poniedziałek, 18 maja 2015

DZIEWCZYNKI TEATR POLSKI w Warszawie



Brunetki, blondynki, ja wszystkie was DZIEWCZYNKI... pokażę  od środka, w blasku prawdziwej natury, w motywacji bez makijażu  pozoru, formy. Bez maski poprawności zachowań społecznych. Gdy zedrę z was szaty barw ochronnych, staniecie przede mną nagie, bo wolne od wszelkiego kamuflażu konwencji, mody, preferencji. Gdy zetrę szminkę z ust waszych, by teraz mówiły prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Znów ja, mężczyzna,  ja, macho tego dokonam. Nie bez satysfakcji, ironii, złośliwości, przytyku. Nie wiem, czy nie działam jak wy w odwecie. Lub niemocy wobec waszej małości. Nieskuteczności podejmowanych działań. Gdy sprawy wielkie, znaczące dla  ogółu -ideały, wartości, misja- przy pierwszej nadarzającej się okazji strącacie  z najwyższego piedestału na dno małych rozrachunków, zadośćuczynień indywidualnych. Włożycie poprzez kontakt z tą sztuką, za moją, męską, autorską sprawą, palec Tomaszowy w otwartą, gorejącą ranę prawdy o kobiecie, cóż z tego, że dojrzałej, świetnie wykształconej, świadomej siebie i świata, jeśli w efekcie nikczemnej i złej, oszołomionej walką o władzę, o ukaranie winnych za doznane, a wyolbrzymione przez własną bezradność, krzywdy. Z samotności  desperacko  narzucającej innym zainteresowanie sobą. Z pielęgnowania przez życie całe marzenia zemsty na wrogu. Okrutnej, bezwzględnej, osobistej. Wypłoszę z DZIEWCZYNEK wszystkie robale niezadowolenia, zawodów, rozczarowań, przemęczenia, kompleksów, słabości, które w utajeniu kąsają od środka. Wypełzną na światło dzienne te mechanizmy samookłamywania, manipulowania, presji, wymuszeń, które pomagają w zdobywaniu władzy. Doprowadzają do próby sił. Po to, by wyłonił się przywódca. By ukształtowała się żeńska bojówka odwetowa w sprawach osobistych. Żałośnie interesowna, pretensjonalna. Barbarzyńska. Sfokusowana na realizację planów jednostek w ramach grupy. A nie na odwrót.

Okazuje się, że nawet spontaniczna próba zawiązania grupy nieformalnej dla wspólnego działania kończy się walką o władzę, o priorytety, o program i cele. Doprowadza do wyłonienia się przywódcy, ukształtowania hierarchii, ujawnienia i ustalenia zależności, zbudowania struktury. Nakreślenia planu. Ten proces ma swój dynamizm organizacyjny. Charakter. Klimat. Zakres.

A jednak jest to emancypacja pozorna. Celebracja, zabawa. Babska walka o władzę.  Każdym możliwym, dziewczyńskim argumentem, każdą perfidną manipulacją, podstępem, wymuszeniem. O podskórnym nurcie motywacji działania, który w istocie jest egoistycznym dążeniem do dominacji w zaspokajaniu własnych małych, przyziemnych potrzeb. Rekompensatą emocjonalnych okaleczeń. Niezaspokojonych ambicji. Przepracowywaniem traum, działaniem terapeutycznym. Ale wykoślawionym. Samozwańczym. Poza moralnością i odpowiedzialnością karną. Gdy odkrywamy, że w zespole cele łatwiej można osiągnąć, jest się bardziej skutecznym. I w dodatku bezkarnym. Wystarczy się zorganizować, przyjąć zasadę, że cel uświęca środki.  Wystarczy impuls, błahy powód a machina niebezpiecznych związków pod przykrywką szczytnych celów idzie w ruch. Zgodnie z nauką, wiedzą, spuścizną indywidualnej, osobniczej przeszłości i własnej natury.

Z dorosłych kobiet wychodzą małe, okaleczone przez życie dziewczynki.  Niewinne. Skrzywdzone chcą tylko krzywdzić. Odrażające, brudne i złe. I urządzają sobie seans psychoanalityczny, by przejść poprzez okres sakralizacji i mitologizacji do sabatu czarownic. Ustawione w nieoczywisty krąg krzesła najpierw zajmowane są przypadkowo, by swobodnie i dowolnie można było się przesiadać z miejsca na miejsce. Siadają więc dziewczynki raz tu, raz gdzie indziej jakby przymierzały się, sprawdzały gdzie jest im przynależne, właściwe każdej miejsce. Z czasem ta mobilność jest ograniczana aż do momentu kiedy hierarchia się wykształca i cementuje. Wtedy każda ma swoje, sobie tylko przypisane miejsce. I nie ma szans, by je zmienić.

I tak krok po kroku dziewczynki, w cielesnej powłoce kobiet, od spontanicznego pomysłu po jasno wytyczony cel tworzą zbrodniczą, małostkowo umotywowaną machinę odwetową. Od niezobowiązującego spotkania weekendowego do sztywno ukształtowanego reżimu grupy. Według barbarzyńskich metod, zasad. Wspólnej tajemnicy, zbrodni bez kary. Jakby bez świadomości wyrządzanej krzywdy. Na poziomie gier dziecięcych. Zabaw. Związków.

Siła przedstawienia zaklęta jest w tekście Iredyńskiego. Charakterystyka, osobowość, postawa figur scenicznych w języku. To on demaskuje, co ukryte, maluje całokształt i podkreśla kontrasty pomiędzy deklaracją postaci a stanem faktycznym osoby. Pokazuje prawdę o człowieku. Wykształcenie nie przykrywa pochodzenia społecznego. Pozycja naukowa bezsilności moralnej. Determinacja doświadczenia życiowego furii nieprzepracowanej traumy. Język, jego struktura, barwa doskonale oddaje walory głębi osobowości. Dziewczynki się bawią w niezależność, w walkę o władzę, w mściciela. I są nieprzewidywalne w swoim bezwzględnym postępowaniu, w wyobraźni bez granic moralnych. Sumienie zawieszają na kołku. Rezygnują z wolności dla pozbycia się uczucia samotności, wykluczenia, poniżenia, upokorzenia, nudy, okaleczenia przez najbliższych. Poczucia, że mimo oczywistych zasług i uczciwej, dobrej pracy kobieta zawsze jest traktowana gorzej, z lekceważeniem okazywanym bez znieczulenia, bez ogródek.

Tyle tylko, że rozładowywanie skumulowanej frustracji nie może skończyć się dobrze. Rodzi kolejne, coraz bardziej wyrafinowane formy. Prowokuje coraz bardziej wynaturzone działanie, zbrodnicze akty. Jako oczekiwana rekompensata. Upragnione zadośćuczynienie doznanym krzywdom i ułuda poczucia panowania nad sytuacją. Utwierdzona bezkarnością działania. Zbiorowością zabronionego czynu.

Ach, DZIEWCZYNKI, ja wszystkie was ośmieszę w sztuce. Ja, autor. Ja, mężczyzna. Pokażę waszą infantylność, bezradność, małostkowość i dziecięcą w was bestię. Nikczemną bestyjkę.Instynktownie szukającą ratunku gdy wszystko zawodzi.  W kolorze karykatury feminizmu. Który chcąc nie chcąc naśladuje męską walkę o władzę. Ale przybiera formę dziewczyńskich fochów, smętów, prztyczków, złośliwości, kompleksów. Gierek, intryg, presji. Skakania sobie do gardła. Obsesji indywidualnych niebezpiecznie kumulujących się w zbiorowej zemście.

Sztuka grana jest na podeście widocznym z trzech stron. Miejsce, w którym się siedzi, ma znaczenie dla jej odbioru. Odnosimy wrażenie, że cały ten dziewczyński wybryk towarzyski dzieje się w sercu całej zbiorowości teatralnej. Jakby w jej wnętrzu. Stanowimy jednię a zło personifikuje się, podnosi łeb i wylewa się na zewnątrz ze środka. Czujemy jego toksyczną moc. Role, zróżnicowane, zindywidualizowane wybrzmiewają na równym poziomie bezradności wobec grozy, która gdzieś się czaić powinna ale tak jest banalizowana, że prawie, prawie niewyczuwalna pozostaje do końca. Zatrzymujemy się więc na poziomie samej zasady zjawiska, karykatury formy, wynaturzenia. Reżyserka nie rozszerzyła czucia, zatrzymała się na rozpoznaniu a aktorki nie wychyliły się z tak sformatowanej materii sztuki. Nie poszły dalej, nie pogalopowały głębiej, nie uderzyły w czucie mocniej. DZIEWCZYNKI, zawiodłyście. Gdy suma potencjałów jednostek staje się rozszerzającą w nieskończoność konstelacją znaczeń splatającego się skutku i przyczyny na próżno.




DZIEWCZYNKI
Autor:Ireneusz Iredyński
Reżyseria: Bożena Suchocka
Scenografia: Jan Kozikowski
Ruch sceniczny: Agnieszka Darkowska

OBSADA:
Justyna : Maja Barełkowska
Ewa : Izabella Bukowska
Zofia : Afrodyta Weselak
Anna : Ewa Domańska
Irena : Grażyna Barszczewska
Agata : Marta Alaborska
Kajka : Marta Kurzak
Bożena : Joanna Halinowska



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz