Cieszę się, że powstał w Teatralnym Studiu Dwójki "Karski" w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz. Jak by go nie oceniać. Każdy pretekst jest dobry, każdy impuls uzasadniony, wysiłek ważny, by pokazywać takich ludzi jak Jan Karski. Zwłaszcza, że po teatrze telewizja mądrze wyemitowała film "Daremna misja. Opowieść Jana Karskiego-Kozierewskiego" z 1993r. w reżyserii Janusza Weycherta. Powstał mocny, wiarygodny przekaz, świadectwo na istnienie wartości wyższych w człowieku. Mimo, że nie wypełnia do końca swej misji. Mimo, że nie osiąga celu. Ważna jest postawa człowieka, dokonany przez niego wybór, pewność, że porażka nie jest klęską, bo to co należało zrobić, co było w jednostkowej ludzkiej mocy, zostało wypełnione. I ten spokój wynikający z akceptacji, zadumy nad tym, że na co nie mamy wpływu- nie zrujnuje, nie zniszczy, nie unicestwi nas samych- jest budujący. Jakby wystarczyło próbować i próbować bez końca. A tak właśnie trzeba postępować. Choć to indywidualny bardzo wybór. Decyzja głęboko osobista. Przed którą stają kolejne pokolenia.
Czy mówić prawdę. Świadczyć. Jak ją przekazywać, chronić przed kłamstwem, wypaczeniem, skrzywieniem. Jakich argumentów użyć, by była wiarygodna. Czy w ogóle jest ważna. Sprawcza. Nośna. Czy się angażować w walkę o nią.
Najbardziej w tej historii interesuje mnie sam Jan Karski. Choć, jak na nowoczesny, ambitny przekaz artystyczny przystało, akcja toczy się na kilku poziomach. W różnym czasie, miejscu. Dotyczy różnych osób i ich życia. Łączy fikcję z dokumentem. Teraźniejszość z przeszłością. Historię z interesem i polityką. Indywidualny los i wybór z losem i brakiem wyboru milionów. Dlaczego tak mało o tym wiemy? Kończy się Rok Jana Karskiego ogłoszony w setną rocznicę urodzin legendarnego emisariusza Polskiego Państwa Podziemnego a nas stać tylko na spektakl i emisję dokumentu z jego udziałem.
Niestety ten spektakl, sprytnie skądinąd pomyślany, nie daje szansy na wydarzenie artystyczne. Znów musimy się cieszyć samym faktem, że w ogóle powstał. Zaistniał. Ale to kiepski teatr. Choć ma potencjał. Może za dużo tu wszystkiego. Teatr z historyczną literaturą faktu. Nowoczesne techniki opracowywania zdjęć dokumentalnych. Estetyczna stylizacja na telewizyjną scenę faktu. Zmiksowanie, poszatkowanie, splątanie osłabia zamiast wzmacniać dramaturgiczną wymowę przekazu. Zaznacza, wyodrębnia tropy, którymi powinniśmy podążać. Ale mimo oczywistej świadomości ważności tematu, skali zjawiska łatwo przychodzi zbagatelizowanie tej sieczki materiału, pulpy postaw, miazgi problemów. Montaż zgrzyta, drażni, irytuje. Powinien się złożyć ale nie składa w jednię. Jedynie Julia Kijowska jest czytelna, zrozumiała, autentyczna. Reszta rozmywa się w niebyt bylejakością aktorskiego warsztatu, braku pomysłu na rolę. Epizodyczność, wypunktowanie, zdawkowe potraktowanie problemów, rozmydla wagę zjawiska, osłabia siłę rażenia tematu. Przekaz jest rozśrodkowany, nijaki, letni, a więc obojętny, mało istotny. Rozbrojony. Utopiony.
Jakby miał się tak naprawdę toczyć nie w teatrze a w naszych głowach i sercach. Poza sceną. Oto dostaliśmy zabałaganiony materiał do przemyśleń. Sami z tym musimy sobie poradzić. Wszystko od nowa poskładać, ułożyć, przewartościować. Nadać rangę i znaczenie. Przepuścić przez siebie, swoje życie, poglądy, zaangażowanie w sprawy świata. Tak, to surowy, nieobrobiony materiał. Ten spektakl to work in progress. Praca, która nigdy się nie skończy. Nie znajdzie rozstrzygnięcia. Rozbudzi być może poczucie winy, obciąży sumienie, jeśli się je jeszcze ma. Uzmysłowi małość jednostki, jej brak znaczenia dla świata. Triumf interesu polityki. Wygody i spokoju nic nierobienia. A to w tym zaangażowaniu jest ratunek dla poczucia, że zrobiło się wszystko, co można było, by ocalić, nagłośnić prawdę, by przynieść ratunek ludziom. Bo tak po prostu trzeba. Bo tak być musi.
Dopiero sam dokument z udziałem skromnego, powściągliwego, rzeczowego Jana Karskiego uzmysławia, że warto jednak zrobić wszystko, co w indywidualnej ludzkiej mocy, by na miarę własnych wyborów i możliwości ratować ten niedoskonały świat, tak bardzo nie liczący się ze świadectwem jednostki. Prawda obiektywnie istnieje, bez względu na jej przemilczanie, zniekształcanie, przerabianie w fałsz poprzez wykorzystywanie dla politycznych czy innych celów. Konformizm, obojętność, wycofanie z działania stoi po stronie zła. Brak reakcji, milczenie jest przyznaniem się do winy. Liczy się działanie, zaangażowanie. Ale czy jesteśmy odpowiedzialni za losy innych? Czy jesteśmy na tyle prawi i odważni, dobrze przygotowani, by podjąć wysiłek, znieść trud syzyfowej pracy dochodzenia do prawdy, odkrywania jej dla siebie, innych i bezkompromisowego, niezmanipulowanego głoszenia ? Nikt dziś nie jest tego pewny. Bo chce być skuteczny. Chce przetrwać bez podejmowania ryzyka. W komforcie słodkiego, miłego, miałkiego życia. Bez wychylania się. Bez narażania. Bez zobowiązań. Transparentnie. Bez właściwości. Dziś meandruje się. Dystansuje od powagi wartości wysokich, wyższych i najwyższych. Przynajmniej oficjalnie. Przynajmniej na pokaz. Wartością jest beka. Głośny, nośny beki bek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz