wtorek, 22 kwietnia 2014
NARTY OJCA ŚWIĘTEGO TEATR TELEWIZJI
rysunek Shani McDonagh "Coleman"
Są spektakle, które winny być grane nieprzerwanie. Z klauzulą niemożliwości zniknięcia z afisza. Takie, które mogłyby być zawsze dostępne, w zasięgu widzów. Szczególnie dla nas Polaków. Mam na myśli i w oczach, w tej własnie chwili , spektakl "Narty ojca świętego" Jerzego Pilcha w reżyserii Piotra Cieplaka.
Oglądam Teatr Telewizji.
O naszym papieżu Polaku, którego nie ma w spektaklu, ale jakby był. O nas samych, jakimi jesteśmy w istocie w naszych mieścinach, domach, mini społecznościach lokalnych/tu:Granatowe Góry/. Polska w pigułce, tu i teraz. Polacy w pigułce, tu i teraz. I nie jest to publicystyka- marna, przejściowa- tylko dramat pełną gębą Teatru Narodowego i Jerzego Pilcha. Żywe, barwne charaktery, typy osobowe, archetypy ludzkie rozświetlone pierwiastkiem boskiej ingerencji/gorejące punkty świetlne w przestrzeni scenicznej/.
Aktorstwo palce lizać, nie do nasycenia. Takie, którego zawsze jesteśmy spragnieni, jakiego potrzebujemy, by uwierzyć w sens i działanie sztuki. Fantastycznie równe. Doskonałe. Perełeczki charakterologiczne. Wystarczy powiedzieć :Janusz Gajos, Krzysztof Stelmaszyk, Jerzy Radziwiłowicz, Beata Fudalej, Grzegorz Małecki, Władysław Kowalski, Jarosław Gajewski. Realizacja telewizyjna przybliża nam twarze, pozwala wejść w środek akcji. Tworzy obrazy niemożliwe do uzyskania w teatrze żywym. Wiem, co mówię. Byłam. Widziałam. Widziałam to inaczej. Pamiętam inaczej. Ale oba obrazy, teatralny i telewizyjny, uzupełniają się , dopełniają. W żadnym razie nie przeszkadzają sobie. Koegzystują. Tańczą mi w jaźni.
Chodzi mi po głowie, że Pilch napisał sztukę na zamówienie. Dlaczego nie było więcej zamówień? Powinien pisać, pisać, nigdy nie przestawać. Tak jest to dobre! Poważne i dowcipne. Celne i nieprzegadane. Prowincjonalne i polskie. Satyryczne i serio. Paradoksalne konstatacje mieszają się ze scenami prosto z życia. Rozmowy o papieżu, wierze/wiara jest upokorzeniem/, o znakach i planach bożych zderzają się z przyziemnymi, grzesznymi postępkami ludzi. Pan Bóg nie jest iluzjonistą, telegrafistą ani zawiadowcą lecz tym czym jest. A nasze zawołanie: "Panie, daj znak!" tak bardzo ludzkim punktem widzenia i oczekiwań. I jeszcze to, że "dobry ksiądz może nie znać się na Panu Bogu, na ludziach musi". Prawdziwe, błyskotliwe, celne!
Jerzy Pilch niejednoznacznie, życzliwie postrzega ludzi. Przekonuje, że dobro może przyjąć postać szaleństwa. I serwuje nam dynamiczną trawestację wielkiej improwizacji Konrada=Profesora/ Władysław Kowalski/, w białej koszuli z kołnierzykiem Słowackiego, który opisuje wizytę pielgrzymkową papieża jakby relacjonował mundialowy mecz piłkarski. Oto współczesny Konrad zatracony w ekstatycznym uniesieniu wielkiej parabolicznej tyrady. Szalony, pochłonięty na koniec przez światło boskiej ingerencji. Prześwietlony, zanurzony w dźwięku papieskiego helikoptera i pieśni religijnych towarzyszących papieskiej pielgrzymce. Szyderstwoszaleństwo? Polskie religijne zatracenie. Sportowe uniesienie. Potrzeba jakaś. Literatury z religią pomieszania w osobistym, osobnym, wydaniu. Romantyczna, sportowo religijna kumulacja. Bingo!
Tak, potrzeba znaków, obecności nart i samego papieża, choćby symbolicznej. Fizycznej w sztuce nie ma i być nie może. Wystarcza, by metafizyczne znaki zmaterializowały się w przemianie ludzkich losów. Bo słowo ciałem się stało. Tak i słowo Pilcha, ma nadzieję sam Pilch, a ja mu sekunduję, ma szansę nas w aniołów przerobić. Bo trafia za pośrednictwem Teatru Telewizji pod strzechy. Daj Boże! I Bóg zapłać!
Do zobaczenia następnym razem na największej widowni w kraju!
PS Znów obejrzałam w telewizji ten spektakl/16.02.2016/. Znów z zainteresowaniem. Fantastyczny Janusz Gajos w roli księdza, Tomasz Stelmaszyk w roli policjanta, wspaniały w roli burmistrza Jerzy Radziwiłowicz, świetny Jarosław Gajewski, Grzegorz Małecki, Beata Fudalej i zjawiskowy Władysław Kowalski w scenie końcowej kiedy w niebo wstępuje w widzie na pozór szalonym/piękna scena, w której wiecznie żywy romantyczny duch materializuje się w realiach współczesnych/. Rewelacja!
Och, podpisuję się po tą opinią obiema rękami! Fantastyczny spektakl! Widziałam kilka razy w Narodowym, bo właśnie "nie mogłam się nasycić" i tekstem, i wykonaniem. Mam kilka ulubionych scen: opowieść mistrza masarskiego o parówkach papieskich (Jarosław Gajewski), księdza o samochodach (Janusz Gajos) czy profesora o piłce nożnej (Władysław Kowalski)... Zresztą całe jest genialne! Do zobaczenia!
OdpowiedzUsuńZaczęłam pisać w czasie trwania spektaklu. Późno, by kogokolwiek zachęcić, ale na szczęście jest to teatr telewizji i , mam nadzieję, będzie jeszcze emitowany. Jestem pewna, że się nie zestarzeje. Tak dobra jest to realizacja, przede wszystkim sztuka i nade wszystko gra aktorska. Gratulacje dla wszystkich. Dla mnie, wierzę, ze nie tylko dla mnie, radość wielka. Na pewno się w teatrze spotkamy, choćby w teatrze telewizji! Jestem jego bardzo wiernym fanem.
OdpowiedzUsuńWłaśnie obejrzałam powtórkę spektaklu w Teatrze TVP. Od pierwszej chwili miałam wrażenie, że coś podobnego już widziałam… „Big Bang” Andrzeja Kondratiuka! Podobna atmosfera wyczekiwania, ważni goście, głęboka prowincja, mali ludzie, chęć pokazania się od najlepszej strony. Przyznaję, że ta świadomość nieco utrudniała mi odbiór „Nart” i działała nieco rozbrajająca (u Kondratiuka gośćmi były ufoludki). Zupełnie niepotrzebnie, bo „Narty” to spektakl wartościowy z pięknym, optymistycznym zakończeniem. Podobnie jak u Kondratiuka muzyka jest integralną częścią przedstawienia: buduje napięcie, nadaje wydarzeniu wymiar kosmiczny – mogłaby z powodzeniem być ilustracją do reportażu ze stacji kosmicznej.
OdpowiedzUsuńKK