieni światła widownia, niczym we krwi skąpany współwinny oprawca, zaczyna niemo obserwować studium człowieka w obliczu śmierci z nieodwołalnym terminem wykonalności. Wtedy, gdy nie można już w żaden sposób uciec i trzeba sytuacji stawić czoło.Takim, jakim się jest naprawdę. Bez kłamstw i manipulacji. Krętactw. Zwykły człowiek, bo z krwi i kości istota, ale też królowa, mówiąca: „W moim końcu jest mój początek”, staje wobec kata, personifikacji śmierci, rozjuszona rozpaczą bezsilności, jak zaszczuty zwierz w klatce, w szoku, w klinczu panicznego lęku. Wycieńczona, osłabiona, złamana. Odrażający strzęp ludzki. Sama wola, instynkt życia. Wśród sępów, marnych sług. W całej mizerii upadku. W akcie desperacji, samotnie dojrzewa do zaakceptowania nieuniknionego końca, który przyjmuje ostatecznie w pełnej godności postawie. Nie ma innego wyjścia. Poza tym całe życie była uczona póz, postaw, nawet wbrew swojej naturze. W godzinie śmierci jest już figurą opanowaną.
A jednak żyje, co miało umrzeć. Nadzieja. Instynkt życia.Wzruszająca jest ta transformacja od stanu całkowitego rozpadu ducha w ruinie ciała, roztrzęsienia, emocjonalnego rozchwiania poprzez poddawanie się rytuałowi normalnego życia, zwykłych czynności do pokonania lęku przed śmiercią i nadspodziewanie spokojnego jej przyjęcia jako naturalnej kolei losu, konsekwencji własnych wyborów i czynów. Dla życia po życiu. Z myślą o przyszłości funkcjonowania swojego mitu po śmierci. Przemiana z obrazu pokonanego dostojeństwa do wizji statycznej, przewidywalnej, opanowanej roli ofiary, ale królowej. Zombie w kukłę. A jednak człowieka. Z piętnem ludzkiego losu, niejednoznaczności, sprzeczności. Bo Mary jest już pokonana. Przez królową Elżbietę, przez ponad dwadzieścia lat więzienia, izolację od wszystkiego, co ważne i żywe. Ona jest już po drugiej stronie lustra. Musi tylko ten stan zaakceptować, oswoić. Przyjąć do wiadomości. I okiełznać najpierw w sobie poczucie człowieka zniszczonego, pokonanego, by zagrać rolę królowej Szkocji do końca. Bo silniejszy jest w tym wypadku gorset funkcji godności i medialnego wizerunku niż balast osobistych krzywd, niesprawiedliwości i upokorzeń.
Wiemy, wiemy, że życie to śmiertelna choroba. Śmierć jest Marii cieniem. Dopiero gdy jej samej dotyczy, świadomość nieuchronności, stan terminalny wywołuje całkowitą dysfunkcję, rozpad osobowości i świata wokół. Szok, bunt, zaprzeczenie, wyparcie. Sprawia ból zaskakujący, niepożądany, obezwładniający. Zwłaszcza, że nie jest wynikiem choroby, wypadku, starości. Maria Stuart mogła by jeszcze cieszyć się w najlepsze życiem. I Maria, żywy trup, w takim stanie właśnie jest na początku. Przerażona, zaprzeczająca wszystkiemu i pragnąca żyć nadal. Jeszcze wspomina swoją urodę, miłości, władzę, rangę- panowanie nad życiem swoim i innych. Teraz jest już po wszystkim. Niepodobna do siebie z przeszłości -stara, wyniszczona fizycznie i duchowo, zapuszczona, zaniedbana, w obleczeniu całkowitego upadku i opuszczenia przez świat i ludzi jest w klatce więzienia i własnej niemożności. A jednak przechodzi metamorfozę. Gdy się modli. Gdy myśli o swym przeszłym życiu królowej, gdy majaczy, że zostanie świętą męczennicą. A grupka życiowych niedobitków pomaga jej przywrócić pozory godności. Kat /śmierć czeka jak punkt stały w życiu i czasie. Obnażony, nie mający nic do ukrycia, bezpośredni i szczery. Witalny, spokojny, pewny. Opoka, przyjaciel prawie, mroczny przedmiot pożądania. Bo przecież ten stan degradacji, upokorzenia Marii trwa od tak dawna. Nie umarła więc musi być zgładzona. Maria na pewno o tym wie, że ten moment mógł nadejść. Jej wola jest już stępiona latami bezowocnego wyczekiwania i walki. Śmierć przyniesie kres upokorzeniu i zakończy ból. Daje szansę na nieśmiertelność, choć to tylko płonna nadzieja, marna pociecha, ostatni akord dumy. Tak bardzo chce jeszcze żyć, chwyta się najmniejszej szansy. Wola życia jej nie opuszcza. Pisze listy do tylu ważnych dla niej i świata osób, rozdaje resztki swoich kosztowności. Choć to ruchy puste, bez znaczenia, bez szans na odwrócenie złego losu.
Jak to jest wiedzieć, że to już ostateczny koniec i nie ma odwrotu? Gdy nie ma ucieczki, szansy, nadziei. Jak to jest? W teatrze obserwujemy ten stan po obróceniu człowieka w nicość, jeszcze za życia starcie na proch, kimkolwiek by nie był. W procesie brutalnego unieważnienia. Sprowadzenia go wyłącznie do fizjologii. Zbędnego społecznie balastu. Ale tak, by o ty upadku dokładnie wiedział. Doświadczał go, przeżywał i cierpiał. Ze świadomością i pamięcią kim był, kim jest nadal, kim mógłby być. Gdy pozostaje już tylko przeżycie tego okrucieństwa. Przyzwolenie na nie.
Biel, czerwień, czerń. Królowa w zbrukanej bieli, w jej wspomnieniu w bieli nieskazitelnej, oblekana w krwistą więzienną czerwień i dostojną śmiertelną czerń to trzy kroki oswajania śmierci. Droga przez życie poprzez ogień tlącej się jeszcze woli walki w upokorzeniu, degradacji i samotności ku otchłani niebytu. Wokół niej taniec upodlenia i gnębienia mający złamać hart ducha, ubezwłasnowolnić duszę i ciało, zniszczyć mentalnie. Taniec śmierci, kolejne epizody nikczemności życia i ludzi. Teraźniejszość mieszająca się z przeszłością. Królowa katoliczka mordująca własnego męża. Święta uzurpatorka ze zbrodnią, podłością i zdradą w życiorysie. Szalony strzęp człowieka obleczony w pozór dostojeństwa, godności, spokoju i opanowania. Jakaś niekonsekwencja, fałsz. Splątanie. W tonacji wynaturzenia Hieronima Boscha. W nastroju pieśni i dworskim tańcu. W karykaturze wykonania. Umowności gestu. Grymasie twarzy Mary Kuleszy. Skrócie scenicznym. Diabolicznych figurach psów, jedynych przyjaciół, jak twierdzi królowa. Nie ma wątpliwości, że jesteśmy na samym dnie, zanurzeni w banał i mizerię prozy życia u kresu wszystkiego. Taka to historia gdzie nie ma nadziei a możliwe jest tylko zachowanie pozorów. Władzy, świetności, piękna, godności. Koniec nie ma koloru optymizmu. Obraz jest wystudiowanym fałszem. Doskonałym kłamstwem. Łączy się z tym, co nieprzeniknione, tajemnicze, ostateczne.
Spektakl. Ciekawy, przyzwoicie wyreżyserowany , o silnym działaniu plastycznym z wyrazistymi rolami. Bardzo dobrze, równo zagrany. Przemyślany i konsekwentnie poprowadzony. Brawo Agata Kulesza! Brawo Agata Duda-Gracz!
A jednak całokształt pozbawia widza przeżycia dramatu w wymiarze uniwersalnym. Tak, by poczuł jego działanie osobiście. Wszystko jest jakby na miejscu i w zrozumiałym kształcie ale pokazane z dystansem. Nie ma wstrząsu. Elektryzującej emocji. Przejęcia losem królowej winnej swojego upadku czy zwykłego człowieka w trybach historii, w niej uwikłania i zależności, który doświadcza ekstremalnych stanów świadomości swojej podłej kondycji. A dramat niesie taki ładunek. W tym wypadku tylko potencjalnie. Drażni zbytnie wyeksponowanie roli Niemca, pomocnika kata, dziecka prawie. Jego wynaturzona figura, bełkot, mord, co prawda podkreśla jak wszystko inne/muzyka, śpiew, makijaż, kostiumy/ karykaturalność i rodzajowość obrazu, osobliwości scenicznych, postaci ale zbyt często nie buduje a rozbija napięcie. Kat z toporem jak kosą śmierci jest doskonały, fantastyczny, wspaniale kontrapunktuje, sprowadza do rzeczywistości.
Właściwie po co nam taki spektakl? Co współczesnego niesie, jakie przeżycia oferuje? Obserwację sprawności reżyserskiej, kunsztu aktorskiego, doskonałej symbiozy plastyczności krajobrazu scenicznego z wewnętrznym światem . I prawdę, że ból odchodzenia i sam moment śmierci każdy przeżywa samotnie, opuszczony przez świat cały, mimo że nas otacza, dusi, uwiera, to przecież wdziera się do jaźni i ciągle podsyca pragnienie życia. I wiarę, i nadzieję na ratunek. Człowiek sam musi z niego zrezygnować i zapanować winien nad swoimi emocjami. A więc przychodzi chwila rezygnacji z walki, by można było przyzwolić sobie na odejście. Najlepiej w spokoju. I jest to ostatnia mobilizacja wszystkich sił, jakie jeszcze zostały, by przynajmniej na zewnątrz okazać opanowanie, w przypadku Mary Stuart wystawione na żer tłuszczy karmiącej się nadzieją przeżycia sensacji, by nie dać satysfakcji królowej Elżbiecie cieszącej się upadkiem bezsilnej ofiary a przede wszystkim tym, że ma w końcu problem Mary Stuart z głowy. Najpierw siostrę zneutralizowała, pozbawiła wszystkiego. Spowodowała, że świat o niej zapomniał i nie chciał się o wojującą katoliczkę upomnieć, by już całkowicie bezbronną, pozbawioną znaczenia i sił, królewskim wyrokiem ściąć na szafocie. Ale to już inna historia.
MARY STUART Wolfgang Hildesheimer
przekład: Dorota Sajewska
reżyseria i scenografia: Agata Duda-Gracz
ruch sceniczny: Tomasz Wesołowski
muzyka: Maja Kleszcz, Wojciech Krzak
reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
asystentki reżysera: Agata Schweiger, Dagmara Olewińska
Obsada : Agata Kulesza, Paulina Gałązka, Przemysław Bluszcz, Wojciech Brzeziński, Grzegorz Damięcki, Bartłomiej Nowosielski, Tomasz Schuchardt.
Premiera spektaklu 16 maja 2015.
http://www.polsatnews.pl/wideo-program/wysokie-c-mary-stuart-w-teatrze-ateneum_6353936/
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/202572.html?josso_assertion_id=F3F73DE7ED91D77B
www.e-teatr.pl/pl/artykuly/202593.html
http://www.aict.art.pl/loia-mainmenu-71/3651-strojenie-do-mierci
http://www.teatr-pismo.pl/po-premierze/1193/ostatnia_noc_mary_stuart/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz